Wąskotorowa Kolejka Jabłonowska (2/2)

Po zakończeniu I wojny światowej (1918), w niepodległej Polsce kolejki wąskotorowe stały się ważnym elementem życia warszawiaków. Wyjazdy na majówki nad Świder były stałą pozycją w kalendarzach wielu warszawskich rodzin. Wiele z nich zdecydowało się wybrać nasze tereny na swe miejsce zamieszkania zapewne po tym, jak miło spędziło tu niedzielę.


W ramach derusyfikacji języka polskiego (w szczególności – nazewnictwa topograficznego), uległa zmianie nazwa kilku stacji kolejki. M.in. nazwę Jarosław zamieniono na Michalin.


Znaczenie gospodarcze kolejki się zmniejszało razem ze spadkiem ruchu pasażerskiego. Kolejka musiała zmagać się konkurencją zelektryfikowanej w 1936 roku kolei średnicowej (była to pierwsza w Polsce linia kolei elektrycznej) oraz komunikacją autobusową. Zwłaszcza po 1932 roku, w którym otwarto wygodną, częściowo już asfaltowaną szosę łączącą Otwock, Śródborów, Karczew przez Świder, Józefów z Warszawą (dzisiejszy Wał Miedzeszyński). Powodzeniem cieszyła się również trasa lubelska.


Powszechne stały się narzekania na brak punktualności, zbyt wielki tłok i niewygodę w podróży, głównie za sprawą drobnych handlarzy i przekupek przewożących w wagonach osobowych żywy inwentarz, pojemniki z mlekiem, kosze i worki owoców oraz warzyw. Krytykowano stan techniczny i higieniczny dworcowych szaletów i przystanków.
Dużo większym problemem było zanieczyszczanie powietrza spalinami oraz bezpieczeństwo ruchu w Warszawie. Zwłaszcza po oddaniu do użytku linii tramwajowej do Grochowa (1925), biegnącej obok kolejki, przeciwległa stroną Grochowskiej. Prasa donosiła o kolejnych wypadkach z udziałem kolejki. Rozpoczęły się pierwsze próby wycofania jej z ulic stolicy. Brak funduszy nie pozwalał na jej modernizację i wymianę dymiących parowozów na lokomotywy spalinowe. U schyłku lat 30. konflikt między właścicielami kolejki a miastem zaostrzył się i tylko dzięki osobistej interwencji premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego i prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego uratowano ją przed kasacją.
Otwockie władze również były kolejce nieprzychylne. W 1936 r. zażądały od zarządu kolejki usunięcia, względnie ogrodzenia toru kolejki w gęsto zabudowanych dzielnicach Otwocka. Miało to ograniczyć liczbę nieszczęśliwych wypadków, jakim ulegali mieszkańcy. Jeszcze bardziej radykalna była – podjęta jednogłośnie – uchwała Komisji Klimatycznej w czerwcu 1938 roku. Uznano, iż kolejkę należy bezwzględnie usunąć z granic uzdrowiska, ponieważ zanieczyszcza dymem powietrze, a także nie odpowiada obecnym potrzebom, warunkom komunikacyjnymi i warunkom bezpieczeństwa.
Minister komunikacji zarządził, że kolejka zostanie zlikwidowana po 1 listopada 1939 r.


Do likwidacji jednak nie doszło, bo 2 miesiące wcześniej wybuchła II wojna światowa. Początkowo kolejka wąskotorowa zawiesiła swoją działalność. Jednak na polecenie władz okupacyjnych szybko wznowiono jej kursy. W pamięci kolejarzy zapisał się okupacyjny administrator kolejki Hans XXX. Wprowadził wiele zmian w sieci kolejek wąskotorowych wokół Warszawy. Zarówno administracyjnych, jak i technicznych. Jego osoba budzi różne emocje. Musiał jednak źle zasłużyć się Warszawiakom, bo AK wykonała na nim wyrok śmierci wydany przez polski sąd podziemny.


W latach okupacji była podstawowym środkiem lokomocji na naszym terenie. Zarówno dla letników, którzy spędzali wolne dni nad Świdrem, jak i dla szmuglerów żywności. Są opinie, że gdyby nie mięso dowożone z Karczewa (nazywanego w czasie okupacji Prosiakowem) Warszawiacy zginęli by z głodu. Na potrzeby szmuglowania żywności kolejarze w warsztatach w Karczewie przerobili wagony i lokomotywa kolejki tak, żeby mieściły w skrytkach jak najwięcej tego cennego towaru. W czasie przedświątecznych kursów kolejka przewoziła ok. 20 ton mięsa! O tym, jak ważna to była dla Warszawy pomoc najlepiej świadczy napis na tabliczce pomnika kolejki w Karczewie: „W latach II wojny światowej była ‘Drogą Życia’ dla Warszawy”.


Kolejka wąskotorowa była do pewnego stopnia oazą polskości, bo w przeciwieństwie do kolei szerokotorowej nie była poddawana tak dużej kontroli przez Niemców. Wynikało to z tego, że jej znaczenie dla zaopatrzenia niemieckiej armii było żadne. To dlatego wysadzanie pociągów i akcje rozkręcania torów miały miejsce tylko na szerokich torach.
Na dwa dni przed wybuchem Powstania Warszawskiego pracownicy kolejki zorganizowali ostatni okupacyjny kurs. Zorganizowano duży transport do Karczewa składający się z 18 wagonów ciągniętych przez 2 lokomotywy. Pozwoliło to uchronić je przed wywiezieniem w głąb Rzeczy. Pozostały w Warszawie tabor Niemcy wywieźli we wrześniu 1944 r.


Wyzwolenie (we wrześniu 1944) części praskiego brzegu Wisły spowodowało powrót na te tereny ludności i stopniowe odradzanie życia publicznego. Kolejarze uruchomili pierwsze, nieregularne kursy kolejki między Karczewem a Falenicą. Kursy te odbywały się rzadko a dodatkowym niebezpieczeństwem był… ostrzał artyleryjski z pozycji niemieckich – dym z lokomotyw stanowił czasami punkt orientacyjny do „wstrzeliwania się” artylerzystów Wehrmachtu.
Wkrótce (X 1944) po całkowitym zajęciu przez wojska radzieckie i polskie rejonu Pragi nieregularne kursy kolejki wydłużono do Wawra. Po drugie stronie Wisły – w Warszawie – wciąż stacjonowali Niemcy i ruch kolejki był zagrożony ostrzałem artyleryjskim.


1945 r. po kolejka wznowiła regularnie swoje funkcjonowanie a zarząd nad kolejką przeszedł pod przymusowy zarząd państwowy.


Nowe koncepcje komunikacyjne w latach pięćdziesiątych (przede wszystkim rozwój PKS) zapowiadały nieuchronny zmierzch wąskotorówek w Warszawie. 1 Lipca 1952 roku zlikwidowano odcinek kolejki na trasie Warszawa – Otwock.. W dużej część powróciły wtedy argumenty o zagrożeniu bezpieczeństwa ruchu wzdłuż ulic Zamoyskiego i Grochowskiej.


Kolejka służyła już tylko do komunikacji lokalnej między Otwockiem i Karczewem. Ostatni odcinek – z Otwocka do Karczewa zamknięto 1 kwietnia 1963. Wysłużone ciuchcie dokończyły swój żywot gdzieś na koszalińskich torach.


Podobny los spotkał wszystkie wąskotorówki pod Warszawą. Szanse przetrwania miały „ciuchcie” kursujące dalej od stolicy: kolejka nasielska i sochaczewska. U nas pozostał most na Świdrze, budynki stacyjne, zdjęcia oraz wspomnienia dawnych jej pasażerów.


