System zastępów – cześć 1

System małych grup jest jednym z najistotniejszych elementów wyróżniających skauting na tle innych organizacji młodzieżowych. Prawidłowo stosowany może przynieść spore sukcesy wychowawcze.

O co tak naprawdę chodzi w systemie małych grup? Założyciel skautingu, Lord Baden-Powell, zbierał przez lata swoje obserwacje i przemyślenia pracując z młodymi ludźmi tak, by lepiej organizowali swój czas. Stworzył i wypracował system, który przetrwał do dziś I jest esencją skautowej metody.

Na pewno ważne jest, aby drużynowi poznali i zrozumieli ideę systemu małych grup po to, by efektywnie stosowali pracę zastępami w swoich drużynach.

SKĄD WZIĄŁ SIĘ SYSTEM MAŁYCH GRUP?

W roku 1907 generał Baden-Powell ukończył tworzenie programu aktywności dla chłopców. Wielu ludzi zauważyło edukacyjne walory jego pracy. Poradnik skautingu wydanej w roku 1899 jako podręcznik patrolowania dla podoficerów. Książkę tę wykorzystywano w celu urozmaicenia zajęć uzupełniających w pracy z młodymi ludźmi.

W podsumowaniu własnych doświadczeń i zrodzonej idei, zatytułowanym Patrole chłopięce (Boy Patrols) B-P mówi o swoim przeświadczeniu, że wychowanie obywatelskie chłopców większy skutek może odnieść w małych zespołach, gdzie młodzi ludzie, na ile to możliwe, sami odpowiadają za swój rozwój.

To naprawdę śmiałe i nowatorskie podejście do wychowania, na które nie zdecydowała się żadna inna organizacja. Była to wysoce oryginalna oferta pomocy w pracy. Idea działania i pracy w małych zespołach jako podstawa do funkcjonowania organizacji nie była jednak dla B-P nowością. Stosując metodę prób i błędów rozwijał i wykorzystywał ją podczas pełnienia funkcji wojskowych. Pomysły przetestował podczas obozu chłopięcego na wyspie Brownsea, a potem wydał „Skauting dla chłopców (Scouting for Boys), zaczęły, powstawać pierwsze drużyny skautowe… i trwa to do dziś przez blisko 90 lat istnienia naszego ruchu.

Dzisiaj, tak samo jak w roku 1907, chłopcy nadal tworzą własne „gangi”, „paczki”. Jest to naturalna forma organizacji, miejsce do psot i zabaw. Wprowadzając system małych grup wykorzystujemy po prostu naturalne zdolności dzieci. Patrol i zastęp to jednostki, które są punktem wyjścia do wspólnych działań, w których chłopcy pracują razem jako równoprawni członkowie.

W takim naturalnym „gangu” zrodzi się przywódca, który wyłoni się z grupy samoistnie lub zostanie przez nią wybrany. Czasami „kierownictwo” zmienia się i nie ma w tym nic niezwykłego. W zastępie przywódca może się czasem zmienić, bo z grupy wyłoni się nowy, innym razem nowy może być wybrany przez członk6w zastępu. By odnieść maksymalną korzyść z pracy systemem małych grup, trzeba przywódcy zastępu powierzyć prawdziwą odpowiedzialność, jaką miałby w naturalnej „paczce”. Jeśli dana jest tylko część odpowiedzialności, osiągane rezultaty są r6wnież częściowe. B-P twierdził, że głównym celem systemu małych grup jest powierzenie odpowiedzialności chłopcu, gdyż jest to bardzo dobra pomoc w pracy nad własnym charakterem. Generalnie, zastępowy musi mieć naturalne predyspozycje przywódcze, o czym należy pamiętać, jeśli chce się uzyskać rezultaty w pracy systemem małych grup.

CO TO JEST SYSTEM MAŁYCH GRUP?

Tylko niewielu z piszących na temat małych grup było w stanie podać jego praktyczną definicję. Niektórzy stwierdzili, te łatwiej jest odpowiedzieć na pytanie, czym system małych grup nie jest!

My twierdzimy: system małych grup jest metodą, za pomocą której dzieci i młodzież pobudzane są do indywidualnego rozwoju fizycznego, intelektualnego, duchowego i społecznego poprzez dobrowolny udział w pracy i zabawie.

Dzieje się tak przez:

– ciepłą, pełną troski atmosferę umożliwiającą wspólną zabawę i pracę,

– budowanie przyjacielskich stosunków,

– umożliwienie każdemu podejmowania decyzji dotyczących jego samego i grupy,

– pozwolenie na naturalny wybór własnego przywódcy,

– korzystanie z elementów i zasad harcerskiej metody wychowawczej,

– życzliwą pomoc w koordynowaniu działania ze strony starszych.

DLACZEGO WŁAŚNIE ZASTĘP?

Bo młodzi ludzie:

– chcą przynależeć do jakiejś grupy,

– potrzebują poczucia bezpieczeństwa,

– potrzebują poczucia przyjaźni i akceptacji ze strony rówieśników.

