Wydarzy się pojutrze?

Wybierając się do kina byłam przygotowana na mieszankę „Titanica” z „Dniem zagłady” (którego to twórcy są właśnie autorami filmu „Pojutrze”) i właściwie niewiele się pomyliłam. Jest wątek miłosny, ogromne zagrożenie, ofiary i nieśmiertelni główni bohaterowie, którzy z narażeniem życia ratują innych głównych bohaterów, czyli wszystko, co powinno mieć miejsce w hicie kinowym.

Grafika ze strony http://film.onet.pl/

Są także efekty specjalne – nie powiem, całkiem niezłe. Największe wrażenie zrobiła na mnie flaga, która zamarza trzepocząc na wietrze, chociaż goniący bohaterów mróz również nie wypadł najgorzej. Za to wilki… Nie chcę wnikać w fabułę, ale za sceny z wilkami należy się jej autorom wielki kopniak prosto w siedzenie. Bardziej komputerowych zwierząt dawno nie widziałam, a po spektakularnym „Władcy Pierścieni” wydawały się po prostu odrobinę śmieszne.

Zaraz, zaraz… Ale o czym właściwie opowiada „Pojutrze”? Mamy do czynienia z tą sama sytuacją, która 10 tysięcy lat temu spowodowała wyginięcie mamutów. Epoka lodowcowa nadciąga w zastraszającym tempie, a wszystkiemu winna jest rasa ludzka – przyczyna globalnego ocieplenia. I chociaż całą katastrofę przewidział wybitny klimatolog (w tej roli Dennis Quaid) to, jak w życiu, bez odpowiednich układów niewiele da się zdziałać. Można jednak ostrzec swojego syna i wybrać się na jego poszukiwania do Nowego Yorku… Ale o tym już w kinie.

Grafika ze strony http://film.onet.pl/

Zakończenie, jak w każdym tego typu filmie, szczęśliwe (jeśli nie liczyć tego, że na północnej półkuli zamarzła cała ludność) : główne postacie mają się dobrze i żyją długo i szczęśliwie, prezydent USA wygłasza przemówienie, a widzowie w kinie dyskretnie ocierają rękawami łzy wzruszenia, które jakoś same wypływają na widok poświęcenia, na jakie można się zdobyć w imię miłości – nie tylko tej pomiędzy dwoma osobnikami płci przeciwnej, ale także tej najzwyklejszej, ojcowskiej.

Ogólnie rzecz biorąc „Pojutrze” robi wrażenie i wciska w fotel, a podczas projekcji zaczyna nam się robić chłodno (cały czas zastanawiam się czy to celowy zabieg Ludzi, Którzy Kierują Kinem, czy tak wczułam się w atmosferę filmu). Nie da się też ukryć, że film skłania do przemyśleń. Może warto byłoby jednak zacząć dbać o środowisko? Bo przecież przyszłość naszej planety nie zależy tylko od amerykańskich naukowców, ale od każdego małego człowieczka spokojnie drepczącego w glanach po jej trawnikach i zużywającego energię elektryczną z przekonaniem, że jeśli on jeden to zrobi nic się nie stanie.

Jeszcze tylko kilka słów o tym, co wyniosłam z filmu zupełnie prywatnie, nie licząc wzniosłych myśli o kierunku, w którym zmierza ludzkość. Zupełnie proste i pospolite słowa „żyj chwilą” nabrały dla mnie trochę głębszego znaczenia. W końcu nie wiadomo kiedy nadejdzie koniec świata, czy chociażby koniec naszego życia. Nie należy już teraz zastanowić się co po sobie zostawimy? Czy nie będzie to przypadkiem idealna gleba dla globalnej katastrofy?

Obejrzeć warto, ale tylko z lekkim przymrużeniem oka. W innym przypadku resztę życia spędzimy w bibliotece, bo tam ciepło i można zrobić ognisko z książek… A, swoją drogą, czemu oni palili książki zamiast mebli?

Tehanu (Olka Bieńko)
5 DH „LEŚNI”

Podróże ze szlachtą

Liw był siedzibą zamku książęcego i jednym z ważniejszych grodów mazowieckich.
Rozwijał się prężnie dzięki korzystnemu położeniu przy jedynej przeprawie na rzece Liwiec. Miasta i zamku nie ominęły klęski, jakie spadły na Rzeczpospolitą w XVII i XVIII wieku.

W 1656 r. Szwedzi spalili zamek, w następnym roku połączona armia kozacko-siedmiogrodzko-szwedzka spaliła miasto. W 1703 r. podczas powtórnego najazdu Szwedów zamek został tak bardzo zniszczony, że nie podniósł się z ruiny.
Liw również podupadał coraz bardziej, aż w 1867 r. zaborcy rosyjscy odebrali mu prawa miejskie za udział mieszczan w Powstaniu Styczniowym, szczególnie w wielkiej bitwie pod Węgrowem.
Obecnie jest to miejscowość urokliwie położona na skraju szerokiej doliny Liwca, przy trasie z Warszawy do Sokołowa i Siemiatycz. Dumą ziemi liwskiej jest zamek książąt mazowieckich, w którym obecnie mieści się muzeum z kolekcją broni i portretu sarmackiego.
Zamek jest siedzibą Bractwa Rycerskiego Ziemi Mazowieckiej i Podlaskiej, które organizuje tu turnieje rycerskie.

Między 30 maja a 5 czerwca na zamku w Liwie 70 km od Warszawy miał miejsce piknik archeologiczny pod hasłem „Polska przez wieki – od X do XVII wieku”

Późno bo w niedziele dostaliśmy zaproszenie odludzi z Grupy Szermierki i Tańca Dawnego „Lorika”.
(2 osoby które miały tam być nie mogły) Więc jakowsparcie przyjechały dwa Warchoły
Kiedy Dotarliśmy na miejsce , niejaki Błażej objaśnił nam co i jak : gdzie śpimy kiedy jemy itp.

Następnego dnia rano szybkie śniadanko, przebieramy się w stroje z epoki i zaczęło się…


Autor tekstu z szablą po prawej stronie

W samym zamku był pełen przekrój historii od wczesnego średniowiecza po XVII wiek
Byli wojowie w skórzanych pancerzach, rycerze w zbrojach płytowych
i szlachta w kontuszach czyli my
Każda grupa miała swój stragan gdzie przedstawiała jak najlepiej mogła to czym się zajmuje
Poza wojownikami byli kowale, brązownicy i całe grono innych rzemieślników
Każda grupa prezentowała jakieś pokazy.
My biliśmy się na szable i przedstawialiśmy tańce z epoki.
Oprócz tego w miarę możliwości opowiadaliśmy zainteresowanym o wyposażeniu towarzysza pancernego, o skuteczności i możliwościach muszkietu itd.
Później były warsztaty taneczne gdzie dzieciaki (których było naprawdę duuuużo) uczyły się „słomy” tańca plebejskiego z epoki.
Co jakiś czas przybiegała do nas jakaś opiekunka prosząc o zorganizowanie nauki, „bo oni przyjechali z… i jest ich 80 osób i strasznie chcą”.