Mirek Grodzki

Polacy a Internet i telekomy

Co trzeci Polak ma dostęp do Internetu, zaś co czwarty jest internautą (czyli korzysta z Internetu przynajmniej raz w miesiącu). Tak wynika z badania TNS Interbus, realizowanego przez TNS OBOP.

Od roku 2000 do końca 2004 odsetek Polaków mających dostęp do Internetu wzrósł z 19% do 33%. Przez cały ten czas dostęp do sieci w większym stopniu mieli mężczyźni (37%) niż kobiety (30%). W grupie mężczyzn jest też więcej internautów (29% vs. 21%). Odsetek internautów, czyli osób korzystających z Internetu przynajmniej raz w miesiącu wzrósł na przestrzeni ostatnich czterech lat z 13% do 25%.


Rośnie odsetek osób korzystających z Internetu w domu. O ile cztery lata temu takich osób było 36%, o tyle teraz jest ich aż 70%. „W Polsce ten proces ma raczej charakter ewolucyjny niż rewolucyjny, gdyż nadal ograniczony jest wysokimi kosztami dostępu do Internetu” – komentuje Beata Durka, Kierownik Działu Badań w TNS OBOP.


Nauczyciele nie są fanami telefonów komórkowych ? aż 67% w ogóle nie posiada takiego aparatu, a jeśli już się na niego decydują, to zwykle w systemie abonamentowym (22%). Większość belfrów jest zmotoryzowanych ? w gospodarstwach domowych 74% z nich znajduje się przynajmniej jedno auto.


Własnym sprzętem komputerowym dysponuje 39% kadry pedagogicznej, a co trzeci z nich wśród swoich hobby i zainteresowań deklaruje także internet i zajęcia na komputerze. Wskazywane obszary zainteresowań raczej zgodne są z oczekiwaniami: 74% wymienia książki, 53% /kulturę/politykę/podróże/kino, a 44% samokształcenie/naukę języków obcych.


Zawód nauczyciela wydaje się być bardzo sfeminizowany ? aż 79% osób tej profesji, które wypełniły Kwestionariusz Acxiom, to kobiety. Połowa z nich pracuje w szkołach znajdujących się w miastach do 50 tys. mieszkańców, 22% mieszka w miastach o liczbie mieszkańców 100-500 tys. , a w dużych metropoliach (powyżej 500 tys. mieszkańców) mieszka i pracuje 13% z nich.


Powyżej średniej krajowej (więcej niż 2200 zł) zarabia co trzeci belfer. 18% deklaruje miesięczne dochody na poziomie 1400-1800 zł, kolejne 18% ma pensje w granicach 1800-2200 zł, a pensja 17% nauczycieli mieści się w przedziale 1000-1400 zł. Prawie połowa z badanych wydaje tygodniowo na zakupy kwoty pomiędzy 100-200 zł.


Jak wynika z badania przeprowadzonego przez TNS OBOP, co drugi internauta (49,5%) korzysta z Internetu codziennie. Wzrost popularności Internetu to nie tylko systematycznie rosnąca liczba jego użytkowników, ale także coraz częstsze korzystanie przez internautów z sieci.


Połowa Internautów deklaruje, że korzysta z sieci codziennie (odpowiednio 53% wśród mężczyzn-internautów i 45% wśród kobiet-internautek). Co czwarty internauta korzystający z sieci każdego dnia jest klientem banku internetowego, zaś co trzeci robi przez Internet zakupy. Codziennymi użytkownikami Internetu są częściej internauci w wieku 30-49 lat (56%) niż młodsi, w wieku 15-29 lat (46%).


„Codzienni” internauci najczęściej korzystają z Internetu w domu. W tej grupie do korzystania z Internetu w pracy częściej przyznają się internauci w wieku 30-49 lat (36%) niż w wieku 15-29 lat (22%). Młodsi natomiast, poza domem, najczęściej korzystają z sieci w szkole oraz u znajomych. Codzienny kontakt z Internetem deklaruje 60% internautów z miast powyżej 100 tys. mieszkańców.


Zaledwie co drugi telefon komórkowy w Polsce został zakupiony wraz z aktywacją od operatora ? tak wynika z badań przeprowadzonych przez TNS OBOP. Skąd w takim razie pochodzą pozostałe aparaty telefoniczne?


13% badanych wskazało, że swój aktualnie użytkowany telefon dostało lub nabyło od kogoś z rodziny, 11% od znajomych, dalsze 13% respondentów wymieniło sklep z elektroniką użytkową i/lub akcesoriami GSM, zaś 7% – komis GSM. Aukcje internetowe okazały się stosunkowo mało popularnym sposobem nabycia komórki ?wskazał je zaledwie co setny badany.


„Większość Polaków odnawiając umowę z operatorem woli dostać nowy aparat telefoniczny, niż dodatkowe usługi, takie jak np. darmowe minuty, przez co podaż słuchawek ciągle rośnie. Część z tych osób zapewne sprzeda aparat tuż po wyjściu z salonu, inni będą woleli pozbyć się raczej starego telefonu.” ? mówi Konrad Magdziarz z TNS OBOP.


28,3 proc. Polaków powyżej 15. roku życia korzysta z internetu – wynika z najnowszych badań NetTrack przeprowadzonych między lipcem a wrześniem 2005 roku przez SMG/KRC. Ponad połowa użytkowników internetu 52 proc korzysta z internetu codziennie lub prawie codziennie, a 23,5 proc. kilka razy w tygodniu. Raz na tydzień korzysta z internetu 12,6 proc. badanych.


Z badania wynika, że Polacy najczęściej korzystają z internetu w domu (64,7 proc.), w pracy (23,8 proc.) oraz na uczelni lub w szkole (18,1 proc.)


Polacy łączą się z domu z internetem przede wszystkim za pomocą stałego łącza (51 proc.), a jedynie 11,4 proc. korzysta z modemu.
Sondaż pokazuje, że internetu częściej używają mężczyźni (52,7 proc.) niż kobiety (47,3 proc.).


Nokia nie tylko tradycyjnie cieszy się dużą popularnością wśród ludzi młodych – w wieku 15-29 lat, gdzie wskaźnik znajomości sięga 98% – lecz także wśród osób po 50 roku życia, gdzie wskaźnik ten wynosi 70%. Co więcej, w tej grupie wiekowej dystans Nokii do reszty marek jest nawet bardziej widoczny, niż wśród osób młodszych.


Co czwarty Polak posiadający dostęp do Internetu deklaruje chęć korzystania z telefonii IP. Wśród nich znajduje się 6% osób, które już z niej korzystają oraz 19% osób, dopiero rozważających wypróbowanie tego sposobu połączeń. Oznacza to, że w Polsce jest ponad 600 tys. obecnych i blisko 2 mln potencjalnych użytkowników telefonii IP.


Z roku na rok Polacy coraz częściej załatwiają swoje codzienne sprawy przez Internet. Dużą popularnością cieszą się nie tylko sklepy internetowe, ale też ?wirtualne? banki. W ciągu ostatnich dwóch lat liczba użytkowników bankowych kont internetowych wzrosła przeszło dwukrotnie i obecnie wynosi blisko 1,9 miliona.


Pod koniec czerwca 2005 roku liczba aktywnych kart SIM w Polsce przekroczyła 25,3 mln, zaś tzw. linii dzwoniących w sieciach stacjonarnych 12,65 mln. Oznacza to, że z usług sieci komórkowych korzystało dwa razy więcej klientów niż z sieci stacjonarnych. Liczba 25,3 mln aktywnych kart SIM oznacza, że w połowie br. poziom penetracji telefonią komórkową – czyli liczba kart SIM na 100 Polaków – przekroczył 65,9 proc. Niemal dokładnie trzy lata wcześniej ? w połowie roku 2002 – liczba aktywnych kart SIM zrównała się z liczbą tzw. dzwoniących linii w sieciach stacjonarnych (po prawie 11 mln).