Dzieci i młodzież bawiąc się i pracując w zastępach zaspokajają swoją potrzebę bycia w grupie. Formowanie zastępów bazuje na naturalnej skłonności do łączenia się rówieśników w grupy.

Funkcjonowanie w małych grupach odpowiada więc podstawowym potrzebom dzieci, takim jak:

Poczucie bycia potrzebnym

Poprzez członkostwo w zastępie harcerz zostaje wciśnięty w jego działania; jego praca będzie doceniona, a nieobecność zauważona. Jego życie łączy się z innymi; on sam troszczy się o swoich kolegów i, co równie ważne, oni troszczą się o niego. Większa grupa zwykle nie może zapewnić takich układów między dziećmi.

Poczucie bycia godnym zaufania

Poprzez angażowanie się z tygodnia na tydzień w pracę zastępu również osobisty wkład w te zajęcia – chłopiec czy dziewczynka zostają zauważeni przez swoich kolegów. Rozwija się wzajemne zaufanie, a w efekcie powierzane są coraz bardziej odpowiedzialne zadania. Dzięki temu harcerz może spełniać coraz ważniejsze role. Po pewnym czasie może znajdzie okazję, by wypróbować swoich sił jako zastępowy czy nawet przyboczny – może się to zdarzyć lub nie, zależy od predyspozycji, ale potencjalnie każdy ma możliwość zostania przywódcą małej grupy.

Wspólne uczenie się

Przez wspólne działanie harcerze uczą się – każdy zgodnie z własnymi możliwościami, we własnym tempie. Niemniej wszyscy są zdolni do przeżywania nowych spraw we współpracy, dostosowując się do innych, budując wspólnotę. Razem uczą się zasad bycia w większej społeczności – klasie, miejscowości, własnej Ojczyźnie, w świecie. Mogą dzielić się swymi radościami, rozczarowaniami, osiągnięciami i niepowodzeniami; w grupie zdobywają nowe umiejętności i uczą się wykorzystywać je w praktyce.

Zaletą systemu małych grup jest to, że wszyscy uczą się od siebie nawzajem i nie jest tu potrzebna szczególna opieka czy nadzór dorosłych.

Poczucie odrębności

Zastępy zawsze rozwijają własną tożsamość i identyfikację – mają nazwę, proporzec, obrzędowość i własne, tajemne dla innych miejsce. Potrzeba odrębności jest ważna, choć sposób manifestowania swej inności wciąż się zmienia, zależy od decyzji samych harcerzy i środowiska, w którym działają. Poprzez wyraźnie zaznaczoną odrębność zastępu harcerze zyskują świadomość, czym on jest i są dumni z przynależności do grupy, którą sami stworzyli.

Możliwość własnego wyboru

Nikt nie lubi, by mówić mu, co i jak ma zrobić i jakich dokonywać wybor6w. Jest to prawda oczywista-kierujemy się nią wybierając współpracowników, przyjaciół, podobnie rzecz się ma z dziećmi. One także wolą się spotykać z ludźmi, którzy mogą się stać ich przyjaciółmi, a nie nadzorcami; działanie staje się wtedy przyjemniejsze i łatwiejsze. Młodzi ludzie lubią być razem, harcerz bardziej angażuje się w pracę, jeśli będzie mógł działać ze swoimi przyjaciółmi, ludźmi w tym samym wieku i na tym samym poziomie rozwoju, z podobną miarą zainteresowań i zdolności. Każdy harcerz powinien mieć możliwość wyboru, do którego zastępu chce należeć. Wszystko jedno, czy będzie on młodszy czy starszy – zawsze powinien otrzymać wolność wyboru zastępu, w którym czuje się najlepiej.

Rozwijanie poczucia przyjaźni

Nauka życia w grupie poprzez wspólną zabawę i pracę jest pomocą w rozwijaniu jednostek, wspólnot, społeczności i narod6w. Żaden człowiek nie żyje na bezludnej wyspie – aby przeżyć, musimy nauczyć się wsp6fdzialania z innymi ludźmi. System małych grup ma za zadanie zachęcanie i pobudzanie młodych ludzi do zdobywania podstawowych umiejętności potrzebnych do sprawnego funkcjonowania w dorosłym życiu.

Poprzez rozwijanie przyjaźni wewnątrz zastępu każdy harcerz uczy się, jak żyć. Często nie będzie świadom, co się stało, ale to właśnie jest najważniejszą częścią jego dorastania. W ten sposób uczy się zasad życia w społeczności, a przede wszystkim stawiania sobie wymagań i określania roli, jaką powinien odgrywać, by być w pełni wartościowym członkiem swojej malej społeczności. Jest to początek – przygotowanie do sytuacji napotykanych w późniejszym życiu.

