Sokrates wielkim filozofem był

W starożytnej Grecji, Sokrates (469 – 399 p.n.e.) był uważany za człowieka, który posiadł wielką mądrość i wiedzę.

Pewnego dnia znajomy spotkał wielkiego filozofa i powiedział:
– Sokratesie, wiesz czego właśnie dowiedziałem się o Twoim uczniu?
– Zaczekaj chwilę – odpowiedział Sokrates – zanim mi o tym powiesz, chciałbym poddać Cię małej próbie. Taki potrójny filtr, przez który przepuścimy Twoją informację.
– Potrójny filtr?
– Właśnie – kontynuował filozof – nim powiesz mi coś o moim uczniu, sprawdźmy tę informację pod trzema kątami. Pierwszy to PRAWDA. Czy jesteś całkowicie pewien, że to o czym chcesz mi powiedzieć jest prawdą?
– Nie – odpowiedział znajomy – właściwie to dowiedziałem się o tym od kogoś…
– W porządku – przerwał mu Sokrates – więc nie wiesz, czy to jest prawda czy nie.
Teraz drugi filtr – filtr DOBRA. Czy chcesz mi powiedzieć o tym uczniu coś dobrego?
– Nie, wręcz przeciwnie…
– W takim razie – odparł uczony – chcesz mi powiedzieć coś złego o nim, ale nie jesteś pewien czy jest to prawdą. Został jeszcze ostatni filtr: filtr POŻYTECZNOŚCI. Czy to co chcesz mi powiedzieć jest dla mnie pożyteczne?
– Nie, właściwie to nie…
– A więc – skonkludował Sokrates – jeśli to, o czym chcesz mi powiedzieć może nie być prawdziwe, nie jest dobre, ani nawet przydatne dla mnie, to po co o tym w ogóle mówić? I to właściwie wyjaśnia, dlaczego Sokrates był wielkim filozofem i cieszył się takim szacunkiem, oraz to dlaczego nigdy nie dowiedział się, że Platon sypiał z jego żoną.

I są Niemamocni

Zastanawialiście się kiedyś jak wygląda prywatne życie superbohatera? Myślicie może, że opływa w luksusy i jest pełne przyjemności? I tu się mylicie!

Bycie uwielbianym przez tłumy herosem i posiadanie niezwykłych mocy to gigantyczne obowiązki, z którymi nie każdy potrafi sobie poradzić. Szczególnie, jeśli tak jak część występujących w filmie postaci jest jeszcze dzieckiem…

Tytułowy Iniemamocny i jego żona Elastyna mają bowiem trójkę pociech: córkę Violę i dwóch synów, Maksa i Jack-Jacka. Razem z nimi starają się wieść wzorowy i przede wszystkim normalny żywot przeciętnej szczęśliwej rodziny, a wszystko z powodu ustawy o ich rzekomej szkodliwości, która weszła w życie piętnaście lat wcześniej. Od tej pory ukrywają swoje nadprzyrodzone siły. Przynajmniej do czasu, gdy głowa rodziny dostaje szansę na powrót do wspaniałej przeszłości. Nie da się ukryć, że nie może on wytrzymać w szarej rzeczywistości urzędnika zakładu ubezpieczeniowego i szuka możliwości wyrwania się z niej.

Film (a właściwie bajka, bo „Iniemamocni” to film rysunkowy) zły nie jest. Powiedziałabym nawet, że ogląda się z przyjemnością, ale ze śmiechu nie pękłam, chociaż po zakończeniu filmu niewiele mi brakowało. Całość jest gites, ale koniec rozbraja, a ostatnie słowa głęboko zapadają w pamięć. Inaczej chyba jednak, niż chcieliby tego jego twórcy. Ale nic to. Ważny jest przecież efekt.

Całość, oczywiście, nie trzymałaby się kupy, gdyby nie polski dubbing (który okazał się przydatny, bo koleżanka do kina okularów nie wzięła). I tak oto w roli Iniemamocnego usłyszeć możemy Piotra Fronczewskiego, Elastyną jest Dorota Segda, Viola mówi głosem Karoliny Gruszki, Maks Filipa Radkiewicza, przyjaciel rodziny to Piotr Gąsowski, a do postaci ich wroga Syndroma głos podkładał Piotr Adamczyk. Wyszło naprawdę nieźle.

Na grafice w filmach animowanych, muszę przyznać, nie znam się ani trochę. Ale podobało mi się. I to Wam powinno wystarczyć.

A teraz, kochane dzieci, Ola powie Wam w jakim właściwie celu film został zrealizowany. Otóż szanowni wymyślający go ludzie chcieli pokazać nam siłę miłości i przyjaźni. To, że razem jesteśmy w stanie zdziałać zdecydowanie więcej niż w pojedynkę. Że prawdziwy talent jest wart więcej od najdroższych nawet gadżetów. Że aby być superbohaterem trzeba posiadać supermoce. I przede wszystkim, że nasze zdolności nie zależą od koloru skóry! Na pewno właśnie o to im chodziło.

I to by było na tyle. Bajeczka nie tylko dla tych najmłodszych, pouczająca i prawie inteligentna. Taka dla rozrywki. No i ta wspaniała końcówka. Dla niej warto obejrzeć film. Co tu dużo mówić Iniemamocni mocni są.

Ola Bieńko

Komendant kontra mafia – cz. 3

Mijały kolejne cenne godziny a Kaktusińska z Ewelina nadal nie miały ani śladu pomysłu, gdzie szukać komendanta. Komórka wołomińskiego kumpla Ryszarda milczała jak zaklęta. Nagle Ewelina wpadła na genialny pomysł.

– Jedziemy do mnie, obejrzymy film!
– Odbiło ci? A zresztą… masz nowe odcinki „Sex w wielkim mieście”?
– Ale ty jesteś płytka… Obejrzymy sobie film dydaktyczny o porwaniach. „Człowiek w ogniu”. A „Sex”, jasne, że mam…. Generalnie, w tym filmie porywają jedną dziewczynkę i Denzel Washington ją odbija.
– A potem co? Zadzwonimy do Denzela i przyjedzie nam pomóc? To chyba nie takie proste…
– Czekaj, mam lepszy pomysł!!! Masz numer do kwatermistrza?
– Tak wymamrotała Kaktusińska, podając Ewelinie komórkę.- Pod „NIE ODBIERAJ”… Tak w zasadzie, to co chcesz zrobić?
-Nie potrzebujemy Denzela, mamy grupę kwatermistrzowską…

Minęło kolejne pół godziny, tym razem dla odmiany wypełnione intensywną pracą łącznościowo organizatorską. W umówionym czasie na stałym, hufcowym miejscu spotkań (parking na tyłach MDK) zjawiła się grupka rosłych młodzieńców (no, w przypadku co poniektórych słowo młodzieniec lekko nie pasowało, ale jak weźmie się pod uwagę młodość duchową….) oraz słynny, zielony żuczek. Ku ogromnej uldze naszych bohaterek, panowie mieli już kompleksowy plan odbicia komendanta. Nareszcie ktoś je zwolnił z odpowiedzialności za życie tej niezwykle cennej w organizacji osoby.