Jednym z głównych powodów, dla których użytkownicy Internetu kontaktują się z innymi osobami w sieci jest możliwość porozmawiania z ciekawymi ludźmi (51%). Często wymieniano też możliwość pozostania anonimowym (37%), sposobność do utrzymywania kontaktu ze znajomymi (34%), wymiany doświadczeń, informacji (27%) czy też szukanie osób o podobnych zainteresowaniach (25%).


Na podstawie serwisów: http://www.biznesnet.pl/, http://www.radio.com.pl/, http://di.com.pl/, http://www.proto.pl/, http://www.mediarun.pl/, http://tnsobop.com.pl/

Wąskotorowa Kolejka Jabłonowska (1/2)

Na rozwój naszego regionu wpłynęło kilka rzeczy: odkrycie uzdrowiskowych właściwości tutejszego klimatu przez prof. Geislera, początek „kolonizacji” doliny Świdra przez Michala Andriolego oraz budowa kolei łączącej Otwock z resztą świata. Na nic by się zdały uzdrowiskowe właściwości otwockich sosen, gdyby wśród mazowieckiej puszczy nie wytyczono pod koniec XIX w. wygodnej „drogi żelaznej”, którą można było do nas dojechać.


Niewiele osób wie, że równolegle do niej przebiegał tor kolejki wąskotorowej. Do dziś pozostały z niej prawie wyłączenie wspomnienia. Kolejka nie tylko odegrała zasadniczą rolę w rozwoju naszego regionu, ale ocaliła mieszkańców Warszawy od śmierci głowowej w czasie mrocznych czasów II wojny światowej. Zasłużyła więc na to, żeby ocalić ją od zapomnienia. Co niniejszym czynię zapraszając Was na podróż w czasie po torach kolejki wąskotorowej.


Jest druga połowa XIX w. Nasze tereny są pod zaborem rosyjskim. Na terenie carskiej Rosji gwałtownie rozwija się komunikacja kolejowa. Powstają nowe szlaki kolejowe: petersburski, terespolski i nadwiślański. Ta ostatnia  uruchomiona w 1877 roku  sprawiła, że Otwock zyskał szybkie połączenie z Warszawą (dużo bardziej popularne, niż wybudowana w 1835 roku bita droga z Warszawy do Lublina – dzisiejsza szosa lubelska). Umożliwiło to liczniejsze odwiedzanie Otwocka przez Warszawiaków w czasie lata. Moda na letniska przyszła do nas z zachodu Europy i wynikała z uciążliwości egzystencji w przeludnionych miastach. Część tych odwiedzin kończyła się decyzją o przeniesieniu się tu na całe lato z Warszawy.
Jednym z takim nowych mieszkańców jest Michał Andriolli, który w tym czasie wrócił z miejscowości Wiatka na północnej Syberii. Został tam zesłany za udział w Powstaniu Styczniowym. Jest zachwycony otwockim klimatem. W 1880 roku wykupuje 200 ha lasu nad Świdrem i buduje tam willę dla siebie i kilkanaście domów z przeznaczeniem na wynajem. Nadaje nazwę swojemu osiedlu: Brzegi. Domy buduje wg własnych projektów. Ozdabia je ornamentami roślinnymi zapożyczonymi z rosyjskiego budownictwa drewnianego. Styl ten jest kopiowany przez kolejnych właścicieli okolicznych wilii i nazwany zostanie później „świdermajer”.
Mniej więcej w tym samym czasie – w 1893 roku – w Karczewie osiedla się doktor Geisler (specjalista od chorób płuc). Na terenie Otwocka zakłada pierwsze sanatorium gruźlicze. Potwierdzają się zdrowotne właściwości tutejszego klimatu. Kolejne powstają jak grzyby po deszczu i Otwock szybko zyskuje sławę uzdrowiska.
Razem z Otwockiem rozwijają się pobliskie miejscowości. Świadectwem tego jest powstanie przystanku kolejowego w Falenicy (rok 1897) oraz powstanie planu połączenia Warszawy i Otwocka linią kolejki wąskotorowej.


Kolejki stają się w tym czasie popularnym środkiem komunikacji lokalnej w całym Imperium Rosyjskim. Do władz carskich napływają liczne podania o przyznanie koncesji na uruchomienie lokalnych kolejek dojazdowych. Większość z nich jest rozpatrywana odmownie ze względu na „militarny” charakter rejonu oraz niechęć urzędników rosyjskich do rodzimych przejawów rozwoju ekonomicznego „Kraju Nadwiślańskiego” (kolejka była jedną z niewielu instytucji publicznych niezależnych od Rosjan).
Pomimo piętrzenia trudności na przełomie XIX i XX wieku wokół Warszawy powstaje jednak sieć wąskotorowych kolejek dojazdowych: do Konstancina (przez Wilanów), do Grójca (z odgałęzieniem na Górę Kalwarię), do Radzymina (przez Marki), do Jabłonny (z Wawra). W tym samym okresie powstała również kolejka sochaczewska, myszyniecka, mławska. Popularne „ciuchcie” stają się ważnym uzupełnieniem komunikacji stolicy.
Trwa złoty okres tej nowej formy komunikacji.


Datą, której pominąć nie można jest 4.01.1901. Wtedy uruchomiono trasę kolejki wąskotorowej łączącej Warszawę z Jabłonną i Wawrem. Linia odpowiadała na zapotrzebowanie ludności Warszawy. Cieszyła ich możliwość coraz łatwiejszego dojazdu na „letniska”. Właścicieli natomiast cieszyły zyski, jakich kolejka im dostarczała. Powodzenie spowodowało, że w 1903 roku mieszkańcy wielu miejscowości znajdujących się na odcinku Karczew – Wawer zwrócili się z prośbą o wytyczenie linii tak, by przebiegała przez ich tereny.


Przedłużenie linii okazało się jednak być zbyt poważną inwestycją i dotychczasowi właściciele (pomimo deklaracji właścicieli pensjonatów o pomocy w budowie wynoszącej 100 tysięcy rubli) mogli zrealizować tylko część projektu (nasyp do Otwocka i ułożenie części torów). Pierwszym dokonaniem było powstanie murowanego budynku na stacji Wawer. Następnie w drugiej połowie lipca 1910 roku wykonano nasyp do Otwocka i ułożono pierwsze tory. Sytuacja zmieniła się dzięki pozyskaniu belgijskiego udziałowca, którego kapitał umożliwił rozwój kolejki. Dużym osiągnięciem ówczesnej myśli technicznej było zbudowanie na rzece Świder (1912) sześcioprzęsłowego mostu o konstrukcji żelbetowej (dzisiejszy „most starej kolejki”).


Przedłużenie trasy kolejki do Karczewa uruchomiono 16.04.1914. W skład pociągu wchodziły dwa oświetlone i ogrzewane wagony trzeciej klasy. W każdym wagonie mieściło się 70 osób. Ciągnął je parowóz o sile 40KM (mniej niż dzisiejszy samochód osobowy, dla porównania lokomotywy elektryczne w pociągach dalekobieżnych są dziś ok. 70,000 razy silniejsze!). Rozwijał on maksymalną szybkość 13,2 km/godz. w mieście i około 22 km/godz. na odcinkach niezabudowanych..