Drugiego dnia Błażej wpadł na pomysł „sparingów” z chętnymi na palcaty (drewniana szabla treningowa) Zwiedzający sprawiali wrażenie zadowolonych.
Siedzieliśmy tam do piątku, kiedy to „zahaczając ” o domy (po to by się przepakować i od świeżyć)

Przebiliśmy się do Zamościa
Wieczorem ognisko, kozackie śpiewy i zakwaterowanie.
Następnego dnia…
Huk niemożebny, jakby grom z jasnego nieba, potem drugi i trzeci.
Tak to salwa armatnia na pobudkę.
Wszyscy ubierają się w żupany hajdawery i idziemy śniadanko.
Tam gwar, śmiechy i pyszne potrawy. Poznajemy nowych ludzi i tych znanych wcześniej z opowieści
Po posiłku zabraliśmy broń i ruszyliśmy w kierunku starówki
Każdy miał szablę, nadziak lub jakiś pistolet czy muszkiet.
Na rynku oficjalne rozpoczęcie imprezy i do bitwy…
Kozacy za wszelką cenę próbowali zdobyć twierdzę Zamość
Bitwa najpierw toczyła się na moście, rannych było nie mało.
Dzięki armatom i sprawnej załodze atak został odparty
Ale kozackie psubraty podstępem z forsowały fosę i podeszły pod mury.
Tam też dostali łupnia.
Później było trochę wolnego czasu i pokazy na rynku.
Ku uciesze gawiedzi, każde bractwo miało jakiś swój specjalny
Np. „turniej szpady dworskiej o klapki atamana”
Gdy już zmierzchało udaliśmy się do pobliskich kazamatów,
gdzie to organizatorzy przygotowali nam biesiadę sarmacką, a tam… tańce, hulanki, swawole.
Ale o tym… innym razem

Perkun

„To czyńcie na moją pamiątkę”

Przełom maja i czerwca był miesiącem Pierwszych Komunii Świętych.
Pomyślałem sobie, że jest to doskonała okazja do przypomnienia Wam nauki Papieża, zawartej w encyklice poświęconej roli Eucharystii w życiu Kościoła.

Historia
Historia tego Sakramentu zaczęła się od słów Chrystusa „Bierzcie i jedzcie, to jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane”, „Bierzcie i pijcie, to jest bowiem kielich Krwi mojej nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów” oraz „To czyńcie na moją pamiątkę” wypowiedzianych w czasie Ostatniej Wieczerzy.
Prawdopodobnie uczniowie nie byli świadomi tego, co oznaczają wypowiedziane do nich słowa. Nie zdawali sobie zapewne też sprawy, że właśnie ustanowiony zostaje sakrament i że te słowa wypowiadane będą podczas „Łamania chleba” z pokolenia na pokolenie przez kapłanów na całym świecie.

Czym jest Eucharystia?
Nieprzypadkowo nazywana jest Najświętszym Sakramentem.
Jezus mówi: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki… Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne… trwa we Mnie, a Ja w nim”
Eucharystia jest pamiątką ofiary Chrystusa, świadectwem jedności Chrześcijan i komunii (wspólnoty) z Bogiem. Jest najważniejszym elementem życia Kościoła. Eucharystia jest ofiarą dziękczynienia składaną Ojcu, uwielbieniem, przez które Kościół wyraża Bogu swoją wdzięczność za wszystkie Jego dobrodziejstwa, za wszystko, czego On dokonał przez stworzenie, odkupienie i uświęcenie. Dlatego Eucharystia oznacza przede wszystkim ,,dziękczynienie”.
Eucharystia kieruje do ostatecznego celu, jest przedsmakiem pełni radości obiecanej przez Chrystusa w słowach „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”.

Jak zmieniało się celebrowanie Eucharystii w historii?
Chrystus podczas Ostatniej Wieczerzy polecił Apostołom celebrować ją aż do swego powtórnego przyjścia.
Sposób sprawowania Eucharystii w tamtych czasów niewiele różni się od dzisiejszego. Tak, około 155 r. św. Justyn to opisywał: ,,W dniu zwanym dniem Słońca odbywa się w oznaczonym miejscu zebranie wszystkich nas, zarówno z miast jak i ze wsi. Czyta się wtedy Pisma apostolskie lub prorockie, jak długo na to czas pozwala. Gdy lektor skończy przewodniczący zabiera głos, upominając i zachęcając do naśladowania tych wzniosłych nauk. Następnie wszyscy powstajemy z miejsc i modlimy się za nas samych… oraz za wszystkich, w jakimkolwiek znajdują się miejscu, by otrzymali łaskę pełnienia w życiu dobrych uczynków i przestrzegania przykazań, a w końcu dostąpili zbawienia wiecznego. Po zakończeniu modlitw przekazujemy sobie nawzajem pocałunek pokoju. Z kolei bracia przynoszą przewodniczącemu chleb i kielich napełniony wodą zmieszaną z winem. Przewodniczący bierze je, wielbi Ojca wszechrzeczy przez imię Syna i Ducha Świętego oraz składa długie dziękczynienie za dary, jakich nam Bóg raczył udzielić. Modlitwy oraz dziękczynienie przewodniczącego kończy cały lud odpowiadając: Amen. Gdy przewodniczący zakończył dziękczynienie i cały lud odpowiedział, wtedy tak zwani u nas diakoni rozdzielają obecnym Eucharystię, czyli Chleb, oraz wino z wodą, nad którymi odprawiano modlitwy dziękczynne, a nieobecnym zanoszą ją do domów.”