– Kaktusińska, skup się!! Gdzie oni mogą być?
– Mówiłam, że już nie mam pojęcia! Rysiek twierdzi, że pojechał do Wołomina do jakiegoś kumpla.
– Byłaś tam kiedyś? Trafisz tam?
– Do Wołomina?
– Jezu, trzymajcie mnie!!! nie wytrzymał jeden z członków grupy operacyjnej. Będę mówił wolniej: czy trafisz do domu tego kumpla Ryszarda?
– Byłam tam raz, po ciemku… Ale chyba trafię…
– OK, jak mamy ratować komendanta z rak oprychów, to lepiej się pośpieszmy… Wszyscy do wozu!
– Zaraz, zaraz! Mamy jechać TYM?
– A co Ci się nie podoba? To dobry wóz, osiąga 90 z górki. Poza tym, nie rzuca się w oczy.
– Taak, dwudziestoletni żuk na ulicy, gdzie najsłabsza fura to dwuletnie audi. Bardzo sprytne. A podobno to ja jestem idiotką…. ironizowała Kaktusińska.
– Eeee, słońce, nie mamy wyjścia, musimy jechać z nimi… U mnie pali się lampka od paliwa…
– Faktycznie, nie mam zamiaru pluć do baku. Jedziemy. Ja chce siedzieć na jakimś siedzeniu, czystym w miarę możliwości…

Po upływie jakiejś godziny, nasza ekipa do zadań specjalnych parkowała żuka w krzakach, jakieś 100 metrów od domu kumpla Ryśka.
– Idziemy na zwiad. Musimy sprawdzić, czy samochód Ryszarda tam jest. Jak jest, musimy określić schemat ewakuacji.
– My dwaj idziemy od frontu, wy we trzech z tyłu. A ty zostajesz w samochodzie, na wypadek, jakby trzeba było szybko jechać.
– A my??!! wykrzyknęła jednocześnie Kaktusińską z Eweliną.
– Wy macie siedzieć w samochodzie i nie wystawiać głowy.
– Ale tu jest zimno!!! Może chociaż wyjdziemy na dwór potupać…
– Siedźcie w samochodzie! To niebezpieczna misja!!
– Dobra, chodź Ewelina, panowie Rambo i Maggajwer nie potrzebują naszej pomocy.

Mijały kolejne minuty a panowie nie wracali. Nawet osobnik pozostawiony za kierownicą zaczynał się denerwować
– … no bo oni zawsze tak… Jak coś się dzieje, to ja zawsze albo pilnuje samochodu albo pilnuję im stolika. A przecież w zeszłym roku w Przerwaniach….
– Ty, co się tam dzieje?!!
– Wygląda na to, ze rekonesans wraca w nieco wystraszonym stanie…
– Zwijajmy się stąd!!!
– Co się stało??
– To jakaś farsa!!!
-????
– Podeszliśmy pod okno w piwnicy i ten cholerny pies nas wytropił. No i jeden Kark nas zaprowadził do salonu a tam siedzą we czterech, z komendantem po środku, żłopią colę i żrą pizzę. Komendant pisze coś w jakimś notatniku. Jak nas zobaczyli, to Rysiek kazał nam siadać, dał po szklance, nalał coli, kazał przynieść pizzę…
– … ale komendant się strasznie unerwił. Powiedział, że jak natychmiast się nie wyniesiemy, to A. obetnie rację żywnościową na kwaterce, B. nie obsadzi Ryśka w filmie.
– ??? Co???
– No bo wiecie, co oni tam robią?? Komendant pisze scenariusz filmu i całe to porwanie itd. To była jakaś plenerowa próba czy coś w tym stylu. A teraz siedzą i omawiają szczegóły. Komendantowi potrzebne są próbki autentycznych dialogów…
– Niewdzięcznik!! Tyle tyramy a nam nie zaproponował roli!!
– Generalnie teraz poszukuje laski do obsadzenia panienki Ryszarda i Rysiek chce jakąś anorektyczną blondynkę…
– Cooo???!!! Blondynkę? Anorektyczną?? Ja mu zaraz dam blondynkę… Ja mu zaraz pokażą, zdobywca Oskara od siedmiu boleści… Już ja go nauczę…
– Kaktusińska, gdzie leziesz? Nie będziemy tu na ciebie czekać…A zresztą, rób jak chcesz. Chłopaki, spadamy… Ewelina, a ty dokąd?
– Ja też chcę zagrać w filmie.

Chwilę po tym, jak panowie odjechali, Obie bohaterki zaczęły się dobijać do drzwi domu, w którym odbywało się spotkanie.
– Spławcie je!!! wrzasnął komendant.

15 minut później dziewczyny stały na przystanku i trzęsły się z zimna. Nie tak łatwo dostać się Wołomina do Otwocka porą lekko nocną.
– OK., oni z nami tak, to my im pokażemy. Dzwonimy do żony komendanta…

Po upływie godziny po filmowe zapędy komendanta zostały skutecznie ostudzone…

Ola Kasperska

„Mamy Cię” hufcowej KSI

To „program” oparty na podstawie ogromnej Surprise, który wywołuje całą masę przeżyć i absolutnie niesamowitych, reakcji. Ten niepowtarzalny show stawia ludzi znanych ze świata otwockiego Hufca w niecodziennych, bardzo widowiskowych i niebywale zabawnych sytuacjach.

MAMY CIĘ w wersji naszego KSI, to jedyny w swoim rodzaju „program” dostarczający niebywałych doznań od zaskoczenia, przez szok, łzy szczęścia, ogromną radość i brak słów. To „program” oparty na podstawie ogromnej Surprise, który wywołuje całą masę przeżyć i absolutnie niesamowitych, reakcji. Ten niepowtarzalny show stawia ludzi znanych ze świata otwockiego Hufca w niecodziennych, bardzo widowiskowych i niebywale zabawnych sytuacjach.

Ukazuje przyszłych instruktorów, tzw. „ofiary”, „wkręconych”, w okolicznościach, które zaskoczyłyby niejednego. Pamiętacie Michała Łabudzkiego i jego nocną przeprawę dookoła Gołdapiwa, Sylwię Żabicką i Ewę Krzeszewską i ich podróż w policyjnym radiowozie, Kasię Kołodziejczyk i Łukasza Kostrzewę i nocny spacer z polany do przerwankowskiego wąwozu czy wycieczkę w czerwonych spodniach Ani Pietrucik.

