Sceny Łóżkowe

19 października 2003 sala Cechu Rzemiosł Różnych zgromadziła wielbicieli komedii na przedstawieniu „W łóżku próba generalna” w reżyserii Krzysztofa Czekajewskiego.

Otwockie Centrum Kultury wynajęło tę salę dla publiczności zawiedzionej tymczasowym zamknięciem teatru Jaracza. Spektakl na podstawie sztuki Douglasa Jerrolda obejrzało ponad 50 osób.

Samo życie
Nie trzeba specjalnie grać, żeby pokazać, jak wygląda szara rzeczywistość. Życie zawsze pisze najlepsze scenariusze i dlatego jest wiernym partnerem aktora. Zaglądający do kieliszka mąż i awanturująca się żona… Skąd my to znamy? Na pewno nie z piosenek starego dobrego małżeństwa. Przedstawienie wydobyło stereotypiczność ludzkiego myślenia. Zostało oparte na kanwie życia rodzinnego, którego motorem jest żona sprzątająca, gotująca i ,,susząca głowę” mężowi domowemu obibokowi. Świadkiem małżeńskich scysji było łóżko, przez które przetoczyła się lawina problemów dotyczących głównie domowego budżetu. Tę tkankę życia i wdzierającej się w nie codzienności podkreśliła improwizacja aktorów, którzy spontanicznie odgrywali swoje role. Istotnym aspektem widowiska stał się fakt zatarcia się granicy między sztuką a rzeczywistością główną bohaterką przedstawienia.

Gombrowiczowski klimat
Przedstawienie wydobyło istotny element pożycia małżeńskiego: łóżko, które jest teatrem małżeństwa. Łóżko w centrum sztuki może pachnieć tylko pornografią pomyślałby ktoś. Nie o to jednak chodziło. Chodzi o to, że rzeczywistość jest grą formy, co uwypukliła ta sztuka. Nieustannie bierzemy udział w produkcji stereotypów. Przywdziewamy maski, żeby nie wypaść z roli męża lub żony. A wszystko to dla pytania: co pomyślą o nas inni? Przedstawienie wydobyło właśnie ten element zachowywania się dla ludzi i przed ludźmi. Są pozytywy i negatywy formy. Poprzez formę kontaktujemy się z otaczającym nas światem. Jest ona narzucona z zewnątrz przez obowiązujące zwyczaje i konwenanse. Dlatego człowiek z jednej strony jest ograniczony przez formę, ale z drugiej nieustannie ją wytwarza, dzięki czemu może komunikować się z otoczeniem.

Monika Piwek

Idziemy na

Idziemy na „Starą Baśń”. Co tam recenzje krytyków! Oni widzieli już tyle filmów, że nic im się teraz nie podoba. Mamy wolne 2 godzinki, kino – niejedno, grają znowu coś polskiego, trzeba być „na bieżąco”.


Jeśli czytaliście rzeczoną powieść, to bardzo słusznie, bo czytanie dobrze wpływa na naszą ortografię, interpunkcję, oratorstwo, zasób słów, skojarzenia, swobodę poruszania się w … bibliotece i w intelektualnej rozmowie. Jeżeli zaś należysz do większości społeczeństwa młodego, która baśnie zna, ale tylko Andersena, to pocieszam: scenariusz nie jest wierny z powieścią (patrz P.S.), więc nie pogubicie się w wątkach.

Zdjęcie ze strony www.starabasn.pl
Jesteśmy w kinie. Wydaliśmy 21 zł na bilet (a myśleliśmy, że w Multikinie jest taniej!) – nie starczyło nam na kukurydzę. I bardzo dobrze, bo to amerykański zwyczaj, a film mamy krajowy. Co innego jakby sprzedawali prażoną kaszę albo podpłomyki. Czułoby się tego ducha IX wieku, w którym cała rzecz filmu się dzieje.


Po reklamach (które najcierpliwszego wyprowadzą z równowagi) nareszcie widzimy starą wiedźmę, która w zielnym dymie u stóp Światowida (inni mówią Świętowida), którego 5 DH Leśni już znają (z obozu Arcybiskupstwo) ośmiela się straszyć starego Popiela jakimiś myszami. On nie wierzy, a my już skądś to znamy. Napisy początkowe. Dobra muzyka Krzesimira Dębskiego. Akcja. Szybka, bez dłużyzn, a mówią, że kiedyś życie płynęło wolniej… Mamy okazję przekonać, ze nie było też sielanką.

Zdjęcie ze strony www.starabasn.pl
Słuchajcie panny! Córki były zależne od woli ojca. Jeżeli przyrzekł je do służby w świątyni, nie było zmiłuj. Gdy ojca nie stało, srogą pieczę nad nią sprawował najstarszy brat. Poza tym samotne spacery po lesie mogły być bardzo niebezpieczne, chyba, że w pobliżu był Ziemek Żebrowski. A lubczyk działa naprawdę, gdy ma się niebieskie oczy i odprawi naprzód gusła.


Kawalerowie! Za Popiela też brali do wojska. Służyło się w grodzie u księcia i „fali” może nie było, ale biada tym, których ojcowie stanęli przeciw władcy. Można było stracić głowę (patrz film, brrr!).

Szanowne małżonki! Gdy umierał mąż, kończyło się też i wasze życie (na stosie, razem z ciałem zaślubionego).


Czcigodni mężowie! Z obrazu pana Jerzego Hoffmana wynika, że wy nic tylko wiecujecie (kłócicie się pod starymi dębami), spać na stole wśród pobiesiadnych misek, wojować, wojować i ścinać głowy. Pod katem tych ostatnich film był bardzo obrazowy bez niedomówień. Krew tryskała, na oblegających lała się wrząca smoła, miecze w brzuchach, strzała w oku…

Zdjęcie ze strony www.starabasn.pl
Jak na baśń przystało, wszystko skoczyło się… ups! Ach, wygadałam się. Przepraszam tych, co jeszcze nie byli. To co? Już nie będziecie chyba szli na „Starą Baśń”? Jak macie wolne 21 zł, to zostawcie sobie na kolejne 21 Przecieków.

MS


P.S. miejmy nadzieję, że Ignacy Kraszewski nie przewraca się teraz w grobie widząc jak Hoffman usunął z filmu Niemców. Zamiast nich na Słowian napadają Wikingowie, a żona Popiela jest osobą bez narodowości (w książce jest Niemką). Tak jakby konflikt słowiańsko-germański był tylko starą baśnią.