ŁŃŻWŃ SŁOYCE

13 listopada 2005 odbyła się zbiórka „Quo Vadis” – Namiestnictwa Starszoharcerskiego naszego Hufca. Okoliczności zbiórki były trochę inne, niż poprzednich, więc niech żałują Ci, których tam zabrakło.


W związku z tym, że spora liczba osób ma czego żałować, to zbiórka przebiegłą nieco inaczej niż zakładał plan. Czego osoby, które nie musza żałować zapewnie nie żałują. A i piszący te słowa nie ma czego żałować. No, może tego, że tak szybko musieliśmy się wynosić z lodowiska, bo pan-który-wie-co robi zaczął jeździć po tafli lodu (wtedy już kałuży) lodówką.


Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i odbiliśmy sobie to przy konsumowaniu… zresztą nieważne czego. Nie ma co za dużo szczegółów zdradzać.


A, i dowiedziałem się, że nie można robić zdjęć wewnątrz tego-dużego-sklepu-którego-nazwy-nie-wynienie-bo-po-co-go-reklamować. Nie dowiedziałem się tylko dlaczego. Znaczy dlaczego nie można robić zdjęć, bo dlaczego nie będę reklamować to wiem.


PiszącyTeSłowa

Konferencja HGR

Jedną z najbardziej znanych jednostek naszego Hufca jest „Harcerska Grupa Ratownicza Otwock”. Podczas weekendu 10-13.11.2005, w ośrodku „Jędruś” w Michalinie HGR przygotowała warsztaty dla instruktorów Harcerskiej Szkoły Ratownictwa.

Warsztaty były połączone z konferencją  „Rola organizacji pozarządowych w zapewnieniu bezpieczeństwa publicznego w kraju”, która miała miejsce w Szkole Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie. Oto relacja jednej z organizatorek, Magdy Grygo:


Kiedy wracam pamięcią do tego weekendu…


Dzień I (czwartek 10.11)
– zakwaterowanie uczestników. Klasyczny bałagan, jak zwykle w takich sytuacjach, ale dzięki krótkofalówkom udało nam się ogarniać całość. Uczestnicy zjeżdżali się do późnej nocy. Za to przywieźli niezależnie od siebie 5 skrzynek jabłek, a jedna z grup grillowała pod „Jędrusiem”. Koniec końców każdy był odhaczony na liście, miał miejsce do spania, identyfikator i swój prywatny rozkład zajęć. Pełen sukces. Około 3 rano mogliśmy już spokojnie się zająć oznaczaniem poszczególnych sal warsztatowych.


Dzień II (piątek 11.11)
– warsztaty. Większości osób udało się w miarę bezboleśnie odnaleźć swoje sale warsztatowe. Zajęcia dotyczyły m.in. pozyskiwania środków, autoprezentacji, radzenia sobie z grupą i jeszcze kilku pokrewnych spraw, które ,mam nadzieję, w przyszłości zaowocują postrzeganiem instruktorów HSR jako profesjonalistów. Wieczorem uczestnicy wspominali kolejne SASy, a organizatorzy świetnie się bawili składając materiały na konferencję (niektórzy z podziwu godnym poświęceniem).


Dzień III (sobota 12.11)
– konferencja. Poszczególne sesje poświęcone były prezentacjom organizacji pozarządowych zajmujących się ratownictwem medycznym (m.in. TOPR, PCK, PZMOT, WOŚP) i ogólnym zagadnieniom dotyczącym systemu ratownictwa w Polsce. Może niewiele to wszystko miało wspólnego z tematem konferencji, ale mam wrażenie, że stało się pierwszym krokiem do integracji środowisk, wzajemnego poznawania się i wymiany doświadczeń na różnych polach. Być może pozwoli w przyszłości współpracować w sytuacjach kryzysowych. Bo w końcu chodzi o skuteczne, zorganizowane niesienie pomocy przedmedycznej, a nie o to aby każdy robił swoje ratownictwo w poczuciu, że robi to najlepiej. Nawiasem mówiąc, wiele osób spoza ZHP obecnych na konferencji było pod wrażeniem tego co dzieje się w HSR i poziomu, który reprezentujemy. Wieczorny bankiet z okazji 11. urodzin HSR w podziemiach Katedry Św Floriana trwał do 4. rano. Mimo dramatycznie niskiej ilości snu przez cały weekend, a może właśnie dzięki temu, zabawa była naprawdę niezła. Do końca wytrzymał nawet ksiądz, który pilnował czy jesteśmy grzeczni.


Dzień IV (niedziela 13.11)
– podsumowanie i wyjazd. Przedwyjazdowa dyskusja nt planów na przyszłość i problemów w HSR odsunęła na bok zaplanowaną rozmowę o ewentualnych poprawkach do doktryny HSR. Ale wszystko ma jakiś cel i myślę, że te godziny nie były zmarnowane. Uczestnicy wyjeżdżali do domów z poczuciem, że to był dobrze wykorzystany weekend, że ciągle się rozwijamy i idzie trochę zmian. Czas pokaże czy na lepsze, bo problemy są nieuniknione.


Podsumowując, mogę uznać imprezę za udaną. Opinie, które słyszeliśmy po konferencji wbijają nas trochę w dumę. Udało nam się utrzymać uczestników w przekonaniu, że panujemy nad sytuacją. I o to chodziło.Słyszeliśmy nawet głosy, że trudno będzie powtórzyć sukces organizacyjny.


Podziękowania dla Marka Sierpińskiego, Daniela Kwiatkowskiego, Tymka Adejumo, Dominika Komorowskiego , Jaśka Wojciechowskiego i Tomka Kuczyńskiego. Dzięki temu, że była nas taka garstka i nigdy wszyscy naraz, doszło do sytuacji, że każdy wykonywał swoją robotę bez szemrania. Wiadomo było, że na nikogo innego nie można tego zrzucić. Czasem trzeba było jedną ręką przytrzymać koronę, żeby nie spadła w trakcie nalewania zupy albo biegania z mopem, ale czego się nie zrobi dla HSR. Czuwaj!