Podejmowanie decyzji

Zachęcanie każdego do samodzielnego i grupowego podejmowania decyzji i umożliwienie ich realizacji jest świetną nauką odpowiedzialności. Poszczeg6lne postanowienia oraz sposób ich podejmowania mają duże znaczenie dla atmosfery panującej w zastępie: jeśli decyzje są udziałem tylko jednej osoby (np. zastępowego, drużynowego), poczucie tożsamości z grupą maleje, w konsekwencji harcerz nie będzie wykorzystywał maksymalnie swoich możliwości. Jeśli ma on być odpowiedzialny, musi podejmować decyzje, dzięki którym będzie miał wpływ na wydarzenia, będzie identyfikował się z tym, co dzieje się w jego zastępie.

Dokonywanie wybor6w

Wybieranie własnego przywódcy, możliwość kierowania działaniem małej grupy, aktywne wspieranie zastępu w pracy automatycznie przygotowuje do pełnienia funkcji przywódczych.

Stając się ,szefem” zastępu, harcerz musi uprzednio mieć kilka możliwości spróbowania własnych sił w kierowaniu innymi.

Stwarzanie takich okazji nie zawsze przynosi sukces i satysfakcją, ale na pewno odniesie pozytywny skutek w przygotowywaniu coraz to bardziej odpowiedzialnych zadań, np. organizacji gry na obozie. Drużynowy odpowiedzialny jest za to, by każdy harcerz miał szansę oficjalnie dowodzić swoim zastępem.

Podążając tym tropem harcerz powinien wiedzieć jaką rolę ma pełnić w zastępie każdy z jego członków. Jednak często osoba mająca zdolności przywódcze nie zostaje ,,oficjalnym” zastępowym.

Jeśli zastęp nie jest zdolny do samodzielnego wybrania swojego przywódcy i jego zastępcy drogą tajnego głosowania, to jest to doskonała lekcja demokracji, okazja do porozmawiania o własnych wyborach. Jest to bardzo ważne dla młodych ludzi, by ich ,,tyczenia” były akceptowane i wprowadzane w życie.

A jeżeli ktoś raz został wybrany na funkcję zastępowego, to czy już na zawsze musi ją pełnić? W wielu przypadkach tak się dzieje, jednak nie zawsze jest to najefektywniejsza metoda…

Osiąganie jak najlepszych wyników w zdobywaniu sprawności oraz możliwości spróbowania bycia zastępowym powinny być zapewnione jak największej liczbie os6b, m.in. poprzez wybieranie przywódcy na określony czas. Ten czas służby musi być zależny od:

– decyzji podętej przez zastęp,

– zdolności i sprawdzenia się wybranego harcerza w przewodzeniu grupie.

I może trwać miesiąc, kwartał, pół roku… zależnie od tego, jak zadecydują wspólnie członkowie zastępu.

Tekst pochodzi z materiałów kursu drużynowych starszoharcerskich Centralnej Szkoły Instruktorskiej ZHP w Załęczu Wielkim (1995 rok)

Część 2

Kościoły drewniane Mazowsza

Każdego roku, 1. listopada jeżdżę z rodziną na cmentarz do Warszawic. Miejsce, prawdę mówiąc, nie wzbudza zachwytu, kiedy wysiada się z autobusu na wąską drogę, która, gdzie nie spojrzeć, obstawiona jest samochodami przyjezdnych. Z drugiej strony jest to całkiem ciekawe miejsce, które warto odwiedzić ze względów estetyczno – kulturalno – WypadaWiedziećCoMaSięPodNosem.

Kupiony na jednej ze stacji benzynowych w drodze powrotnej z Przerwanek. Pierwsza myśl: kolejny przewodnik do kolekcji, może kiedyś się przyda.

Mówi się o takich miejscowościach jak Warszawice, że to „wiocha zabita dechami”, a może się okazać, że ta wiocha ma bardzo bogatą historię.

„Wieś (…) położona 16 km na południe od Otwocka. Po raz pierwszy wymieniona jest w 1252 r. (…) W 1476 r. książę mazowiecki Konrad II nadał wieś rycerzowi Pawłowi, założycielowi rodu Warszewickich. W 1827 r. były tu 32 domy i 224 mieszkańców, w 1893 r. – 41 domów o 312 mieszkańców.

Warszawice stały się siedzibą parafii w 1736 r., po przeniesieniu jej siedziby z pobliskiego Radwankowa (parafia istniała tam od 1419 r.). Pod koniec XIX w. parafia w Warszawicach (…) liczyła 2149 wiernych (obecnie 3365). Obecnie istniejący kościół został wzniesiony w 1736 r. z fundacji marszałka wielkiego koronnego Franciszka Bielińskiego. Restaurowany był w 1844 r.”

Z przewodnika dowiemy się jeszcze o szczegółach architektonicznych budowli jak i o jej XVIII – XIX wiecznym wyposażeniu.

Przewodnik niestety nie wspomina o dzwonnicy, która w przeciwieństwie do kościoła nie jest drewniana, równocześnie jeszcze pełni funkcję bramy. Specjalnie dla czytelników postarałam się o jej zdjęcie.

