Harcerstwo trzeba pokochać

HSI postanowiło poprosić kilku byłych komendantów Hufca ZHP Otwock o podzielenie się refleksjami dotyczącymi ich pracy na komendanckiej funkcji. Z Druhem Władysławem Setniewskim spotkaliśmy się niedzielnego wieczora. Oto czym zechciał się z Wami podzielić.

Rozmowa z Druhem hm. Władysławem Setniewskim. Komendantem Hufca ZHP Otwock w dniach 28 listopada 1982 r. – 15 marca 1985 r.

HSI: Przygotowaliśmy dla Druha dwa zestawy pytań: łatwiejszy i trudniejszy. Który zestaw Druh wybiera?

Władysław Setniewski: Dla mnie nie ma trudnych pytań. Tylko czasem odpowiedzi mogą być trudniejsze…

HSI: Dla wielu młodych drużynowych jest Druh nową twarzą w Hufcu Otwock. Spróbujmy obalić ten mit. Proszę opowiedzieć o funkcjach, które Druh pełnił w naszym Hufcu.

WS:Przygodę z harcerstwem rozpocząłem w warszawskiej wodnej drużynie. Do otwockiego harcerstwa trafiłem w 1957 roku. Po letnich obozach kolega opowiedział mi o swoim obozie. Namówiony przez niego poszedłem na wrześniową zbiórkę 15 Drużyny Harcerskiej im. Piotra Pomiana przy Szkole Podst. nr 6 w Otwocku. Drużynowym był Jerzy Kudlicki. Na początku mnie zraził, bo przywitał się ze wszystkimi lewą ręką, a ze mną prawą (jeszcze nie zdążyłem mu powiedzieć, że byłem wcześniej harcerzem).

HSI: Jak druh wspomina pierwszą zbiórkę?

WS:Wspominam bardzo miło. Dowodem tego jest fakt, że zostałem w harcerstwie do dziś i mogę tu z wami rozmawiać. W tej drużynie byłem zastępowym zastępu „Jelenie”. Smak harcerstwa poczułem kiedy mój drużynowy, druh Jurek powiedział: „słuchaj, pojedziesz na kurs drużynowych”. W 1959 roku pojechałem na pierwsze M.A.K.I. (Mazowiecka Akcja Kształcenia Instruktorów). Wiecie, że do dziś mam plakietkę z tamtych „maków”? W latach 60. powtarzały się „maki”, ale to już nie było to samo. Moją próbę instruktorską „błogosławiła” Zosia Zakrzewska – pierwsza Naczelniczka po odnowie harcerstwa. Pamiętam, że zastała mnie przy szorowaniu wielkiego, 100 litrowego gara.

HSI: Była to mazowiecka akcja kształceniowa. Teraz takich regionalnych akcji jest bardzo mało i nawet sąsiadujące ze sobą Hufce mało się znają. Czy wtedy czuło się wspólnotę harcerzy z terenu Mazowsza?

WS:Tak. Zdecydowanie tak. Środowiska nie były zamknięte. Można było poznać dużo ludzi i wymienić się doświadczeniami. Taka wymiana doświadczeń była szczególnie cenna dla nowych drużynowych. Takich, jakim wtedy byłem ja. Po skończonym kursie, w 1959 roku założyłem swoją drużynę – 81 Drużynę Harcerską im. Tadeusza Zawadzkiego – „Zośki” w Szkole Podst. nr 4 (założenie własnej drużyny było wymogiem po zakończonym kursie). Później, przy naszej drużynie powstała 18 Drużyna Harcerek im. Jana Bytnara „Rudego” oraz drużyna zuchowa. Przekształciło się to w szczep im. Szarych Szeregów. Moją przyboczną była Basia Czerniak i Teresa Świniarska – mama Tomka Lubasa.

Zwyczajem wtedy było, że drużyny nieparzyste były zarezerwowane dla drużyn męskich, a parzyste dla żeńskich.

HSI: Skąd taka popularność szaroszeregowych bohaterów?

WS:Na naszych terenach w czasie okupacji aktywnie działały Szare Szeregi. Wielu tych harcerzy po wojnie tu zostało. Dużo szaroszeregowych kontaktów zawdzięczam właśnie Jurkowi, który tymi ideami mnie tak „napakował”, że to we mnie zostało do dzisiaj. Właściwie wszyscy kręciliśmy się wokół bohaterów szaroszeregowych.

HSI: Czy już wtedy był Druh instruktorem?

WS:Nie. Zobowiązanie Instruktorskie złożyłem w 1960 roku. Prowadziłem od roku drużynę, było już po wizytacji, zamknięciu próby. W 1961 roku zostałem członkiem Komendy Hufca. o tego czasu przez wszystkie lata (aż do 1985 roku) działałem w Hufcu.

HSI: Czym się Druh przez ten cały czas zajmował?

WS:Byłem bardzo aktywny. Robiłem rozmaite rzeczy. Przez dwie kadencje byłem Komendantem Hufca, zastępcą Komendanta, członkiem Rady Hufca. Zajmowałem się pionem programowym i kształceniowym. Opiekowałem się drużynami rejonu „miasto” (drużyny z Otwocka), rejonu „wieś” (drużyny z okolic Otwocka).

HSI: Czy przez ten czas pracował Druh na pierwszej linii z harcerzami?

WS:Zdecydowanie. Od 1965 do 1980 roku byłem drużynowym 109 Drużyny Harcerskiej o profilu „czerwone berety” przy Szkole Zawodowej w Glinie. Później drużyna przyjęła nazwę „Azymut” trochę po wojskowemu, trochę po harcersku. Śladem, jaki ta drużyna zostawiła po sobie są urządzenia w bazie obozowej w Przerwankach – domki i pawilon kuchenny.

Bez tej drużyny Przerwanek by nie było.

HSI: W jaki sposób wyglądała akcja szkoleniowa w Hufcu?

WS:Szkolenie odbywało się na każdym szczeblu. Kursy zastępowych „leciały” non stop. Tak samo kursy przybocznych i drużynowych. Kadra tych kursów była uzupełnieniem kadry Hufca. W wyniku tych kursów wyrosło bardzo dużo dobrej kadry, dobrych instruktorów. Jedną z nich jest Ala Azulewicz (obecna Wiceprzewodnicząca Rady Miasta), późniejsza moja zastępczyni, gdy pełniłem funkcję Komendanta Hufca.

HSI: Kiedy Druh przestał działać w Hufcu?

WS:W 1985 roku nieżyjący już druh Piotr Grzązek – zastępca Naczelnika ZHP złożył mi propozycję nie do odrzucenia: „słuchaj, może byś pojechał na Głodówkę?”. Byłem Komendantem Hufca i podlegałem pewnym rygorom. Nie ukrywam, że było to dla mnie pewne wyzwanie. Z nudów zacząłem robić tam różne dziwne rzeczy: założyłem wodę, ogrodziłem teren, wybudowałem kuchnię i zaplecze oraz w końcu nowy, 40 miejscowy budynek.

HSI: Czy miał Druh przez te lata „zesłania” kontakt z Hufcem?

WS:Ludzi pracujących w Hufcu znałem już coraz mniej (w końcu na „Głodówce” byłem 17 lat), ale cały czas utrzymywałem z nimi kontakt. Jak coś się działo w Hufcu albo w mieście, to wiedziałem to najpóźniej następnego dnia, a czasami wcześniej.

HSI: W „Przecieku” z kwietnia 2001 zamieściliśmy wyniki spisu harcerskiego. Harcerzy było wtedy ponad 4.000. Czy to możliwe?