Tyle od Magdy. Ja ze swojej strony muszę dodać, że HGR Otwock jest jedną z lepiej działających grup ratowniczych w ZHP. O ich działaniach zapewne jeszcze nie raz będziecie mogli przeczytać na łamach naszej gazety. Kuczyn, do Ciebie ta mowa.

O koszcie nieutraconym

W listopadowym numerze “Przecieku” mogliście przeczytać tekst Oli Kasperskiej o koszcie alternatywnym, w którym autorka pisała o możliwościach, które przechodzą nam koło nosa przez to, że jesteśmy aż tak mocno zaangażowani w harcerstwo. Otóż ja bym chciał napisać o możliwościach, które przechodzą nam koło nosa przez to, że nie wykorzystujemy tego, że jesteśmy aż tak mocno zaangażowani w harcerstwo.


Przykładem niech będzie kurs drużynowych, który właśnie trwa w naszym Hufcu. Jeżeli spojrzy się na taki kurs oczami osoby w niego niezaangażowanej, to zobaczy się coś, czego nie widać na pierwszy rzut oka. Udział w takim kursie oraz to, co się będzie po kursie robiło może mieć decydujący wpływ na ciąg dalszy naszego, nie tylko harcerskiego, życia.
Tylko czy potrafimy wykorzystać owoce tego kursu?
Otóż. Jeżeli odejmiecie z tego kursu harcerstwo, to okaże się, że taki kurs jest bardzo dobrym kursem menadżerskim. Wystarczy zamienić słowo drużyna na firma, a okaże się, że na zajęciach uczycie się planowania działalności (plan pracy), zarządzania kadrą (praca z radą drużyny i zastępem zastępowych), motywacji pracowników (harcerzy), zarządzania finansami (pozyskiwanie sponsorów, akcje zarobkowe), rachunkowości (książka finansowa). O umiejętnościach organizatorskich i wychowawczych nie wspomnę.


Jeżeli wiedza zdobyta na takim kursie będzie potwierdzona pełnieniem funkcji drużynowego, przybocznego (czy nawet zastępowego) będziecie mogli śmiało powiedzieć, że już dawno przed wejściem w dorosłe życie zdobyliście doświadczenie zawodowe. Czyli coś, co Wasz przyszły pracodawca ceni najbardziej.


Podobnie sprawa się ma z innymi umiejętnościami, które przyswajamy w harcerstwie niejako „przy okazji” codziennej pracy. Wielu Waszych rówieśników musi z zazdrością patrzeć na to, co robicie. Rzeczy, z których nie zdajecie sobie sprawy są obiektem podziwu ludzi, którzy Was otaczają, a nie są w harcerstwo zaangażowani.


Kluczowa jest umiejętność wykorzystywania tych możliwości, jakie daje harcerstwo w taki sposób, żeby to %owało potem w dorosłym, pozaharcerskim życiu. Jeżeli np. do kursu drużynowych podejdziecie jak do nauki prowadzenia drużyny, to zapewne kilka weekendów spędzonych n kursie może być potem zaliczone do czasu straconego na coś, co się potem nie przydaje poza harcerstwem. Jeżeli jednak poszukacie podobnych analogii do prowadzenia drużyny jak to zrobiłem z prowadzeniem firmy, to okaże się, że to były bardzo pożytecznie spędzone dni. I wtedy udział w tym kursie nie będzie kosztem utraconej możliwości spędzenia tego czasu w pożyteczniejszy sposób. To właśnie nieobecność na nim będzie utraconą możliwością – rozwoju własnej osoby.


Wybór należy do Was.


Mirek Grodzki

Jak Michaś przykazał

– czyli Święto Niepodległości inaczej.


Pewien polski piosenkarz śpiewał by pokazać swoją twarz. To właśnie zrobiliśmy 10-11.11.2005 r. w Sulejówku na Rajdzie Niepodległości o puchar Przewodniczącej Rady Miasta.


Przedstawiliśmy nasze „ja”, a wyszło nam to perfekcyjnie? Chwilę po dotarciu na punkt zakwaterowania rozegraliśmy mecz koszykówki z żołnierzami 1 warszawskiej brygady pancernej goszczącymi nas na terenie swojej jednostki i poligonu. Cóż, bez przekłamania można stwierdzić, że było nas wszędzie pełno, a tam gdzie przemknął huragan ludzi z naszego Hufca pozostawały uśmiech na twarzach. Z harcerzami młodszymi graliśmy w gwizdek, ciastka, tumci, itd. Starszych harcerzy jak i żołnierzy zaprosiliśmy do zabawy w słoneczko, słonia i jeszcze kilka innych.


Początkowo rajd zapowiadał się ciekawie. Ognisko dzięki nam nie umarło w konwulsjach (trudne słowo) i tak nabraliśmy chęci na zabawę. Przez to zaraziliśmy swoim optymizmem innych uczestników rajdu. Czas po ognisku jak i piątkowy poranek spędziliśmy na zabawie i sprzątaniu specjalnie dla nas wydzielonej sali (ale mamy chody, no nie??). Już po dotarciu do parku maszyn zapomnieliśmy o zmęczeniu gdy w nasze ręce wpadł CZOŁG!


Heh… wiadomo jednak, że dać dziecku zabawkę a od razu przestanie grymasić. Czołg czy haubica samobieżna okazały się idealnymi zabaweczkami dla dzieci takich jak my. Po tych miłych chwilach przyszła kolej na tor przeszkód. Niestety nie pozwolono nam przejść całego (ze względu na niekorzystne warunki pogodowe) jednak pojedyncze zadania chętni osobnicy wykonali, a jak nie trudno się domyślić takich wśród nas nie brakowało. Można by śmiało stwierdzić, że od tego momentu, aż do końca rajdu szczery uśmiech nam towarzyszył. Przed samym biegiem odbył się apel, na którym zaprezentowaliśmy nasze śliczne uśmiechy nr 5 i dostaliśmy magiczną brązową kopertę, która okazała się bardzo przydatna w dalszej części imprezy. Natomiast zadania były przeróżne, a zamykały się w kategoriach takich jak sprawność fizyczna, spostrzegawczość, ogniska, łączność, samarytanka, terenoznawstwo, historia.


