Bake Rollsy w wersji kinowej (Skarb Narodów)

„Indiana Jones” fajny? Książki Dana Browna fajne? To i Skarb Narodów będzie się podobać. Przygoda, trochę humoru i ciekawe efekty to jest to, co miłośnicy wyżej wymienionych pozycji lubią najbardziej. A że obie nie są mi obojętne, to na film musiałam się wybrać. I przyznam szczerze, że się nie zawiodłam.

Jest główny i pozytywny, ma się rozumieć bohater (Nicolas Cage w roli Benjamina Franklina Gatesa), jest czarny charakter grany przez Seana Beana (czy, jak kto woli, Boromira), jest i wątek miłosny, czyli młoda blondynka w postaci inteligentnej, choć odrobinę rozhisteryzowanej pani archeolog (granej przez Diane Kruger), która, jak łatwo można się domyślić, wkrótce się zakochuje. W całą sprawę zamieszani są także ojciec oraz przyjaciel Bena poszukiwacza legendarnego skarbu, którego tajemnica przekazywana była w jego rodzinie z pokolenia na pokolenie. Swoją drogą trochę jednak dziwi fakt, że wcześniej nikt nie wpadł na pomysł gdzie owo cudo może się znajdować, bo pan Franklin wszystkie związane z nim zagadki rozwiązuje z niewiarygodną wręcz szybkością.

Wspomniałam już o efektach specjalnych, ale napiszę jeszcze raz, bo według mnie są naprawdę godne uwagi. A przynajmniej mam nadzieję, że nie tylko mnie zachwyciły ujęcia w bibliotece. Równie interesująca jest jedna z postaci, a właściwie to, co mówi. Bo może wiedza nie jest mocną stroną tej osoby, ale poczucie humoru na pewno. Ale o kim mowa nie zdradzę. Miejcie chociaż jedną niespodziankę. Albo (łaskawa dzisiaj jestem) nawet dwie, ponieważ zakończenie również zostanie tajemnicą. Powiem tylko, że… podwójnie pieczone. Jak Bake Rollsy .

A teraz krytykujemy. Ambitne kino to nie jest. Oryginalne też na pewno nie. Znów bowiem wracamy do porównania z podwójnie pieczonym pieczywkiem. Nic nowego się tam nie znajdzie każdy fragment był już kiedyś wykorzystany i został po prostu na nowo odgrzany. Co jeszcze? Bohaterowie są zdecydowanie zbyt… bohaterscy i wszystko jakoś za łatwo im przychodzi. No i powiedzmy sobie szczerze twórcy filmu nawet nie zadali sobie trudu, żeby całość wyglądała choć trochę realnie. Bo niby wiadomo, że takie przygody się nie zdarzają, ale film mógłby trochę zadziałać na wyobraźnię. Żeby chciało się po wyjściu z seansu pogrzebać w ziemi i znaleźć nawet te 2 złote.

Ocena ogólna: na rozrywkę intelektualną nie liczcie. Typowa amerykańska produkcja nie wymagająca użycia szarych komórek podczas projekcji. Film po prostu do obejrzenia. Ale w moich oczach wcale nie odbiera mu to wartości, bo rozrywka naprawdę niezła i miejscami potrafi trzymać w napięciu. A Sean Bean naprawdę pasuje do roli „tego złego”.

Ola Bieńko
5 DHS „LEŚNI”