Jaka jest funkcja Eucharystii?
Eucharystia to prawdziwa uczta, na której Chrystus ofiaruje siebie jako pokarm. Kiedy Jezus zapowiada to po raz pierwszy, Jego słuchacze są zaskoczeni i zdezorientowani, co zmusza Mistrza do podkreślenia obiektywnej prawdy zawartej w Jego słowach: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie jedli Ciała Syna Człowieczego ani pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie”. Jak pokarm cielesny służy do przywracania utraconych sił, tak Eucharystia umacnia miłość, którą w nas rozpala, zachowuje nas od przyszłych grzechów śmiertelnych. Im bardziej uczestniczymy w życiu Chrystusa, pogłębiamy przyjaźń z Nim, tym trudniej jest nam zerwać więź z Nim przez grzech śmiertelny. Przypomnijcie sobie modlitwę księdza podczas Myszy Św.: „Spraw, abyśmy posileni Ciałem i Krwią Twojego Syna i napełnieni Duchem Świętym, stali się jednym ciałem i jedną duszą w Chrystusie”

Obecność prawdziwego Ciała Chrystusowego i prawdziwej Krwi w tym sakramencie – jak mówi św. Tomasz – „można pojęć nie zmysłami, lecz jedynie przez wiarę, która opiera się na autorytecie Bożym”. Stąd św. Cyryl mówi: „Nie powątpiewaj, czy to prawda, lecz raczej przyjmij z wiarą słowa Zbawiciela, ponieważ On, który jest Prawdą, nie kłamie”

Zanim przystąpimy do Eucharystii
Eucharystia jest sakramentem tych, którzy pozostają w pełnej komunii z Kościołem. Łączność tą tracimy po popełnianiu grzechu ciężkiego. Jeśli ktoś ma świadomość, że popełnił taki grzech, nie powinien przystępować do Eucharystii bez otrzymania uprzednio rozgrzeszenia w sakramencie pokuty. Papież podkreśla to w swojej encyklice, przypominając naukę Soboru Trydenckiego, że „ci, którzy świadomi są ciężkiego grzechu, jakkolwiek sądziliby, że za niego żałują, o ile mogą mieć spowiednika, powinni najpierw odbyć sakramentalną spowiedź”.
Oceny stanu łaski dokonujemy oczywiście sami w swoim sumieniu. Prawo Kanoniczne pozwala jednak nie dopuścić do Komunii eucharystycznej tych, którzy „trwają z uporem w jawnym grzechu ciężkim”.

Przepisy dotyczące sprawowania Eucharystii
Papież pisze w encyklice: „Nikomu nie można zezwolić na niedocenianie powierzonej nam tajemnicy: jest ona zbyt wielka, ażeby ktoś mógł pozwolić sobie na traktowanie jej wedle własnej oceny, która nie szanowałaby jej świętego charakteru i jej wymiaru powszechnego”.
Wynikają z tego pewne przepisy, do których musimy się stosować. Oto niektóre z nich:

  • Kościół poleca wiernym, by przyjmowali Komunię świętą, gdy uczestniczą w celebracji Eucharystii. Zobowiązuje ich do tego przynajmniej raz w roku (na Wielkanoc – 3 przykazanie kościelne)
  • Tylko kapłani ważnie wyświęceni mogą przewodniczyć Eucharystii i konsekrować chleb i wino, aby stały się Ciałem i Krwią Chrystusa. Zaleca się, aby kapłan w miarę możliwości codziennie sprawował Eucharystię.
  • Ołtarz ma być nakryty przynajmniej jednym białym obrusem. Na ołtarzu lub obok niego na czas każdej celebracji stawia się przynajmniej dwa świeczniki z zapalonymi świecami; może ich być więcej: cztery lub sześć, zwłaszcza w niedzielę albo obowiązujące święto lub, gdy celebruje biskup diecezjalny, siedem.
  • W niektórych przypadkach dopuszcza się przyjmowanie Komunii pod obiema postaciami (chleba i wina). Zgodę taka wydaje biskup. Krew Pańską można spożywać albo pijąc bezpośrednio z kielicha, albo przez zanurzenie Hostii w kielichu, albo za pomocą rurki lub łyżeczki.
  • Zgodnie z tradycyjnym zwyczajem Kościoła i ze względu na znaczenie symboliczne mensa ołtarza stałego winna być kamienna i to z kamienia naturalnego. Za zgodą Konferencji Episkopatu można też użyć innego materiału wartościowego, trwałego i odpowiednio obrobionego.
  • Bezpośrednia służba przy ołtarzu zastrzeżona jest dla mężczyzn
  • Zaleca się znieść zwyczaj rezerwowania miejsc siedzących dla niektórych osób prywatnych
    Istotnymi znakami sakramentu Eucharystii są pszenny, niekwaszony chleb i wino gronowe bez jakichkolwiek dodatków obcych substancji.

  • Naczynia liturgiczne należy wykonywać ze szlachetnego metalu. Jeśli zostały wykonane z metalu ulegającego korozji lub mniej szlachetnego od złota, winny być zasadniczo wewnątrz pozłocone.
  • Naczynia liturgiczne mogą być (po uzyskaniu zgody Stolicy Apostolskiej) wykonywane także z innych materiałów trwałych i takich, które w powszechnym przekonaniu danego kraju są materiałami szlachetnymi, np. z kości słoniowej lub z jakiegoś twardego drewna.
  • Eucharystii nie można udzielić osobie, która nie byłaby ochrzczona lub która odrzucałaby prawdę wiary o tajemnicy Eucharystii.
  • Ze względu na różnice w rozumieniu tego sakramentu nie wolno nam przyjmować Komunii Św. w kościołach protestanckich powstałych w wyniku Reformacji (np. w Anglii). Dopuszczalne jest to natomiast w kościołach prawosławnych.

    Za podsumowanie tego tekstu niech posłużą słowa Papieża, który tak kończy swoją encyklikę: „Eucharystia jest wielką tajemnicą, która z pewnością nas przerasta i wystawia na wielką próbę zdolność naszego rozumu do wychodzenia poza pozorną rzeczywistość. Tutaj nasze zmysły niedostają…”

    Encyklika (z greckiego „okólny”), orędzie, list otwarty papieża do biskupów Kościoła katolickiego (i wiernych) jednego lub wszystkich krajów, dotyczący ważnych problemów (doktryny, obyczajów lub organizacji). Współcześnie szczególne znaczenie mają encykliki formułujące społeczną naukę Kościoła.

    Mirek Grodzki

    P.S. Dla podniesienia rangi tego Sakramentu przyszły rok będzie ogłoszony przez Papieża Rokiem Eucharystii.

    Biografia:
    1. Encyklika „Ecclesia de Eucharistia” Ojca Świętego Jana Pawła II
    2. „Ogólne wprowadzenie do mszału rzymskiego”
    3. Katechizm Kościoła Katolickiego 1322 -1419

    Andriej Rublow, Trójca ŚwiętaFragment Encykliki „Splendor architektury i mozaik na chrześcijańskim Wschodzie i Zachodzie jest powszechnym dziedzictwem wierzących i niesie w sobie życzenie, powiedziałbym rękojmię, upragnionej pełni komunii w wierze i w celebracji. Zakłada to i wymaga, aby Kościół był głęboko «eucharystyczny» – jak na słynnej ikonie Trójcy Świętej Rublowa, na której dzielenie się tajemnicą Chrystusa włamanym chlebie jest jakby zanurzone w niezgłębionej jedności trzech Osób Boskich – czyniąc samego siebie «ikoną» Trójcy Świętej”.