Pomysł jest prosty: druhny i druhowie, którzy na posiedzeniu Komisji Stopni Instruktorskich zamkną próby przewodnikowskie z wynikiem pozytywnym, zostają wplątani w „dziwaczne” sytuacje. Scenariusze są precyzyjnie opracowane, a „pułapki” dokładnie zaplanowane. Zaskoczenie jest wielkie, na szczęście Magda Grodzka ze swoją ekipą zawsze panuje nad sytuacją. Przygotowań jest bez liku. Inscenizowane jest miejsce, w którym ma odbyć się końcowa, najważniejsza część. Wytyczna jest również trasa, atmosfery dodaje rozpalone instruktorskie ognisko. Dodatkowo samo miejsce (czasem i trasa) zostaje „naszpikowane” osobami harcerzami, instruktorami, znajomymi, rodziną „wkręconego”. Każdy scenariusz jest dopracowany do ostatniego szczegółu, a „pułapki” zaplanowane dla konkretnej osoby.

Za każdym razem z ekipą Magdy współpracuje z tzw. wspólnik – osoba znajoma, przyjaciel lub członek rodziny „ofiary”. Wspólnik doskonale zna swoją rolę, a „wkręcany” zazwyczaj reaguje dosyć typowo – udzielają się ogromne emocje, wzruszenie, zaskoczenie, a to dlatego, że do końca nie zdaje sobie sprawy, że jest „wkręcany”.

W całym przedsięwzięciu chodzi o to, aby daną przyszłą instruktorkę/przyszłego instruktora doprowadzić do pełnego magii, klimatycznego miejsca i w gronie najbliższych pozwolić jej wypowiedzieć słowa, które zostaną „w niej” i „z nią” już na zawsze:
„Przyjmuję obowiązki
instruktora/instruktorki
Związku Harcerstwa Polskiego.
Jestem świadoma/świadomy odpowiedzialności
Harcerskiego wychowawcy i opiekuna.
Będę dbać o dobre imię harcerstwa,
Przestrzegać Statutu ZHP,
Pracować nad sobą,
Pogłębiać swoją wiedzę i umiejętności.
Wychowam swego następcę.
Powierzonej przez
Związek Harcerstwa Polskiego służby
Nie opuszczę samowolnie”

… czego Maćkowi, Patrycji, Kindze, Grosi, Kubie, Oli, Marysi, Karolinie, Dorocie, Agacie, Kasi, Piotrkowi, Markom – wszystkim z otwartymi próbami, serdecznie życzę!

Niedawno wkręcona Monika
Napisane na podstawie http://www.otwock.zhp.org.pl i http://mamycie.onet.pl

Zapiski Emigranta – 2

FC (Formation Continue centrum kształcenia ustawicznego, gdzie pracuje) dzieli hale produkcyjne ze szkoła inżynierska. Pewnego popołudnia spotkałem tam grupę studentów konstruujących skomplikowane urządzenia. Oto kilka zdjęć ilustrujących to spotkanie oraz wywiad z Claudia Bernedo, studentką szkoły inżynierskiej ICAM.

Michał Rudnicki : Klaudio, co Ty tutaj wyprawiasz?

Claudia Bernedo: Mam teraz zajęcia praktyczne. Pracujemy w grupach liczących cztery, piec osób. Realizujemy nasze projekty. Każda osoba ma do wykonania jakiś element, a później razem konstruujemy urządzenie. Dzisiaj na przykład fabrykujemy tłok hydrauliczny. Musimy wykazać się znajomością obróbki, frezowania i dziurkowania.

M.R.: Ile czasu macie na opanowanie tych sztuk?

C.B.: Godzinę miesięcznie na obróbkę, godzinę na frezowanie, podobnie z dziurkowaniem. Poza tym mamy dwie godziny tygodniowo na studiowanie maszyn takich jak nóż elektryczny, odtwarzacz video, brama automatyczny, maszyny rolnicze…

M.R.: I wydaje Ci się to wystarczające?

C.B.: Ja osobiście wołałabym mieć więcej zajęć praktycznych, ponieważ jestem bardzo ciekawska…Ale mamy sporo wykładów i ćwiczeń, oprócz tego prace domowe, wiec czas jest napięty.

M.R.: Studia na ICAMie są dosyć ciężkie?

C.B. : Od czasu do czasu jestem naprawdę zmęczona, ale większość czasu jestem w dobrej formie i cieszę się z tego, ze tutaj studiuje. Mam nadzieje znaleźć w przyszłości dobra prace. Trzeba także przyznać, że nastrój w naszej szkole jest bardzo dobry, możemy zawsze liczyć na naszych profesorów i kolegów. Nikt nie boi się zadawać pytań podczas zajęć.

M.R. : FC (Formation Continue) ta nazwa Ci cos mówi?

C.B. : Nie za wiele, za każdym razem, kiedy mamy zajęcia praktyczne uczniowie z FC maja zajęcia teoretyczne, wiec się raczej mijamy…Ale kiedy jadałam obiady w naszej wspólnej stołówce, znałam kilku przystojnych chłopców…Byli bardzo sympatyczni…

M.R. : Hmm, rozumiem…Ostatnie pytanie czy możesz powiedzieć cos o sobie?

C.B. : Oczywiście! Studiuje na pierwszym roku kursu przygotowawczego (studia we Francji często funkcjonują w systemie : rok lub dwa lata kursu przygotowawczego, który kończy się konkursem, z którego osoby mające najlepsze wyniki przechodzą na właściwe studia. W ICAMie jest dwuletni kurs przygotowawczy i trzy lata studiów inżynierskich). Działam w biurze studenckim, gdzie jestem sekretarka. Kocham muzykę „Metal“, lubię uczyć się jeżyków obcych. (Klaudia pochodzi z Peru, od czterech lat mieszka we Francji)

M.R.: Aaa, to dlatego od 15 minut rozmawiamy po angielsku?

C.B.: Tak! Dzisiaj po południu mam kurs angielskiego i chciałam poćwiczyć przed zajęciami…

M. R.: I understand. Thank you and good luck!

Wybory na Ukrainie

To nudne będzie, jeżeli opiszę wszystko, co działo się w trakcie tego wyjazdu, krok po kroku. Dlatego podam kalendarz wyjazdu

22.12 wieczorem wyjechaliśmy spod Pałacu Kultury w Warszawie.4 autokary. Przed granicą jeden postój za Lublinem. Już wcześniej byłam chora, a tu wyskakuję bez płaszcza do stacji benzynowej. Stacja zamknięta, jest wieczór. Wokół nie ma drzew, ale z ułańską fantazją postanawiam sikać w polu. Wiatr mnie przewiał. Kaszlę niesamowicie.
Na ten głos przychodzi do mnie szefowa autokaru, Marynia Thum i proponuje gorącą herbatę i leki. Gripex noc, 4 ruthinoscorbiny. Taka dawka sprawia, że zasypiam. 3 godzin na granicy nie pamiętam. Budzę się rano. Opieka, troska. Trudno to nazwać. Dobrze się poczułam choćby z tego powodu, że ktoś się mną zajął.

