Amatorom spacerów

Wiosna, panie sierżancie! Zwodziła nas, skubana, ale chyba tym razem zatrzyma się na dłużej. Nareszcie będzie okazja do skorzystania z opisywanych przewodników i wybrania czegoś dla siebie. Ja również biorę się do roboty w tej kwestii kupiłam sobie hamulce do roweru. Wam również radzę: przejrzyjcie swoje pawlacze w poszukiwaniu wygodnego obuwia wycieczkowego. Sprawdźcie też, czy osprzęt waszych szczekających czworonogów jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo przypadkowo napotkanym spacerowiczom. Jeżeli zamierzacie wybrać się na rowerze również dokonajcie oględzin.

Pragnę zachęcić Was do zwiedzania swoich najbliższych okolic. To znaczy Wy swoich i ja swoich.

Gdziekolwiek byśmy nie mieszkali, zawsze znajdzie się takie miejsce, gdzie chodzą wszyscy, a niedzielne poobiednie rodzinne wyprawy to już w szczególności. W Józefowie jest to na przykład Góra Lotnika. W Otwocku może Torfy, a może coś innego. Nie wiem, ale się dowiem :). Miejsca bezsprzecznie są ładne i ciekawe, ale nie po to chodzi się na spacer, żeby czuć się jak na warszawskiej Marszałkowskiej. (dodałam, że o stolicę mi chodzi, bo np. Marszałkowska w Milanówku jest bardzo spokojną i ładną ulicą. I jak to się mówi: nie jednemu psu Burek.) I co z tym fantem zrobić? Mój pomysł na to jest taki: wymyślić sobie coś w rodzaju „klucza” według którego będzie się wybierało kolejne miejsca. I od razu będzie pomysł na kilka kolejnych wypadów.

Przykładowo my (autorka z siostrą) przez wiele kolejnych weekendów w ramach krajoznawczego spaceru wchodziłyśmy w las i nie koniecznie ścieżkami szłyśmy cały czas prosto. Wiecie jak fajnie? Tydzień później to samo, tylko trochę w innym kierunku. Z powrotami to różnie bywało. Jednego razu nawet przydała mi się umiejętność wyznaczania północy przy pomocy zegarka wskazówkowego.

Innego razu odnalazłyśmy bajorko, które na pierwszy rzut oka wydawało się nie zamieszkałe, a po chwili przywitały nas rechotem niebieskie (!) żaby, które przeszły do historii w moim gronie znajomych. W tym miejscu chciałabym serdecznie pozdrowić towarzyszy wypraw „na niebieskie żaby”, a szczególnie serdecznie pozdrawiam tatę jednego z nich, który uratował moją reputację pokazując niedowiarkom wycinek z gazety o niebieskich żabach właśnie. Oto jego treść:

Amatorzy kwietniowych spacerów wokół stawów i jeziorek mogą natrafić na jedyne w swoim rodzaju gody żaby moczarowej. Samce tego gatunku, na co dzień nieatrakcyjne brunatne lub brązowe przybierają na krótko piękną, niebieską barwę. Jaskrawy kolor świadczy o dobrej kondycji partnera i ma przywabić samice i zachęcić je do rozrodu, podobnie jak wydawane buczące dźwięki. Często samce czekają na samice wspólnie (zazwyczaj w zarośniętej szuwarem płyciźnie u brzegów stawu lub rowu), więc ich 'chór’ słychać ze sporej odległości.

Intensywność barwy skóry w czasie rozrodu zależy od temperatury wody i powietrza oraz liczby godujących samców. Starają się one pod tym względem wzajemnie “przelicytować”.

Po godach żaby wracają do “szarego” życia na lądzie, a po kilku lub kilkunastu dniach wylęgają się maleńkie kijanki. Nieliczne z nich, którym uda się uniknąć zjedzenia przez wodnych drapieżców(np. ryby czy larwy owadów), zamieniają się w maleńkie żabki..

A swoją drogą, wspomniane przeze mnie bajorko znajduje się całkiem blisko. I człowiek żyje przez tyle lat w nieświadomości istnienia tak wielu fantastycznych miejsc, bo wydaje mu się, że w lesie to nic nie ma, tylko drzewa. Czasem warto odbić od głównej ścieżki, bo to co najładniejsze na ogół nie znajduje się przy „głównej trasie”.