WS:Oczywiście. W latach 60. Hufiec w powiecie otwockim liczył średnio 6.000 – 10.000 harcerzy, 450 instruktorów, ponad 20 drużyn NS (Nieprzetarty Szlak). Nie było szkoły bez harcerstwa. Poza tym powstawały drużyny poza szkołami. Jedną z takich drużyn prowadził Sławek Dąbrowski do niedawna Prezydent Otwocka. Trzeba jednak powiedzieć, że wtedy Hufiec obejmował trochę większy teren. M.in. do nas należał również Sulejówek. Jego Komendantką jest teraz Ania Drężek – moja harcerka.

W 1975 roku powstały małe hufce gminne (np. Hufiec Józefów, Celestynów, Wiązowna, Karczew, Sulejówek, które liczyły po kilka drużyn) i sytuacja się zmieniła.

W 1985 druhowi Zbyszkowi Bugajowi przekazałem Hufiec, w którym było 2.500 harcerzy.

HSI: Dlaczego Druha zdaniem jest nas teraz tak mało?

WS:Mam świadomość, że harcerstwo nie jest dla każdego. Żeby zrozumieć istotę harcerstwa trzeba je pokochać. Bez tego się nie da. Podobnie jak można zrobić nic dla Polski jeżeli nie pozna się jej historii. Nie będzie wiadomo dlaczego trzeba się jej poświęcić. Jeżeli nie będziemy mieli świadomości pochodzenia harcerstwa, to nie będziemy mogli go zrozumieć. Ludzie, którzy tworzyli harcerstwo na ziemiach polskich wiedzieli po co to robią. To byli wzorowi ludzie – niedoścignione dla nas wzory.

Wtedy to rozumieliśmy i dzięki temu byliśmy silną organizacją.

HSI: Co jest teraz dla Hufca najpilniejsze?

WS:Potrzebne nam są trzy rzeczy: kształcenie, kształcenie i jeszcze raz kształcenie. Trzeba wprowadzić ciągłą akcję szkoleniową dla instruktorów i harcerzy starszych na poziomie przewodnika. Mogą to być nawet ludzie 15 – 16 letni. Powinni się już teraz uczyć. Jeżeli przyjdzie im objąć funkcję drużynowego będą do niej przygotowani.

Równie ważną rzeczą jest podtrzymywanie kontaktów z byłymi harcerzami i kombatantami. Można się wiele od nich nauczyć.

Trzeba też wykształcić w młodych instruktorach poczucie wewnętrznej dyscypliny. Dyscypliny, która będzie kazała im dotrzymać danego słowa, nie zawieść w potrzebie, wykonywać polecenia przełożonych. Pamiętam, że taką dyscyplinę instruktorzy kiedyś mieli. Jest ona niezbędna do dobrego pełnienia harcerskiej służby. Musimy do tego wrócić, jeżeli chcemy wychować odpowiedzialnych ludzi.

HSI: Dziękujemy za rozmowę i życzymy zrealizowania harcerskich planów Druha w naszym Hufcu.

Opowieści Druha Władysława Setniewskiego w niedzielne popołudnie wysłuchali: Sylwia Strzeżysz i Mirek Grodzki.
Otwock, 26/05/2002, Dzień Matki

Wspomnienia innych Komendantów Hufców: Tomasz Grodzki, Jerzy Kudlicki, Zbigniew Bugaj.

Zaproszenie na warsztaty

Zanim po raz pierwszy pojawiłam się na zajęciach z pracy – techniki na APS wydawało mi się, że będzie to wyglądało podobnie jak w szkole podstawowej.

Tymczasem miło się „rozczarowałam”. Zajęcia odbywały się w przystosowanej do tego pracowni. Drewniane stoły, imadła, szlifierka, przyrząd do cięcia metalu, wiele drobnych narzędzi tj. kombinerki, nożyczki, obcęgi oraz inne bliżej mi nie znane narzędzia, ściany i półki bogate w prace starszych studentów.

Poznałam tam różne fantastyczne techniki, które jak przypuszczam na stale już zagoszczą w moim życiu. Praca z różnymi metalami, ze szkłem (witraż) oraz wiele, wiele prac ze zwykłym blokiem, wełną, muliną. Przypuszczam że nawet nie wyobraźcie sobie ile różności można wykonać z tych materiałów. A co najważniejsze nie jest to takie trudne, jakby się mogło wydawać. Materiały zaś można nie tylko kupić, ale także zdobyć bądź znaleźć. Bardzo często ludzie wyrzucają stare okna, druty i inne urządzenia, które można zwyczajnie rozebrać, a pewne części wykorzystać. Oczywiście nie można tu mówić o rozbieraniu rzeczy właściwie działających. Często też w naszych domach, zapomnianych strychach, komórkach, piwnicach i innych zakamarkach można znaleźć prawdziwe skarby. Ja mogę być tego najlepszym przykładem. Do swej piwnicy nie zaglądałam wieki. A tymczasem odnalazłam w niej mnóstwo świetnych materiałów: kolorowe druciki, miedziane płytki, kolorowe butelki, słoiki, starą siatkę na ryby, telewizor, potłuczone bombki, sznurki i inne. Materiał to właściwe sprawa drugorzędna. Najważniejszy jest pomysł. I to chcę Wam uświadomić. Możecie zrobić bardzo wiele i zaoszczędzić miliony złotych na prezentach dla rodziny lub przyjaciół (w przeliczeniu na lata). Tylko pomysł musi być. A one zazwyczaj nasuwają się bardzo szybko. Uwierzcie tylko w swoją twórczość, bądźcie kreatywni! Największą frajdą zaś jest zrobienie coś z niczego.

Ktoś niedawno powiedział mi, że to wcale nie talent, ale praca jest właściwą sprawcą sukcesu. „Praca to talent” – dlatego z góry nie przesądzajmy nigdy, że się do czegoś nie nadajemy. Ja powiem szczerze: odnalazłam się w tej pracowni. Uwielbiam tam realizować swe pomysły, a jest ich coraz więcej.

W połowie maja poprowadzę w naszym hufcu warsztaty dla drużynowych, na których będę się chciała z Wami podzielić swą pasją. Znajdziecie na nich ciekawe pomysły, które można wykorzystać w deszczowe dniach obozie bądź na zbiórce w ciągu roku. Twórczość jest jedną z form swobodnego wypowiadania się którą u dzieci we własnych drużynach możecie zaszczepić. Pozwoli to rozwinąć zdolność myślenia, konstruowania i działania, usprawnia manualnie, wyrabia też smak artystyczny. Ponadto kształtuje zaradność życiową. Być może ktoś z Was odkryje wówczas swe powołanie? A może po prostu będzie to dobry pomysł na nudę i poszerzanie swych zainteresowań. Nie pozwólcie na to by utracić w tym wirze postępu wrażliwość na piękno otaczającego nas świata. Pozwólcie sobie na chwilę zadumy. Wasza twórczość może być taką chwilą. Czy warto jednak przyjść? Najlepiej sami się o tym przekonajcie. Jeśli jest coś co choć trochę Was zainteresowało to mam nadzieję, że się spotkamy.

Kasia Kołodziejczyk

Mój pierwszy raz 05/2002

14.02.2002 r.

Dzisiejszy dzień w sumie nie różnił się niczym od każdego innego czwartku. Najpierw byłam w łóżku, potem w łazience, potem w kuchni, potem w pociągu, potem byłam w szkole, znowu w pociągu, chwilkę w domu, a potem na zbiórce i znowu w domu (chyba).