Punktów było 10 i wszystkie wykonaliśmy w krótkim czasie, wielkim stylu oraz z nieopisaną radością i zapałem. Czas oczekiwania na przyjęcie nas na punkty pożytkowaliśmy na grze w… no oczywiście że w SŁONECZKO. Ale też na uganianiu się po okopach, makietach pojazdów opancerzonych i rzucaniu w siebie kulkami z farbą. C o do samych zadań… Tor przeszkód był średniej długości ale za to ciekawie wykonany. Pokonaliśmy go bardzo szybko (byliśmy ogólnie najmniej liczną grupą, bo 9 osobową ale to zadanie musieliśmy robić wszyscy gdzie inne drużyny wybierały 5 najszybszych członków) ale nie obeszło się bez otarć i siniaków. Znalezienie chust nie było trudniejsze od zabawy w chowanego ze średniej wielkości słoniem, tajka dostając się w ręce Małego dostała cudownego uzdrowienia, namiot postawiliśmy szybciej niż zdążyli zmierzyć nam czas, a samarytanka… cóż to dla nas, gdzie patrol liczył 3/4 BORM-owców. Ostatni punkt był na terenie remizy Straży Pożarnej. Tam oddaliśmy rysunek, mapę i wypełnioną krzyżówkę historyczną czyli zadania międzypunktowe. Dostaliśmy pyszną grochówkę, za którą pięknie podziękowaliśmy i bawiliśmy się znowu w słoneczko.


W ten oto sposób, siejąc nie tylko hałas i zniszczenie, ale też sympatie, i radość zdobywaliśmy kolejne punkty.
Podsumowanie rajdu wkomponowane zostało w oficjalny apel związany ze świętem 11 Listopada. Odbył się już po zmroku w okolicach Kopca Twórców II RP. Na apelu, ku naszemu ogromnemu zdziwieniu i wielkiej radości, otrzymaliśmy puchar. A miała to być tylko niewinna zabawa a zaowocowała nie tylko świetnymi wspomnieniami ale tez pucharem za I miejsce. Sam apel nie stronił od wykwintności. Były salwy honorowe, grupa reprezentacyjna 1WBP, konnica, wojskowa orkiestra dęta i najróżniejsi goście specjalni, pojawił się pierwszy marszałek RP we własnej osobie, wnuczka Piłsudzkiego i nasze Otwockie Bractwo Kurkowe. Jak zatem widać wyjazd był bardzo udany. Straty w ludziach oraz sprzęcie nie zostały odnotowane. Wzbogaciliśmy się o masę nowych przyjaciół, siniaku, puchar i miło spędzone chwile, pamiątkowe naszywki i… zaproszenie na przyszłoroczny rajd.


BTW:
Skład naszego patrolu liczył 9 osób, w tym:
Daria vel Gacek, Basia vel Basiek, Dorota vel Dori, Kuba vel Dyniak, Piotrek vel Jagód, Mateusz vel Sylas, Marysia vel Freya, Michał vel Mały, Patrycja vel Pati. Noc była naszym królestwem – masochistyczne zabawy do 4 nad ranem, nikt tam nie widział na nas przez minutkę zmęczenia, czy braku zapału. To nie istotne, że Jagód pomylił fabrykanta z filantropem, Daria zagadana zaczepiła plecami o beton a potem dostała kulką z farbą od Jagóda i Dyniaka, harcerze z Sulejówka są naprawdę mili on na prawdę sami oddawali nam jedzenie. Co z tego, że zawsze i wszędzie staraliśmy się robić dobre wrażenie uśmiechem nr. 5 oraz paradowaniem w mundurach, jeśli i tak ostatecznie kończyliśmy w kurtkach. Tak czy inaczej pokazaliśmy naszą żarłoczną, wiecznie uśmiechniętą, skora do zabawy twarz. Hasta la wista Sulejówek and see you next time!


Daria Kłos

Zbiórka Konstytucyjna Szczepu Józefów

W siedzibie Rady Miasta Józefów
29 listopada 2005 odbyła się zbiórka konstytucyjna Szczepu Józefów.


Celem zbiórki było podsumowanie dwuletniego okresu obowiązywania Konstytucji oraz pracy komendy szczepu. Jednym w ważniejszych momentów zbiórki był wybór komendanta Szczepu. Nie było niespodzianek i komendantką została wybrana ponownie pwd. Monika Rybitwa. Niespodzianką dla niektórych były zmiany w komendzie. Nowymi członkami zostali: Patrycja Zawłocka (zastępczyni), Ilona Falińska (zastępczyni), Dorota Lutyk oraz Kuba Borowy. Ze starego składu został Mirek Grodzki.


W czasie zbiórki członkowie Rady Szczepu wypełniali ciekawą ankietę na temat  swojego zaangażowania w pracę społeczną (również poza harcerstwem).


Po opracowaniu jej wyników przez komendę Szczepu zaprezentujemy (mam nadzieję)  ankietę na naszych łamach..
O ile wiem jest to pierwsza ankieta w naszym Hufcu obejmująca swoim zasięgiem spore w końcu grono naszych instruktorów.


Nowej Komendzie życzymy dalszych sukcesów w przenoszeniu Hufca Otwock do Józefowa. Żart.
Żartowniś

Polacy a Internet i telekomy

Co trzeci Polak ma dostęp do Internetu, zaś co czwarty jest internautą (czyli korzysta z Internetu przynajmniej raz w miesiącu). Tak wynika z badania TNS Interbus, realizowanego przez TNS OBOP.

Od roku 2000 do końca 2004 odsetek Polaków mających dostęp do Internetu wzrósł z 19% do 33%. Przez cały ten czas dostęp do sieci w większym stopniu mieli mężczyźni (37%) niż kobiety (30%). W grupie mężczyzn jest też więcej internautów (29% vs. 21%). Odsetek internautów, czyli osób korzystających z Internetu przynajmniej raz w miesiącu wzrósł na przestrzeni ostatnich czterech lat z 13% do 25%.