Jeszcze raz zachęcam Was bardzo serdecznie wyściubcie nos trochę dalej, bo może za tą wyłysiałą od niedzielnych spacerów górką czekają na odkrycie Wasze „niebieskie żaby”.

Strz.

Dni Hufca 2002

Rozpoczęły się przygotowania do tegorocznych Dni Hufca. Na posiedzeniu Komendy Hufca ustalono, że zostaną zorganizowane cztery duże imprezy w ramach naszego święta.

1. Majówka Harcerska

Nawiążemy do dobrych, choć młodych tradycji roku poprzedniego. Już dziś możecie przygotowywać się do conajmniej dwudniowej gry terenowej, która odbędzie się w dniach 25-26 maja. Jest jednak duża szansa, że gra rozpocznie się już w piątek (24.05), ale o tym dowiecie się później.

Grę przygotowuje Tomek Grodzki.

2. Uroczysty Apel i ognisko

Bardzo nam się podobał piknik harcerski w 2000 roku, więc może spotkamy się przy ognisku, aby wspólnie pośpiewać i podsumować ten harcerski rok. A apel przy opasce Szarych Szeregów będzie wspaniałą okazją do wręczenia podziękowań. Dokładna data zostanie podana po następnym spotkaniu Komendy Hufca (22.04.2002).

Apel i ognisko przygotowuje Jurek Lis.

3. Miasteczko Harcerskie dla dzieci

To już kilkuletnia tradycja. Spotkamy się 1 czerwca w miejskim parku. Zbudujemy tam obóz harcerski, gdzie dzieciaki będą mogły poszaleć na torach przeszkód i konkursach. Na pewno nie zabraknie prezentacji klubu łączności i klubu wspinaczkowego.

Miasteczko przygotowuje Iza Łabudzka.

4. Koncert SDM

Czwarty rok z rzędu w Otwocku zagości Stare Dobre Małżeństwo. Termin nie jest jeszcze do końca znany (trwają negocjacje), ale na pewno spotkamy się w czerwcu. Zapraszamy do hufca. Czas rezerwować bilety

Koncert przygotowuje Tomek Kuczyński.

Komenda Hufca ZHP Otwock

Amnesty International

Co to jest Amnesty international nie trzeba tłumaczyć. Chyba każdy słyszał o jakiejś akcji organizowanej lub współorganizowanej przez tę organizację z Polsce czy za granicą. Amesty international pomaga ludziom głodującym, uchodźcom, więźniom politycznym, przeciwdziała łamaniu praw człowieka. Pomoc organizowana jest na ogromną skalę, a jedną z jej form jest PILNA AKCJA AMNESTY INTERNATIONAL.. O co chodzi?

Stare porzekadło mówi: „w jedności siła”. Im więcej osób wyrazi swój sprzeciw względem przemocy, tym większa szansa na to, że będą respektowane elementarne prawa człowieka. Co jakiś czas Amnesty International na całym świecie wysyła do członków organizacji i ludzi zainteresowanych listy, które zawierają krótką historię rozgrywającej się gdzieś na świecie tragedii. Tragedii jednego człowieka, rodziny, grupy wyznaniowej etc. Podane są również adresy władz mających wpływ na tę sytuację. Są to najczęściej: prezydent, ambasador, ludzie zajmujący ważne stanowiska w rządzie. Główną część listu stanowi prośba do wszystkich ludzi o natychmiastowe wysłanie apelu wyrażającego obawy o bezpieczeństwo potencjalnych ofiar.

W dzisiejszym numerze „Fkładki” chciałabym poprosić Was o podjęcie odpowiedzialności za los krzywdzonych ludzi i wysyłanie apeli.

Jolanta Siwak

Komu w drogę

Nauczanie zintegrowane po angielsku.

Witajcie!

Dziś znowu trochę o Londynie. Byłam tam wprawdzie niedługo, ale wiele rzeczy w tym mieście mnie zadziwiło, zaciekawiło, dlatego “pomagluję” jeszcze ten temat.

Chciałabym dzisiaj opowiedzieć Wam o trzech bezwzględnie obowiązkowych atrakcjach turystycznych Londynu. Zanim zdradzę jednak, co to za miejsca, powiem, że łączą je trzy charakterystyczne cechy.