Strz.

PS. Silniejszym i zmotoryzowanym polecam czerwcową wycieczkę na rowerach do warszawickiej parafii św. Jana Chrzciciela np. na odpust, który to wypada 24 VI.

Innych zainteresowanych odsyłam na pętlę PKS w Otwocku celem sprawdzenia godziny odjazdu autobusu. Uprzedzam, że niestety nie chodzą tak często jak MiniBusy.

Drużynka prosto z pieca

Na szczęście trafiliśmy na wspaniałe dzieciaki i, tak prawdę powiedziawszy, w dużej mierze to właśnie one dają nam siłę i to dzięki nim cały czas mamy ten sam niesłabnący zapał do dalszej z nimi pracy. Kiedy widzę, jak z uśmiechem i entuzjazmem wykonują każde polecone im zadanie oraz jak z zaciekawieniem wsłuchują się w każde wypowiadane przez nas słowo, wtedy czuję się naprawdę szczęśliwa. Wtedy widzę, że było warto!


Niedawno zostałam przyboczną i nie muszę chyba opowiadać, jak wielkim wyzwaniem było dla mnie podjęcie tej decyzji (zwłaszcza, że nie „siedzę” w harcerstwie „od dziecka”). A jednak mimo to postanowiłam spróbować i- razem z Sylwią Czamarą i Pawłem Pawłowskim – założyć w tym roku drużynę.

Jako szkołę wybraliśmy sobie kresową szóstkę (nie było z tym większych problemów, gdyż mieliśmy tam kilkoro zaprzyjaźnionych dzieciaków, a i dyrektor szkoły od samego początku nastawiony był do nas bardzo przychylnie). Kolejnym plusem szóstki była harcówka (naprawdę super: cała w drewnie i z kominkiem), którą odziedziczyliśmy po działającej tam niegdyś drużynie ZHR-owskiej. Mając więc jedynie niewielkie kłopoty z dojazdem, tylko połowicznie świadomi czekających nas trudności, cieszyliśmy się jak dzieci i wypiekami na policzkach oczekiwaliśmy dnia naboru i tej upragnionej Pierwszej Zbiórki. Jednak w miarę upływu czasu, powoli zaczęło do nas dochodzić, czego tak naprawdę się podjęliśmy, a wiernym towarzyszem naszego Wielkiego Entuzjazmu stała się równie wielka Obawa: a jeśli nie damy rady?

Jednak postanowiliśmy spróbować. Otuchy i odwagi dodawał nam fakt, iż w sp. nr1 również powstawała nowa drużynka, a zakładały ją nasze „zwiewne” koleżanki: Gosia Osuch, Iza Półchłopek i Magda Firląg. Odsunąwszy więc na bok wszelkie Negatywne Myśli (które i tak uparcie powracały i gryzły nas po uszach) zasiedliśmy do układania planu pracy dla „młodszych”. I tu tak naprawdę pojawił się pierwszy prawdziwy problem; okazało się bowiem, że nie bardzo potrafimy sami przez to przebrnąć. W końcu jednak, po paru niekoniecznie długich dniach pracy i kolejnych równie niekoniecznie długich dniach ulepszeń oraz po „wcale nie krytycznej” ocenie naszej pracy przez Wielkiego Asterixa- udało nam się STWORZYĆ PLAN! (Może nie całkiem idealny, ale o taki chyba najlepszemu trudno- prawda, Tomku?J) A więc to, co wydawało się najtrudniejsze, mieliśmy już za sobą. Planowaliśmy przecież przez cały czas działać wg tego planu, no więc reszta powinna okazać się błahostką. Niestety- nie była.

Mieliśmy całkiem poważny problem jeżeli chodzi o pisanie konspektów i ustalanie kolejnych zbiórek. Sylwia mieszka bowiem w Karczewie, Paweł- w Celestynowie, ja w Otwocku. Nie mieliśmy i nie mamy więc możliwości częstego spotykania się, a ustalanie czegokolwiek telefonicznie (zważywszy chociażby na nieszczególnie zadowolonych z tego rodziców) jest nie za dobrym pomysłem. Ustaliliśmy jeden dzień w tygodniu, w którym planujemy wszystko, ale tak naprawdę zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nie zawsze będzie nam to wystarczać. No i jeszcze zupełnie nie znaliśmy kresów…

Mieliśmy tylko jedną zbiórkę, z której cała nasza trójka wyszła całkowicie załamana i zniechęcona. Była to zbiórka nr2, na której zjawiła nam się jedynie dziesiątka dzieciaków. Powód był taki, że tamtego niezbyt szczęśliwego dnia padał deszcz, a że pierwsza zbiórka odbyła się na dworze, większość dzieci myślała, że drugiej nie będzie. Nie przewidzieliśmy tego- i mimo, że nieobecność większości zdawała się być usprawiedliwiona, do końca mieliśmy zepsute humory (oczywiście nie mogliśmy pokazać tego dzieciom). Na szczęście taka sytuacja więcej nie miała miejsca i teraz( bez względu na pogodę) mamy na każdej zbiórce ok. 20-25 przyszłych harcerzy.