Ciekawszy był jednak dzień wczorajszy. Po nieudanym złożeniu podania o „upragniony” dowód osobisty i wycieczce na angielski wieczorem wreszcie usiadłam do lekcji. Trochę zaskoczyła mnie ilość materiału, który musiałam opanować, a zegar tykał i było już coraz później, a lekcji dalej mnóstwo bez kawy się nie obejdzie!!!!!!!! Po wypiciu dwóch „siekier” mogłam wreszcie normalnie popracować, a tak się złożyło, że wśród moich zadań znalazła się nieopatrznie zbiórka. Hmmmm, co tu zrobić? Długo się nie namyślając przepisałam zbiórkę z „Zuchowych Wieści” i zajęłam się szkołą. Efektem dużego poziomu kofeiny w moim organizmie był później problem z zaśnięciem, rano czerwone jak u królika oczy!

Ale była fajna zbiórka…

21.02.2002 r.

Właśnie jestem już po i chyba mam problem z gardłem. Jakoś takoś. Dziś próbowałam oswoić moje kochane zuchy z Dniem Myśli. Najpierw poznały Boden-Powella, potem przejechaliśmy na koniach cały świat wpadając do Anglii na herbatkę, do Ruskich na ogóra, spotykaliśmy bandy Chińczyków i przebiegaliśmy pod wieżą Eiffla. Niezła wycieczka!!! A później składaliśmy z papieru kwiatki do kartek na życzenia. Jeszcze sobie trochę pośpiewaliśmy i poszliśmy do domu. Kocham czwartkowe wieczory, szczególnie jak nie musze jechać do hufca, bo „zimno i pada, i zimno, i pada” (kończę, bo jadę do hufca:))

P.S. Olałam Ankę…

28.02.2002 r.

Wygrałam!!! Teraz jest 1:1. Już wyjaśniam: otóż kiedyś w grudniu byłam trochę chora i mama nie pozwoliła mi iść na zbiórkę, w efekcie Karolina musiała zrobić ją sama. W tym tygodniu też jestem trochę chora, ale bitwę o pójście na zbiórkę wygrałam- poszłam, przeprowadziłam i wróciłam-mam nadzieję, że nie bardziej chora niż byłam. Dziś na zbiórce staraliśmy się być coraz lepsi, ale niestety nie wszyscy tego chcieli. Na przykład taki Zygmunt zaczął się buntować!!! Powiedział, że już się mnie nie boi i co najważniejsze DUCHÓW też już nie.

Właśnie dziś skończył się trzeci miesiąc działania naszej gromady (czas pomyśleć o zamknięciu okresu próbnego i o jakimś meldunku). Brawo!!!

Krótkie podsumowanie:

– dzieci: są

– przyboczne: szt.1 a nie 2 jak na początku

– opiekun(ka): jeszcze jest (chociaż dziwnie mi się wydaje, że chce rzucić tę robotę)

– książka pracy: jest (nawet uzupełniona)

– kronika: wirtualna jest

– ja: chyba jeszcze żyję, ale już nie długo:)))

P.S. No nareszcie Magda urodziła!!! A myślałam, że pojedzie na kolonię z brzuchem:))) A dzidzia jest śliczna „Julia, Gabriela, 3650 g, 54 cm, rasa biała” (eto orginal news von „Szczęśliwy Tatuś”).

16.03.2002 r.

Dwie ostatnie zbiórki zakończyły naszą przygodę z Prawem Zucha. W zeszły tygodniu Karolina przeprowadziła zbiórkę o tym jak Zuch kocha Boga i Polskę, a w tym zrobiliśmy sobie powtórzenie z całego prawa w celu wyłonienia kandydatów do znaczka. Poszło całkiem nieźle i postanowiłam, że wszyscy, którzy chodzą na zbiórki dłuższy czas mogą złożyć obietnice:))) Stwierdziłyśmy, że doskonałą do tego okazją będzie zbliżająca się Marzanna, bo będzie cały szczep i w ogóle będzie fajnie :). Właśnie jesteśmy w trakcie ustalania szczegółów. A Magda już zgodziła się odebrać obietnicę!!! Jeszcze tylko tydzień. Spotkamy się za tydzień. Pa, pa.

23.03.2002 r.

Hmmm. Właściwie nie wiem czy mam się śmiać czy płakać trudno powiedzieć. Może opowiem od początku.

Chyba ciąży nade mną jakieś pogodowe fatum, bo ilekroć moja gromada ma jakieś ważne wydarzenie związane z wyjściem poza zuchówkę (np. Marzanna połączona z pierwszą obietnicą) pogoda jest taka, że… nieładna! Niestety marzannowej gry terenowej dla szczepu nie da się przenieść do szkoły, więc musieliśmy wyruszyć na trasę. Było fajnie, bo na cmentarzu spotkaliśmy harcerzy i zrobili nam zdjęcie:))). Następny punkt mieliśmy w aptece i bardzo się zdziwiłyśmy, bo dzieci pięknie zaśpiwały piosenkę bez żadnych pomyłek. Potem dostaliśmy serce druha Adama i spotkaliśmy Pająka, który zawiózł nas na miejsce zbiórki. I tu zasadniczo kończy się ta fajna część naszego wypadu, bo o godzinie, o której miała zacząć się obietnica na polanie były tylko zuchy z 3 i my. A dzieci mokre, zmarznięte i głodne. Dobrze, że w swoich szeregach mamy instruktorkę, więc chociaż miał kto poprowadzić tę uroczystość. W efekcie jak przyszli wszyscy harcerze to mi została dwójka zuchów, bo reszta pojechała z rodzicami. Potem jak zwykle kukła do wody i do widzenia, ale to nie koniec naszych przeżyć. Agnieszka, Karolina, Zygmunt, Przemek i ja chcieliśmy znaleźć się w domu jak najwcześniej, więc wpakowaliśmy się do Pająka i odjechaliśmy jako pierwsi powoził nieustraszony dh Tomasz Kępka. I właśnie wtedy przypomniało nam się, że obiecał przewieźć nas po wodzie, a wiadomo harcerz jest słowny, więc wylądowaliśmy w Świdrze. I jak wjechać tam było całkiem łatwo, tak z wyjazdem gorzej, bo trafiliśmy na niezłe błotko. Przednich kół w ogóle nie było widać, tylne wystawały do połowy. Najpierw ryknęliśmy gromkim śmiechem, a potem ogarnęło nas przerażenie. Oczywiście natychmiast telefon do druha Komendanta i błagalne: „Tomek przyjedź”. Niestety bez interwencji Pomocy Drogowej się nie obyło.

Tym oto sposobem w domu byłam jako jedna z ostatnich :((( ale za to inni nie jeździli po rzece :))).

4.04.2002 r.

Dziś postanowiłam sprawdzić jak twarde są moje dzieci i po krótkim wstępie w zuchówce wyruszyliśmy do lasu, aby tam stoczyć bitwę na śmierć i życie (ale spokojnie, nikt nie zginął!) Poszliśmy jak zwykle na naszą ulubioną polanę i tam rozpoczęłam tłumaczenie zasad „sztabów”. Dzieciaki były bardzo zadowolone i nie mogły się doczekać, kiedy będą mogły wyruszyć po chustę przeciwników. Wreszcie dałyśmy sygnał startu i poszły. Wywiązała się nie mała gonitwa: krzyki, zdzieranie „żyć” z ramion i tropienie sztabu przeciwników, no i wreszcie upragnione zwycięstwo drużyny Dawida (główny fighter). Fajnie było!!!

karolina.sluzek@zhp.otwock.com.pl

Niezła sztuka, taka zbiórka

Z przyjemnością przedstawiam pomysł na zbiórkę, której celem będzie umacnianie więzi w zastępie, a równocześnie też szansą na nową sprawność!

Tym razem „pobawimy się” w teatr.