Rośnie odsetek osób korzystających z Internetu w domu. O ile cztery lata temu takich osób było 36%, o tyle teraz jest ich aż 70%. „W Polsce ten proces ma raczej charakter ewolucyjny niż rewolucyjny, gdyż nadal ograniczony jest wysokimi kosztami dostępu do Internetu” – komentuje Beata Durka, Kierownik Działu Badań w TNS OBOP.


Nauczyciele nie są fanami telefonów komórkowych ? aż 67% w ogóle nie posiada takiego aparatu, a jeśli już się na niego decydują, to zwykle w systemie abonamentowym (22%). Większość belfrów jest zmotoryzowanych ? w gospodarstwach domowych 74% z nich znajduje się przynajmniej jedno auto.


Własnym sprzętem komputerowym dysponuje 39% kadry pedagogicznej, a co trzeci z nich wśród swoich hobby i zainteresowań deklaruje także internet i zajęcia na komputerze. Wskazywane obszary zainteresowań raczej zgodne są z oczekiwaniami: 74% wymienia książki, 53% /kulturę/politykę/podróże/kino, a 44% samokształcenie/naukę języków obcych.


Zawód nauczyciela wydaje się być bardzo sfeminizowany ? aż 79% osób tej profesji, które wypełniły Kwestionariusz Acxiom, to kobiety. Połowa z nich pracuje w szkołach znajdujących się w miastach do 50 tys. mieszkańców, 22% mieszka w miastach o liczbie mieszkańców 100-500 tys. , a w dużych metropoliach (powyżej 500 tys. mieszkańców) mieszka i pracuje 13% z nich.


Powyżej średniej krajowej (więcej niż 2200 zł) zarabia co trzeci belfer. 18% deklaruje miesięczne dochody na poziomie 1400-1800 zł, kolejne 18% ma pensje w granicach 1800-2200 zł, a pensja 17% nauczycieli mieści się w przedziale 1000-1400 zł. Prawie połowa z badanych wydaje tygodniowo na zakupy kwoty pomiędzy 100-200 zł.


Jak wynika z badania przeprowadzonego przez TNS OBOP, co drugi internauta (49,5%) korzysta z Internetu codziennie. Wzrost popularności Internetu to nie tylko systematycznie rosnąca liczba jego użytkowników, ale także coraz częstsze korzystanie przez internautów z sieci.


Połowa Internautów deklaruje, że korzysta z sieci codziennie (odpowiednio 53% wśród mężczyzn-internautów i 45% wśród kobiet-internautek). Co czwarty internauta korzystający z sieci każdego dnia jest klientem banku internetowego, zaś co trzeci robi przez Internet zakupy. Codziennymi użytkownikami Internetu są częściej internauci w wieku 30-49 lat (56%) niż młodsi, w wieku 15-29 lat (46%).


„Codzienni” internauci najczęściej korzystają z Internetu w domu. W tej grupie do korzystania z Internetu w pracy częściej przyznają się internauci w wieku 30-49 lat (36%) niż w wieku 15-29 lat (22%). Młodsi natomiast, poza domem, najczęściej korzystają z sieci w szkole oraz u znajomych. Codzienny kontakt z Internetem deklaruje 60% internautów z miast powyżej 100 tys. mieszkańców.


Zaledwie co drugi telefon komórkowy w Polsce został zakupiony wraz z aktywacją od operatora ? tak wynika z badań przeprowadzonych przez TNS OBOP. Skąd w takim razie pochodzą pozostałe aparaty telefoniczne?


13% badanych wskazało, że swój aktualnie użytkowany telefon dostało lub nabyło od kogoś z rodziny, 11% od znajomych, dalsze 13% respondentów wymieniło sklep z elektroniką użytkową i/lub akcesoriami GSM, zaś 7% – komis GSM. Aukcje internetowe okazały się stosunkowo mało popularnym sposobem nabycia komórki ?wskazał je zaledwie co setny badany.


„Większość Polaków odnawiając umowę z operatorem woli dostać nowy aparat telefoniczny, niż dodatkowe usługi, takie jak np. darmowe minuty, przez co podaż słuchawek ciągle rośnie. Część z tych osób zapewne sprzeda aparat tuż po wyjściu z salonu, inni będą woleli pozbyć się raczej starego telefonu.” ? mówi Konrad Magdziarz z TNS OBOP.


28,3 proc. Polaków powyżej 15. roku życia korzysta z internetu – wynika z najnowszych badań NetTrack przeprowadzonych między lipcem a wrześniem 2005 roku przez SMG/KRC. Ponad połowa użytkowników internetu 52 proc korzysta z internetu codziennie lub prawie codziennie, a 23,5 proc. kilka razy w tygodniu. Raz na tydzień korzysta z internetu 12,6 proc. badanych.


Z badania wynika, że Polacy najczęściej korzystają z internetu w domu (64,7 proc.), w pracy (23,8 proc.) oraz na uczelni lub w szkole (18,1 proc.)


Polacy łączą się z domu z internetem przede wszystkim za pomocą stałego łącza (51 proc.), a jedynie 11,4 proc. korzysta z modemu.
Sondaż pokazuje, że internetu częściej używają mężczyźni (52,7 proc.) niż kobiety (47,3 proc.).


Nokia nie tylko tradycyjnie cieszy się dużą popularnością wśród ludzi młodych – w wieku 15-29 lat, gdzie wskaźnik znajomości sięga 98% – lecz także wśród osób po 50 roku życia, gdzie wskaźnik ten wynosi 70%. Co więcej, w tej grupie wiekowej dystans Nokii do reszty marek jest nawet bardziej widoczny, niż wśród osób młodszych.


Co czwarty Polak posiadający dostęp do Internetu deklaruje chęć korzystania z telefonii IP. Wśród nich znajduje się 6% osób, które już z niej korzystają oraz 19% osób, dopiero rozważających wypróbowanie tego sposobu połączeń. Oznacza to, że w Polsce jest ponad 600 tys. obecnych i blisko 2 mln potencjalnych użytkowników telefonii IP.