Oczywiście cały czas zdajemy sobie sprawę z tego, że dopiero zaczynamy i tak naprawdę ciągle się uczymy. Uczymy się razem z dziećmi. Doskonale wiemy, że cały ten początek jest dla nas wszystkich Wielkim Okresem Próbnym- my sprawdzamy dzieciaki, a one sprawdzają nas. A jak to się zakończy? Tego nie mogę teraz powiedzieć i chyba nikt nie może, ale zarówno ja, jak i Sylwia i Paweł- cała nasza trójka ma gorącą nadzieję, że uda nam się temu wszystkiemu sprostać i „zaharcerzyć” do naszego Związku paru nowych harcerzy.

Ita

W Nadwełtawskim Grodzie

„Pełne dwuznaczności, nadwełtawskie miasto nie gra w otwarte karty. Ta kokieteria starej damy, co udaje, że jest już tylko martwą naturą, niemal pozostałością dawnej świetności, przygaszonym krajobrazem pod szklanym globem, dodaje uroku. Wkrada się w dusze za sprawą czarów i sekretów, do których tylko ona ma klucz. Praga nie popuszcza nikomu, kogo schwytała…” A. Ripellino

No to chyba zostałem schwytany… Zaczęło się już w pociągu. Moim zdaniem jest to najkorzystniejszy sposób dotarcia do stolicy Czech. Najkorzystniejszy nie znaczy najtańszy. Podróż dosyć długa (ok. 10 godz.) ale całkiem wygodnie a decydując się na miejsca sypialne nawet się nie zdążyłem zbytnio zmęczyć. Mając na uwadze opowieści dobrych ludzi wiedziałem że należy odpowiednio zadbać o swój plecak a w szczególności dokumenty i walutę. Wszystko co możliwe odpowiednio przygotowałem (pieniądze porozkładane po wszystkich możliwych kieszeniach, paszport cały czas na oku no a plecak pod głową i dodatkowo jeszcze poprzypinany karabinkami do łóżka, a cały przedział zamknięty od wewnątrz specjalnym patenciarskim zamkiem PKP-jak nic twierdza nie do zdobycia) i w pełni już spokojny udałem się na „leciutką” drzemkę. Czwarta nad ranem może sen przyjdzie… no i przyszedł, a nawet dwóch. Z pięknie opalonymi twarzami i w tradycyjnym stroju służbowym z trzema paskami. Tylko sobie znanym sposobem szybko pokonali superzamknięcie przedziału i wprawionym wzrokiem przebadali co by tu sobie wypożyczyć. Na szczęście w przedziale nie byłem sam i moja sąsiadka z łóżka poniżej (później okazało się – pani profesor od owadów w podróży na konferencję międzynarodową) odpowiednio ustosunkowała się do zaistniałej sytuacji. No i się obudziłem… Panów sportowców już nie było. Pociąg nagle zaczął hamować w szczerym polu. Jak się później okazało nie w każdym wagonie były rozpisane warty i część pasażerów miała trochę lżejsze bagaże. Jak widać nie tylko my chcemy do Europy, czescy „sportowcy” nie chcą być gorsi. Ale nie ta przygoda spowodowała że już teraz myślę o ponownej podróży Warszawa-Praha.

Teoretycznie noclegów nie trzeba wcześniej zamawiać. My tak niestety zrobiliśmy. Wszystkich formalności dopełniliśmy od razu na dworcu (Praha-hlavni nádra?i) korzystając z jednej z wielu miejscowych informacji. Miał być sympatyczny pokój z okrągłym oknem oraz porannym śniadaniem. Sympatyczny pokój na ulicy Opletalovej okazał się jednym z tysiąca pomieszczeń akademika studenckiego, udostępnianego w trakcie wakacji naiwnym turystom. Czesi chyba wiedzą co to jest dobra reklama, bo wolnych miejsc było mało. A na pokładzie przegląd chyba z całego świata (najwięcej japończykopodobnych z nieodłącznymi aparatami). Brak obiecanego okrągłego okna, wszystkobrudzące ściany, międzynarodowe kolejki pod prysznic oraz brak śniadań wliczonych przecież w cenę wcale nas nie zniechęcały bo przecież nie przyjechałem tutaj siedzieć w pokoju. Dodatkowym dreszczykiem emocji była obsługa tego lokalu. Przemili młodzi Arabowie łamanym czesko-angielskim udzielali nam wyczerpujących informacji. (trochę słaby termin wybrali sobie na praktyki). Ale już teraz z sympatią myślę o powrocie na ulicę Opletalovą. A dlaczego?