Nowa trasa, wiodąca przez popularne osiedla wypoczynkowe, od początku cieszyła się wyjątkowym powodzeniem wśród Warszawiaków, wśród których zapanowała moda na spędzanie okresu letniego oraz wolnych dni poza miastem. Pensjonaty i wille wypoczynkowe położone na „linii otwockiej” przeżywały swoje najlepsze czasy. Nic dziwnego, że powstawały jak grzyby po deszczu dostarczając swoim właścicielom niezłych zysków. Pracę w pensjonatach znajdowało sporo mieszkańców okolicznych wsi.


Początkowo tylko część pociągów dojeżdżała do Karczewa. Okazało się jednak, że Karczew dostarcza nieraz więcej pasażerów niż Otwock, a przy tym ruch towarowy jest nadspodziewanie duży. Sporo osób jeździło codziennie w interesach handlowych z Karczewa do Warszawy. Toteż końcu maja 1914 letni rozkład jazdy o zwiększonej liczbie pociągów uwzględniał interesy mieszkańców Karczewa jak i innych miejscowości.


W tym czasie władze Otwocka postanowiły zwrócić się do zarządu kolejki o przedłużenie linii do Wisły, celem umożliwienia kąpania się w niej mieszkańcom Otwocka oraz starać się o statek parowy na Wiśle między Warszawą a Karczewem.
Plany Zarządu Warszawskich Kolei Dojazdowych szły nawet dalej i zamierzano przedłużyć trasę z Karczewa do Sobień Jezior. Myślano nawet o zelektryfikowaniu wszystkich podstołecznych linii (jedna z dwu elektrowni wytwarzających prąd stały miała powstać w Świdrze). Zrealizowanie tych ambitnych planów uniemożliwił jednak wybuch pierwszej wojny światowej. Wojna przyniosła duże straty. Uciekający z Królestwa Polskiego Rosjanie w 1915 roku zabrali z sobą prawie cały tabor a pozostałe na miejscu urządzenie i dworce zniszczono. Na szczęście wkraczający na ich miejsce Niemcy przywiązywali do tej formy transportu duże znaczenie i kolejki szybko uruchomiono.


W 1918 roku wojna się skończyła, a Polska odzyskała niepodległość. O tym czy dla kolejki było to dobre opowiem za miesiąc. Razem z opowieścią jak mieszkańcy Karczewa kolejką szmuglowali do Warszawy mięso.


Mirek Grodzki

Podwodne życie

Blisko kilometr pod powierzchnią oceanu. Otoczeni morderczym ciśnieniem. Pozbawieni łączności radiowej ze światem. Jak wygląda życie załogi okrętów podwodnych? Czy – jak saperzy – mogą pomylić się tylko raz, czy też w razie awarii istnieje droga ratunku z podwodnej pułapki?


Na Zachodzie okrzyknięto go cudem techniki. 8,5?tys. t wyporności, blisko 120 m długości, 11 m szerokości. Napędzany reaktorem atomowym o mocy 190?MW osiągał pod wodą prędkość 30 węzłów. Mógł nie wynurzać się na powierzchnię przez cztery miesiące (do dziś niepobity rekord zanurzenia Komsomolca wpisany został 5 sierpnia 1983 roku do Księgi rekordów Guinnessa) i z głębokości nawet 1000?m wystrzeliwać każdy typ znajdującego się na pokładzie uzbrojenia, w tym rakiety manewrujące RK-55 przenoszące głowicę jądrową na odległość do 3 tys. km. Nawet współczesne, uznawane za ultranowoczesne jednostki podwodne nie potrafią powtórzyć jego osiągnięć.


Ostatni rejs niezatapialnego
Rejs z ostatnich dni marca 1989 roku miał być typowym rejsem patrolowym. Jednak już na początku popełniono karygodny błąd i wpuszczono na pokład grupę niedoświadczonych marynarzy, którym konstrukcja Komsomolca przypominała statek kosmiczny (tak głosiła wersja stoczni, którą oskarżano później o błędy konstrukcyjne). Wykonany głównie z tytanu z dodatkami aluminium był pływającym skarbcem. Choć władze rosyjskie oficjalnie nigdy tego nie przyznały, kosztował najprawdopodobniej, bagatela, ponad 2 mld dolarów i dlatego zyskał przydomek „Złota rybka”. Później okazało się, że tylko tytanowy kadłub był nowatorską konstrukcją, natomiast urządzenia elektryczne były przestarzałe i zawodne.7 kwietnia 1989 roku na Morzu Norweskim w pobliżu Wyspy Niedźwiedziej ten podwodny „statek kosmiczny” odmówił posłuszeństwa. Zaczęło się od pożaru w jednym z przedziałów.


Okręt znajdował się na głębokości 380 m. Kapitan wydał rozkaz do natychmiastowego wynurzenia. Do płonącego przedziału wpuszczono freon, ale biegnący tamtędy przewód ze sprężonym powietrzem, służącym do wypełniania głównych zbiorników balastowych, został przepalony. Wdmuchiwane pod ciśnieniem powietrze podsycało ogień niczym w piecu hutniczym. Szalejący ogień wtłoczony został do dwóch kolejnych przedziałów. Po wynurzeniu płonęły już dwa, a trzy kolejne były zadymione.
W wyniku długotrwałego oddziaływania wysokiej temperatury (okręt płonął na powierzchni blisko 6 godzin) doszło do rozszczelnienia kadłuba i Komsomolec zaczął opadać na dno. Większość załogi znalazła się w wodzie, gdyż udało się otworzyć jedynie jedną spośród tratw ratunkowych. Na pokładzie pozostało pięciu marynarzy wraz z dowódcą. Oni mogli liczyć już tylko na stalową komorę ratunkową, która odłączyła się od okrętu dopiero 600 m pod powierzchnią morza, które w tym miejscu miało 1,5 tys. m głębokości. Z jej pięciu pasażerów uratował się zaledwie jeden. Z całej 69-osobowej załogi katastrofę przeżyło tylko 27 marynarzy. 42 zginęło: część w pożarze, część wciągnął wir wodny, a pozostali nie przeżyli zetknięcia z wodą o temperaturze 3°C.Być może udałoby się uratować więcej osób, gdyby kapitan wcześniej nadał sygnał SOS (od zauważenia ognia do zatonięcia minęło 6 godzin!).


K-278 był jednak traktowany przez najwyższe dowództwo jako tajny projekt objęty najwyższą tajemnicą wojskową i dowodzących nim obowiązywał zakaz nadawania komunikatów otwartym tekstem nawet w chwili zagrożenia. Dowódca okrętu, komandor Wanin, zapłacił życiem swoim i swoich podwładnych za stosowanie się do otrzymanych rozkazów. Po pięciu kwadransach od ogłoszenia alarmu sztab marynarki znał dokładną pozycję okrętu. W 1988 roku ZSRR ratyfikował z Norwegią układ o wzajemnej pomocy na morzu. Norweskie śmigłowce ratownicze mogły dotrzeć do rozbitków w dwie i pół godziny – grubo przed tym, zanim Komsomolec poszedł na dno.

Więcej w majowym numerze „Wiedzy i Życia”.

3 Maja: święto Królowej Polski

Maryja towarzyszy naszym dziejom i kulturze właściwie od początku. “Bogurodzica” broniła, zagrzewała do walki co najmniej od I poł. XIII w.