Z roku na rok Polacy coraz częściej załatwiają swoje codzienne sprawy przez Internet. Dużą popularnością cieszą się nie tylko sklepy internetowe, ale też ?wirtualne? banki. W ciągu ostatnich dwóch lat liczba użytkowników bankowych kont internetowych wzrosła przeszło dwukrotnie i obecnie wynosi blisko 1,9 miliona.


Pod koniec czerwca 2005 roku liczba aktywnych kart SIM w Polsce przekroczyła 25,3 mln, zaś tzw. linii dzwoniących w sieciach stacjonarnych 12,65 mln. Oznacza to, że z usług sieci komórkowych korzystało dwa razy więcej klientów niż z sieci stacjonarnych. Liczba 25,3 mln aktywnych kart SIM oznacza, że w połowie br. poziom penetracji telefonią komórkową – czyli liczba kart SIM na 100 Polaków – przekroczył 65,9 proc. Niemal dokładnie trzy lata wcześniej ? w połowie roku 2002 – liczba aktywnych kart SIM zrównała się z liczbą tzw. dzwoniących linii w sieciach stacjonarnych (po prawie 11 mln).


Jednym z głównych powodów, dla których użytkownicy Internetu kontaktują się z innymi osobami w sieci jest możliwość porozmawiania z ciekawymi ludźmi (51%). Często wymieniano też możliwość pozostania anonimowym (37%), sposobność do utrzymywania kontaktu ze znajomymi (34%), wymiany doświadczeń, informacji (27%) czy też szukanie osób o podobnych zainteresowaniach (25%).


Na podstawie serwisów: http://www.biznesnet.pl/, http://www.radio.com.pl/, http://di.com.pl/, http://www.proto.pl/, http://www.mediarun.pl/, http://tnsobop.com.pl/

Co się stało z Kaktusińską

Teorie na temat tego, co się stało z Kaktusińską są różne. Jedno jest pewne: nikt jej nie widział od dosyć dawna. Ale jaka była przyczyna jej zniknięcia, można było tylko zgadywać. Każdy miał na ten temat inną teorię.


Komendant hufca twierdził, że zdefraudowała pieniądze ze składek harcerskich i obecnie żyje jak królowa w jakimś tropikalnym kraju, do którego jest zbyt daleko, aby grupa kwatermistrzowska mogła dotrzeć tam swoim pojazdem operacyjnym i przywlec przed oblicze Komisji Rewizyjnej.


Kwatermistrz miał podobne zdanie, tym razem jednak przedmiotem defraudacji miał być dziurawy namiot, który wyparował z hufcowego magazynu w noc urodzin magazyniera. Przyjaciele sądzili, że pewnie wyjechała gdzieś niekoniecznie daleko, aby ułożyć sobie życie z jakimś wartościowym człowiekiem, bo wreszcie zdecydowała się porzucić tego jełopa Ryszarda. Sam Ryszard w zależności od tego, w jakim był humorze skłaniał się ku zdaniu, że albo jakiś okrutny bandyta więzi jego rybeńkę w bliżej nieznanym miejscu i szykował się ku akcji odbicia jej, albo uznawał, że ta zła kobieta porzuciła go dla tego palanta w pomarańczowym polarze, z którym przyłapał ją dwa lata temu…


Co tymczasem działo się naprawdę? Prawdziwa przyczyna zniknięcia naszej bohaterki znajdowała się jak zwykle pośrodku. Owszem, była daleko, owszem, książka finansowa znowu się jej nie zgadzała, ale jej nieobecność nie miała związku z żadnymi mężczyznami. Po prostu Kaktusińska uznała, ze musi pobyć trochę sama i przemyśleć niektóre sprawy. Niestety, wynik tej działalności wypadł na niekorzyść wszystkich wspomnianych wcześniej osób… Kaktusińska doszła do wniosku, że potrzebuje odrobiny spokoju i dzwoniący do niej w środku nocy w sprawie składek komendant ani szpiegujący ja Ryszard wcale jej tego nie ułatwiali.


Ostatnie wakacje Kaktsińska spędziła dokładnie tak, jak chciała. I wreszcie poczuła się szczęśliwa. Wyciągnięte przez nią wnioski pewnie nie spodobałyby się władzom hufcowym, mianowicie Kaktusińska stwierdziła, że ma dosyć hufcowego środowiska i na dodatek tkwiła w nim o rok za długo, oszukując samą siebie i wszystkich dokoła. Dlatego też postanowiła się już nie ujawniać i kwestię jej dalszych losów pozostawić domysłom. Wiele osób poddawało w wątpliwość to, czy faktycznie jest szczęśliwa, jednak z punktu widzenia autorytetu jakim jest autor, który wykreowłą tę postać zapewniam was – jest bardzo szczęśliwa.


Aleksandara Kasperska

Alternatywa dla Przerwanek

Jeżeli nie masz wątpliwości co do słuszności tego, co robisz w harcerstwie, nie czytaj tego, nie psuj sobie nerwów i nie próbuj mnie przekonywać, że jestem zepsuta materialistką.


Od jakiegoś czasu miałam ochotę napisać coś odrobinę obrazoburczego, co dojrzewało we mnie od co najmniej dwóch lat. I chyba nadeszła na to najwyższa pora.  W zasadzie w tytule tego tekstu powinnam umieścić słowo samorozwój albo coś w tym stylu ale postaram się unikać tej nowowmowy, która w zasadzie nie wiadomo, co oznacza.