„Złota Praga”, „miasto stu wież”, „najpiękniejsze miasto Europy” tak niekiedy mówi się o Pradze. Żadne zdjęcia, żadne informatory a tym bardziej nieudolne moje próby dziennikarskie nie oddadzą w pełni klimatu tego miasta. Małe kręte uliczki, pełne sklepików z różnymi pamiątkami (lalki-kukiełki, kryształy, obrazy to klasyczne suveniry z tego miejsca) całe mnóstwo starych, bardzo ciekawych architektonicznie budynków, bogate zdobienia i dużo zieleni to typowy praski krajobraz. (statystyczna Praha to min: 900 ha centrum historycznego zaliczonego przez UNESCO do światowego dziedzictwa, 10 000 podlegających ochronie dzieł sztuki, 10 000 ha terenów zielonych, 2570 km ulic oraz rozległa sieć metra z 43 stacjami) Pragi na szczęście, nie da się zwiedzić i poznać podczas jednego wyjazdu. A to coś jest nieczynne (nam np. nie udało się w ogóle zobaczyć dzielnicy żydowskiej (Josefov), zamkniętej dla zwiedzających z powodu szabasu a później złej pogody) albo jeszcze się nie wie że tam warto być i zobaczyć coś ciekawego, albo po prostu zabraknie czasu. A każdy znajdzie coś dla siebie. Nie tylko charakterystyczne budowle (Zamek Praski -Pra?skŷ Hrad, Rynek Starego Miasta z pomnikiem Jana Husa, Ratuszem Staromiejskim i zegarem astronomicznym, Wyszehrad i wiele innych), niezwykle bogato zdobione złotem i szlachetnymi kamieniami kościoły (św. Mikołaja, Marii Panny przed Tynem, św. Jakuba itd.) ale również bardzo klimatyczne małe uliczki z równie klimatycznymi knajpkami i knedlikami (byliśmy min w knajpie gdzie rozpoczyna się przygoda Wojaka Szwejka- U Kalicha). Godne polecenia jest również praskie ZOO oraz kilka okolicznych ogrodów i parków.

Dla mnie najbardziej magicznym miejscem stał się zdecydowanie gotycki wiadukt, oparty na 16 masywnych sklepieniach łączący odległe o ponad 500 metrów Stare Miasto z Małą Straną- czyli Most Karola (Karlův Most). Chronią go potężne drewniane izbice i stojące z obydwu stron wieże. Most Karola zawsze był czymś więcej niż kładką przez Wełtawę. Dawniej odbywały się tu turnieje, bitwy, egzekucje. Dzisiaj to miejsce tysiąca turystów bez względu na porę dnia i roku. W nocy latarnie rzucają cienie na rzędy rzeźb podkreślając atmosferę tajemniczości i niezwykłości. W porannej mgle dla niektórych most ten nabiera wymiaru magicznego, innych przeraża. Dla mnie to nie tylko źródło inspiracji ale tam po prostu dobrze się czuję.

Polecam Pragę. Naprawdę warto…

Jurek Lis

Mój idaeł kobiety

Można powiedzieć, że „na arenie hufcowej” zaistniałeś dość dawno. Jak to się stało, że wskoczyłeś w harcerskie bojówki i beret ?

Harcerskie początki wyssałem z „mlekiem matki” – oboje rodzice byli przez wiele lat czynnymi instruktorami – nawet poznali się w harcerstwie. Moją pierwszą jednostką była gromada zuchowa „Rozśpiewane Krasnale”, prowadzona przez dh. Ewę Wawrzynowską w Szkole Podstawowej nr 2.

Zostało Ci coś z tego „rozśpiewania”? Albo z krasnala?

Raczej nie… Gromada po kilku latach przestała działać a ja straciłem kontakt z harcerstwem. A śpiewać jak nie potrafiłem tak i nadal nie potrafię .Powróciłem po latach, już jako pełnoletnia osoba. Było to w 1997 roku, gdy wziąłem udział w kursie łączności na SAS-ie w Perkozie. Na ten wyjazd namówił mnie dh Bogdan Kusina.

Czy patrząc z perspektywy czasu uważasz ten moment za przełomowy?

Na pewno tak. Po powrocie z obozu uczestniczyłem w zbiórkach 126 DHS, prowadzonej wtedy jeszcze przez Maćka Wojtasiewicza. Od razu czułem w tym podstęp bo już w październiku zostałem wybrany na Szefa Harcerskiego Klubu Łączności „Pająk”, którym jestem do chwili obecnej. Cały scenariusz mojej „kariery” został przez dh Bogdana bardzo szczegółowo zaplanowany. Sytuację to można uznać za wręcz podręcznikowy schemat zdobycia, przeszkolenia i wykreowania swojego następcy. Cały czas mogłem z jego strony liczyć na ogromne wsparcie – jest przecież Instruktorem z ogromnym doświadczeniem – od nikogo wcześniej ani później nie dowiedziałem się tyle o łączności, harcerstwie i życiu. Nadal często mam przyjemność się z Nim spotykać i za każdym razem dowiaduję się czegoś nowego.