Załóżmy, że mamy w drużynie 3 zastępy. Nie ma znaczenia ile osób jest w każdym z nich, ponieważ nawet trzyosobowy zastęp jest w stanie poradzić sobie z 4-osobową obsadą. Czwartego można zrobić z papieru.

Przed zbiórką

należy przygotować przede wszystkim „coś do przedstawiania”. Może to być np.: kilka fragmentów dowolnego dramatu (kolejne sceny połączą się w całość). Moim pomysł był taki: każdy zastęp losował kartkę, na której było napisane w jakich okolicznościach rozpoczyna się bajka, jaki jest, mniej więcej, jej koniec oraz jakie wątki należy wyjaśnić.

Nie można oczywiście zapomnieć o zabraniu materiałów na dekoracje. Parę arkuszy dużego papieru, flamastry, kredki, kilka par nożyczek i zszywacz szybko łączy i nie brudzi. „Narzędzia charakteryzatorskie” również będą mile widziane chociaż uważam, że wąsy z papieru są fajniejsze. Dla ułatwienia przyniosłam po jednym rekwizycie do każdej bajki: zielona czapka dla żaby, koszyczek dla Małgosi oraz czerwony czepiec dla wiadomo kogo. Dla zainteresowanych wypada mieć w zanadrzu kartki z zadaniami na sprawność aktora.

Aby wejść do „teatru”

na przedstawienie należało okazać do kontroli bilet (np.: taki jak na załączonym obrazku). Harcerze przy umownym wejściu do teatru pokazywali bilet i wpisywali się do księgi pamiątkowej umownie, bo to była ozdobiona kartka, ale od czego jest wyobraźnia. Bilet równocześnie pełnił funkcję karty do głosowania. Czyli nie zużyliśmy niepotrzebnie dodatkowego papieru do głosowania, a przy okazji w sprytny sposób zrobiliśmy listę obecnych na zbiórce harcerzy nie wyobrażam sobie na zbiórce szkolnego systemu kontrolowania obecności, nuuuuudy. Aa! Oczywiście jak głosowanie to i nagrody. Oczywiście na miarę możliwości.

No to po kolei…

– obrzędowe rozpoczęcie zbiórki – (3 min)

– wyjaśnienie, co będzie tematem zbiórki – (2 min)

– zastępowi odbierają od prowadzącego kartkę z bajką, rekwizyt oraz bilet i kartę z zadaniami na sprawność dla każdego harcerza z zastępu – (1,5 min)

– wyjaśnienie do czego służą te wszystkie papierki (rekwizyt, bilet, bajka…), że trzeba wykorzystać wszystkie informacje z kartki z bajką; że dekoracje zrobimy z tego; że charakteryzacja z tego; gdzie te wszystkie materiały będą leżeć; etc. + odpowiedzenie na wszystkie pytania harcerzy – (5 min)

– zastępy rozchodzą się w celu przygotowania dekoracji (z jak najmniejszej ilości papieru, ale jak najbardziej wyrazistej); całego przedstawienia – (10-15 min)

[w tym czasie przyboczni przygotowują miejsce, które już za chwilę będzie sceną teatru amatorskiego]

– ogłoszenie końca przygotowań, objaśnienie procedury wchodzenia do teatru: okazać bilet i wpisać nazwisko do „księgi pamiątkowej”, zająć miejsce na widowni – (3 min)

– przedstawienia kolejnych zastępów przerywane piosenkami – (15 min)

– tajne głosowanie: wychodząc z „teatru” wrzucamy do urny bilet z zaznaczonym przedstawieniem – (2 min)

– piosenka + równoczesne podliczanie głosów przez prowadzącego – (2 min)

– ogłoszenie wyników + rozdanie ewentualnych nagród – (2-3 min)

– słów kilka w ramach podsumowania – (2 min)

– obrzędowe zakończenie – (2 min)

Suma: prawie godzina zegarowa, czyli bez przesady w żadną stronę.

Życzę udanej zabawy, a przede wszystkim osiągnięcia zamierzonych celów.

1) Początek: przedstawienie zaczyna się jak znana wszystkim bajka o Czerwonym Kapturku.

Koniec: przedstawienie kończy się, kiedy Kapturek wygrywa główną nagrodę w Totolotku.

Wątki do wyjaśnienia: Skąd wzięła się buda Totolotka w tej bajce? Co z wilkiem, leśniczym i babcią? Co Kapturek zrobi z wygraną kwotą?

2) Początek: Królewicz przemierza łąkę w poszukiwaniu żaby, którą mógłby pocałować, żeby zmieniła się (ewentualnie) w piękną królewnę.

Koniec: Mniej więcej pod koniec Królewicz dostaje ofertę pracy w drukarni.

Wątki do wyjaśnienia: Co z całowaniem się z żabami po krzakach? Kto i dlaczego złożył Królewiczowi ofertę pracy? Jaki jest wspólny finał wszystkich wydarzeń?

3) Początek: Opowieść zaczyna się w momencie, kiedy znani wszystkim Jaś i Małgosia chodzą sobie, jak gdyby nigdy nic, po lesie… ale nagle zdają sobie sprawę, że się zgubili…

Koniec: opowieść kończy się sceną, w której uradowany Kłapouchy odnajduje w końcu swój ogon.

Wątki do wyjaśnienia: skąd się wziął Kłapouchy w tej bajce? Wyjaśnić zagadkę zaginionego ogona.

Funkcyjna

Zanim rozpalimy ognisko

Płomień ma tę właściwość, że sprzyja wytworzeniu pogodnego nastroju, pobudza wyobraźnię, sposobi do śpiewu, dzielenia się swoimi wrażeniami i popisywania się swoimi zdolnościami.

Wyróżnić można następujące rodzaje ognisk harcerskich wewnętrzne, specjalne, środowiskowe, indywidualne, zewnętrzne, uroczyste, turystyczne, obchodu rocznic,

Miejsce na ognisko musi być odpowiednio przygotowane. Przepisy przeciwpożarowe zabraniają rozpalania ognisk w odległości mniejszej niż 150 m od lasów. Konieczne jest przygotowanie kręgu ogniskowego: wykopanie rowka w ziemi dookoła ogniska, ułożenie kręgu z kamieni lub otoczenie grubymi kłodami i tworzenie tzw. ramy. Okolice kręgu powinny być oczyszczone ze ściółki i suszu.

Do rozpalenia ognia nie używa się papieru czy środków chemicznych, jak benzyna, olej czy rozpałka do grilla. Nawet w trudnych warunkach pogodowych na rozpałkę nadaje się kora brzozowa, suche igliwie, zeschły jałowiec, głownia żywiczna (odłamana gałąź świerku, sosna wydzielająca żywicę) lub pukla drewna – ostrugana gałąź, z której strużyny nie są oderwane, wygląda jakby była otoczona żółtymi lokami.

Oto niezawodny sposób ułożenia stosu, który rozpala się od pierwszej zapałki. Nad niewielkim dołkiem ustawia się ruszt z gałązek grubości palca, na którym rozłożone jest suche igliwie. Na nim kładzie się korę brzozową, przykrytą suchymi gałązkami jałowca, gałęzią lub głownią żywiczną. Tak z lekka najeżone gałązki ugniata się gałązkami grubości palca, układając je w kształcie stożka. Gałązki opierają się na niewielkim kołku wbitym w środek. Jeśli stos budowany jest w kształcie stożka, to kołek powinien być dłuższy, powinien mieć ok. 1 m.

Następna warstwa suchych gałęzi, nieco dłuższych i grubszych, jest również równomiernie rozłożona wokół wbitego kołka. Patyki przylegają do siebie, pozostawiając szpary dla swobodnego przepływu powietrza.