Wydarzenie, jakie miało miejsce 1 kwietnia 1656 r. w katedrze lwowskiej, było faktem nie mającym precedensu w historii Europy. Tego dnia, podczas uroczystej mszy świętej, w obecności senatorów, biskupów, szlachty i ogromnych rzesz zwykłego ludu, król Jan Kazimierz – dokonawszy wpierw koronacji Matki Bożej na Królową Korony Polskiej – klęknął przed wizerunkiem Matki Bożej Łaskawej i wypowiedział następujące słowa: „Wielka człowieczeństwa Boskiego Matko i Panno! Ja, Jan Kazimierz, Twego Syna, Króla królów i Pana mojego, i Twoim zmiłowaniem się król, do Twych Najświętszych stóp przychodząc, tę oto konfederacyję czynię: Ciebie za Patronkę moją i państwa mego Królową dzisiaj obieram. Mnie, Królestwo moje Polskie, Wielkie Księstwo Litewskie, Ruskie, Pruskie, Mazowieckie, Żmudzkie, Inflanckie i Czernihowskie, wojsko obojga narodów i pospólstwo wszystko Twojej osobliwej opiece i obronie polecam, Twojej pomocy i miłosierdzia w teraźniejszym utrapieniu królestwa mego przeciwko nieprzyjaciołom pokornie żebrzę…”


Opisane zdarzenie przeszło do historii Polski pod nazwą ślubów lwowskich. Jego geneza wiązała się ściśle z określaną mianem „potopu” wojną, jaką Rzeczpospolita Obojga Narodów prowadziła ze Szwecją w latach 1655–1660. Był to najbardziej chyba dramatyczny epizod w przedrozbiorowej historii Polski: wojska wroga zajęły niemal cały kraj. Wkrótce po złożeniu przez Jana Kazimierza ślubów lwowskich, karta wojny zaczęła obracać się przeciwko Szwedom, a na korzyść Polski. Do Lwowa nadeszła wiadomość o zwycięstwie Stefana Czarnieckiego nad Wartą, stopniowo odbijano z rąk wroga kolejne ziemie. Sukcesy w walce z wrogiem powszechnie kojarzono z wstawiennictwem Matki Bożej, mającym miejsce za sprawą obrony Jasnej Góry i ślubów lwowskich Jana Kazimierza. Wreszcie, w 1660 r. cały kraj był wolny. Wtedy to na życzenie króla do Litanii Loretańskiej dodano wezwawanie “Królowo Korony Polskiej”


W 1909 roku Pius X ustanowił święto Królowej Korony Polskiej dla diecezji lwowskiej i przemyskiej (kilka lat po odzyskaniu niepodległości, w 1925 r. święto to rozciągnięto na wszystkie polskie diecezje). Na Maryję postawili i nasi ojcowie, prosząc o pomoc w ciężkich dniach zagrożenia sowieckiego w 1920 r. Właśnie wtedy Episkopat Polski ponowił wybór Maryi Królową Narodu.


24 maja 1936 na Jasnej Górze z udziałem 20 tysięcy osób odbyło się ślubowanie młodzieży akademickiej, czyli ogłoszenie Najświętszej Maryi Panny Patronką polskich studentów. Przed Cudownym Obrazem wyniesionym na Szczyt wypowiedziano słowa Ślubowania: „…Ciebie, Matkę Bożą i Królową Korony Polskiej, obieramy na wieczne czasy za Matkę i Patronkę polskiej młodzieży akademickiej i oddajemy pod Twoją przemożną opiekę wszystkie wyższe uczelnie i Polskę całą… Wierzymy mocno, że Ojczyzna miła wtedy tylko potężną i szczęśliwą będzie, gdy przy Tobie i Synu Twoim, jako córka najlepsza, wytrwa na wieki… Przyrzekamy i ślubujemy, że wiary naszej bronić i według niej rządzić się będziemy w życiu naszym osobistym, rodzinnym, społecznym, narodowym i państwowym”.


A kiedy znowu było ciężko (prześladowanie Kościoła w Polsce przez władze komunistyczne), w 300 letnią rocznicę ślubów Jana Kazimierza – z woli więzionego jeszcze wówczas w Komańczy Prymasa Tysiąclecia – Stefana Kardynała Wyszyńskiego wołaliśmy do Niej, zawierzając cały naród i Ojczyznę: „Królowo Polski! Odnawiamy dziś śluby Przodków naszych i Ciebie za Patronkę naszą i za Królową Narodu polskiego uznajemy. Zarówno siebie samych, jak i wszystkie ziemie polskie i wszystek lud polecamy Twojej szczególnej opiece i obronie.
Wzywamy pokornie pomocy i miłosierdzia w walce o dochowanie wierności Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, Kościołowi świętemu i jego Pasterzom, Ojczyźnie naszej świętej, chrześcijańskiej przedniej straży, poświęconej Twojemu Sercu Niepokalanemu i Sercu Syna Twego. Pomnij, Matko Dziewico, przed obliczem Boga, na oddany Tobie Naród, który pragnie nadal pozostać Królestwem Twoim, pod opieką najlepszego Ojca wszystkich narodów ziemi”.


Widząc oddanie polskiego Kościoła Matce Boskiej 3 maja 1962 papież Jan XXIII ogłosił Najświętszą Maryję Pannę – Królową Polski i główną Patronką Polski.


Dnia 3 maja 1966 r. podczas uroczystości Tysiąclecia Chrztu Polski cały Episkopat złożył „Akt Oddania Polski w macierzyńską niewolę Maryi, Matki Kościoła, za wolność Kościoła Chrystusowego”. Stefan Kardynał Wyszyński powiedział wtedy: „Naród, który kończy jedno tysiąclecie i ma przed sobą nowe tysiąclecie, musi wspierać się na błogosławionych doświadczeniach dziejowych, czerpiąc z nich mądrość, siłę i program dla przyszłości”. Na uroczystości milenijne pragnął przybyć papież Paweł VI. Ojciec Święty chciał uhonorować Jasnogórskie Sanktuarium złotą różą papieską. Nie dane mu jednak było stanąć w progach świętego miejsca, gdyż na ponawiane wielokrotnie prośby komunistyczny rząd odpowiadał zawsze negatywnie. Kulminacyjnym punktem uroczystości był Akt Oddania Polski w Macierzyńską Niewolę Maryi, Matki Kościoła Chrystusowego za wolność Kościoła w świecie. Sumę pontyfikalną odprawił metropolita krakowski ks. arcybiskup Karol Wojtyła. Papież Paweł VI w tym dniu odprawił Mszę świętą w intencji Polski.
Zapoczątkowana wraz z Wielką Nowenną wędrówka kopii cudownego obrazu jasnogórskiego po Polsce trwała nadal podczas obchodów milenijnych. Rządzący krajem komuniści nie mogli zaakceptować entuzjazmu, z jakim wszędzie przyjmowano wizerunek Matki Bożej. Zdarzało się więc, że milicja kierowała samochód z obrazem inną trasą niż było to ustalone. 2 września 1966 r. podczas przejazdu obrazu z Warszawy do Katowic 50-osobowy oddział milicji i SB skierował wizerunek do Częstochowy. Ojcom paulinom zabroniono wywożenia go z Jasnej Góry po groźbą likwidacji ich klasztorów w Krakowie i Warszawie. Było to faktyczne aresztowanie Matki Bożej. Mimo to peregrynacja po kraju trwała nadal! Odtąd od parafii do parafii wędrowały puste ramy.
Prymas Polski kard. Józef Glemp podsumowując po 20 latach pierwsze 9 lat nawiedzenia powiedział, że Obraz dokonał wielkiego dzieła przemiany serc, olbrzymich nawróceń i ożywienia życia religijnego.


5 maja 1985 od diecezji drohiczyńskiej rozpoczęła się Druga Peregrynacja Obrazu w parafiach. Jego częścią było t.zw. „małe nawiedzenie” w parafiach kopii Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej wędrującej od domu do domu, od rodziny do rodziny.