Zacznę od początku: mam 21 lat. W 2002 roku rozwiązałam swoją drużynę i odeszłam z harcerstwa. Studiuję na chyba najlepszej uczelni ekonomicznej w tym kraju, co stało się możliwe głównie dzięki wspomnianej decyzji – był to moment, w którym należało dokonać wyboru i zrobić coś dla siebie i swojej przyszłości. Nie chcę przez to powiedzieć, ze wszyscy mają tak robić. Pragnę jedynie zauważyć, że często bywa tak, że jak pojawiają się wątpliwości co do słuszności tego, co robimy, to sam fakt ich pojawienia się oznacza, że należy je rozwiązać na niekorzyść podejmowanego wcześniej działania. Chce przez to powiedzieć, że z perspektywy czasu stwierdzam, że dałam sobie spokój z harcerstwem o rok za późno.


Paradoksalnie, uświadomiłam to sobie w trakcie próby instruktorskiej. Po prostu dotarło do mnie, ze to nie dla mnie. Był to chyba największy paradoks, o jakim mogłam w tamtym czasie pomyśleć. W tej chwili poczucie winy, jakie mi towarzyszyło, wydaje mi się absolutnie irracjonalne. Pomyślmy o dwóch słowach-kluczach do każdego przedsięwzięcia harcerskiego: samorealizacja i rozwój. A co wtedy, kiedy harcerstwo przestaje nam to dawać? Tkwimy w czymś, co staje się tylko obowiązkiem, bo „co ludzie powiedzą”. Czysta hipokryzja. Podkreślam, że wszystko, o czym piszę, to moje osobiste przemyślenia i absolutnie rozumiem, jak ktoś się ze mną nie zgodzi. Ponieważ w mojej szkole podstawową wszystkiego jest ekonomia (już widzę, jak niektórzy się wzdragają) i towarzyszący jej rozsądek, chciałam wam zaprezentować coś, co nazywa się kosztem alternatywnym. 
Oszczędzając wam przydługiej definicji, jest to koszt utraconej możliwości, wynikający z zaangażowania środków w jakieś przedsięwzięcie i nie otrzymywania korzyści z innej działalności. Racjonalna jednostka dąży do minimalizacji tego kosztu. Spójrzmy teraz na koszt alternatywny z punktu widzenia naszego własnego życia. 


Wiem, że fajnie jest jechać do Przerwanek po raz setny, ale zanim wpiszecie sobie w kalendarz na przyszły rok „1-21.07 Turnus I”, zastanówcie się, co innego możecie w tym czasie zrobić. Może jest jakieś inne miejsce gdzie można jechać z drużyną? Wiąże się z tym więcej zamieszania ale może warto? A może okaże się, że lepszym wyborem okaże się zaangażowanie swoich sił w zorganizowanie np. wyjazdu zarobkowego do jakiegoś kraju UE? Znowu słyszę głosy sprzeciwu i słowo „materializm”. I znowu pewnie kogoś zaszokuję jak napiszę, że zamiast słowa „materializm” powinniście raczej usłyszeć „zdrowy rozsądek”.


Po prostu chodzi o dokonywanie słusznych wyborów, uwzględniających myślenie kategoriami dłuższej perspektywy. Jeśli masz przez pół roku organizując obóz wyklinasz pod niebiosa biurokrację i wszystkie przeszkody na swojej drodze a potem przez 3 tygodnie liczysz dni do jego końca, może to nie dla ciebie? Usiądź na spokojnie, wypij dobrą herbatę, zjedz pół litra lodów i pomyśl, do czego dążysz, co cię interesuje i w jaki sposób możesz te swoje zainteresowania wypełnić. Albo może po prostu jest jakaś istotna dziedzina, którą zaniedbujemy bo twierdzimy, że nie mamy na nią czasu. Przykład: w jakim stopniu znamy języki obce? Nie ma co się oszukiwać, żyjemy w takich czasach, kiedy brak dobrej znajomości chociaż jednego języka stawia nas w marnym położeniu i zwyczajnie świadczy o braku wykształcenia. A niestety, języka nie nauczymy się poświęcając na to dwie godziny w tygodniu…  A podobne przykłady można mnożyć.


Podsumowując: nie bądźmy bierni, nie podążajmy z prądem, podejmujmy świadome, zimno skalkulowane decyzje w oparciu o przewidywane ich skutki!! Życie mamy jedno i od nas zależy jak je przeżyjemy i  w jakich czasach. Bądźmy świadomi tego co robimy i decydujmy za siebie.


Aleksandra Kasperska

Projekt: “Życie z sensem”

NAZWA PROJEKTU: Życie z sensem


STOPIEŃ TRUDNOŚCI: Trudny


Hmm, trudne zadanie. Zleceniodawca jednak stawia je przed każdym. Nawet nie pyta, czy chcemy brać udział w projekcie. Płaci sowicie, w trakcie i po wykonaniu zadania.


CELE PROJEKTU:
– Osiągnąć dodatni wynik w bilansie na zakończenie projektu
– Wykorzystać, na miarę swoich możliwości każdą minutę trwania projektu
– Pozostawić po sobie ścieżkę świecącą w ciemności, aby mogli nią podążać inni
– Inne cele nieznane, trudne do określenia, ustalane indywidualnie z realizatorami


Realizacja tych celów jest niezwykle trudna. Jednak Zleceniodawca pomaga w realizacji tego projektu. Dokładne wytyczne, bezpłatne szkolenia, raz w tygodniu lub częściej, przez cały czas trwania projektu. Darmowe konsultacje. Delikatne wskazówki, bogata literatura i wiele przykładów gotowych do naśladowania. Ponadto daje kilka dodatkowych bonusów i ustępstw: w każdej chwili mamy możliwość modyfikacji projektu, gdy zarzucimy jego realizację na chwilkę, lub kilka lat nawet i zapomnimy o projekcie, w każdej chwili możemy podjąć jego realizację od nowa. Cokolwiek zepsujemy, możemy to naprawić robiąc coś innego, lepszego. Przy tych założeniach projekt nie przekracza możliwości każdego Człowieka.


MIEJSCE REALIZACJI PROJEKTU: Świat, przeciętnej urody.
Jednak, gdy mu się dobrze przyjrzeć, cudowny, pełen niespodzianek, bywa czarujący. Często fascynuje swoim pięknem i rozmiarem. Zleceniodawca przygotował go specjalnie dla realizatorów projektu. Wyposażył na miarę swoich możliwości – we wszystko.