Ostatnie warstwy są już ułożone z gałęzi grubszych, o średnicy do 5 cm. Opisany stożek, o wysokości 30 – 40 cm, zwie się sercem ogniska. Na nim układa się właściwy stos ogniskowy.

Ognisko należy do najbardziej obrzędowych form harcerskich. W zasadzie każdy dzień obozowy kończy się ogniskiem. Nie każde z nich musi być obrzędowe i poważne. Były naczelnik harcerzy ZHR Tomasz Maracewicz uważa, że ognisko powinno mieć tylko trzy obrzędy:

· ogień nie większy niż potrzeba i rozpalony zgodnie z zasadami ekologii i p. poż.

· dobra i mądra gawęda

· wspólny radosny i niewymuszony śpiew.

Ogniska obozowej drużyny tworzą niejednokrotnie zamknięty cykl tematyczny. Często rozważa się na nich Prawo Harcerskie.

Niektórzy znani instruktorzy opublikowali swoje gawędy o Prawie Harcerskim (Kazimierz Lutosławski, Stefan Mirowski, Wojciech Hausner). Wielu drużynowych w cyklicznych gawędach opowiada o historii i tradycjach harcerstwa, opisuje bohaterów wojny i pokoju, nawiązuje do Biblii, rozważa wybrane fragmenty Pisma Świętego.

Scenariusz harcerskich ognisk, choć organizatorzy starają się unikać szablonów, jest od lat podobny.

hm Zbigniew Bugaj HR

Kurs brązowych medykuff

W tytule mowa oczywiście o kursie na brązowa odznakę ratownika medycznego ZHP. Kurs odbył się tradycyjnie w dwóch weekendowych odsłonach: 26 28 kwietnia w SP nr2 w Otwocku oraz 10 12 maja w Starej Wsi. Zajęcia prowadzili „srebrni”, czyli druhna i druhowie, którzy są bardziej już obeznani w temacie. [Diana, Kuba, „Dery”, Krzysiek i „Chorzel”] „Srebrni”, ponieważ zdobyli srebrną odznakę ratownika medycznego ZHP.

Był to już kolejny taki kurs w naszym hufcu. Tym razem powołany do życia został przez Anię „Kózkę” Michałowską i Pawła Pawłowskiego, a uczestnikami kursu byli wyłącznie harcerze z naszego hufca. Podczas pozoracji nadstawiającymi karku byli „wykładowcy” i inni, już „brązowi”, statyści z otwockiego hufca. Program kursu obejmował szeroko pojęta pomoc przed medyczną, czyli potocznie zwaną pierwszą pomoc. Kursanci otrzymali niezbędną wiedzę w bardzo skondensowanej formie wykłady; mniej lub bardziej spodziewane pozoracje; ćwiczenia z transportu nasobnego (na sobie) i badania komple-ksowego (jest to 20 sekund, podczas których ratownik rozpoznaje urazy poszkodo-wanego); trenowanie resus-cytacji krążeniowo – oddechowej (czyli ma-sażu serca + sztucznego oddychania) na fanto-mie… etc.

Pierwszy weekend kursu, to wykłady, ćwiczenia, pozoracje, wykłady, ćwi-czenia, pozoracje, wykłady, ćwiczenia, pozoracje… i tak do późnej nocy. Po długim majowym weekendzie kursanci w nieco okrojonym, z własnej woli, gronie spotkali się ponownie. W sobotę, 11 maja, po śniadaniu i jednym wykładzie odbył się egzamin pisemny. Pozostałe dwie części resuscytacja na fantomie + symulacja na „żywym okazie” odbyły się po obiedzie. Bardzo niewiele osób zdało części praktyczne już za pierwszym razem. Poprawki trwały do późnego wieczora w sobotę i jeszcze w niedzielę.

Nie szkodzi, że nie wszyscy zdali egzamin i zdobyli odznakę. Samo uczestnictwo w takim kursie to już bardzo dużo, bo przecież niewielu „zwykłych” ludzi ma możliwość szkolenia i doskonalenia się za tak niewielkie pieniądze.

Strz

Majowy atak glonów

Tegoroczna Majówka rozpoczęła się od spotkania o godz. 8:30 – tradycyjnie już pod pomnikiem znanym wszystkim jako „Opaska” na skwerze Szarych Szeregów.

Było nas trochę, a najbardziej licznie w tym roku stawił się kolor żółto – granatowy (gratulacje dla protoplasty Rodu)*. Z zaplanowanych 9 zastępów powstało 8 – po prostu, tak się stało, że niektórym się nie chciało!!! Połączonymi szczęśliwcami (jak się później okaże) były zastępy Ani Kozy i Ani P.

Zasady gry były bardzo proste: dotrzeć do wyznaczonych 6 punktów w odpowiednich przedziałach czasowych. Każdy zastęp sam miał zdecydować, skąd zacznie swoją grę i w jakiej kolejności będzie zaliczał pozostałe punkty- nie ukrywajmy, liczył się tu spryt i taktyka, opracowana zresztą doskonale prawie w każdej grupie.

Punktem, który przysporzył wiele dobrej zabawy był punkt pod Biedronką, na którym czekali na uczestników Marysia M. oraz Michał Ł. Zadanie było proste: przekazać sobie wiadomość alfabetem Morse’a stojąc po przeciwnych stronach ulicy. Wszystko byłoby OK., gdyby nie to, że sobota jest dniem licznego przybywania ludzi na bazar „okołobiedronkowy”. A robili oni wszystko, żeby nam przeszkodzić: chodzili z tymi zakupami w jedną i drugą stronę, w jedną i w drugą…, otwierali bagażniki samochodów zasłaniając wszystko skutecznie (specjalnie oczywiście?), stawali na linii przekazu. No tak, trzeba przyznać, że wzbudzaliśmy powszechne zainteresowanie machając do siebie rękami wyposażonymi w chusty i przeszkadzając w handlu okolicznym hodowcom truskawek.. Jednak wszystkie zespoły dały sobie jakoś radę – jedni lepiej drudzy gorzej, ale jakoś poszło.

Emocje sięgnęły zenitu, gdy rozpoczęliśmy mecz w „nogę” na OKS-ie. W większości przeciwnikami (których musieliśmy sami zorganizować z obecnych tam osób) byli zawodnicy mierzący metr wzrostu i grający w ligach, o których nie mam pojęcia. Wyglądali jak seria ślicznych laleczek w takich samych kolorowych koszulkach. Jak mylące są jednak pozory?!? Ci mali spryciarze prawie za każdym razem wygrywali pozostawiając na boisku „naszych” z niezłymi palpitacjami i zadyszką. Gra nie odbywała się jednak zwykłą piłką do nogi, lecz taką gumową do skakania. I w tym miejscu należą się słowa uznania dh. Kostrzewowi Jr- owi za nadmuchanie piłek do gry – muszę przyznać, że chwalił się tym tak, że nie sposób o nim nie wspomnieć! Rolę sędziego sprawowały dh. Karolina Ś. i dh. Żaba, które momentami okazywały się wyjątkowo okrutne, dokładając karne minuty meczu konającym już na boisku harcerzom. A ci wykazali się i tak hartem ducha grając w jakże odpowiednich do tego glanach i przewygodnych mundurach (patrz: Mały).

Po wysiłku fizycznym można było odsapnąć tworząc arcydzieło „Glonojada” (w niektórych przypadkach śmiało można użyć zwrotu anty dzieło) na punkcie u Magdy G. i Agnieszki F. Jak się okazało, nawet przy takiej „lekkiej” czynności można było dostać punkty karne w postaci zgniłych pomidorów- co udało się m.in. zastępowi Jaśka W.- gratulacje!!! Trudno nie dodać, że porządku na punkcie pilnowała mająca nad wszystkim kontrolę Julka G.