Warsztaty

„Wyjdź w świat, zobacz, pomyśl – pomóż, czyli działaj!”
Droga braci harcerska!!!
Oto nasza dewiza, nasze hasło przewodnie przyświecające nam wędrownikom, znaczy się najlepszym, w niepogodę, w deszcz i w słońce, w zimę i w lato i jeszcze gdzieś tam kiedyś.



I jesteśmy z niego dumni i nie oddamy nawet zuchom za ich znaczki.
Skąd taki lokalny patriotyzm i przywiązanie do jednego wersu tekstu? O tym należałoby mówić długo, i artykuł pokrótce przerodziłby się w gawędę, gawęda w legendę, a legenda w kolejne tomy Władcy Pierścieni. Jak było na początku? Źródła wędrownictwa są dwa. Pierwsze umiejscowienie ma w historii Polski i historii skautingu polskiego. W okresie międzywojennym zrodziła się idea wyodrębnienia grupy harcerzy ciut starszych niż inni i określono ich mianem wędrowników. Z czasem wartości i charakter działalności się zdewaluowały, by po wojnie przestać istnieć. Obecnie, od paru lat istnieją ludzie (i chwała im za to), którzy szkolą kadry, nauczają pracy, wskazują szlaki i pokazują jak powinno wyglądać wędrowniczenie sobie. A pokazują na przykładzie Władcy Pierścieni, parafrazy wszystkich wartości wędrowniczych. Najpierw była „Szara Drużyna”, później „Rozbrykany Kucyk”, a co będzie w przyszłości, zależy tylko od nas.


Warsztaty „Pod Rozbrykanym Kucykiem” odbyły się w dniach 4-6 czerwca 2004 w ośrodku wychowawczym „Jędruś” w Michalinie. Opisując co tam było, a czego nie było, a było bardzo dużo i jeszcze mniej nie było i było więcej niż by nie było, można by nazbierać materiału na jeszcze jednego Hobbita. Zacznę od początku, powoli, bez pośpiechu.


Piątek wieczór. Pierwsze zajęcia były typowo integracyjne. Każdy musiał do „zaczarowanego worka Izy” wrzucić jakąś charakterystyczną rzecz, którą zawsze nosi przy sobie. Majtki z góry odpadały. Większość to były jakieś wisiorki, pierścionki i ozdóbki siłą ściągane z ciała, ale znalazły się też: plaster (mój), przepocona sznurówka czy sznurek (nie wiem kogo ale się domyślam), a nawet fragment kierunkowskazu autobusu rasy SCANIA (wiem czyj). Następnie trochę sobie popląsaliśmi, a w okolicach godziny późnej rozpoczęły się zajęcia z symboliki wędrowniczej i fantastyczny, dopracowany w najmniejszych szczegółach, zapierający dech w piersiach rozmachem i przesłaniem kominek, którego ozdobą była moja osoba (skromność to pierwsza i największa z wielu moich zalet). Drama, pantomima, lub coś bardzo podobnego, w naszym wykonaniu utrzymane było w duchu tolkienowskim i przedstawiało symboliczne stworzenie wędrownika z sandałów, kwiatów, ziemi i jabłka. I przyszedł Michał upaćkany czarną farbą i udawał Melkora i go pokonałem. Nie ma to jak prawdziwy wędrownik, ho ho.


Sobota rano, dzień drugi, data gwiezdna 05.06.3004. Zajęcia z pracy w grupach. Przy pomocy dwóch kamer (jedna moja) i aparatu fotograficznego mieliśmy za zadanie nakręcić dwa filmy i zrobić pokaz slajdów przedstawiające to w jaki sposób zorganizujemy obóz/biwak, jak znajdziemy sponsora i jaka dokumentacja jest nam potrzebna. Potem Lidka opowiadała nam o metodyce pracy, instrumentach wychowawczych i takie tam różne. Głównie dotyczyło to konstytucji, stopni harcerskich i wędrowniczych tego… „czym są znaki służb?”. Patrycja chyba już wie. Ja też.
Wieczorem nadszedł dzień sądu. Każdy z nas musiał przeprowadzić rozmowę z przebywającą na warsztatach kadrą wędrowniczą: Lidia, Michał i Jurek vel. fotograf. Było mokro, wietrznie, zimno, było strasznie i podchwytliwie. Jednym słowem, w sam raz dla nas. Pytania schematyczne i tendencyjne, atmosfera nastrajająca pozytywnie, jednym słowem luz…


W nocy każdy z uczestników, którzy chcieli otrzymać naramiennik wędrowniczy musiał odnowić swoje przyrzeczenie harcerskie i dostawał naramiennik. Świta już dzień, ptaki śpiewają, a ty stoisz w kręgu ognia i czujesz ulgę, radość i powołanie. Że to nie jest ostatni etap, że będą kolejne stopnie i że będzie jeszcze lepiej.


Dzień trzeci, niedziela, data gwiezdna 06.06.3004. Magda G. (dzienx za sponsora) poprowadziła wykłady o tym, jaki wybrać obóz do konkretnej grupy wiekowej uczestników, jakie zebrać dokumenty i jakie potrzebujemy uprawnienia, by np., wyjść do lasu lub poprowadzić grupę szarych wędrowców z Shire do Mordoru (tutaj jedynym uprawnieniem byłyby certyfikaty wydawane przez niejakiego Lutka Spod Góry. Ale ja tam nie wiem gdzie go znaleźć.).


No i koniec, i sprzątanie, i pożegnalny krąg, i iskierka, i do domu, wędrownicy, na piechotę!!!
Artykuł dzisiejszy jest sponsorowany przez cyferkę trzy i wszystkie kolory wędrowniczej watry.
Lutek Spod Góry

Come back Ryszarda

Kaktusińska w marnym nastroju wracała z ostatniego przed desantem w Przerwankach spotkania komendantów obozów. Przypomniało się jej, że minął rok, odkąd wygłupiła się z etatowym podrywaczem przerwankowskim tuż przed odwiedzinami Ryszarda.

Dowiedział się on o tym od czterech etatowym wiedźm a następnie porzucił. Kolejne lato idzie, ludzie, co to w Przerwankach się pozapoznawali biorą śluby, rodzą im się dzieci. Kurcze, nie miała Kaktusińska wybitnie ochoty na odwiedziny w tym rezerwacie komarów. Bo i to lato ma być jakieś zimne i deszczowe – a kto ją ogrzeje? W tak smętnym nastroju podążała do domu piechotą, bo nie miała drobnych (grubych też) na autobus.