23.12 13.30 Kijów i jego okolice
Dojechaliśmy na przedmieścia Kijowa. Miejscowość podobna bliźniaczo do Otwocka. Sanatoria ciągną się wzdłuż długich ulic nazwanych jak w Poprzeczne Aninie, Liniami. Nasze sanatorium MAJAK stoi na 11 linii. Inne autokary parkują wcześniej, przy 3 linii w sanatorium LIDER. Do samego Kijowa jedzie się około godziny marszrutką, a potem Metrem. W pokoju ląduję z Kasią ciemno i długowłosą dziewczyną. Pokój jest trzyosobowy, więcej wolnych dziewczyn nie ma. Więc na moją, żartobliwą propozycję zgłasza się Maks. Maks jest malarzem, kelnerem w restauracji na rynku w Kazimierzu, gdzie zgłębia techniki malarstwa i niezwykle uroczym człowiekiem. Trudno to opisać, ale trzeba uwierzyć. Maks ma duże poczucie wspólnoty, więc od tego momentu chodzimy wszędzie razem. Sama bym na to nie wpadła, ale on jakoś skutecznie organizuje nam czas. Decydujemy się wszyscy jechać do Kijowa. Mamy jeszcze pół dnia. Wyjeżdżamy dalej następnego dnia rano. Na spotkaniu dowiadujemy się jak dojechać, i że mieszkamy UWAGA! niech państwo zapiszą: w sanatorij Majak trietja linia. Jak to powiecie, to każdy was dowiezie. Taksówki nie są drogie, a autobusy jeżdżą do 22. Zapisaliśmy, a jakże. A że nie zgadzało się to z tym co napisałam powyżej? No, tego powyżej jeszcze wówczas nie wiedziałam. KIJÓW Europejska stolica!

Nigdy wcześniej nie byłam w Kijowie. Ale miasto robi wrażenie. Nie opiszę. Majdan Niezawisimosci czyli Plac niepodległości główny plac, który widziałam już wcześniej. Wtedy, gdy decydowałam się jechać na Ukrainę, na wybory. Patrzyłam wówczas na plac widziany z góry, wypełniony głowami ludzi. Niczym więcej. Myślałam wtedy nad piosenką, której dotąd nie mogłam zrozumieć tak dobrze:
„Widziałeś wczoraj znów w dzienniku, zmęczonych ludzi wzburzony tłum./ I jeden szczegół wzrok twój przykuł, ogromne morze ludzkich głów. / A spiker cedził ostre słowa, od których nagła wzbierała złość / i począł w Tobie gniew kiełkować, aż pomyślałeś, milczenia dość!”.
Wówczas zdecydowałam się jechać na wybory. Żeby to rzeczywiście przeżyć.

A dziś? na majdanie mało ludzi, zimno koszmarnie. Centrum miasta, naprawdę europejskiego. Naprawdę ekskluzywnego. A w tym centrum, na szerokiej ulicy odciętej od ruchu rozbity obóz. 500m obozu rozbite na ulicy. Namioty gęsto ustawione, śledzie wbite w asfalt, na styropianie. Sztabówki i małe igloo. Szczelnie ogrodzony. Wchodzimy okazując paszporty przez specjalną bramkę. Oprowadzają nas chętnie, w końcu przyjechaliśmy z tak daleka, specjalnie żeby poprzeć ich sprawę. W obozie obok zielonych płócien namiotów jest pomarańczowo. Poza obozem Kijów nie jest już tak pomarańczowy, jakby nam się wydawało wcześniej. Nawet ktoś spostrzegł, że w Warszawie ludzie mają więcej pomarańczowych symboli na ubraniu niż w metrze kijowskim.

Zapraszają nas do jednego z namiotów, w którym jest kuchnia. Jest tam kilka kuchni, bo cały obóz dzieli się na podobozy chyba. W obszernym namiocie (choć z zewnątrz wydaje się niewielki) stoją ławy i ławki. Jest herbata w termosie, zupa cebulowa z kaszą, puree ziemniaczane z parówką i chleb z masłem. Chleb właśnie przywiózł jeden mężczyzna. Jego żona została w domu na wsi, a on zdecydował się mieszkać na majdanie. Żona przez tydzień piekła chleb i przywiózł go prawie cały samochód. Częstują nas. Niewiele zjedliśmy, ale chleb rzeczywiście był wyborny. Wydawała go kobieta w rękawiczkach jednorazowych, białym fartuchu i maseczce na twarzy. Maski prawie nie zdejmowała. Powiedzieli, że takie przepisy. Inaczej wszyscy mogliby się pochorować.

Lądujemy zmarznięci w Mc Donaldzie. Na to nas na pewno stać. Tam na pewno jest toaleta. I jest ciepło. Nie tylko nasza trójka. Wokół wciąż gdzieś kręcą się ludzie z naszego autokaru. To straszny kontrast. Obóz, brudny, zmarznięty, na styropianie i starych szmatach. Tuż obok luksusowych sklepów, Mc Donalda i centrów handlowych.

Wracając wieczorem do sanatorium hotelu wysiadamy z Maksem i Damianem kolegami z autobusu na trietiej linii, skoro tak powiedzieli nam nasi organizatorzy. A tam ani widu ani słychu Majaka! Puste ulice, zarośnięte wysokimi drzewami. I tak odbyliśmy 1.5 godzinny spacer wzdłuż trasy marszrutki. Każdy napotkany z rzadka przechodzień, gdy już wiedział mniej więcej gdzie jest Majak mówił, oj, daleko, daleko. Było zimno, ludzie mili, spacer długi, ale ….. i tak było super!

24.12 autobus Kijów Charków /zapiski autentyczne, drżącym pismem w autokarze/
Obudziłam się, zdjęłam słuchawki i spojrzałam wokół siebie. To niesamowite, ale pól autokaru śpiewa! Ci ludzie się nie znają, ale śpiewają piosenki po ukraińsku znają słowa i nie fałszują. Ciekawa jestem, skąd oni wszyscy się tu wzięli. każdy ma swój cel w wyjeździe na Ukrainę. Każdy jest na swój sposób zakręcony, ma jakieś ciekawe życie, podróże na koncie. W końcu każdy musiał zrezygnować ze świąt, z Wigilii w domu. Kogo zostawili w Polsce?