Dzięki Maryi przetrwaliśmy wszystkie nieszczęścia i utratę niepodległości, zachowując godność, jedność i tożsamość narodową.
Czy dziękujesz Naszej Królowej za Jej opiekę? Pamiętaj o tym w dzisiejszej wieczornej modlitwie.
MG

Wielkanoc: palma bije, nie zabije

„Palma bije – nie zabije
rano wstawaj – bydłu dawaj
bydło chude na południe
jak nie wstaniesz to dostaniesz”

Taką przyśpiewką i waleniem rózgą po nogach byłabym, mam nadzieję, zerwana o świcie w Palmową (Kwietną, Zieloną) Niedzielę. Przez … przystojnych, wiejskich kawalerów. To taki stary, mazowiecki zwyczaj „palmowania”. Ja oczywiście byłabym bardzo szczęśliwa, bo to znaczyłoby, „żem pikna dziołcha”.

O, widzę, że mama już wstała i kończy robić palmę. Ciekawe czym te łobuzy przekupili moją mamę, że ich wpuściła do chałupy??? Te nasze palmy są podobne do kropidła/miotełki i mają dłuższą rączkę niż ta, którą spotyka się gdzie indziej w Polsce. Dobrze jest mieć dwie do święcenia, bo jedną zatkniemy w domu za świętym obrazem, a drugą w oborze za belką stropową. Ta domowa będzie chroniła od pioruna, a ta druga zachowa w zdrowiu nasze zwierzęta. A! i jeszcze posłuży do pognania bydła, owieczek, czy co tam kto gna pierwszy raz tej wiosny na pastwisko.

Po kościele porobimy z bibuły i białego papieru: „pająka” na sufit, serce na ścianę, rózgę wielkanocną na lustro (patrz zdjęcie), bukiety wielkanocne do domowego ołtarzyka, korony na ramy obrazów.
Jutro u sołtysa będą bić wieprzka. Część mięsa sobie nasolą w beczkach, część uwędzą lub ususzą i starczy im pewnie aż do żniw. A na święta robią kiełbasę, kaszankę i nogi w galarecie. Mmmniam. A we dworze, tak podsłuchałam Maciejową, co to tam jest mamką, ugotują sobie szynkę. Musi to być bardzo dobre. My jesteśmy za biedni, żeby tak marnować mięso, jak mówi mama.

Ta Maciejowa podpatrzyła we dworze jak się robi placki drożdżowe i upiecze sobie. Ona może, bo ma w chałupie nowy piec. Nasz jest z początków XIX wieku, to podobno nie da rady takiego ciasta wypiec.
Od zeszłego tygodnia chodzę z babcią za kurami i podkradamy im jajka z gniazd. Potrzeba nam ich bardzo dużo, bo i do chleba (na święta pieczemy nie tylko żytni, ale też pszenny, taki bielusieńki) i do pieczenia kukiełek (ptaszki, ludziki z ciasta trochę słodszego od chleba) dla dzieci i do zrobienia pisanek i kraszanek. Musi ich starczyć do święconego, dla wszystkich chrześniaków rodziców i dziadków, i dla narzeczonego. Czyjego? No przecież nie Maciejowej, uhahaha! Zbieram łuski od cebuli, mam też trochę młodego zboża (wysiałam miesiąc temu w doniczce, żeby była ozdoba na stół wielkanocny) i znalazłam korę dębu. Kraszanki z tego, jak dla mnie, wyjdą strasznie smutne: brązowe i szarozielone, ale ja zrobię pisanki. Najpierw rylcem i ciepłym woskiem narysuję wzorki, potem jedną chlup do wywaru z łusek cebuli, drugą do tego ze zboża, trzecią – z kory dębu. Jak się zabarwią, to chlup jajka do octu, a potem ściereczką przetrę i mam pisankę metodą batikową.
Białe obrusy i narzuty na łóżka już są wyprane i tylko patrzą świąt, ale reszta brudnych rzeczy leży w kufrze. Będziemy z mamą i babcią prać w Wielki Piątek. To tak na lepsze dojenie się krów. A tata z dziadkiem pójdą popracować w polu, żeby nam się dobrze wszystko rodziło cały rok. Może rozrzucą trochę gnoju (już taka góra urosła przed oborą), ale to jak śnieg stopnieje.

A w Wielką Sobotę ksiądz przyjeżdża do wsi i będzie nam święcił pokarmy. Wszystkie koszyki/miski z całym jedzeniem jakie mamy na święta znosimy do jednej chałupy. W tym roku, to chyba będzie u nas. Wtedy nasz koszyk będzie stał na stole, a innych rodzin na ławach dookoła stołu. Taki zwyczaj. Maciejowa mówiła, że pan we dworze to ma zastawiony cały stół! A jakie tam kolorowe ciasta, nazywają się torty, a mięsa ile i jakieś salcesony. Muszę to kiedyś zobaczyć!

W niedzielę w końcu Wielkanoc!!!! Po rezurekcji wysuniemy ławę na środek izby, przykryjemy białym obrusem i wystawimy wszystko co dobrego mamy do jedzenia. Damy najładniejsze, gliniane miski. Na środku ławy postawię swoją doniczkę ze zbożem, a obok w drewnianej kopańce będzie święcone jajko z solą. Ale sobie pojem! Już nie pamiętam kiedy jadłam mięso. Będzie gorąca kaszanka, kiełbasa, baranek z masła, biały ser, chlebek, kukiełki, jajka, chrzan, nogi w galarecie. Ale najpierw podzielimy się jajkiem i złożymy sobie życzenia zdrowia i dobrych plonów.

Będziemy tak sobie siedzieć z dziadkami i rozprawiać o „starych polakach”. Babcia pewnie znowu opowie, że jak była mała, to dobrego jedzenia im starczało tylko na śniadanie wielkanocne, a potem to znowu kartofle i chleb, jak zboże dobrze obrodziło! A czasem, to piekli chleb z mielonej kory.
Po południu pójdę uciąć gałązkę sosny, przystroję wstążkami z bibuły, może jakieś kwiatki zostały z robienia palmy, i gaik gotowy. Będziemy z dziewczętami chodzić z nim w poniedziałek po wsi i śpiewać życzenia gospodarzom. Jak to było? Muszę poćwiczyć melodię:
„Do tego domu wstępujemy,
Szczęścia zdrowia winszujemy.
Gaiku zielony, pięknie ustrojony,
Pięknie sobie chodzi, bo się tak godzi.
Na naszym gaiku niebieskie wstążeczki,
Bo go ustroiły nadobne dzieweczki.
Gaiku zielony…”
Dobra, pamiętam!

Będziemy musiały uważać, żeby chłopaki nie zabrali nam uzbieranych po domach jajek, ciasta i innych dobrych rzeczy. Chłopaki będą chodzić z kogutkiem, to uzbierają sobie. Nie wiem jak te gospodynie znoszą ich wycie? I co to za głupie śpiewanie:
„Od jerzyny do jerzyny
wyłaź pani spod pierzyny.
Bo my dzisiaj rano wstali,
Drobna rosę otrząsali.
My tu z wózkiem nie jedziemy,
Co nam dacie to weźmiemy.
Nie proszę o barana,
Bo nie mam dla niego siana.”

A jak trafią na chałupy, gdzie my już byłyśmy… hehehe! Zemszczą się za to dyngusem!! Zresztą i tak byśmy były oblane. Jak co roku. Wielkanoc bez dyngusa? Zapłakałybyśmy się gdyby któraś nie wylądowała w sadzawce, albo gdyby żaden nie pogonił jej z wiadrem wody. To by był WSTYD na całą wieś!