Ryszard trzasnął drzwiami od samochodu i trochę zbyt gwałtownie ruszył. Był tak wściekły, jak rok temu, kiedy cztery szpunciary doniosły mu o złym prowadzeniu jego rybeńki. Złość Ryszarda sięgnęła zenitu, gdy na drogę wybiegł mu kot. Nie zahamował, kot miał szczęście, że akurat uciekał przed psem i bardzo się spieszył. Ryszard wpienił się jeszcze bardziej, że nawet nie mógł rozjechać kota na pocieszenie. Nie znosił kotów! A zwłaszcza jednego, który uporczywie sikał mu do butów podczas wizyt u jednej takiej lali. Tamtego dnia nie wytrzymał i kopnął kota. Lala się wściekła i stwierdziła, że skoro kot go nie lubi, to na pewno jest złym człowiekiem. A potem nawrzeszczała na niego, że przywiózł z sobą niedietetyczną colę, zapomniał, że minęło 100 dni odkąd są razem i był niemiły dla jej koleżanki. Ryszard popatrzył na nią, jak tak stała w progu, wściekła, chuda jak patyk, pyskata i czepliwa. Odwrócił się na pięcie i wyszedł.

Kaktusińska dochodziła do przejścia dla pieszych. Nagle musiała energicznie od niego odskoczyć, bo jakiś czub prawie przejechała jej po stopie. Podniosłą rękę w wymownym geście, ale zamarła. To była fura Ryszarda. Popatrzyła za nim smętnie – pewnie właśnie wracał z udanego tet a tet i rozpierała go energia. Było im kiedyś tak cudownie…
Ryszard nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego jak on ma zielone i jak skręca, to piesi też mają zielone. W ogóle uważał, że wszystkie te przepisy są kretyńskie i tylko mięczaki ich przestrzegają. Nagle noga mu na nodze zamarła. Oto prawie rozjechał swoją niegdyś najdroższą. Pomyślał, że była może ciut tęższa od tej, którą właśnie rzucił, może miała włosy mniej blond, ale w sumie, to nie miała do niego nigdy pretensji, nie czepiała się jego kolegów, nie wypytywała o interesy i znak zodiaku. W ogóle, to fajna z niej laska – mądra, oczytana. Zdała maturę, studiowała a nie była szczęśliwą absolwentką zawodówki krawieckiej ze specjalizacją spódnica mini. Z rozczuleniem wspomniał jeden paskudny wieczór jesienny, kiedy to jeździł po Otwocku, zabawiając się w ochlapywanie panienek wodą z kałuż. Ta jedna miała w sobie coś innego – nie zachichotała, nie pokazała mu popularnego po olimpiadzie w Moskwie gestu (Kozakiewicza – przyp. Redakcji), tylko podeszła do niego na światłach i zwięźle wyjaśniła, dlaczego nie powinien jej ochlapywać. Jej elokwencja, determinacja i ta bezbronność dziewczyny w zabłoconych, beżowych spodniach tak go wtedy rozczuliły, że zaproponował jej podwiezienie, potem wziął od niej numer i… jakoś się potoczyło.
Kaktusińskiej przypomniały się wszystkie chwile związane z tym czerwonym samochodem i jego kierowcą. Łzy same popłynęły jej z oczy. Szła i wyła, pociągając nosem. Nie mogła sobie darować swojej głupoty. Nagle wpadła na cudownie prosty pomysł: odzyska Ryszarda! Choćby miała zakopać tę jego flądrę, odzyska go!

Ryszard podrapał się w ogoloną na 3 mm głowę i aż zatrząsł się pod wpływem dokonującego się niej procesu myślowego. Decyzję podjął w 0,3 sekundy. Nie zważając na jadącego Mini Busa, panią z zakupami i dwa świetliki, zawrócił i zahamował tuż obok kobiety swojego życia.
– Rybeńko, podwieźć cię?
Kaktusińska uznała to za znak od losu i postanowiła wcielić w życie swój plan. I tak jak tamtego listopadowego wieczora, wsiadła, nie mając pewności, czy kierowca chce ją tylko podwieźć, czy zamordować. Jednak tym razem wątpliwości opuściły ją natychmiast po zamknięciu drzwi. Otoczyła ją aura ciepła, zrozumienia i miłości. Ryszard powiedział w typowy dla siebie, oszczędny w słowa sposób, że kocha, wybacza, prosi o przebaczenie i drugą szansę a Kaktusińska położyła mu głowę na ramieniu i rękę gdzie indziej. O tym, że też kocha, też wybacza i daje szansę powiedziała mu tuż po tym, jak odjechała policja, która spisywała protokół ze stłuczki spowodowanej przez zaskoczonego Ryszarda.

Chociaż lato tego roku było wybitnie paskudne i deszczowe, Kaktusińskiej było ciepło. W dzień grzała ją miłość a w nocy… Jak to było? Nic się nie grzeje tak, jak dwa nagie…
Ola Kasperska

PS. Mam nadzieję, ze lato w Przerwankach będzie dla wszystkich obfite w wydarzenia, ciepłe i słoneczne, nawet pomimo ewentualnego deszczu, dziurawego namiotu, bieżącej wody w namiocie i komarów. Po raz pierwszy od 1996 roku nie dam rady się pojawić w Przerwankach ani w ogóle na Mazurach nawet na jeden dzień. Mam tylko nadzieję, że ktoś opisze w Internecie w szczególe i w ogóle poczynania wszystkich Kaktusińskich i Ryszardów, żebym po drugiej stronie wielkiej wody mogła poczytać, co się u was dzieje.

EUROWIZJA 2004 (Turcja)

Czytając różne zapowiedzi tegorocznego przerwankowego lata, „słonecznego” lata postanowiliśmy nie ryzykować… wsiedliśmy do samolotu i odlecieliśmy do ciepłego kraju. Zamieszkaliśmy w nowiutkim hotelu Sah w nadmorskiej miejscowości – Side.