Po pierwsze: są to muzea (i to jeszcze jakie!!!).

Po drugie: wstęp do nich jest wolny.

Po trzecie: …ale o tym później.

British Museum, National Gallery i Tate Gallery. Są to trzy wspaniałe, ogromne muzea, w których znajdują się skarby angielskiej i światowej sztuki. To ostatnie zdanie wyszło chyba trochę patetycznie, ale naprawdę tak się czułam, zwiedzając sale z obrazami i rzeźbami największych i najbardziej znanych artystów świata.

W British Museum można oglądać cenne znaleziska ze starożytnego Egiptu, Grecji, Rzymu, Asyrii i Babilonii. Są oddzielne sale poświęcone kulturze Chin, Afryki, Ameryki Południowej. W salach „egipskich” znajduje się wiele mumii. Muszę przyznać, że to chyba one zrobiły na mnie największe wrażenie. Znajduje się tam również słynna British Library, w której przesiadywali i tworzyli Marks, Freud, Lenin, Dickens i Shaw. Kopuła biblioteki (jeśli wierzyć przewodnikowi) jest większa od kopuły Bazyliki św. Piotra w Rzymie.

W National Gallery wystawionych jest około 2 tys. dzieł sztuki. Reprezentują wszystkie szkoły i epoki. Oglądałam tam dzieła Rembrandta, Leonarda da Vinci, Rubensa, Van Gogha i nie tylko. Zwiedzanie National Gallery to z pewnością cały dzień obcowania z naprawdę wielką sztuką.

A Tate Gallery to zbiory sztuki brytyjskiej od XVI w. i nieco współczesnej sztuki, także światowej. Tu ekspozycje często się zmieniają, dzięki czemu londyńczycy mogą podziwiać co jakiś czas inne wielkie dzieła.

Teraz mogę przejść do trzeciej wspólnej cechy wszystkich tych miejsc. Cechy, która mnie pozytywnie zadziwiła i natchnęła. WSZĘDZIE BYŁO MNÓSTWO DZIECIAKÓW I MŁODZIEŻY. Całe gromady dzieci w charakterystycznych szkolnych ubraniach siedziały na podłodze, obserwowały, słuchały, malowały. A wśród nich (też często na podłodze) muzealni przewodnicy i nauczyciele. Bardzo miło patrzyło mi się na te obrazki. Było tam jakoś tak spokojnie. Nikt nie krzyczał, żeby niczego nie dotykać, żeby nie gadać (bo nikomu nie chciało się gadać „nie na temat”). Przewodnicy nie recytowali „wykutych” informacji. Dzieci pytały. Często rysowały wybrane eksponaty i zapisywały to, czego się o nich dowiedziały. Na przykład sala afrykańska w British Museum lekcja geografii, historii, plastyki w jednym miejscu. To się dopiero nazywa nauczanie zintegrowane. Szkoda, że w polskich szkołach jest tak mało możliwości i ochoty, żeby tak myśleć o uczeniu i wychowywaniu dzieci, że tak mało jest tam wspomagania a tak dużo „tresowania”. Miejmy nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Mnie to dało do myślenia.

Londyn to… duże miasto. Dużo tam można zobaczyć i dużo się nauczyć.

GOD, BLESS THE QUEEN!!!

Monika Siwak

Ciekawostka

Wyobraźcie sobie, że cały proces wywoływania zdjęć czarno-białych można niezwykle uprościć. Otóż jak powszechnie wiadomo istnieją różnej wielkości błony fotograficzne, popularnie zwane filmami. Jednym z większych ze spotykanych w handlu jest rozmiar sześć centymetrów szerokości na cztery i pół, sześć bądź dziewięć długości (dokładne parametry uzależnione są od rodzaju aparatu). Filmy te są chętnie używane przez profesjonalistów, ponieważ ich duży format pozwala na zrobienie dobrego, ostrego i nie ziarnistego powiększenia.
Podczas wywoływania zdjęć robi się tzw. przebitki, kładąc wywołaną błonę fotograficzną bezpośrednio na papier (a nie wsuwając do powiększalnika, czyli tego czegoś podobnego do rzutnika slajdów, jak tłumaczyłem w zeszłoroczny numerze „Przecieku”) i naświetlając jak normalne zdjęcie. Wychodzi z tego po wywołaniu fotografia z kilkoma małymi fotografiami. Przebitka pozwala wywołującemu zaplanować, jak wykadrować zdjęcie i ustawić powiększalnik w zależności od naświetlenia zdjęcia (czyli od tego czy jest jasne, czy ciemne).