Można powiedzieć – błyskawiczna kariera. Jak wspominasz swoje przyrzeczenie?

Chyba – niestety – błyskawiczna. Zostałem od razu rzucony na głęboką wodę, nie mając praktycznie żadnego zaplecza od strony harcerskiej. O ile z łącznością jakoś sobie radziłem to od strony obrzędowej i organizatorskiej miałem wiele do nadrobienia. Oczywiście cały czas miałem i mam do pomocy wspaniałych współpracowników – Kasię i Anię Czerniak, Maćka Michalczyka, Maćka Wojtasiewicza i oczywiście Tomka Lubasa, bez którego na pewno bym sobie nie poradził.

Moje przyrzeczenie było jedynym w swoim rodzaju. Odbyło się na zamku w Czersku, w całkowitym zaskoczeniu i konspiracji przede mną. Ja sam byłem zaangażowany w przygotowanie przyrzeczenia dla Maćka Michalczyka i nie miałem żadnego pojęcia że wezmę w nim udział po drugiej stronie. Całością dowodził Maciej Wojtasiewicz. Wszystko zaczęło się od „zniknięcia” jednej z harcerek – to nie była Twoja siostra ?

Ile razy mam powtarzać, że Marysia Mikulska nie była, nie, jest i chyba nie będzie moją siostrą?!

Na poszukiwania wyruszyli wszyscy zgromadzeni podzieleni na kilka zespołów. Jednym zespołem dowodził Maciek Michalczyk. Tuż za murami został przez nas złapany, związany i sturlany z nasypu. I tu się zaczęło – w samochodzie zaczął wyć alarm, ktoś krzyknął „złodzieje” wszyscy się rozbiegli, ja miałem poczekać przy wyjącym aucie na kluczyki i pilota do alarmu. Z kluczykami wrócił Maciek W., blady i przerażony – stwierdził, że drugi Maciej spadając wpadł na drzewo i nie oddycha. Przestało być wesoło – wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do najbliższej stacji zadzwonić – wtedy jeszcze nikt nie miał telefonu komórkowego. Tam jednak telefonu nie znaleźliśmy, Maciej zadecydował, że wracamy i sami zawiedziemy rannego do szpitala. Kiedy wjechaliśmy na teren Zamku wszystko było już przygotowane – wszyscy stali w kręgu z zapalonymi świecami, Maciek już czekał, ja miałem się szybko przebrać w mundur .

Nie wiem czy ktoś inny miał takie przeżycia w czasie przyrzeczenia – dla mnie było to niezapomniane wrażenie. Dziękuję też Asi Kuczyńskiej, która w odpowiednim momencie położyła mi rękę na ramieniu!

Przejdźmy teraz do bardziej prozaicznego tematu – nauki. Czym zajmujesz się jako student?

Studiuję na Wydziale Elektroniki i Technik Informacyjnych Politechniki Warszawskiej. Właśnie zaczynam 8 semestr nauki. Moja specjalizacja to „Systemy i Sieci Telekomunikacyjne”. Wydział wybrałem jeszcze przed wyjazdem na obóz do Perkoza, ale specjalizację dużo później. Początki nauki były bardzo trudne – dużo matematyki i elektroniki, ale jak już się przez to przeszło to dalej było naprawdę przyjemnie. Wszyscy jednak narzekamy tam na permanentny brak kobiet – na moim semestrze jest … jedna.

Czy wybór kierunku studiów miał związek z twoją łącznościową pasją?

Można tak powiedzieć. Od dawna interesuję się krótkofalarstwem. Chociaż wiedza akademicka ma się nijak do łącznościowej praktyki, ale przynajmniej studiuję to, co lubię i to, co sprawia mi przyjemność. Na uczelni poznałem teorię pola elektromagnetycznego, budowę typowego wzmacniacza i anteny, nie mówiono jednak jak sprawnie rozstawić maszt i jakie miejsce wybrać aby uzyskać najlepsze wyniki radiowe.

Co uważasz za swoje największe osiągnięcie?

Chyba znalezienie sposobu na połączenie zainteresowań, hobby, nauki i pracy – przecież wszystko obraca się wokół szeroko pojętego radia. Jestem krótkofalowcem, szefuję Klubowi Łączności, studiuję telekomunikację i pracuję jako… informatyk. Powodem do dumy są chyba też uprawnienia, które zdobyłem – mam Świadectwo Uzdolnienia Radiooperatora w Służbie Amatorskiej klasy A – tzn. musiałem wykazać się biegłością nadawania i odbioru telegrafii.

Klub łącznościowy organizuje kurs łączności. Opowiedz o tym szerzej.