Greccy koloniści przybyli tu w VII wieku p.n.e., lecz nazwa tego miasta nie pochodzi z greki, ale od anatolijskiego słowa oznaczającego granat. Side było ruchliwym portem, popularnym ze względu na obecność piratów i odbywające się tu targi niewolników. W mieście znajduje się wiele zabytków takich jak rzeźby, świątynie, kolumny i teatry. Dzisiejsze Side to małe i przytulne miasteczko z pięknym wybrzeżem, nowoczesnymi hotelami, gajami pomarańczowymi, polami uprawy bawełny, barami, restauracjami i kawiarniami nad brzegiem morza.
Pierwszego dnia spaliliśmy sobie ramiona i stopy no i musieliśmy poszukać miejsc w Turcji gdzie słońce praży troszkę słabiej. I tak udaliśmy się na naszą trzydniową wycieczkę…

Kapadocja leży około 600 kilometrów na północny wschód od Side, i jest jednym z najbardziej niezwykłych miejsc na ziemi. Kraina ta jest uważana za jeden z cudów natury. Przed 5mln lat wulkany Melendiz Dagi, Erciyas i Hasan wyrzuciły płonące masy lawy. Teren został pokryty popiołem, a zastygająca lawa dala w efekcie skale tufowa. Te dziwaczne wytwory natury przypominają olbrzymie palce wystające z ziemi, bądź monstrualne grzyby. Czasem masz mieliśmy wrażenie, ze widzimy olbrzymią twarz, innym razem wielbłąda, lub całą wioskę krasnali czy Smerfów. Można tutaj zobaczyć po prostu wszystko, co podpowie Ci tylko wyobraźnia.

Podziemne miasta, głębokie na 70 metrów w głąb ziemi, które były zamieszkiwane przez pierwszych chrześcijan. Podziemne korytarze ciągną się kilometrami – nie sposób ich wszystkich odkryć. To niesamowite co człowiek jest stanie stworzyć w chwili zagrożenia – miasta te były skonstruowane w ten sposób, ze można było w nich przebywać nawet pół roku. Było tutaj wszystko – spiżarnie, kuchnie, pomieszczenia gospodarcze dla zwierząt, pokoje mieszkalne, studnie. Trudno sobie wyobrazić mieszkanie wbite w ziemie na jakieś 6 pięter… ale tak właśnie jest. W Goreme, najstarszym mieście tego regionu, znajdują się setki kościołów, kaplic i klasztorów, które zostały setki lat temu w tych niezwykłych skalach. W pewnym momencie nie wiedzieliśmy gdzie zatrzymać wzrok – czy na niesamowitych kształtach skał, czy tez na przepięknych freskach znajdujących się w ich wnętrzach…
Spędziliśmy tam 3 urocze dni, i uważamy że to stanowczo zbyt mało.
Wróciliśmy do naszego hoteliku, a następnego dnia – na plażę. Przecież nie mogliśmy wrócić do domu bez opalenizny ;-))

Następne piękne dni w zupełnie w innym zakątku Turcji spędziliśmy w Pamukkale, miejscu wartym bliższego poznania. Naszym oczom ukazał się jedyny w swoim rodzaju krajobraz. Starożytne ruiny Hierapolis, amfiteatr sprawiającym wrażenie przed chwilą opuszczonego i basen Kleopatry z wodą termalną (ciepła!) wprawiły nas w szczególny nastrój. A spacer po białych skałach, po kostki w ciepłej wodzie, w połączeniu z burzą i padającym deszczem (zimnym) zostawił niezastąpione wspomnienia. Cóż tego niesamowitego miejsca nie da się opisać, dobrze, że aparat fotograficzny spisał się na medal. Wieczorem dojechaliśmy do 3* hotelu, o nim nie będziemy opowiadać, takie nasze schronisko, tylko parterowe ;-), ale jaki ma basen!!!! Nie każdy był tak dzielny żeby się wykąpać w basenie, w którym była woda cieplejsza niż w wannie, a wypływała ze skał.

Po powrocie zostały nam tylko dwa dni do końca naszych cieplutkich wakacji w środku polskiej wiosny. Spędziliśmy je w morzu słonym tak, że po wyjściu z wody kryształki soli były osadzone na każdym kawałeczku naszych opalonych już ciał ;-)).
To nasze najdalsze wyprawy. Resztę opowiemy w następnym Przecieku… A może jeszcze w następny o innych wakacjach ;-))
JA

P.S. Zespół „Blue Cafe” pobytu w Turcji dobrze wspominać nie będzie. W Przeciwieństwie do nas.

Zabawy harcerskie

Pierwsza część zabaw harcerskich:

1. „Śieć” – gra fizyczna: prowadzący dzieli drużynę na dwie grupy, I grupa staje się rybkami, a II siecią. Zadaniem I gr. Jest wydostanie się z sieci w ciągu 15s. Poczym jest zamiana grup.

2. „Klucz” – gra fizyczna: Zastęp/ drużyn ustawia się w kręgu, poczym prowadzący rzucając kluczami do środka koła wypowiada imię jednej z osób które znajdują się w kręgu. Osoba wybrana stawia jeden krok z miejsca tak aby dosięgnąć kluczy. Jeżeli zdobyła klucze, ona przejmuje funkcje prowadzącego i z miejsca w którym stoi rzuca kluczami tak żeby u trudnić dotarcie następnej osobie do kluczy. Zabawa kończy się wówczas jak osoby w środku się wywrócą.

3. „Klucz drastyczny” – gra fizyczna- raczej stosowana dla harcerzy ale są wyjątki. Zasada ta sama co w kluczu normalnym, ale zamiast robienia kroku, osoba wybrana kładzie się do środka koła, po kilku rzutach powstaje przysłowiowa kanapka. Gra kończy się gdy osób na samym dole nie umie wytrzymać ciężaru lub gdy wszyscy z kółka będą robić kanapkę. DLA PROWADZĄCYCH UWAGA NA PIERWSZEGO LEZACEGO CZŁOWIEKA!!!

4. „Murarz” – gra fizyczna: Osoba prowadząca, wybiera z pośród drużyny, jednego ochotnika który staje się murarzem, reszta grupy jest cegiełkami. Murarz rusza się po jednej linii wyznaczonej przez prowadzącego, na znak osoby prowadzącej cegiełki przebiegają z jednej strony na drugą. Jeżeli murarz tyknie (lub złapie) cegiełkę mam możliwość z niej zrobić murek, ustawia go na linii wyznaczonej przez prowadzącego, obojętnie w którym miejscu. Zabawa kończy się po np. 6 przebiegnięciach cegiełek lub gdy wszystkie cegiełki zostaną złapane. Gra stosowana w harcówce lub na sali gimnastycznej.

5. „Słoń” – gra fizyczna: Prowadzący dzieli drużynę na dwie grupy, I grupa stwarza słonia, ustawiając się jeden za drugim w pozycji zgiętej, a II grupa jest osobami skaczącymi na słonia. Osoby z II grupy po kolei skaczą na słonia. Gra kończy się gdy osoby skaczące spadną ze słonia lub słoni nie wytrzyma ciężaru i złamie się, po przegranej rozgrywce następuje zmiana. DLA PROWADZACYCH GRA NAPRAWDE NIEBEZPIECZNA ALE BARDZO FAJNA, UWAZAC NA GLOWY OSÓB STOJĄCYCH W SLONIU, POWINNY BYĆ POCHYLONE, A SLON ŚĆISNIETY.