Jak to się ma do „uproszczonego” wywoływania? Już tłumaczę. Taki duży film, 6X9 cm, to przecież format najmniejszej odbitki, jaką możemy zmówić w popularnych punktach wywoływania zdjęć. Nie jest to zaiste szczególnie atrakcyjny wybór, ale nic to. Zamykamy się w naszej ciemni. Kładziemy wywołany uprzednio przez nas film o rzeczonym rozmiarze na papier fotograficzny. Przygniatamy szkłem o wielkości nieco większej, niż ta papieru. (żeby film przylegał do papieru i odbitka była ostra). Zapalamy nad zdjęciem zwykłą lampkę robiąc przebitkę. I już! Jeszcze tylko wywołać w trzech małych kuwetach i mamy zdjęcie.

Reasumując: żeby stworzyć dzieło nie potrzebujemy powiększalnika, wystarczy lampka nocna. Ma to oczywiście swoje mankamenty: zdjęcia nie można kadrować ani powiększać, nie mówiąc już o tym, że musimy posługiwać się aparatem, do którego można założyć film o rozmiarach 6X9 cm.

Michał Rudnicki

Koński przemyt

Brigitte Bardot powiedziała kiedyś, że jedzenie koni to zbrodnia, ponieważ są one zwierzętami szlachetnymi. Już na początku mojego artykułu chcę zastrzec, że nie mam nic przeciwko jedzeniu koniny. Konie są dla mnie tak samo szlachetne jak świnie, kurczaki czy ryby. Podziały, które stwarzają ludzie są niezwykle sztuczne, a nawet śmieszne. Jeżeli jesteś jaroszem, nie mów, że jest tak z powodu rybiej głupoty!

Fakty, które tu przedstawię dotyczą jedynie haniebnych warunków, w których

rocznie 100.000 środkowoeuropejskich koni jest przewożonych do Włoch, Francji oraz Belgii.

Kandydatami do tej, jakże malowniczej, podróży na południe Włoch są konie:

– robocze

– wyścigowe

– stare, chore, ranne, ślepe

– zdrowe, silne, źrebięta

– sprowadzone ze szkółek jeździeckich

– z hodowli prywatnych

Włoski apetyt na naszą koninę jest ogromny. Jesteśmy największym europejskim dostawcą koni. Z naszego miliona koni wspaniałomyślnie daliśmy zakatować już 500.000 i dalej, co roku, pozwalamy dręczyć kolejne 87000. Włochom właśnie, ponieważ to do nich trafia 90% transportów.

Sprzedanie konia to świetny interes -1000 zł za sztukę. Można z łatwością sfałszować dokumenty i kradzionego zwierzęcia pozbyć się na największym targu w Skaryszewie. Świeże dostawy można też uzyskać od Litwinów i Rosjan, ale naszymi głównymi atutami są niskie ceny i absolutny brak przestrzegania jakichkolwiek praw zwierząt. Ponadto posiadamy świetne warunki do hodowli koni, co w górzystych Włoszech jest niemal niemożliwe, a polskie źrebięta to tam rarytas (zdrowa żywność), jak też „sucha konina”, którą przewoźnicy chcą uzyskać przez uniemożliwienie koniom picia, co według nich uchroni je przed kolką (ciekawe co za kretyn to wymyślił).

Aby przygotować konie do podróży pakuje się je ściśle do ciężarówek, bez podziału na wielkość i wiek, oczywiście. Przywiązuje krótko do boków boksu za pysk aby w szale bólu i strachu nie gryzły się nawzajem.

Droga do przejechania to 2500 km, co trwa 95 h. Przerwa powinna trwać co najmniej 24 h, trwa 3 i to chyba tylko po to aby wywalić gdzieś trupy stratowanych zwierząt, a o tratowanie nietrudno. Polskie drogi są wyboiste, kierowcy jeżdżą szybko. Jeżeli koń się wywróci, często zaczepia się kopytem i inne oddają na niego kał i mocz. Ginie w niewiarygodnych cierpieniach…

Trasa jest dłuższa, ponieważ trzeba ominąć Austrię, w której niestety czasem są kontrole. Jeżeli wydaje Wam się, że na terenie UE, tak dbającej przecież o przestrzeganie wszelkich przepisów, ten numer nie przejdzie, jesteście w błędzie!