Jak chcecie pooglądać te nasze prześliczne palmy, ozdoby w izbach, zobaczyć co to znaczy mieć kopę jaj, to za rok pytajcie w PTTK-u otwockim o wycieczkę do skansenu w Sierpcu. Najlepiej przyjeżdżajcie w Niedziele Palmową. Będzie msza przy kaplicy i konkurs palem (niektóre mają z 10 metrów, tak jak te kurpiowskie).

Jak się uczyć, żeby się nauczyć?

„Rozpocznę systematyczną naukę do egzaminów gimnazjalnych. Napiszę artykuł do *Przecieku* o efektywnym sposobie uczenia się”.

Już za kilka miesięcy czeka mnie stres związany z testami kompetencji na zakończenie gimnazjum. Żeby więc nie dać przybić się do ściany nerwami pora zacząć systematyczną naukę, ale przerobienie trzyletniego materiału w cztery miesiące to nie lada wyzwanie. Trzeba więc znaleźć jakiś ciekawy i efektywny sposób uczenia się. Najchętniej, szczerze mówiąc, taki, który zagwarantowałby mi minimum 90 punktów, ale może dzisiaj nie będę aż tak wymagająca.

Pamiętam, jak jeszcze w szkole podstawowej niezapomniany nauczyciel historii tłumaczył mi jak uczyć się „na dłuższy dystans”. Powiedzmy, że mamy sprawdzian. Wiadomo jak to jest nie pamiętamy wszystkiego z lekcji, trzeba siąść i wbić sobie wiedzę do głowy. Sprawdzian napisany, ale pamięć ludzka jest jak stare, dziurawe… coś. Najlepiej coś z płynem w środku. Jeśli co jakiś czas tego nie załatamy wszystko wycieknie. Dlatego następnego dnia po sprawdzianie powtórzmy sobie cały materiał jeszcze raz. Potem to samo za tydzień i za miesiąc. Działa. Sprawdzałam na własnej skórze.

Najważniejszą rzeczą w efektywnej nauce jest, oczywiście, systematyczność. Nie zawsze się chce, nie zawsze ma się czas, ale tu, niestety, nie ma przebacz – ta praca popłaca i przynosi efekty, więc ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz, a do tego przyszłość narodu i tak dalej.

Ułatwione zadanie mają ludzie, którzy wiedzą, czy zaliczają się do grupy wzrokowców, czy też słuchowców. Ci pierwsi, jak sama nazwa wskazuje, szybciej zapamiętają to, co mogą zobaczyć. Dla nich dobrą metodą nauki będą wszelkie wykresy, rysunki i mapy myśli. Drugim natomiast trudniej jest zapomnieć informacje, które ktoś przekaże im ustnie. Mogą nagrywać sobie najważniejsze wiadomości na dyktafon i uczyć się odtwarzając je. A co zrobić jeśli ktoś (zupełnie jak ja) nie wie do której części ludności się zalicza? Znaleźć złoty środek. I kropka.

A wracając do moich nieszczęsnych egzaminów. Przede wszystkim muszę rozplanować sobie działanie. Powiedzmy, że w każdy weekend powtórzę część materiału z jednego przedmiotu nie wszystko naraz, bo co za dużo to niezdrowo. Wezmę podręcznik w łapkę i zaznaczę wszystkie najbardziej istotne informacje, a z fizyki i matematyki wypiszę wszystkie wzory i prawa. Tak się poświęcę.

Rozmyślam ja, rozmyślam i stwierdzam, że mam szczęście, bo zdaję sobie sprawę ze swoich słabości i braków. Ot, na przykład, przedmioty ścisłe to moja mocna strona i tu wystarczy krótkie powtórzenie zgromadzonego przez (o zgrozo!) trzy lata materiału. Ale do chemii, biologii i geografii będę się musiała naprawdę porządnie przyłożyć. Bo wiem, że bez gruntownej powtórki nie będę umiała nic.

Czyli:
– robimy rachunek sumienia w celu wykrycia swoich słabych stron
– wybieramy najlepszą dla nas metodę nauki
– dokładnie rozplanowujemy czas na naukę (z uwzględnieniem ilości materiału)
– bierzemy się do roboty

A jeśli po napisaniu tego artykułu okaże się, że egzamin zawalę, to sama sobie dam w zęby. Bo muszę przecież świecić przykładem, nie?

Ola Bieńko

1% na rzecz ZHP

W tym roku już po raz drugi rozliczając swój podatek za rok poprzedni, każdy może przeznaczyć jego 1% na rzecz Związku Harcerstwa Polskiego. Od 1 stycznia 2004 roku daje taką możliwość ustawa o pożytku publicznym i wolontariacie. Taką organizacją jest Związek Harcerstwa Polskiego.

„Jeden procent” to jedyny podatek o którym każdy może zdecydować, na co go przeznaczyć. Każdy podatnik może zdecydować, czy cały swój podatek przeznaczy państwu, czy skorzysta z możliwości przekazania go na rzecz ZHP. Nie ma to znaczenia, czy ma się nadpłatę, czy niedopłatę w podatku.

Ustawa o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie, uchwalona przez Sejm RP 24 kwietnia 2003 roku, dała organizacjom wpisanym na listę organizacji pożytku publicznego nowe możliwości m.in. każda osoba fizyczna może 1% zapłaconego przez siebie podatku dochodowego przekazać na rzecz wybranej organizacji pożytku publicznego. To ważny moment w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego w Polsce. Dla Związku Harcerstwa Polskiego jest wyjątkową szansą, bo ZHP jako jedna z pierwszych organizacji uzyskał właśnie status organizacji pożytku publicznego.
Sprawa wygląda tak, ze płacimy 99% podatku fiskusowi i 1% (w gotówce albo przelewem) na konto organizacji – i składamy PIT. Więcej szczegółów poniżej oraz na stronach: www.1procent.pl – harcerze czają się na fiskusa 😉 www.pozytek.ngo.pl – wszystko o ustawie, procencie; pytania i wątpliwości www.opp.ms.gov.pl – aktualna lista OPP

W przypadku ZHP:
Podatnik, dokonując wpłaty na rzecz ZHP, może wskazać konkretną jednostkę harcerską (np. Chorągiew Śląska, Hufiec Rybnik, Żory, Jastrzębie, Czechowice itp.), a nawet związek drużyn, szczep, krąg, drużynę, gromadę, Muzeum Harcerstwa itp., na rzecz, której chce ją przekazać.
Czy 1% i darowizna to jest to samo? Nie.
1% nie jest darowizną ani ulgą. Można powiedzieć, że ze społecznego punktu widzenia jest to przejaw demokracji bezpośredniej. Dzięki niej każdy polski podatnik może samodzielnie zadecydować, do kogo trafi 1% podatku dochodowego, który należny jest państwu. Korzystając z tej możliwości, wyręczamy ministra finansów – co prawda w niewielkim stopniu – w trudzie dystrybucji środków publicznych. Jeśli nie zdecydujemy się na przekazanie 1% organizacji pożytku publicznego, podatek trafi do wspólnego worka. Z prawno-podatkowego punktu widzenia nie dysponujemy własnymi pieniędzmi, a tylko korzystamy z „uprzejmości” państwa, które pozwala nam samodzielnie zadecydować, gdzie trafią państwowe pieniądze. Nie ma to wiele wspólnego z darowizną, którą wykładamy dobrowolnie z własnej kieszeni.