6. „Kiler” – gra odprężająca: Osoby siadają w kółku, poczym prowadzący rozkazuje zasnąć wszystkim grającym. Prowadzący wybiera jedna z osób grajacych na kilera (zabójcę), poczym miasto się budzi (wybór kilera powinien odbyć się bezszelestnie). Kiler ma za zadanie zabić wszystkich siedzących w kręgu, zabija „puszczając oko” ale tylko jednym okiem się zabija. A osoby siedzące w kółku obserwują i szukają Kilera, osoba która zauważy zabójcę podnosi rękę i od tego momentu jest świadkiem którego nie można zabić. Aby świadkowie wygrali musi ich być min.3 i w tym samym czasie muszą wskazać Kilera jeżeli jeden z świadków się pomyli umiera reszta świadków. Gra kończy się gdy Kiler wszystkich zabije lub wykryje się kilera.

Granatowa podkładka – to jest trendy?

Ja mam nadzieje, że to nie tylko moda, ani nie chwilowe błyśnięcie aby zaimponować otoczeniu, ale faktyczna chęć osiągnięcia wyznaczonych przez samego siebie celów.

Często ostatnio słyszę i czytam o „przewodnikowskim boomie” w naszym hufcu. Po 6 grudnia 2003 roku rozpruł się prawdziwy worek z chętnymi aby otworzyć sobie próbę.
Wszyscy sie tym emocjonują i cieszą.
W całym tym zamieszaniu ja jednak mam uczucia ambiwalentne. Z jednej strony się bardzo cieszę i jestem dumna, że mam przyjemność pracować w Komisji Stopni Instruktorskich hufca, w którym drużynowi poważnie podchodzą do swej pracy i realizują próby instruktorskie. Większości z nich zdobycie przewodnika umożliwi 100%- tową pracę z własną drużyną, wyjazdy na obozy, przyjmowanie przyrzeczeń. Część z nich dojrzewała to tej decyzji długo – np. w wakacje zobowiązanie złożył 28 latek, a niektórzy bardzo się z tym spieszą i zaraz po ukończeniu 16 lat zgłaszają się do KSI. Również teraz „u bram” KSI stoi cała gromadka młodych ludzi, młodych nie tylko wiekiem.

Z drugiej strony zastanawiam się kiedy jest właściwy moment na otwarcie próby na pierwszy instruktorski stopień. Kto to powinien ocenić i co powinno być brane pod uwagę. Zdarzają się bowiem bardzo dojrzali nastolatkowie z jasno nakreślonymi celami, ale równie często bariera 18-20-letniej dojrzalości fizycznej nie przekłada się na gotowość instruktorską.
Dla mnie bardzo pesymistyczne było to co wczoraj usłyszałam od młodego człowieka – próbę zawsze można otworzyć…

Może jest w tym trochę racji. To w końcu jest próba, która ma nam coś udowodnić. Ale wg mnie do każdej próby trzeba być choć trochę przygotowanym. Jeśli nie chcę być marynarzem i nie umiem pływać to nie zdaję egzaminów do Wyższej Szkoły Morskiej. A niestety część otwierających próbę tak się właśnie zachowuje. Czyżby z powodu mody? A może ich rodzime drużyny nie stwarzają im możliwości rozwoju starszoharcerskiego a potem wędrowniczego i zamiast zmagać się z wędrowniczym wyczynem rozwijającym ich jako harcerzy łapią się za „modną” próbę przewodnikowską.
A przecież na wszystko jest odpowiedni moment. Jest czas na rozwój harcerski, starszoharcerski, w końcu wędrowniczy jest też czas na bycie wychowawcą, harcerskim instruktorem. Czy zatem 15-16 latek moze nim byc pełną gębą?
Nie jest moim zamiarem zniechęcanie młodych ludzi przed nakreślaniem instruktorskiej drogi. Chciałabym jedynie aby sie zastanowili czy to już jest ten moment. Czy na pewno chcę być instruktorem? Czy to już jest mój czas na bycie instrutorką? Czy rozwinęliśmy się już jako wędrownicy? Czy jestem gotowy zrealizować zaplanowaną próbę, zdobyć stopień i pracować jako instruktor naszego hufca tak dlugofalowo a nie tylko zrywem przez pół roku?

To takie moje pytania do kolejki osób, które pojawią się na najbliższych zbiórkach komisji stopni instruktorskich oraz do ich opiekunów. To kilka takich refleksji po analizie prób pwd otwartych w 2002 i 2003r roku w naszej KSI z których wiele do tej pory nie zostało nawet dobrze rozpoczęte. A próba nie polega przecież na tym aby komisja czy opiekun ciągnęli kandydata za uszy aby zaplanowane zadania zrealizował. Nam bardzo zależy na dobrych nowych instruktorach, ale to też im musi zależeć aby nimi godnie zostać, bo granatowa podkładka jest trendy tylko wtedy, kiedy jest uwiecznieniem naszej wiedzy, postawy i czynu.

Mam również nadzieje, że w końcu w naszym hufcu przyjdzie też czas na modę w dobrym wydaniu, modę w kolorze zielonym i czerwonym

Magda
(też miałam 16 lat jak zdobywałam przewodnika)

Jazz na światowym poziomie tuż pod nosem

Często słyszę głosy, że Otwock i okolice, jak np. Józefów, to wiocha, że nic się nie dzieje, że jest beznadziejnie i w ogóle syf. Otóż macie racje. Żartowałem – nie jest tak źle, jak wam się wydaje.

Wystarczy się troszkę zainteresować, co miasto ma nam do zaoferowania: przeczytać informator, wejść na stronę internetową jakiegoś pobliskiego ośrodka kultury i zwykle można znaleźć coś ciekawego.
Na przykład koncert „Alchemika” w Miejskim Ośrodku Kultury w Józefowie, który miał miejsce 15 maja.


Zdjęcie ze strony www.linia.com.pl

„Alchemik” gra muzykę jazzową. Jest zespołem stosunkowo młodym, bo tworzy od roku 1997. I już na początku swojego istnienia zaczął odnosić sukcesy: pierwsza nagroda i tytuł „Nowej twarzy polskiego jazzu” na festiwalu Jazz nad Odrą, indywidualne nagrody dla G. Piotrowskiego, R. Lutego i Łukasza Golca, który zaczynał swoją karierę właśnie w „Alchemiku”, II miejsce na Festiwalu Standardów Jazzowych w Siedlcach. Mają za sobą festiwale jazzowe m.in. we Włoszech, Francji i Belgii.