Cały proceder jest tajemnicą poliszynela. Mimo, że nawet w naszym kraju, tak mało interesującym się losem zwierząt, istnieją przepisy zabraniające wywożenia chorych osobników i katowania jakichkolwiek zwierząt, to mamy to jedynie na piśmie. Wszyscy ludzie zarabiający grube pieniądze na strasznym przemycie są bezpieczni, mogą spać spokojnie.

Finał tej makabrycznej sztuki rozgrywa się w rzeźniach Włoch, gdzie konie, które cudem przeżyły, są wywlekane z samochodów przez kopniaki, wkładanie bolców pod prądem do odbytu i inne surowo wzbronione przez prawo techniki i pędzone aby czekając w kolejce patrzeć na wzajemną śmierć.

Ostatnim smaczkiem tej cudownej opowieści jest ogłuszanie koni przed poderżnięciem ich gardeł. Robi się to przez wystrzelenie bolca w czoło, co niestety nie zawsze się udaje. Koń budzi się aby poczuć ostrze rzeźnickiego noża i wykrwawić się. I tu mamy finisz, a raczej mamy go na talerzach błogo udających nieświadomość włoskich koneserów.

Jeżeli ktoś poczuł niesmak czytając ten artykuł, to wcale nie jest mi przykro, bo to nawet nie jest niesmaczne, to jest nieludzkie, niesprawiedliwe, niegodne i stawia nas, ludzi, w hierarchii przestrzegania praw moralnych tuż nad hienami, a może nawet pod…

Pora coś z tym zrobić!

Magda Rudnicka

Marszałek Sejmu

Marszałek Sejmu Marek Borowski przyjął w grudniu zeszłego roku od ekologów z Klubu Gaja 250 tys. podpisów z petycją, by wstrzymać transport żywych koni na rzeź.

Ekolodzy chcą wprowadzenia zmian w ustawie o ochronie zwierząt. Borowski przyjął ekologów, którzy przynieśli do Sejmu dwa wielkie wiklinowe kosze z listami podpisów ludzi, którzy nie chcą b konie cierpiały w transportach.

Jednym z głównych organizatorów przedsięwzięcia był Wojtek Owczarz, który w Klubie Gaja prowadzi kampanię „Zwierzę nie jest rzeczą”. Według ekologów należy zabronić transportów żywych koni na rzeź. Przekonują, że jeżeli zwierzęta i tak mają zostać zabite, to nie należy przysparzać im dodatkowych cierpień.

Borowski powiedział, że przekaże informację o inicjatywie do odpowiednich komisji sejmowych. To one powinny zająć się dyskusją petycją ekologów i po niej przedstawić odpowiednią propozycję zmian. Podziękował ekologom za monitorowanie rzeczywistej realizacji ustawy o ochronie zwierząt. Przedstawione przez państwa przykłady przekonują mnie, że tak dalej być nie może. Dołożę starań by debata nad tym problemem w Sejmie się odbyła – powiedział Borowski.

Zdeklarował też pomoc ekologom w zorganizowaniu konferencji poświęconej prawom zwierząt.

Po nużącym marcu

Po nużącym, mokro-zimnym marcu, nadszedł mocno udziwniony kwiecień. Tak swoją drogą jeden z moich ulubionych miesięcy w roku. Nieco choleryczny, bo nigdy nic z nim nie wiadomo, raz gorący, upojony światłem i dzkością wiosny, a innym z kolei razem nadąsany i ponury. Taki to dziwoląg struszki natury. Co prawda dzień mamy zaiste nieznośnie uroczy, ale ja zamiast pomykać rowerem nad Wisłą muszę spełnić swój rytualny obowiązek. Spełnić to znaczy dodać wstępniak, bo za kilka godzin redaktor naczelny zamyka nowy numer „Przecieku”, a wraz z nim naszą „fkładkę”, więc dość tych dywagacji biologiczno- poetyckich. Do dzieła!