CZAS ROZPOCZĘCIA: DD/MM/RRRR


PLANOWANY CZAS ZAKOŃCZENIA: nieokreślony
Czas zakończenia jest tu kryterium kluczowym. Nikt nie wie, kiedy projekt się zakończy i nastąpi moment bilansu. Co to oznacza w praktyce? Tu jest haczyk Zleceniodawcy: można projekt realizować lepiej lub gorzej, byle tak, aby na koniec mieć dodatni wynik, jednak nie wiedząc, kiedy jest koniec, warto przez cały czas realizować go dobrze. Tu dodam, że sama realizacja projektu jest przyjemna. I chciałoby się, aby trwał jak najdłużej. Odkrywanie Świata, przyrody, natury i piękna w nim i w każdym napotkanym człowieku jest bardzo ciekawe i fascynujące. Wielość możliwości pozwala nigdy się nie znudzić. Tylko trzeba zacząć z tego korzystać, to jedna ze wskazówek do realizacji celów. Dlatego jeden z celów podpowiada, żeby wykorzystać każdą minutę na dobrą realizację projektu. Jedną ze złych strategii jest bierność, nicnierobienie, pozwalanie na to, żeby czas przepływał nam przez palce. Dużo skuteczniejsze zaś jest działanie ukierunkowane na dobro innych ludzi i otaczającego ich świata. Nie trzeba od razu globalnie, o co to, to nie! Wystarczy zatroszczyć się o tyle zaledwie, ile możemy zobaczyć. O siebie, swoją rodzinę, najbliższych. O sąsiadów i jeszcze kawałek podwórka. Jeżeli ktoś ma taką możliwość, powinien wejść na szczyt, zobaczyć więcej i zatroszczyć się o więcej. Ważne żeby coś, nie ważne jak dużo.


UCZESTNICY:
– Zleceniodawca,
– Realizator projektu
– i wszyscy, których spotka na swojej drodze


WYPOSAŻENIE I PAKIET STARTOWY:
Dla każdego inne. Na początku każdego wyposaża w pewne możliwości. Jednym daje siłę fizyczną, innym urodę, innym jeszcze wielkie serce. Każdy swój projekt rozpoczyna w innym miejscu i czasie. Tak naprawdę bez znaczenia w ostatecznym rozrachunku. Choć rzeczywiście jednym żyć jest zdecydowanie łatwiej niż innym, to w ostatecznym bilansie nie życie a sens się liczy. Nie liczy się wyposażenie i pakiet startowy, a to, co się z nimi zrobiło.


WSKAZÓWKI I SZKOLENIA: znacznie ułatwiają sprawę. Jest 10 + 1 dokładnych wytycznych, które mówią jak zrealizować projekt i czego się wystrzegać. Dla tych, którym trudno to przełożyć na konkretne działanie co dzień, a szczególnie co tydzień odbywają się szkolenia, konsultacje. W każdym momencie można znaleźć kogoś, kto pomoże ocenić stopień realizacji projektu i wskaże drogę, w którą należy się skierować, aby naprawić te błędy, które zrobiliśmy po drodze. Są tacy ludzie, którzy znają kryteria oceny i pomagają w realizacji projektu. Pewnie można i bez konsultacji, szkoleń, rozmów z tymi, którzy znają kryteria oceny. Ale z nimi jest dużo łatwiej. Szczególnie podczas szkoleń, ale i w każdym momencie możliwa jest rozmowa ze Zleceniodawcą. Trochę trudno go zrozumieć, ale jak się człowiek dobrze wsłucha, to pojmie, czego konkretnie powinien dotyczyć jego projekt. Tylko trzeba zacząć uważnie słuchać.


Anna Michalina Nowakowska

SOYADABA

Na Soyadę zbierało się już od co najmniej dwóch miesięcy. W zasadzie była naturalną konsekwencją rozwoju Otwockiej Grupy Rowerowej. Wspólne wycieczki weekendowe i przejażdżki w środku tygodnia są oczywiście szalenie miłe, ale nie ma to jak porządna rywalizacja.