Wszyscy inteligentni, zaradni. Nikt nie jest zdziwiony warunkami, nikt nie wybrzydza. Każdy czym innym się fascynuje, robi temu zdjęcia. Niepotrzebnie robią z nas, obserwatorów, bohaterów. Dla tych ludzi, którzy pojechali to nie jest duże wyzwanie. Oni jadą, bo mają cel, lubią to co robią. Niektórzy bardziej mają poczucie misji inni mniej, ale to ich wybór, a nie konieczność. Dla mnie to trochę przygoda, a trochę chęć, żeby tu, na Ukrainie było lepiej. Gdy śledziłam przebieg 2 tury wszystko się we mnie gotowało ze złości, że można tak bezczelnie okłamywać ludzi. Że można śmiać się milionom ludzi w twarz i udowadniać, że ktoś, że władza może więcej. I chyba dlatego tu przyjechałam.

Dziś wigilia. Znam tych ludzi 40 godzin i nie wiem jak złożyć im życzenia, choć większość z nich jest bardzo otwarta. Inni trochę mniej, ale wszyscy jakoś ciekawi. Pewnie znów jestem tu najmłodsza.

Organizatorzy, ludzie, którzy to organizowali robili to szybko i z pełnym zaangażowaniem. Sympatyczni i otwarci. Udało im się zrobić to niesamowicie. Dalej są na każde nasze wezwanie. Nawet Agata Buzek robi nam herbatę i kawę. Szefową naszego autokaru jest Marynia. Fajna, drobna, dobrze zorganizowana i energiczna.
Materiały i inne rzeczy są zapewnione, żadnych wpadek, bałaganu itd.
Cały czas gdy to piszę ci ludzie śpiewają! Kurcze, szkoda, że nie mogę do nich dołączyć. Nie znam piosenek po ukraińsku.
Jesteśmy 316 km od Charkowa. Zajazdy przy drodze, balkony bloków są na pomarańczowo. Nie wszystkie oczywiście.

notatki pisane w noc Bożego Narodzenia

Dojechaliśmy do Charkowa i od razu była Wigilia. Hotel pokroju Forum. Socjalizm, ale ekskluzywny. Wigilia coś niesamowitego. 200 zupełnie sobie obcych ludzi, którzy kolędują i cieszą się i śpiewają, łamią opłatkiem.

Myślę, że ta ekipa jest na swój sposób specjalna. Każdy z nas, gdy składał wniosek, to gotów był się poświęcić i jeszcze za to zapłacić. Nie mieliśmy pojęcia gdzie, jak, za ile i na ile, tylko wiedzieliśmy po co. Zgłosili się więc zupełni napaleńcy, gotowi na wszystko. Powiedziałabym, że harcerze jednym słowem.
Kasia koleżanka z pokoju mówi, że jest zaskoczona, że to przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Ja nie wiem. Moje chyba też.

Potem pasterka. W dalekim kościele. Jechaliśmy 2 z 3 linii metra, na koniec Charkowa. (Charków jest trochę większy od Warszawy). Ewangelia po ukraińsku, rosyjsku, angielsku i po polsku. Księża polscy misjonarze. 'Ojcze Nasz’ też było w 3 językach. Gdy chórem zaczęliśmy po polsku zrobiło się naprawdę głośno w kościele. Ksiądz przełknął ślinę i łza mu się w oku zakręciła.

Wracaliśmy taksówką w nocy. Z przodu dwóch taksówkarzy, a my z tyłu w 4. Wieźli nas bocznymi uliczkami, bez świateł. Nie działały wycieraczki. Niezły ubaw.
Ukraina to nie to samo co Białoruś. Ludzie nie są tu tak bierni i bezwładni. To ich duży plus. Wiedzą, albo zaczynają wiedzieć czego chcą. Nie ma tu aż tylu miejsc zaniedbanych, bezmyślnie zlekceważonych jak na Białorusi. Albo nie rzuciło mi się to jeszcze w oczy. Kraj mocno podzielony między bogatych i biednych. Obok wielkopłytowców, które się powoli rozpadają buduje się ogromne bloki apartamentowe, w których mieszkania są drogie i wygodne. W hotelowym pokoju jest strasznie gorąco. Okna zabite gwoździami. Jest 3 w nocy. Idę spać.

25.12 Charków Zwiedziłyśmy Charków. Właściwie jego cząsteczkę. Przed nami jeszcze spotkanie przedwyborcze. Jeszcze raz dokładnie, czy znamy ordynację, na co zwracać uwagę itd. Robi się cieplej, a nawet wiosennie. Mimo to musiałam kupić czapkę, czerwoną, bo pomarańczowa, którą dostałam od siostry przed wyjazdem leży głęboko schowana w plecaku.

25.12 noc. Noc przed wyborami. Mały Meksyk w hotelu. Małe zamieszanie organizacyjne. Wczesnym rankiem każdy jedzie w inną stronę. Trzeba wziąć pieniądze dla kierowców, aktywować kartę sim do telefonu ukraińskiego. Dużo roboty. Będę spała 2 godziny. Więc….

26.12 WYBORY
Fiodor Kochan. Nasz kierowca. Mgła jest tak gęsta o 6 rano, że nie widać nic na 10 metrów. Jedziemy do Zołocziwa, powiatu na północ od Charkowa. 50km w jedną stronę. Tam mamy 4 komisje wyborcze, które odwiedzimy. Ja i Piotr. Witają nas raczej przyjaźnie. Dzień jest długi i ciężki. Wracamy w nocy, po zliczaniu głosów w małej wiosce. Komisja wyborcza w szkole stojącej 1km od granicy z Rosją. Za Juszczenko 30 głosów, za Janukowycza 241. W tej akurat komisji było dużo uchybień. Ale nie do nas należało ich naprawianie. Znaleźli się tam ludzie, którym na tym zależało, żeby ich nie było dwóch członków komisji było przywiezionych tego dnia ze sztabu Juszczenki. Tak pozwalała ordynacja.

Inna uwaga to frekwencja. Każda babinka, starsi ludzie o lasce, wnoszeni na krzesłach. Wszyscy przychodzili, żeby zagłosować. To też niesamowite. Przywozili całe wsie autokarami, gdy ktoś nie mógł dojść. A każdy chciał. Każdy czuł, że mu to potrzebne. I że to ważne dla niego.

Notatka z nocy po wyborach Na Ukrainie rodzi się demokracja. Tak naprawdę to nie jesteśmy tu potrzebni. Podnosimy tylko rangę tych wyborów. Jako ktoś z zewnątrz, kogo nie można przekupić. Tu w każdej komisji są ludzie od Janukowycza i Juszczenki. Muszą być, tak nakazuje ordynacja. Pół na pół. Oprócz tego po 4 obserwatorów z każdej strony. Oni sobie sami dobrze i dokładnie patrzą na ręce. Tu już nie da się oszukać tak prosto w oczy. Mam taką nadzieję.