Temat przewodni tego numeru równierz pozostaje w związku z naturą, a konkretnie rzecz biorąc z częścią fauny. Ściślej chodzi o konie. Podobno jedną z naszych, słynnych narodowych pasji. Uwielbiają je wszyscy. Dzieci, bo kucyki i takie miłe (żrą cukier w kostkach), chodowcy ze względu na ich szlachetny charakter, oczywiście furmani. Uwielbienie uwielbieniem, a mało kto zdaje sobie sprawę z ciemnych stron naszej pasji. Z tego jak ludzie potrafią być nieludzko okrutni w stosunku do braci naszych mniejszych, koni. Mówiąc odrobinę jaśniej sięgneliśmy do raportów opisujących metody transportu tych zwierząt i tortur jakie muszą one przeżywać w związku z nim. I właśnie ta sprawa stanowi myśl przewodnią numeru.

Myślę, iż każdy kto legitymuje się choć odrobiną współczucia, empatii, czy wrażliwości, nie powinien przejść obok tego problemu obojętnie.

Było o koniach, to teraz czas na ludzi. Gatunek nieporównywalnie mniej sympatyczny. Niestety nie wszystko na tym świecie jest doskonałe. Czemu to mówię? A to z tej przyczyny, iż w pewnym kraju (Nigerii) sąd wydał wyrok żywcem z przed 1000 lat, nakazując ukamienować niewierną małżonkę. Jej główną winą była swobodność z jaką dała się zgwałcić, nie dbając przy tym o obecność 4 świadków. Cóż niezbadane są meandry ludzkiej psychiki. W kontekście tego precedensu chcieliśmy was zapoznać z działalnością Amnesty International. Organizacj zajmującej się przeciwdziałniem łamaniu praw człowieka.

Żeby już was doszczętnie wykończyć zaserwujemy wam „Wynurzenia pana Henia”, co należy rozumieć jak składnice tego wszystkiego, co powstało w naszych chorych umysłach, a nijak nie przystaje do koni czy naszej biednej Safiji.

I to by właśnie to. Kuka blada słońce zachodzi wiatr jakby nieprzyjazny, ale mam to gdzieś- idę na rower. Łyknąć odrobinę wiosny.

karol woj.-wojciechowski

P.S. Na Bliskim Wschodzie rozgrywki trwają. Ostatnie wyniki 6 do 250. Dzisiaj żydzi górą.

Czy cię to nie oburza? To jest pytanie! Czy ta gra jest fair play? Kretyn Do diabła, a gdzie sędzia?-

„Konferencja się skończyła. Czego jeszcze chcecie do cholery?”

(Donald Rumsfeld – amerykański sekretarz obrony)

Organizacja harców

1. Organizator musi wykazać się dobrą znajomością terenu, w którym ma być rozegrana gra. Najlepszym terenem jest las z bujną roślinnością, z pagórkami i wąwozami.

2. Podczas zwiadu – rekonesansu:

– zwracamy uwagę na miejsca i sytuacje niebezpieczne. Nie planujemy tam ćwiczeń a miejsca groźne zabezpieczamy lub omijamy.

– zbieramy informacje o występującej na planowanym terenie gry faunie i florze (mrowiska, dziupla, gniazda ptaków, jamy ziemne zwierząt, stare drzewa, potężne głazy, groty, rzadkie okazy roślin). Poza lasem interesujemy się obiektami kultury, administracji. Zgromadzoną wiedzę wykorzystujemy przy opracowywaniu scenariusza gry.

– notujemy miejsca zanieczyszczone przez ludzi oraz możliwości wykonania prac porządkowych i użytecznych. Sporządzamy wykaz pożytecznych zadań, które mogą wykonać uczestnicy gry.

– wyszukujemy odpowiednie miejsca na biwak, postoje z posiłkiem, miejsca ześrodkowania – w zależności od czasu i fabuły gry. Na miejscu wyznaczamy granice biwaku, pozostawiamy odpowiednie znaki, poprawiamy przeszkody terenowe.

– sporządzamy szkic terenu, który poprawiamy w domu posługując się odpowiednią mapą.