Są, zatem dwie zasadnicze różnice między darowizną, a mechanizmem 1%. Jedna to, że kwota 1% wyliczana jest z kwoty należnego podatku, (czyli tego, który i tak musimy odprowadzić do urzędu skarbowego), a druga to termin: 1% przekazywany jest w momencie sporządzania zeznania podatkowego za rok poprzedni.
Jakie organizacje uzyskały status OPP? Gdzie przekazywać pieniądze? Lista organizacji pożytku publicznego – ciągle aktualizowana – znajduje się na stronie internetowej Ministerstwa Sprawiedliwości. KRS nie uwzględnia jednak takich informacji jak adres czy numer konta danej organizacji. Informacje te – konieczne do dokonania wpłaty – można uzyskać w portalu organizacji pozarządowych www.ngo.pl, gdzie uruchomiona została bezpłatna baza organizacji pożytku publicznego, zawierająca także wszystkie niezbędne informacje, a także serwis pozytek.ngo.pl poświęcony również zagadnieniom związanym z tzw. mechanizmem 1%. Dane potrzebne do dokonania wpłaty można uzyskać także od samych organizacji, z ich stron internetowych lub z ogólnodostępnych w Internecie baz danych. Aby zobaczyć aktualną listę OPP należy wejść na stronę ministerstwa – www.ms.gov.pl
Na podstawie materiału phm. Anny Głowackiej, Hufiec ZHP Żory

W zeszłym roku wszystkich jednostkom naszego Hufca udało się zebrać prawie 9 tys złotych. Sprawdziłem, że byliśmy znacznie lepsi os średniej krajowej. Na poniższym wykresie znajdziecie proporcjonalne zestawienie liczebności naszego Hufca do liczebności całego ZHP i takie samo porównanie z zebraną kwotą.

Mam nadzieję, że w tym roku pójdzie nam jeszcze lepiej. Aczkolwiek konkurencja co roku będzie większa.

Blondynka bierze udzial w telewizyjnym quizie.

Blondynka bierze udzial w telewizyjnym quizie. Moderator zadaje jej nastepujace – niby łatwe – pytania:

1. Jak dlugo trwala Wojna Stuletnia?

* 116 lat
* 99 lat
* 100 lat
* 150 lat

Blondynka korzysta z mozliwosci nieudzielania odpowiedzi na jedno pytanie.

2. Z którego kraju pochodzi kapelusz typu „panama”?

* w Brazylii
* w Chile
* w Panamie
* w Ekwadorze

Blondynka prosi o pomoc publicznosci.

3. W którym miesiacu Rosjanie obchodza rocznice Rewolucji Pazdziernikowej?

* w styczniu
* we wrzesniu
* w pazdzierniku
* w listopadzie

Blondynka korzysta z jokera telefonicznego i dzwoni do innej blondynki.

4. Jak brzmi wlasciwe imie króla Georga IV?

* Albert
* Georg
* Manuel
* Jonas

Blondynka korzysta z jokera „pól na pól”.

5. Od którego zwierzecia pochodzi nazwa Wysp Kanaryjskich?

* od kanarka
* od kangura
* od szczura
* od psa

Blondynka odpada z gry.

P.S. Jezeli uznales perypetie blondynki za zabawne, to tu masz wlasciwie odpowiedzi:

1. Wojna Stuletnia trwala 116 lat – od 1337 do 1453.
2. Kapelusz „panama” pochodzi z Ekwadoru.
3. Rocznice Rewolucji Pazdziernikowej obchodzi sie 7. listopada.
4. Wlasciwe imie króla Georga IV brzmi Albert – zmienil je w 1936.
5. Nazwa Wysp Kanaryjskich pochodzi z laciny w której canis oznacza psa.

🙂

Z notatnikiem i busolą

Wypada wiedzieć wiele rzeczy. Wypada orientować się, co kryje tajemnicza sterta w kącie pokoju. Wypada wiedzieć, co było zadane. Wypada pamiętać o urodzinach i imieninach najbliższych. Wypada wiedzieć, że w Polsce istnieje mnóstwo innych miejsc poza Józefowem, Otwockiem, Warszawą i Bieszczadami. Wypada wiedzieć co ma się pod nosem przede wszystkim.

Tym razem nie opowiem o żadnym przewodniku, a to dlatego, że większość z czytających moje teksty poza biorącymi czasem udział w konkursach nie ma dostępu do opisywanych wydawnictw. Dlatego, żeby nie było tym „poszkodowanym” smutno od tego numeru zaczynam grzebanie w bibliotece hufcowej.


Ile razy, druhu, zastanawiałeś się, jak sprawić, żeby gra terenowa była inna niż poprzednie? A teraz powiedz, ile razy pozostałeś przy zwykłym bieganiu po wyznaczonej z góry trasie, gdzie stali „punktowi”, bla, bla, bla, itd. Nie przeżarło ci się jeszcze?

Ostatnie pytanie: ile razy szukałeś pomocy w bibliotece w hufcu (pod twoim nosem niemalże)? Ha! To teraz czytaj uważnie, bo nie będę powtarzać. Jest taka jedna książka w naszej oszklonej szafie: zbiór gier terenowych Andrzej Kazanecki „Z notatnikiem i busolą”.

Niektóre z tych gier mogą być doskonałym treningiem radzenia sobie w terenie przed jakąś dalszą wyprawą. Gry w książce podzielone są na kategorie:

– najprostsze sposoby określania stron świata
– busola i szkicownik
– szkice i pomiary
– z mapą w terenie

Suma gier w poszczególnych działach jest dość imponująca, więc zachęcam do zajrzenia do niej zanim napadnie was kryzys twórczy przed zbiórką. Przedstawiam jedna z gier z omawianej książki. „Na ratunek” tak autor zatytułował grę jest opisana w bardzo zwięzły i zrozumiały sposób, podobnie z resztą jak pozostałe gry z tego wydawnictwa.

Łatwo i przyjemnei korzysta się z tej książeczki. Tak, książeczki, ponieważ jest to zaledwie około 60 stron esencjonalnych opisów, w małym formacie. Polecam! Do następnego numeru znów wygrzebię dla was coś z tej lekko zapomnianej biblioteki.






Wybrana gra:

Grę należy przeprowadzić w urozmaiconym terenie. Biorą w niej udział zastępy wyposażone w busolę i notatniki.

Przygotowanie gry:

Na podstawie mapy należy wykonać schematy dróg, prowadzących z obozu do: posterunku policji, urzędu pocztowego, ośrodka zdrowia, leśniczówki, itp. Trasy nie powinny być dłuższe niż 3 km i powinny mieć jednakowy stopień trudności.

Trzeba uzgodnić z policją, urzędem pocztowym, itp. termin i orientacyjną godzinę przybycia zastępów.

Prowadzący grę informuje harcerzy, że w obozie (na biwaku, zbiórce) zdarzył się wypadek nagłego zachorowania. Chory potrzebuje natychmiastowej pomocy.



Zastępy otrzymują koperty zawierające opis choroby. Koperty muszą jak najszybciej dostarczyć pod wskazany adres (posterunek policji, poczta, przychodnia, itp.). Każdy zastęp otrzymuje schemat drogi, według którego ma maszerować. Schemat ten należy uzupełniać o charakterystyczne przedmioty terenowe, pomocne w orientowaniu się w terenie, szkice obejść przeszkód terenowych, itp. Dane te mogą być niezbędne dla szybkiego sprowadzenia pomocy.

Zastępy wyruszają w trasy i wykonują zadania. Po dotarciu do adresata wręczają koperty, uzyskują poświadczenie przybycia i tą samą trasą wracają do punkty wyjścia.



Wygrywa ten zastęp, który wykona zadanie i najszybciej powróci.



STRZ