Gdy szukaliśmy następnego punktu spotkaliśmy zastęp Pawła P. i jego orłów, którzy pytali nas o datę zburzenia Muru Berlińskiego, po czym pobiegli dalej. To był dopiero początek. Następne pytania, z każdą minutą wbijały nas coraz głębiej w ziemię: co to jest Meduza w motoryzacji? Prezydent USA w 1945, przyczyny wojen, inny tytuł „Kamieni na szaniec” itd. Słowem: Milionerzy w wydaniu Ewy K. i Asi K.- była nawet szansa skorzystania z telefonu do przyjaciela! Łukasz K. i Rafał U. kazali nam się podzielić na 2 grupy: fizycznych i jakby to powiedzieć…mniej inteligentnych (myślących inaczej?). Ci pierwsi poubierani w peleryny i maski gazowe nieśli ze sobą wiosła i narty, maszerując w samym centrum Otwocka, w okolicach przystanków PKS-u, szukając sklepu, do którego mieli się udać. Druga część zastępu miała odpowiedzieć na pytania o Otwocku. Można sobie wyobrazić reakcję ludzi na tak poprzebieranych harcerzy: i my i oni śmialiśmy się z siebie nawzajem. Oni, bo myśleli, że jest to objaw naszych zaburzeń psychicznych, a my bo wiedzieliśmy, że tak nie jest.

Zabawa była dla jednych i dla drugich wyśmienita.

Kolejnego punktu strzegł druh Adam Ż. Miał on ze sobą specjalną grupę wsparcia: Anię i Agatkę, które dzielnie pomagały tacie na punkcie, z tematyką, która jest postrachem większości, a mianowicie: historia ZHP, odznaczenia i pochodne tych tematów. Po przebrnięciu przez ostatni punkt = sałatkowy, którego” bronili Wielki Gloo i Maja „Majewski” i który okazał się szczytem higieny: „czyste ręce, warzywa, widelce z gałęzi…itd” zaczęliśmy przygotowywać się do apelu.

Uroczysty apel kończący grę odbył się z udziałem władz miasta – Przewodniczący Rady Miasta Lech Barszczewski, wiceprezydent Otwocka Artur Brodowski, pani komisarz Barbara Kosiorek, którzy z braku czasu – bardzo napięty grafik imprez, na które zostali zaproszeni, musieli szybko się z nami pożegnać.

Druh Komendant postarał się jednak, by smutek po rozstaniu nie trwał zbyt długo i wręczył drużynowym koszulki na otarcie łez /żart autora/. Ponieważ Kuczyn* krzyczał najgłośniej, że on ma już dosyć za dużych koszulek, dostał taką, w którą musiał zostać „włożony”- tak, to już znane powszechnie wyczucie tego druha.

Na apelu zjawiły się również zuchy, które przy ognisku patrzyły na grającego dh Michała z otwartymi buziami, podczas gdy starsi śpiewali znienawidzony już „…rajd, rajd bieszczadzki rajd, hej…” Po podsumowaniu punktów okazało się, że pierwsze miejsce zajął zastęp „PUMEX” (Ania Koza, Mały, Jasiek L., Agata B., Ania P.) , drugie – „SŁONIE” (Kinga D., Julka D., Kostrzew jr, Dodo, Asia), a trzecie „ŻÓŁWIE” (Kasia S., Ewa G., Karolina, Basia, Maksym).

Wszyscy uczestnicy jednak dzielnie walczyli i mam nadzieję, będą to robić dalej i będzie im się chciało (a to jest najważniejsze), bo przecież równie ważna jest zabawa jak praca. Do następnej majówki w 2003 r.

Dr.

Andrzej Małkowski

Tydzień temu (22 maja 2002) obchodziliśmy ważną rocznicę. 91 lat temu Andrzej Małkowski podpisał swój pierwszy rozkaz. Data ta została przyjęta jako symboliczna data powstania harcerstwa.

Andrzej Małkowski urodził się w miejscowości Trębki koło Kutna. Do szkół średnich uczęszczał w zaborze rosyjskim i austriackim (Lwów-Kraków). We Lwowie wstąpił na politechnikę – studiów jednak nie ukończył. Znał dobrze cztery języki: angielski, niemiecki, francuski i rosyjski. Znał również kulturę i literaturę tych narodów.

W konspiracyjnej szkole „Zarzewia” zdobył stopień oficerski. Był instruktorem wychowania w Sokole.

W roku 1910 na polecenie komendanta kursu instruktorskiego zarzewiackiej organizacji „Polski Związek Wojskowy”, rozpoczął tłumaczenie książki generała Roberta Baden-Powella: „Scouting for Boys”. Ten angielski podręcznik przerobił dopasowując do polskich potrzeb i wydając w lipcu 1911 „Skauting jako system wycho-wania młodzieży”. Parę miesięcy przed tym, w marcu 1911 r. w opar-ciu o „Zarzewie” i „Sokół” organizował i kierował pierwszym kursem skautowym we Lwowie.

Kurs ten zapoczątkował systematyczny rozwój harcerstwa w Polsce.

22 maja 1911 podpisał pierwszy rozkaz. Data ta azpstała uznana jako sybmoliczna data powstania harcerstwa.

15. października 1911 r. Małkowski rozpoczyna wydawanie pierwszego pisma harcerskiego w Polsce. Jest to „Skaut” wychodzący we Lwowie. Był pierwszym redaktorem „Skauta” i głównym przez pewien czas autorem drukowanych tam artykułów.

W 1911/1912 r. objechał i zwizytował wszystkie ważniejsze ośrodki nowo powstającego harcerstwa w Małopolsce. W lecie 1912 roku udał się do Anglii w celu lepszego zapoznania się ze skautingiem. Po powrocie na skutek rozbieżności z Naczelną Komendą Skautową we Lwowie – wycofał się ze stanowisk kierowniczych.

Ożenił się z drużynową pierwszej żeńskiej drużyny we Lwowie – Olgą Drahonowską.

Zamieszkał w Zakopanem, gdzie był nauczycielem w gimnazium.

W lecie 1913r. zorganizował pierwszą polską wyprawę skautową za granicę – na zlot skautów do Birmingham. Opisał tę wyprawę w książce: „Jak skauci pracują” (Kraków 1914). Jest to jedna z najpiękniej-szych książek harcer-skich.

Po wy-buchu wojny światowej (1914), zgłosił się z ochot-niczym plutonem harcerzy zakopiańskich do I-szej Brygady. Służył i walczył w legionach do 1915r. Nie mogąc się zmusić do złożenia przysięgi wierności dla cesarza Austro-Węgier, którą wymuszono na Legionach, wystąpił z wojska.

Organizował w Tatrach wojskowy oddział zbrojny. Na skutek zagrożenia przekradł się do zachodniej Europy i po krótkim pobycie we Francji, odjechał do Stanów Zjednocznych Ameryki Północnej.

W latach 1916-1917 organizował harcerstwo polskie w Stanach Zjednoczonych. Pracę tę cechował wielki rozmach.

Porzuca Stany Zjednoczone i w Kanadzie wstępuje do armii kanadyjskiej. Kończy szkołę oficerską w Toronto i w ramach wojsk kanadyjskich walczy na froncie zachodnim we Francji.