3. Gra powinna mieć szczegółowy konspekt, wypisane zadania dla poszczególnych grup (patroli). Pisząc plan gry, zwracamy szczególną uwagę na następujące aspekty:

– scenariusz harców musi być realny, w konspekcie umieszczamy tyle ćwiczeń, aby je można było wszystkie bez pośpiechu przeprowadzić;

– ćwiczenia muszą być dostosowane do wieku, płci, możliwości fizycznych i intelektualnych i wrażliwości emocjonalnej uczestników;

– zadania powinny mieć zróżnicowany stopień trudności i dostosowane do umiejętności uczestników, np.: dla znalezienia ukrytego przedmiotu można zaznaczyć znakiem terenowym ilość kroków i wskazać kierunek strzałką, a można też polecenie zaszyfrować, wyznaczyć azymut, zastosować zagadkę powołując się na literaturę.

– gra i trasa dostarcza niezapomnianych emocji, jednak unikamy wywoływania nadmiernych wrażeń, straszenia i stwarzania sytuacji niebezpiecznych np.: nocne trasy przez cmentarz, dotykanie i dzikie okrzyki w ciemnościach itp.

– wypisujemy wszystkie potrzebne materiały oraz kto je przygotowuje

– wydzielamy grupę (zastęp lub Radę Drużyny) do przygotowania i oznaczenia trasy i miejsca rozegrania gry finałowej. Rozpisujemy zadania dla poszczególnych osób.

4. Gra musi mieć ciekawą i w miarę możliwości realistyczną fabułę, która oddziaływać będzie na wyobraźnię uczestników i zawierać aspekty wychowawcze. Na czas gry harcerz zamienia się w żołnierza, policjanta, członka plemienia, antyterrorystę, poszukiwacza skarbów, podróżnika.

5. Przygotowujemy odpowiednie materiały do oznaczenia grup (stron walczących) oraz określamy sposoby eliminowania (wyłączenia) z gry zawodników. Mogą to być szarfy łatwe do zerwania, wełna w różnych kolorach, opaski na głowie lub ramieniu, naklejki umieszczone w łatwo dostępnym i widocznym miejscu na zewnątrz odzieży, itp.

6. Ustalamy sygnały używane w grze: rozpoczęcie gry, koniec gry – zbiórka, niebezpieczeństwo – uciekamy na umówione miejsce zbiórki,

7. Zapisujemy regulamin i zasady fair play: w jaki sposób uczestnik jest wyeliminowany z gry, czego nie wolno robić, np. używać przemocy, przezwisk, brzydkich i obraźliwych słów, ukrywać identyfikatory, oddalać się z miejsca gry, rezygnować i wycofywać się, jak ma się zachowywać zawodnik po wyeliminowaniu czy zdemaskowaniu, gdzie należy szukać pomocy, itp.

8. Przed grą wyznaczamy i oznaczamy rozjemców (sędziów), określamy ich prawa oraz sytuacje, w których muszą interweniować.

9. Zdania dla poszczególnych grup i osób piszemy w sposób zaszyfrowanego tajnego pisma np., w formie puzzli, znanego lub umownego kodu, znaków terenowych itp.

10. Wyznaczając współzawodniczące ze sobą zastępy, grupy, czy drużyny, musimy w miarę możliwości dobrać równe siły pod względem sprawności, poziomu intelektualnego, ilości osób. Pamiętamy, że o zwycięstwie w grach decydują takie cechy jak: odwaga, inteligencja, spryt i przebiegłość, przedsiębiorczość, zwinność, rzutkość oraz umiejętność walki w zespole i dla zespołu. Na czas ćwiczeń poszczególne zespoły mogą przyjmować nazwy, przy czym unikamy nazewnictwa negatywnego, jak: terroryści, złodzieje, bandyci, itp.

11. Przed rozpoczęciem każdej gry należy podać ćwiczącym jej zadanie, regulamin i zasady fair play, określić teren. Kierujący grą instruktor musi mówić wyraźnie, dobitnie i jasno. Przepisy gier powinny być krótkie, ograniczać się do elementów najbardziej niezbędnych: dokładnie sprecyzowane warunki osiągnięcia zwycięstwa, sposobów brania jeńców, wycofania z gry, karnych punktów i punktacji za zwycięstwo. Najistotniejsze zasady i zadania powinne być zapisane i doręczone dowódcom walczących grup. Grę rozpoczynamy dopiero wtedy, gdy jesteśmy przekonani, że wszystkie zasady i zadania są zrozumiałe i jasne dla uczestników.