Trzon zespołu tworzą: Grzegorz Piotrowski -saksofon, Robert Luty -perkusja, Marcin Masecki -klawisze i Marcin Murawski -bas. Jednak 15 maja skład wyglądał nieco inaczej: na kontrabasie, Murawskiego zastąpił Amerykanin kanadyjskiego pochodzenia -Garth Stevenson, a Lutego na perkusji, fenomenalny Izraelczyk – Ziv Ravitz. I to właśnie gość z Tell Awiwu był gwiazdą wieczoru. Okazał się muzykiem bardzo żywiołowym, ekspresyjnym i co najważniejsze wszechstronnym. Nie robiło mu różnicy, czy grał złamaną pałeczką, gołymi rękoma, czy bez dwóch podstawowych talerzy.

W kulminacyjnych momentach mogło się wydawać, że zagraniczny gość szczytuje, a co poniektórzy z widowni wraz z nim. Emanował energią, która udzieliła się pozostałym artystom. Nie bali się improwizować, tworzyli własne wariacje. Tematem jednej z nich był dzwonek telefonu komórkowego, który zadzwonił na sali. Czuć było prawdziwą swobodę w tworzeniu – i o to właśnie w jazzie chodzi. Doskonały duet z Ravitzem tworzył Masecki, który był nie mniej „wyluzowany”. Kiedy brakowało mu wysokiej skali na klawiaturze, musiał wspomagać się swoimi strunami głosowymi. Takich problemów nie miał saksofonista -Grzesiek Piotrowski. Kiedy zaczynał grać i kiedy brzmiały wysokie dźwięki, dreszcze przechodziły po plecach. Kontrabasista jakby stremowany, troszkę z boczku, nieśmiało pobrzdękiwał na swoim instrumencie, ale pod względem warsztatu muzycznego nie odbiegał od swoich kolegów.

Jazz jak to jazz lubi awangardę, której nie brakowało. Wiele pozornie nieuporządkowanych dźwięków, niekonwencjonalne wykorzystywanie instrumentów. Były momenty, kiedy jazzmani wywoływali w nas nastrój lekko dekadencki. Ciężkie, leniwe dźwięki, które wprowadzały nas w zamyślenie. „Odpływaliśmy” razem z muzykami. Potem muzyka przechodziła w coraz bardziej rytmiczną, jednostajną, wręcz trancową. Aż w końcu przyspieszali, eksplodując wielką dawką energii. „Alchemik” mimo wymieszanego składu był zgranym kolektywem. Doskonale łączyli standardy jazzowe z melodyjnymi motywami. Zaprezentowali kawał doskonałej muzyki na naprawdę doskonałym poziomie. Takiego występu nie powstydziliby się chyba czołowi front mani światowej sceny jazzowej.
Paweł Iwiński

Przyboczną być (4)

Myślałam, że funkcja przybocznej jest dla mnie czymś oczywistym, przecież już minęło tyle czasu od chwili mianowania, a jak się okazuje, jest to w dalszym ciągu wielka zagadka, która niesie za sobą mnóstwo pytań, na które często trudno jest mi znaleźć odpowiedź.

Ostatnio miałam taki ciężki okres (myślę, że przeżywałam kryzys funkcji), że chciałam zrezygnować, a raczej nie tyle zrezygnować, co się wstrzymać, do września, do podziału drużyny i wtedy zacząć od początku. Jednak nie specjalnie ujawniałam się z tym pomysłem, wiele spraw przemilczałam… Z czasem ten pomysł ustąpił innemu – nie poddać się i stawić czoła wszystkim niepowodzeniom.

Zapewne wielu harcerzy, myślę że instruktorów także, aczkolwiek w mniejszym stopniu ma problemy z pogodzeniem harcerstwa z innymi, równie ważnymi obowiązkami. Ja osobiście ma ten problem ze szkołą – chwilowo stała się ona dla mnie koszmarem, a o samych ocenach aż wstyd mówić:-(

Z utęsknieniem już oczekuję wakacji (o jak pięknie udało mi się dojść do tego tematu).
Wakacje. A z czym one się kojarzą? Oczywiście z obozem(!), a ten już za pasem. tylko miesiąc dzieli nas od widoku pięknych mazurskich krajobrazów i zapachu przerwankowego lasu.
Plany obozów już od dawna leżą na półce komendanta…o tegorocznym mojej drużyny także mogłabym wam napisać, lecz oszczędzę tego waszym zmęczonym oczom.

Zapewne osoby, które czytają regularnie przeciek natknęły się na artykuł dotyczący tegorocznej konwencji obozowej „LEŚNYCH”. Mogę jedynie przypomnieć, że brzmi ona „samuraje”. To przez nią wplątałam się w konflikt w drużynie. Otóż tegoroczny obóz stał się podstawą do stworzenia projektu starszoharcerkiego, przez starszych chłopaków w drużynie. Jednak po za tą czwórką do tego projektu zostali włączeni także przyboczni, co bardzo nie spodobało się szefowi i zespołowi owego projektu. Jednak rzeczą oczywistą dla mnie było to, że prędzej czy później dowiemy się o samym projekcie (nie wiem po co z tego robić wielką tajemnicę) i zostaniemy do niego włączeni. W końcu funkcja przybocznego do czegoś zobowiązuje. Mam jednak wrażenie, że nie wszyscy się z tym pogodzili.
Przykre jest, gdy dowiadujesz się od osoby n-tej, że jesteś „obgadywany” – nie jest to zbyt miłe, no i w jakim świetle stawiają się te osoby…? Przecież jesteśmy harcerzami!

Ten temat mogłabym jeszcze kontynuować, lecz nie na łamach „Przecieku” (zainteresowanych zapraszam na priv* :-))
…troszkę odeszłam od tematu
Obóz i mój udział w nim samym:
Ani ja, ani Mikołaj jeszcze nie jesteśmy pełnoletni i dlatego myślałam, że trudno będzie nam dobrać odpowiednie funkcje i tak było aż do dnia, kiedy usłyszałam: „będziesz instruktorką do spraw programowych, a Mikołaj organizacyjnych (czyt. oboźnym)”. Z planu pracy wynika, że dostanę do swojej dyspozycji dwa dni obozowe, podczas których będę prowadziła zajęcia z grupą:-)
Czemu nie? Ale fucha mi się trafiła:-)
Ktoś mógłby zapytać, czego oczekuję? Przede wszystkim, tego, że zdobędę nowe doświadczenia, które zapewne przydadzą mi się w przyszłej pracy z harcerzami starszymi.

Siadając do napisania tego artykułu w głowie miałam sito, zupełną pustkę, brak pomysłów – zero! A tu takie zaskoczenie.
Wszystkim życzę takiego przebudzenia :o)
Patrycja