Po wyborach.Następnego dnia wróciliśmy do Kijowa. Znów do sanatorium. Znów obejrzeliśmy Kijów. Tym razem tętniący pomarańczowym życiem. Znów majdan pełen ludzi. Następnego dnia rano mamy spotkanie podsumowujące wybory. Odwiedza nas tata Agaty Premier Jerzy Buzek. Miło z jego strony.
Wracamy do Polski, do Warszawy.
Warto było jechać. Bo ludzie byli niesamowici, bo mogliśmy zrobić coś, choć trochę, bo ja w końcu zrobiłam coś, na co miałam ochotę od dawna. Uwielbiam wschód, uwielbiam podróże i tak naprawdę nie mam wymówki na pytanie: To czemu tak rzadko podróżujesz na wschód? Więc zrobiłam to, i bardzo się z tego cieszę.

Anna Nowakowska
Hufiec Warszawa Praga Pd.



15 stycznia 2005 miałem okazję po raz drugi w tym roku świętować nadejście nowego Roku. Tym razem na Małance, czyli w otoczeniu tradycyjnych ukraińskich potraw, ukraińskiej muzyki i Ukraińców.
Atmosfera była gorąca, bo był to czas kampanii wyborczej Juszczenki. Nie pozwalali zapomnieć licznie tam zgromadzeni jego zwolennicy, którzy co jakiś czas śpiewali jakąś piosenkę wyborczą.

O ile karaoke z ukraińskimi kolędami wzbudziło moje zdziwienie, o tyle po zbiorowym odśpiewaniu ukraińskiego hymnu ze zdumienia i uznania szeroko otworzyłem oczy. Wyobraziłem sobie reakcję Polaków na propozycję, żeby na Sylwestrze o północy odśpiewać Mazurka Dąbrowskiego. W najlepszym razie bym wzięty za nudziarza, albo oszołoma z LPR…
MG

Polskie obozy koncentracyjne?

Czy słyszeliście o POLSKICH OBOZACH KONCENTRACYJNYCH? Nie? To musicie poczytać rozmaite gazety z całego, cywilizowanego świata. Francuskie, brytyjskie, amerykańskie, rosyjskie i wiele innych. Ja tych gazet nie czytam, to i nie wiem.

Wiem, że były na ziemiach polskich, okupowanych przez hitlerowskie Niemcy, niemieckie obozy, takie jak Auschwitz i Birkenau pod Oświęcimiem, Majdanek w dzielnicy Lublina, Treblinka, Bełżec, Sobibór i wiele innych. Mówi się ostatnio o Koncentrationslager Warschau, czyli o obozie koncentracyjnym w Warszawie. Miał być zlokalizowany w pobliżu tuneli za Dworcem PKS, przy trasie z Alej Jerozolimskich w stronę Poznania.

Słyszeliście o Powstaniu Warszawskim? Nie? Jak to! Przecież wybuchło w kwietniu 1943 roku. Dzielni Żydzi pod wodzą Mordechaja Anielewicza stawili opór przeważającym siłom hitlerowskim. Bronili się prawie miesiąc.

Było jakieś inne powstanie? Nie czytałem w cywilizowanej prasie.
Czy ja majaczę, czy może jestem chory na główkę?
Nie, ja po prostu CYTUJĘ artykuły z cywilizowanej prasy światowej.

Czyja to wina, zapytasz, że tak mało o nas wiedzą na świecie? Odpowiedź jest krótka! Winne są rządy PEERELU! Przecież nikomu z możnych Polski Ludowej nie zależało na tym, żeby ukazać światu prawdę o Powstaniu Warszawskim, bo wtedy należałoby powiedzieć, że wybuchło ono z inicjatywy Delegata Rządu na Kraj, że był ten rząd w Londynie, że Polskie państwo podziemne było jedynym państwem tego typu w okupowanej Europie, że warszawskie Powstanie trwało 63 dni, że walczyła w nim 40 – tysięczna Armia Krajowa, w której szeregach było około 400 tysięcy zaprzysiężonych, a tzw. Armia Ludowa liczyła wtedy 6000 ludzi, a w powstaniu walczyło kilkuset, że Armia Czerwona przyglądała się z praskiego brzegu Wisły jak kona Warszawa, że tak zwana pomoc powstańcom przez żołnierzy Berlinga, dokonana zresztą na rozkaz Rokossowskiego, była kolejną okazją po Lenino, do wygubienia paru tysięcy polskich żołnierzy.

Wtedy należałoby powiedzieć o roli Armii Czerwonej w zagładzie Armii Krajowej po tak zwanym wyzwoleniu Polski. O rozstrzelaniu przez Ludowych Polaków rotmistrza Pileckiego, który przeżywszy Oświęcim zginął kilka lat po wojnie, bo miał pecha być w Armii Krajowej. O zamordowaniu Rodowicza, „Anody” kilka lat po wojnie w Ludowym więzieniu na Rakowieckiej. O rozstrzelaniu pułkownika Władysława Minakowskiego w 1953! Roku przez Ludową władzę.

No i co? No i nic! Właśnie dlatego mówi się dzisiaj o POLSKICH OBOZACH KONCENTRACYJNYCH, o Powstaniu Warszawskim dzielnych Żydów w kwietniu 1943 roku.

Mody Czytelniku! Nie dziw się za bardzo, że tak jest, a nie inaczej. To Ty! Właśnie Ty jesteś także odpowiedzialny za to, żeby Twoi harcerze znali prawdę o własnym kraju, żeby nie powtarzali głupot i nonsensów.

Polacy to nie Francuzi, którzy kolaborowali z Niemcami w czasie II Wojny Światowej. To nie Włosi, Japończycy, Węgrzy, Rumuni, Hiszpanie, Litwini, Ukraińcy i Rosjanie i inni, którzy ramię w ramię z hitlerowcami zamierzali zaprowadzić Nowy Ład w Europie i na świecie.

„My kraj bez Quislingów, Petainów”…., śpiewali piosenkę polscy partyzanci.
Tak chciały niebiosa, by krew nam na wrzosach wolności ścieliła kobierce, śpiewali Żołnierze AK „Ponurego” w Górach Świętokrzyskich.
Pamiętaj o nich i o Białoczerwonej, która nie ma dobrej prasy na świecie. Zmieniaj to. Z góry Ci za to dziękuję.

P. S. Jeżeli chcesz usłyszeć słowa prawdy na własne uszy, zaproś mnie na spotkanie z drużyną. Czasem warto! Polska czeka!
Na stronie http://otwock.pttk.pl w dziale linki znajdziesz dział BOHATEROWIE CZASU WOJNY. Zaglądaj tam często! Naprawdę warto!