W listopadzie 1918 roku przenosi się do oddziałów generała Hallera we Francji. Stąd wysłany zostaje do południowej Rosji, ogarniętej wówczas rewolucją, aby za zwolnieniem władz rewolucyjnych wziąć tam udział w tworzeniu polskich oddziałów wojskowych. Dh. małkowski otrzymał przy tym polecenie wyzyskania do tych prac w pierwszym rzędzie harcerzy. W drodze do portu czarnomorskiego Odessy – okręt, na którym płyną Małkowski wpdadł u brzegów sycylijskich na minę (16 stycznia 1919r.). Wśród nielicznych rozbitków, którzy się wyratowali z katastrofy Andrzeja Małkowskiego nie było…

źródło: http://www.wlo.pl/homepages/szymp/

Po okolicach Warszawy

Lechosław Herz „Przewodnik po okolicach Warszawy znakowane szlaki turystyczne okolicy podstołecznej”, oficyna wydawnicza „REWASZ”, ok. 290 stron.
Witam w kolejnym odcinku WypadaWiedzieć… W tym numerze, dla odmiany, przedstawię przewodnik po okolicach Warszawy. Wydawnictwo zawiera opisy 1400 km znakowanych szlaków turystycznych wokół stolicy, 180 miejscowości , miejsc i rezerwatów oraz uroczysk leśnych.
Konkrety proszę!
Jak na dobry przewodnik przystało, na samym początku znajdziemy jego instrukcję obsługi z objaśnieniami wszystkich użytych symboli i skrótów nie grozi nam zagubienie się już w przewodniku. Następnych kilka stron obfituje w bardzo cenne dla początkujących turystów (a może nie tylko) informacje: system znaków na szlaku np. kółko z kropką w kolorze szlaku oznacza jego początek, itd.;

Całość obszaru objętego przewodnikiem podzielono na siedem rejonów: Kampinoski PN, Równina Łowicko-Błońska, Wysoczyzna Rawska, Równina Warszawska, Mazowiecki PK, wschodnia cześć Kotliny Warszawskiej oraz wysoczyzny na północ od Warszawy.

Fanom „Rajdu Palmiry NNN”
którzy jeżdżą z sentymentów, ale jednak chętnie pokuszą się o jakąś alternatywną trasę, polecam pierwszy rozdział. Na ponad 50 stronach znajdują się: schematy szlaków oraz m.in. mapka okolic Truskawia i cmentarza w Palmirach może się przydać. Kampinoskich tras sztuk 18, do wyboru, do koloru.

Mieszkańcom powiatu otwockiego
Nas, mieszkańców powiatu otwockiego, dotyczy 58 stronicowe opracowanie rejonu Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Oprócz schematu szlaków znajdziemy praktyczną mapkę informującą, którą, najprawdopodobniej, ulicą „wjedziemy” do miasta, jeśli jechaliśmy przykładowo z Grochowa, z Celestynowa, itd. Zaznaczono na niej również ważniejsze obiekty z krótkim opisem więcej o tych miejscach przy konkretnych trasach. Zachwalany przewodnik oferuje 12 tras po Mazowieckim Parku Krajobrazowym.

Inne bajery
Indeks ważniejszych miejscowości, obiektów przyrodniczych oraz nazwisk.
dużo rysunków
informacja o tym, gdzie w Warszawie można zaopatrzyć się w mapy [oczywiście z odpowiednią mapką]

adres do korespondencji z wydawcą:

Oficyna Wydawnicza “REWASZ”
skr. poczt. 174
05-800 Pruszków
itd…

Strz.

Gry terenowe

Aby gra udała się, musi być wspaniałą przygodą, jej organizator udoskonala ją i pozwala na twórczą fantazję uczestnikom. Harcerska gra musi mieć coś, co ją „poniesie” i nigdy nie wiadomo kiedy i jak się skończy. Finał powinien zaskoczyć jej uczestników i wypaść w momencie, gdy wszyscy są najbardziej rozgrzani.

Zgodnie z zapowiedzią przedstawiam opis kilku gier wymyślonych przez pierwszych harcmistrzów, które nieco zmodyfikowane, można z powodzeniem stosować dzisiaj na zbiórkach, biwakach i obozach. Aby gra udała się, musi być wspaniałą przygodą, jej organizator udoskonala ją i pozwala na twórczą fantazję uczestnikom. Harcerska gra musi mieć coś, co ją „poniesie” i nigdy nie wiadomo kiedy i jak się skończy. Finał powinien zaskoczyć jej uczestników i wypaść w momencie, gdy wszyscy są najbardziej rozgrzani. Tej „przynęty” nie może zabijać perfekcjonizm organizatora.. Marek Kamecki („Stosowanie metody harcerskiej w drużynie harcerzy”, ZHR 1997) powiada, że takiego drużynowego, który eliminuje przygodę na rzecz „przerobienia” technik harcerskich, należy przerobić na papier toaletowy.


GRY SPOSTRZEGAWCZO-OBSERWACYJNE


ODSZUKAJ I ODCZYTAJ ZAGUBIONY MELDUNEK

Ktoś wykradł meldunki i po przeczytaniu podarł i ukrył je gdzieś w pobliżu drogi (podać odcinek). Każdy z meldunków pisany był innym kolorem. Zadaniem zastępów jest odnalezienie i odczytanie meldunku. Wygrywa zastęp, który pierwszy odczyta meldunek. Odmianą gry może być zapisane polecenie, zamiast meldunku, które musi zastęp wykonać podczas dalszej zabawy.



STRAŻNICY LEŚNI I KŁUSOWNICY

Kilku kłusowników kryje się w gęstym zagajniku. Przy maskowaniu się uważają, by nie niszczyć drzew. Parę minut później wyruszają zastępy strażników leśnych w celu odszukania kłusowników. Kłusownik nie może opuszczać kryjówki. Wygrywa ten zastęp strażników, który wykryje więcej kłusowników.



ZASADZKA

Jeden zastęp kryje się w odległości 15 kroków wzdłuż wyznaczonego odcinka drogi. Drugi maszeruje tą drogą i stara się wypatrzyć miejsce zasadzki. Jeżeli tropiący zauważą zaczajonych, zatrzymują się i starają się wszystkich wyłapać. Jeżeli zaś ominą miejsce zasadzki, wówczas zaczajeni wyskakują z ukrycia z okrzykiem zwycięstwa.



HARCOWNICY

Współzawodniczące zastępy znajdują się w ukryciu w odległości ok. 50 m od siebie. Na dany znak zastępowi wysyłają naprzeciw siebie po kilku harcowników. Mogą oni przebierać się, maskować. Harcownik, który pierwszy zauważy i rozpozna przeciwnika, bierze go do niewoli. Każdy z harcowników ma przypięty numer (do czapki lub na piersi). Wywołanie numeru oznaczać będzie wzięcie przeciwnika do niewoli. Jeśli uczestnicy gry znają się, wystarczy wywołać imię.



POMOC RANNYM ZWIERZĘTOM

W zastawione przez kłusowników sidła złapało się kilka zwierząt. Każde z nich wydaje płaczliwe dźwięki. Na pomoc udają się myśliwi i uwalniają zwierzę z sideł.

Drużynowy udaje się z kilkoma (5 8) harcerzami do zagajnika, w którym w promieniu 100 150 m każdy z nich ukrywa się i na dany znak wydaje dźwięk uwięzionego zwierzęcia. W tym czasie z innego miejsca (100 200 m) co 1 minutę na pomoc zwierzętom wybiegają myśliwi. Każdy z nich nasłuchuje i stara się jak najszybciej odszukać ranne zwierzę, które – jeśli zostanie przez myśliwego zauważone – nagradza go jakimś fantem. Po zebraniu wystarczającej ilości fantów myśliwy szybko wraca do punktu startowego. Mierzony jest czas poszukiwań każdego myśliwego. Łatwo jest wyłonić zwycięzcę oraz zwycięski zastęp. Grę powtarzamy, zamieniając zastępom role, myśliwi stają się rannymi zwierzętami i odwrotnie.