Nazwa bynajmniej nie jest przypadkowa. Od czasu wspólnej wycieczki do Kozienic, kiedy to poznaliśmy gusta kulinarne Rysia (na marginesie – ma na imię Michał o czym dowiaduje się z niejakim zdumieniem, ale takich niespodzianek wśród OGR jest bez liku) odtąd zwanego Sojowym, soja odmieniana w najróżniejszych przypadkach, jest najczęściej używanym słowem wśród OGR. Na określenie wszystkiego! Może nawet wyprze popularne, choć cieszące się całkowicie niezasłużona popularnością słowo zaje…. ?
Trzon grupy pochodzi z Otwocka, a każdy szanujący się biker, nawet ten niedzielny, przeczesał już dokładnie lasy wokół bunkrów i torfów. Zaszła więc potrzeba znalezienia nowego terenu do eksploracji. Pomysł na Gliniankę wyszedł od Rysia, który jest tam kimś w rodzaju rezydenta
 i szarej eminencji. 😉
Na jakimś ze spotkań rzucił mimochodem propozycje zorganizowania zawodów na orientację w swojej okolicy. Pomysł od razy przypadł wszystkim do gustu i jedyne wątpliwości wzbudził fakt, że Rysio obiecał zająć się wszystkim sam i nawet nie potrzebował nikogo do pomocy. Patrząc na jego bynajmniej nie gladiatorską posturę, można by się obawiać, czy temu podoła. Jednak znając jego niebywały entuzjazm, którym mógłby obdzielić co najmniej połowę OGR, ujawniający się niemal na każdej hopce i potwierdzony bezapelacyjnie imponującą postawą w zawodach XC, o organizację można było być spokojnym. Tym bardzie, że Rysio na wszystkie pytania odpowiadał
z wrodzoną sobie skromnością „spoko” i „daje radę’.
Trzeba przyznać, że z zawodów na zawody, organizacja staje się coraz bardziej profesjonalna. Tym razem nie zabrakło reklamy w postaci ulotek, plakatów i całej akcji reklamowej podczas Masy Krytycznej, czy innych imprezach. Pierwsze efekty można było już zauważyć na zbiórce w parku przed zawodami, bo zjawiło się kilkanaście osób w tym kilka zupełnie nowych.
Mały peletonik szybko dotarł na miejsce startu w Gliniance i tu czekała kolejna niespodzianka: na boisku szkolnym oczekiwała już co najmniej równie liczna grupa zawodników, a kiedy zaczęły podjeżdżać samochody
z rowerami na dachu – powiało wielkim profesjonalnym światem bikerów! 😉
Zanim opowiem o swoim udziale, parę refleksji przedstartowych. Już dawno wywietrzały mi z głowy myśli o rywalizacji o pierwsze miejsca w zawodach. Po ostatniej kompromitacji natury intelektualnej w Alleykacie II [pisaliśmy o tym w czerwcowym numerze – o II Alleycat’cie, nie o porażce Leo], moim jedynym celem było dojechanie do mety w miarę znośnym czasie i zaliczenie choć kilku punktów. Założyłem plan minimum gdyż od jakiegoś czasu jestem zupełnie bez formy, tej fizycznej i już nawet trudno nazwać mnie jeźdźcem bez głowy, bo generalnie poruszam się w zwolnionym tempie, a ten jedyny etap Transcarpatii [relacja na www.otwock.org.pl] w którym wziąłem udział mocno nadszarpnął moją psychikę i nadwątlił siły. Nie bez wpływu na ostateczna postawę pozostał fakt, że rano podczas pakowania zrezygnowałem z zabrania kolorowej mapy terenów wyścigu przyjmując założenie, że muszę się oprzeć na tym, co dostane od organizatora. Cóż, nigdy nie byłem dobrym nawigatorem, generalnie nie zaginąłem jeszcze w akcji, ale błędy zawsze kosztują mnie kupę dodatkowych kilometrów i stratę dobrego miejsca. Tym razem czarno biały świat wokół Glinianki był dla mnie czarną magią. Co z tego np. że przegoniłem na dojeździe do pierwszego PK bikerów z Góry Kalwarii, gdy nie skręciłem we właściwą drogę błąkając się w okolicy punktu i tracąc czas oraz energię. Potem było już tylko gorzej, każdy punkt był chybiony i okupiony kilometrami błądzenia.


Prawdziwa porażkę poniosłem w okolicach PK 15. Usiłowałem z PK 1 [w okolicach Malcanowa] przedrzeć się do PK 15 w okolicy miejscowości Górki
i wylądowałem na autentycznych górkach tyle, że
w środku lasu i po kolana w piachu. Kiedy tak brnąłem
w koleinach, jadąc drogą do nikąd, pełen autodestrukcyjnych myśli, olśniło mnie, że przecież
w gruncie rzeczy dobrze się bawię. Jest piękny, październikowy, słoneczny dzień, gdzieś w pobliżu mnie kręci się kupa lekko postrzelonych rowerzystów i nawet jeśli wyjadę z tego lasu w okolicy Garwolina to i tak wkrótce spotkam się z nimi na wspólnym ognisku i będzie dobra zabawa – nawet moim kosztem, bo moje nawigatorskie pomysły stały się kanwą żartów i mogą już rywalizować z soją Rysia.
Od chwili uświadomienia sobie tego faktu jechało mi się znacznie radośniej, a kiedy na jednym z PK okazało się, że mam zbieżne plany z Robertem (naszym gościem
z Tarchomina) i możemy jechać we dwójkę poczułem się znacznie pewniej choć obaj… dalej błądziliśmy. Niestety nie udało się nam zaliczyć dwóch ostatnich PK, których jemu brakowało do kompletu. W każdym razie metę osiągnąłem pogodzony z wynikiem i głodny jak wilk.
Obiecana przez Rysia sojowa wyżerka okazała się takim samym hitem, jak i cała impreza. Dwie miski wege-przysmaków postawiło mnie na nogi – choć popite litrem wody mineralnej sprawiły, że ledwo dowlokłem się
z powrotem do domu – dużo później, bo ognisko
i niewątpliwie jeden z najbardziej udanych wieczorów w tym roku mocno się przeciągnęły. Zresztą wcale mnie to nie dziwi. To co mi się najbardziej podoba w OGR to atmosfera w grupie. Na trasie rywalizujemy ze sobą ostro
i choć się o tym głośno nie mówi jest presja wyniku
i zajętego miejsca, sam jej zresztą ulegam. Sądzę jednak, że nikomu to nie przesłania przyjemności wspólnego spędzania czasu. Wydaje mi się, że każdy znalazł swoje miejsce w grupie i jest zauważany. Począwszy od najmłodszego Huntera, a skończywszy na mnie.
Najlepszym przykładem niech będzie Matildae, która podczas zawodów nad Mienią ukradkiem podróżowała drugą stroną rzeki i nie dała się skusić na towarzystwo,
 a dziś jest autentyczną liderką grupy, wyrasta nam na nowego cyborga. 😉
A propos cyborgów to Brothers [Edi i Czarek], zwycięzcy Soyady oraz większości naszych zawodów, potrafią zamieszać nawet wśród zawodowców i muszę przyznać, że jestem pełen podziwu dla ich osiągnięć! Ciekawe czego dokonają na Harpie [tj. Harpaganie], lecz coś czuję, że będę dumny mogąc się pochwalić przynależnością do tej samej Grupy Rowerowej!
Reasumując! Było SOYOWO! I niech ten wyraz oznacza odtąd doskonale, wzorowo, wręcz perfekcyjnie! Jeszcze raz Rysiu dzięki i wielki RESPECT!
Ps. Żebyście tylko nie myśleli, że piszę tak, bo Rysio dwa razy załatwił mi hak do przerzutki, czy przywiózł mi go całkowicie bezinteresownie do domu. 🙂 Bo Rysio i nie tylko Rysio w grupie OGR taki jest i tyle. 🙂


Pozdro, Leo