P.S. Zmarł Jan Nowak Jeziorański, były dyrektor radia „Wolna Europa”. Dla Ciebie to zamierzchła historia. Ja mam do dzisiaj w uszach warkot zagłuszarek, które nadawały potworne hałasy na falach tej rozgłośni. Kupiłem specjalne radio, radzieckiego VEF-a, z sześcioma zakresami fal krótkich, by znać prawdę. I przez hałasy i warczenia słuchałem o tzw. wydarzeniach czerwcowych w Poznaniu, o strzałach do robotników Stoczni Gdańskiej w grudniu 1970 roku, a wreszcie o wydarzeniach na Wybrzeżu w sierpniu 1980 roku. A przed laty, jako uczeń falenickiego liceum chodziłem z moją klasą po mieście skandując: Nie da rady ołgać chłopa radio Wolna Europa!!!!!

Chyba nie było bardziej znienawidzonego przez Władzę Ludową radia, jak właśnie to! Dzisiaj wszyscy mówią, że zawsze kochali Jeziorańskiego i Jego radio…..

Twoja, już bardziej spokojna,
Biała Sowa

Zło dobrem zwyciężaj – tolerancja

Bardzo dużo dziś się słyszy o tolerancji. Czasem nawet przedstawia się ją, jako najwyższą wartość. Dlatego trzeba zastanowić się, czym tolerancja jest, co oznacza to tak często używane pojęcie.
Tolerancja jest bardzo istotna w życiu człowieka. Dzięki niej, ludzie o całkiem odmiennych poglądach mogą współpracować i współtworzyć jakieś dobro. Przecież każdy z nas jest inny…

Ksiądz Jan Twardowski, napisał piękny wiersz:

„Dziękuję Ci że nie jest wszystko tylko białe albo czarne
za to że krowy są łaciate
bladożółta trawka kijanki od spodu oliwkowozielone dzięcioły pstre z czerwoną plamą pod ogonem pstrągi szaroniebieskie brunatno-fioletowa wilcza jagoda złoto co się godzi z każdym kolorem i nie przyjmuje cienia policzki piegowate dzioby nie tylko krótkie albo długie przecież gile mają grube a dudki krzywe za to, że niestałość spełnia swe zadanie i ci co tak kochają że bronią błędów tylko my chcemy być wciąż albo albo i jesteśmy w kratkę”.

Chrystus powiedział (co też ma coś wspólnego z tolerancją): „Miłujcie nieprzyjaciół waszych, módlcie się za tych, którzy was prześladują. W ten sposób okażecie się synami Ojca waszego, który jest w niebie i który sprawia przecież, że słońce wschodzi tak nad złymi, jak i nad dobrymi, a deszcz spada zarówno na sprawiedliwych, jak i na niezbożnych.”

Polska ma piękne tradycje tolerancji. Przez wiele wieków była państwem wielonarodowym i wielowyznaniowym. Kiedy Europą wstrząsały wojny religijne, w Polsce wspólnie żyli ludzie różnych języków, kultur i religii. I ta tolerancja wcale nie oznaczała porzucenia własnych racji, czy własnego systemu wartości. Było to raczej otwarcie na cudze racje, na to, co łączy.

Jest też taka tolerancja która oznacza pogardę dla drugiego człowieka. (ta jest zła!) Jeśli mówi się o kimś: trzeba go tolerować… (no comment)

Bywa też taka tolerancja, którą w jednych słowach można streścić w następujący sposób: Nic mnie nie obchodzi, co robisz. To też nie jest chyba zbyt fajne Zwróćcie uwagę: Czy mógłbyś tak powiedzieć, gdy widzisz, że ktoś z Twoich bliskich, kolegów robi źle, niszczy swoje życie… To nie jest właściwie rozumiana tolerancja, to brak miłości, znieczulica na problemy drugiego człowieka.
Postawę tolerancji powinniśmy budować w swoim życiu, bo wyraża ona to, co bardzo ważne i istotne. Najpierw tolerancja jest budowana przez szacunek, a przecież należy się on każdemu człowiekowi

Postawa tolerancji bazuje też na naszej pracy nad sobą. Człowiek tolerancyjny to ten, który potrafi walczyć z własnymi grzechami.
Człowiek tolerancyjny jest gotów pomagać błądzącym.

Tolerancja ułatwia współpracę ludziom mającym, różne poglądy. Nie może ona stawać się znieczulicą czy pogardą. Prawdziwą tolerancję cechuje szacunek dla drugiego człowieka, który został stworzony na obraz Boga i przez Stwórcę obdarzony wolnością.

Mój młodszy kolega napisał coś o… tolerancji właśnie: w dzisiejszych czasach mało widać tolerancji może we Francji elegancji więcej tolerancji ale wróćmy do naszego Powiatu Otwockiego nie wyimaginowanego więc odwołuje się do tej chwili wżywajcie tolerancji kochani moi moli bo bez to boli nie cieszy nie śmieszy nie pomaga nic ulepszyć rób co chcesz a że ciebie na tolerance niestać… nie!! to weź to zaakceptuj i puść do przodu wszystkich bliskich co próbują i chcą już wstać chcą już grać i walczyć o tolerancje!

„Synkuś”

Jak się uczyć, żeby się nauczyć?

„Rozpocznę systematyczną naukę do egzaminów gimnazjalnych. Napiszę artykuł do *Przecieku* o efektywnym sposobie uczenia się”.

Już za kilka miesięcy czeka mnie stres związany z testami kompetencji na zakończenie gimnazjum. Żeby więc nie dać przybić się do ściany nerwami pora zacząć systematyczną naukę, ale przerobienie trzyletniego materiału w cztery miesiące to nie lada wyzwanie. Trzeba więc znaleźć jakiś ciekawy i efektywny sposób uczenia się. Najchętniej, szczerze mówiąc, taki, który zagwarantowałby mi minimum 90 punktów, ale może dzisiaj nie będę aż tak wymagająca.

Pamiętam, jak jeszcze w szkole podstawowej niezapomniany nauczyciel historii tłumaczył mi jak uczyć się „na dłuższy dystans”. Powiedzmy, że mamy sprawdzian. Wiadomo jak to jest nie pamiętamy wszystkiego z lekcji, trzeba siąść i wbić sobie wiedzę do głowy. Sprawdzian napisany, ale pamięć ludzka jest jak stare, dziurawe… coś. Najlepiej coś z płynem w środku. Jeśli co jakiś czas tego nie załatamy wszystko wycieknie. Dlatego następnego dnia po sprawdzianie powtórzmy sobie cały materiał jeszcze raz. Potem to samo za tydzień i za miesiąc. Działa. Sprawdzałam na własnej skórze.

Najważniejszą rzeczą w efektywnej nauce jest, oczywiście, systematyczność. Nie zawsze się chce, nie zawsze ma się czas, ale tu, niestety, nie ma przebacz – ta praca popłaca i przynosi efekty, więc ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz, a do tego przyszłość narodu i tak dalej.