Gra jest atrakcyjna, jeśli przeprowadzamy ją o zmroku.



GRY TERENOZNAWCZE



MARSZ NA PRZEŁAJ

Ze szczytu wzgórza trzeba wskazać charakterystyczny przedmiot (np. samotny dom, mostek, ciekawe drzewo) znajdujący się w odległości powyżej 300 m, który po zejściu z punktu obserwacyjnego zniknie z horyzontu widzenia. Harcerze otrzymują polecenie udania się pojedynczo w wybrane miejsce. Mierzony jest łączny czas zastępu.



PO UKRYTY MELDUNEK

Drużyna maszeruje przez las. Każdy z harcerzy gra rolę kuriera i ma zaszyfrowany meldunek. Na komendę drużynowego: „Nieprzyjaciel” wszyscy rozbiegają się i każdy ukrywa meldunek, a następnie wraca do drużynowego, który kołując oddala się. Po przejściu około 300 m mówi, że niebezpieczeństwo minęło i każdy stara się odnaleźć ukryty wcześniej meldunek. Można również zbierać meldunki ukryte przez inne osoby. Po 10 minutach drużynowy zwołuje zbiórkę i sprawdza odnalezione meldunki. Za każdy odnaleziony meldunek zastęp otrzymuje punkt, zaś za meldunek innego zastępu dwa punkty.



KTO PIERWSZY DOTRZE

Zastępy otrzymują koperty z mapą (szkicem), na której zaznaczona jest trasa. Każdy zastęp ma wyznaczoną inną drogę, lecz jednakowej odległości. Wszystkie drogi prowadzą do tego samego punktu zbornego, w którym ukryta jest chorągiewka. Wygrywa zastęp, który pierwszy dotrze na wyznaczone miejsce i odnajdzie chorągiewkę.



RÓŻNYMI DROGAMI

Dla każdego zastępu wyznacza się trasę przemarszu długości ok. 1 km, zbieżną na końcu i zaznaczoną na szkicu. Każdy z zastępów pokonuje wyznaczoną trasę i przygotowuje po drodze zadania do wykonania dla innego zastępu. Przy redagowaniu polecenia musi wziąć pod uwagę fakt, że drugi zastęp będzie się poruszał w przeciwnym kierunku. Po dojściu do celu zastępy odpoczywają spożywając posiłek i zamieniając się trasami. W drodze powrotnej każdy zastęp szuka listów i wykonuje zawarte polecenia. Zwycięzcą będzie zastęp, który wykona wszystkie polecenia i sam wymyśli najciekawsze i najdowcipniejsze zadania dla innych.



PODCHODY



WILKI I SARNY

Jeden zastęp to wilki, pozostałe są sarnami. Sarny kryją się w oznaczonym odcinku lasu, a wilki na dany znak wyruszają na łowy. Sarna złapana (której zerwano szarfę) odpada z gry i udaje się na miejsce zbiórki. Sarny mogą uciekać do najbliższego gospodarstwa gajowego, gdzie będą bezpieczne, zaś wilki nie mają tam wstępu. Do gajówki nie mogą wejść sarny upolowane. Zwycięża wilk, który upoluje najwięcej saren, oraz zastęp saren, z którego najwięcej uratuje się ucieczką do gajowego. Zaleca się zamianę ról.



WILCZYM SZLAKIEM

Po drodze o szerokości ok. 30 m i długości 100 150 m biegają wilki. Inne zwierzęta muszą przedostać się niezauważone na drugą stronę drogi. Jeden zastęp przyjmuje rolę wilków, pozostałe grają role małych bezbronnych zwierząt: zajączków, saren, owieczek. Na dany znak zwierzątka przystępują do skradania się na drugą stronę zarośniętej różnymi krzewami drogi. Zwierzę zauważone musi oddać swój identyfikator. Zwycięża zastęp, z którego najwięcej zwierząt przejdzie na druga stronę drogi. Wilk, który zdobędzie najwięcej identyfikatorów, będzie zwycięzcą.



WALKA O SZTANDAR

W lesie w odległości 500 – 600 m od siebie znajdują się dwa nieprzyjacielskie obozy. W każdym obozie przechowywany jest sztandar (flaga lub płótno) zawieszony na wysokości, z której można po niego sięgnąć. Posterunki wartownicze są rozstawione w odległości co najmniej 50 m od sztandaru. W chwili rozpoczęcia gry z każdego obozu udają się zwiadowcy do obozu przeciwnika w celu zdobycia sztandaru. Wartownicy i zwiadowcy mogą wyeliminować członków obozu przeciwnego poprzez zerwanie szarfy z wełny. Zawiadowcy, którym udało się wejść na teren obozu przeciwnika, zabierają sztandar i próbują go przenieść na teren własnego obozu. W razie, gdy zostaną schwytani, dostaną się do niewoli, muszą oddać sztandar. Zwycięża zespół, który w chwili zakończenia gry posiada dwa sztandary.



OBRONA LINII KOLEJOWEJ

Droga o długości ok. 500 m jest ochraniana przez chodzące po niej patrole oraz posterunki ukryte w odległości 30 40 m. Na umówiony sygnał w kierunku drogi udają się partyzanci w celu umieszczenia na niej ładunków wybuchowych. Partyzanci mogą być schwytani przez ochronę na drodze lub w lesie. Na dowód wyeliminowania z gry schwytanych przeciwnik zrywa z nich szarfę lub opaskę. Partyzanci, którzy dotarli do drogi (linii kolejowej), zakładają opaskę na drzewo lub słupie i wycofują się. Zwycięża zastęp, z którego więcej osób wykonało zadanie. Grę powtarza się, zmieniając role. Nie można jej przeprowadzać na czynnych torach kolejowych.



TROPIENIE KŁUSOWNIKÓW

W lesie kręci się kilku kłusowników, którzy mają białe opaski na głowie lub ramieniu i od czasu do czasu zapalają latarki (w nocy) lub przekazują sobie sygnały dźwiękowe (w dzień). Należy ich „złapać” – czyli zerwać opaskę. Kłusownicy mogą przechodzić z miejsca na miejsce, kryć się za drzewami, kłaść się na ziemi, czołgać. Nie wolno im jednak biegać, wyrywać się lub bronić w inny sposób. Wygrywa zastęp, który schwyta najwięcej kłusowników. Gra jest ciekawa o zmroku.



NA ODSIECZ

Na polanie (wzgórzu) w strefie oznaczonej taśmą znajduje się patrol otoczony zastępem nieprzyjaciela. Członkowie tego zastępu nie mogą wejść na polanę za taśmę, grozi to zdalnym zniszczeniem ich kwatery. Ukryli się jednak wokół polany w promieniu 200 m, by złapać każdego, kto wyjdzie poza strefę ochronną. Inne zastępy, oddalone o ok. 400 m, ruszają na odsiecz, by przejąć od patrolu tajemniczy bagaż. Każdy uczestnik gry ma założoną szarfę z wełny w barwach swego zastępu.

Harcerze idący na odsiecz starają się przedostać na oznaczoną polanę. Nieprzyjacielskie patrole biorą do niewoli każdego, kto zbliży się do polany. Wzięcie do niewoli polega na zerwaniu szarfy, bez której nie można wejść na oznaczoną strefę. Jeśli do obleganego patrolu dostanie się wielu sprzymierzeńców, organizują przerzut cennego bagażu do swojej kwatery. Zwycięża ten zespół, który zaniesie tajemniczy bagaż do swojej kwatery.


hm Zbigniew Bugaj HR