Jazz na światowym poziomie tuż pod nosem

Często słyszę głosy, że Otwock i okolice, jak np. Józefów, to wiocha, że nic się nie dzieje, że jest beznadziejnie i w ogóle syf. Otóż macie racje. Żartowałem – nie jest tak źle, jak wam się wydaje.

Wystarczy się troszkę zainteresować, co miasto ma nam do zaoferowania: przeczytać informator, wejść na stronę internetową jakiegoś pobliskiego ośrodka kultury i zwykle można znaleźć coś ciekawego.
Na przykład koncert „Alchemika” w Miejskim Ośrodku Kultury w Józefowie, który miał miejsce 15 maja.


Zdjęcie ze strony www.linia.com.pl

„Alchemik” gra muzykę jazzową. Jest zespołem stosunkowo młodym, bo tworzy od roku 1997. I już na początku swojego istnienia zaczął odnosić sukcesy: pierwsza nagroda i tytuł „Nowej twarzy polskiego jazzu” na festiwalu Jazz nad Odrą, indywidualne nagrody dla G. Piotrowskiego, R. Lutego i Łukasza Golca, który zaczynał swoją karierę właśnie w „Alchemiku”, II miejsce na Festiwalu Standardów Jazzowych w Siedlcach. Mają za sobą festiwale jazzowe m.in. we Włoszech, Francji i Belgii.

Trzon zespołu tworzą: Grzegorz Piotrowski -saksofon, Robert Luty -perkusja, Marcin Masecki -klawisze i Marcin Murawski -bas. Jednak 15 maja skład wyglądał nieco inaczej: na kontrabasie, Murawskiego zastąpił Amerykanin kanadyjskiego pochodzenia -Garth Stevenson, a Lutego na perkusji, fenomenalny Izraelczyk – Ziv Ravitz. I to właśnie gość z Tell Awiwu był gwiazdą wieczoru. Okazał się muzykiem bardzo żywiołowym, ekspresyjnym i co najważniejsze wszechstronnym. Nie robiło mu różnicy, czy grał złamaną pałeczką, gołymi rękoma, czy bez dwóch podstawowych talerzy.

W kulminacyjnych momentach mogło się wydawać, że zagraniczny gość szczytuje, a co poniektórzy z widowni wraz z nim. Emanował energią, która udzieliła się pozostałym artystom. Nie bali się improwizować, tworzyli własne wariacje. Tematem jednej z nich był dzwonek telefonu komórkowego, który zadzwonił na sali. Czuć było prawdziwą swobodę w tworzeniu – i o to właśnie w jazzie chodzi. Doskonały duet z Ravitzem tworzył Masecki, który był nie mniej „wyluzowany”. Kiedy brakowało mu wysokiej skali na klawiaturze, musiał wspomagać się swoimi strunami głosowymi. Takich problemów nie miał saksofonista -Grzesiek Piotrowski. Kiedy zaczynał grać i kiedy brzmiały wysokie dźwięki, dreszcze przechodziły po plecach. Kontrabasista jakby stremowany, troszkę z boczku, nieśmiało pobrzdękiwał na swoim instrumencie, ale pod względem warsztatu muzycznego nie odbiegał od swoich kolegów.

Jazz jak to jazz lubi awangardę, której nie brakowało. Wiele pozornie nieuporządkowanych dźwięków, niekonwencjonalne wykorzystywanie instrumentów. Były momenty, kiedy jazzmani wywoływali w nas nastrój lekko dekadencki. Ciężkie, leniwe dźwięki, które wprowadzały nas w zamyślenie. „Odpływaliśmy” razem z muzykami. Potem muzyka przechodziła w coraz bardziej rytmiczną, jednostajną, wręcz trancową. Aż w końcu przyspieszali, eksplodując wielką dawką energii. „Alchemik” mimo wymieszanego składu był zgranym kolektywem. Doskonale łączyli standardy jazzowe z melodyjnymi motywami. Zaprezentowali kawał doskonałej muzyki na naprawdę doskonałym poziomie. Takiego występu nie powstydziliby się chyba czołowi front mani światowej sceny jazzowej.
Paweł Iwiński