Ułatwione zadanie mają ludzie, którzy wiedzą, czy zaliczają się do grupy wzrokowców, czy też słuchowców. Ci pierwsi, jak sama nazwa wskazuje, szybciej zapamiętają to, co mogą zobaczyć. Dla nich dobrą metodą nauki będą wszelkie wykresy, rysunki i mapy myśli. Drugim natomiast trudniej jest zapomnieć informacje, które ktoś przekaże im ustnie. Mogą nagrywać sobie najważniejsze wiadomości na dyktafon i uczyć się odtwarzając je. A co zrobić jeśli ktoś (zupełnie jak ja) nie wie do której części ludności się zalicza? Znaleźć złoty środek. I kropka.

A wracając do moich nieszczęsnych egzaminów. Przede wszystkim muszę rozplanować sobie działanie. Powiedzmy, że w każdy weekend powtórzę część materiału z jednego przedmiotu nie wszystko naraz, bo co za dużo to niezdrowo. Wezmę podręcznik w łapkę i zaznaczę wszystkie najbardziej istotne informacje, a z fizyki i matematyki wypiszę wszystkie wzory i prawa. Tak się poświęcę.

Rozmyślam ja, rozmyślam i stwierdzam, że mam szczęście, bo zdaję sobie sprawę ze swoich słabości i braków. Ot, na przykład, przedmioty ścisłe to moja mocna strona i tu wystarczy krótkie powtórzenie zgromadzonego przez (o zgrozo!) trzy lata materiału. Ale do chemii, biologii i geografii będę się musiała naprawdę porządnie przyłożyć. Bo wiem, że bez gruntownej powtórki nie będę umiała nic.

Czyli:
– robimy rachunek sumienia w celu wykrycia swoich słabych stron
– wybieramy najlepszą dla nas metodę nauki
– dokładnie rozplanowujemy czas na naukę (z uwzględnieniem ilości materiału)
– bierzemy się do roboty

A jeśli po napisaniu tego artykułu okaże się, że egzamin zawalę, to sama sobie dam w zęby. Bo muszę przecież świecić przykładem, nie?

Ola Bieńko

Na ostatnim spotkaniu Kapituły Stopni Wędrowniczych naszego Szczepu Józefów, dh Maciej Siarkiewicz zaliczył jedno z zadań na stopień Harcerza Rzeczypospolitej

Na ostatnim spotkaniu Kapituły Stopni Wędrowniczych naszego Szczepu Józefów, dh Maciej Siarkiewicz zaliczył jedno z zadań na stopień Harcerza Rzeczypospolitej. Była to współorganizacja z otwockim oddziałem PTTK (Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze) kursu organizatorów turystyki dla naszego Hufca.

Dh Maciek zajmował się w dużej mierze stroną organizacyjną. Kurs odbył się pod koniec poprzedniego roku od 12 listopada do 18 grudnia. Jedno z jego pierwszych posunięć była rekrutacja kursantów. Na pewno większość z Was widziało informacje na stronie internetowej Hufca, jak również otrzymało ją pocztą elektroniczną.

W niedługim czasie znalazłam się na Jego liście. Oczywiście, nie tylko z obowiązku – z ramienia kapituły mam być bardziej zorientowana w realizowanych przez dh. Maćka zadaniach.

Wykłady były prowadzone przez dh. Jerzego Kudlickiego (Prezes PTTK; znana postać Hufca),[regularnie pohukuje na naszych łamach – przyp. Red.] Pawła Ajdackiego (jeden z autorów książki Otwock i okolice) oraz Pawła Kowalczyka (entuzjastę Imprez na orientację INO).

Zakres tematyczny kursu obejmował historie PTTK; zagadnienia z architektury, ochrony przyrody w Polsce; walory turystyczne naszego kraju (ze szczególnym uwzględnieniem uroków Powiatu Otwockiego); regulaminy odznak, organizacji imprez turystycznych; prawne, administracyjne i finansowe podstawy działalności turystycznej w Polsce.

Oprócz głównego egzaminu mieliśmy do zaliczenia parę zadań. Jedno z pierwszych było na wycieczce autokarowej 20 listopada. Trasa była dość długa, zwiedzanie zaczęliśmy od Mariańskiego Porzecza, potem była Wilga, Skurcza, Tarnów, Maciejowice, Krępa, Kołbiel. Kol. Paweł Ajdacki bardzo ciekawie przedstawiał obecnym historię tych miejsc. Każdy z nas miał swoje 5 minut w konkretnych momentach wyręczaliśmy naszego przewodnika.

Przygotowując się do tego zadania, szukaliśmy informacji dotyczących konkretnych miejscowości bądź zabytków w przewodnikach lub stronach internetowych, nie zdawaliśmy sobie sprawy, jakie wrażenia mogą one wywołać. To przydarzyło się dh. Agacie Brzezińskiej. Przedstawiała Sanktuarium Matki Bożej Goźlińskiej w Mariańskim Porzeczu. Gdy weszliśmy do środka, straciła głos z zachwytu…

Zachęcam do zwiedzania, a przynajmniej do obejrzenia zdjęć, które robił dh Maciej.
Kolejnym naszym „sprawdzianem” było przejście konkretnej trasy. Ja miałam szlak żółty o długości 21 km.: od Stacji PKP Stara Wieś do stacji PKS Osieck. Taką wycieczkę polecam w terminie od późnej wiosny do wczesnej jesieni, bo w innym okresie jest w części trudna do przejścia. Po przejściu trasy musieliśmy zrobić opis szlaku. W tym miejscu chciałam podziękować dh. Krzysztofowi Piłce za zdjęcia, które mogłam dołączyć do mojego opisu.

Tuż przed egzaminem mieliśmy imprezę na orientację trzeba było zidentyfikować 5 punktów na planie miasta Otwocka w ciągu określonego czasu. Łatwe prawda? Jednakże plan miasta jaki otrzymaliśmy, był sprzed ponad 50. laty, więc miałam trudności z wyrobieniem się w czasie…

W ciągu trwania kursu wykruszyło się parę osób. Do egzaminu (ustnego) dotrwało siedem. Byłam bardzo zestresowana i to nie tylko ja. Poczułam się jak na egzaminie magisterskim. Dh Maciek podtrzymywał nas na duchu.

Pytania były coraz bardziej zawiłe i podchwytliwe. Było ciężko, ale opłacało się – zdałam. Tego dnia dostałam odznakę organizatora turystyki. Kurs ten był wyzwaniem nie tylko dla dh. Macieja Siarkiewicza, ale również dla mnie.

Jako członek Kapituły Stopni Wędrowniczych, stwierdzam że zadanie zrealizował należycie. Był obecny na każdym naszym spotkaniu i wspierał nas w trudnych momentach.

Powodzenia w realizacji pozostałych zadań!!!

Mam nadzieję, że te parę słów zachęci i innych do zdobywania stopni w naszej kapitule.

Ilona Falińska
Członek Kapituły Stopni Wędrowniczych
przy Szczepie Józefów