12. Gra nie powinna trwać dłużej jak 2- 3 godziny dla starszych harcerzy, zaś dla młodszych poszczególne akcje 15 – 25 minut. Gdy w grze uczestniczą dwa zastepy, jeden w natarciu drugi w obronie, trzeba grę powtórzyć, lecz ze zmianą ról, dla dania jednakowych szans walczącym stronom.

13. Po zakończeniu ćwiczeń omawiamy je z harcerzami, obliczamy punktację, ogłaszamy wyniki. Obliczenie wyników i wyłonienie zwycięzcy powinno być jawne przy współudziale grających. Zwycięzców wyróżniamy okrzykiem i przygotowanymi nagrodami.

14. Jeśli w trakcie gry składamy niespodziewaną wizytę w innym obozie, to:

– wizyta ta i zasady gry muszą być wcześniej uzgodnione i musimy otrzymać na tę grę zgodę komendantów obu obozów.

– nie należy dokonywać żadnych zniszczeń i płatać złośliwych, nieprzyjemnych figlów. Wystarczy pozostawić list lub inny szczegół świadczący o naszym pobycie. Można zabrać flagę obozową lub proporzec. Nie wolno jednak nigdy zabierać flagi państwowej.

– po grze i ewentualnym wykupie zabranego proporca, czy flagi obozowej, odwiedzamy się wzajemnie, spotykamy się na przyjacielskim ognisku, lub organizujemy inną formę braterstwa.

15. Każda gra powinna dawać możliwości rozwoju fizycznego i intelektualnego harcerza. Musi być miejsce na twórczą inicjatywę harcerza, sprawdzenia własnych sił i umiejętności fizycznych, postępowania po rycersku, w poczuciu sprawiedliwości, uczciwości i braterstwa. 16. Gra powinna wywoływać radość, pogodę, dobry dowcip i humor. Muszą być eliminowane przejawy agresji.

Przykłady ciekawych gier i innych harców opiszę w następnych numerach Przecieku.

hm. Zbigniew Bugaj HR

Harce


Harce to ćwiczenia i gry terenowe oraz atletyka terenowa. Organizowane są na specjalnych dłuższych zbiórkach, na wycieczce z biwakiem albo dorocznym biwaku drużyny, na zlotach i turniejach drużyn, na obozach.




Pierwsze, bardzo dobre podręczniki i scenariusze ciekawych harców napisali w 1912 r Mieczysław Schrejber i Eugeniusz Piasecki (Harce młodzieży polskiej) oraz w 1957 r. Adam Kalinowski (Harce. Ćwiczenia i gry terenowe).

Tradycje prawdziwych harców nieco zanikły, choć niektóre sprawdzone gry terenowe dziś wielce zmodyfikowane, są nadal jednym z najbardziej lubianych form pracy harcerskiej. Również elementy atletyki stosujemy chętnie na biegach i grach harcerskich.

Atrakcyjność i głębokość przeżyć gier terenowych zależy w dużej mierze od prowadzącego. Mistrzem w organizowania gier w przedwojennej Pomarańczarni, czyli w 23 WDH przy państwowym gimnazjum im. Stefana Batorego był hm Lech Górski. Długoletni drużynowy był z zamiłowania wędrownikiem, kochał przyrodę i umiał ożywiać grę swoja fantazją i osobistym zapałem. Na równi z harcerzami przeżywał radość zwycięstwa i gorycz porażki.

Każdorazowa zapowiedź na zbiórce drużyny wywoływała ogromny entuzjazm, podniecała wyobraźnię harcerzy, była tematem żywych dyskusji.

Instruktorów, równych Górskiemu, co po mistrzowsku potrafili zaplanować, przeprowadzić i przeżywać grę było i jest wielu. Dobrą grę, której fabuła wydaje się być prawdziwa i w której uczestnicy angażują się tak mocno, że identyfikują się z wymyślonymi postaciami i wprowadzają własne pomysły, pamięta się latami i opowiada swoim dzieciom.

W oparciu o cytowaną literaturę, własne doświadczenia i uwagi uczestników kursów instruktorskich prezentuję obok “Wskazówki metodyczne i zasady organizacji harców”.




hm Zbigniew Bugaj HR