W najbliższym tygodniu rozpoczyna się kurs nauki telegrafii (alfabetu Morse’a). Umiejętność ta niezbędna jest do zdobycia Licencji Radioamatorskiej I klasy. O ile zdobycie wiedzy teoretycznej potrzebnej do zdania egzaminu nie sprawia ogromnych problemów, to nauka „titania” jest długą, trudną i żmudną pracą. Należy poznać brzmienie liter, cyfr i znaków specjalnych. Kursant musi umieć odebrać nadawany tekst na słuch i zdążyć go zapisać, musi też umieć podobny tekst nadać.

Równolegle z nauką telegrafii powtarzany będzie materiał teoretyczny.

Bez względu na to czy aktualnie kurs trwa czy nie serdecznie zapraszamy na zajęcia Klubu Łączności – na rozpoczęcie przygody z łącznością zawsze jest dobry dzień. Zajęcia odbywają się dwa razy w tygodniu – we wtorek i czwartek w godz. 18 – 20. Instruktorem prowadzącym jest dh Tomek Lubas, kurs telegrafii poprwadzi dh Krzysiek Krzeszewski.

Prowadzisz dość intensywne życie. Znajdujesz w nim czas na bezpośrednie kontakty z ludźmi, np. kobietami ?

Znajduję czas na spotkania i z ludźmi i z kobietami J . Uprzedzając kolejne pytanie – nie mam żadnej specjalnej kobiety na oku. Cały czas jestem otwarty na wszelkie propozycje. Ważne jest tu słowo „bezpośrednie”. O ile kontakt „wirtualny” może być początkiem ciekawej znajomości, to różnego rodzaju „chat’y” w żaden sposób nie mogą i nie powinny zastępować bezpośredniego kontaktu. Nie ukrywam, że sam jestem użytkownikiem Gadu-Gadu i codziennie z jego pomocą kontaktuję się z przyjeciołmi – to jednak zawsze mamy możliwość spotkania się w rzeczywistości!

O ile w ciągu tygodnie nie mam ani czasu ani siły na wychodzenie z domu, o tyle w weekend staram się zawsze zrobić coś ciekawego. Kilka tygodni temu zostałem zarażony grą w kręgle – świetna zabawa niestety bardzo kosztowana. Dopóki pozwalała na to pogoda starałem się codziennie przejechać kilkanaście kilometrów na rowerze. Teraz ze względu na porę roku przenoszę się na … basen.

Mojego życia nie nazwał bym intensywnym – raczej monotonnym. Pobudki o tej samej porze, te same twarze w pociągu, długi dzień pracy i powrót do domu. Dla większości starszych osób to nie żadna nowość – ale mnie to nadal bardzo męczy.

Czy masz jakiś ściśle określony ideał kobiety?

Na ten temat można by przeprowadzić osobny wywiad – bo nie da się w jednoznaczny sposób odpowiedzieć na to pytanie. Najłatwiej jest powiedzieć, że kobieta powinna mieć w sobie to „coś” – ale to było by zbyt banalne. Na pewno należy rozdzielić sprawy wyglądu, powierzchowności od tego co kobieta ma w głowie, jak się zachowuje, co myśli itd. O ile to pierwsze zawsze odgrywa decydujące znaczenie w momencie poznania – dopiero później można dowiedzieć się czegoś więcej o jej wnętrzu. Zwracam także bardzo dużą uwagę na grę ciała – może się przeceniam, ale uważam, że jestem w stanie dowiedzieć się bardzo dużo o kobiecie przez pewien czas ją obserwując.

Ale wracając do sedna :

175 cm wzrostu, maksymalnie 25 lat, nie może być anorektycznie chuda, najlepiej aby miała krągłe uda, i długie maksymalnie kręcące się włosy, kolor generalnie bez znaczenie – choć lepiej jak by były jasne, musi studiować i mieć dobrze określony plany na przyszłość. Powinna wiedzieć czego chce w życiu, ale nie powinna za wszelką cenę dążyć do dominacji. Do tej pory jeszcze osobiście takiej bliżej nie poznałem Zna ktoś może taką (mój e-mail: mosuch@elka.pw.edu.pl)

Plany na najbliższą przyszłość?

W lutym mam zamiar bronić swoją pracę inżynierską. To jest na razie mój jedyny realny plan, któremu wszystko jest i będzie podporządkowane. Kiedyś powiedziałem sobie, że skończę te studia choćby nie wiem co. Jeżeli będzie taka konieczność to zrezygnuję także z pracy i zawieszę działalność w Hufcu. Po obronie mam zamiar udać się na zasłużony urlop na narty. Wtedy będę miał chwilę czasu zastanowić się co dalej, w jakiej formie kontynuować studia i pracę . W sumie mamy już październik, więc wcale nie mam aż tak dużo czasu na przygotowania i naukę.

No cóż – życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.

Dzięki, do zobaczenia.

Ola Kasperska

Każdy los wygrywa

„Dziś ty pomożesz dzieciom – jutro dzieci pomogą Tobie”. Oto jedno z haseł towarzyszących loterii, która odbyła się w niedzielę, 7 października br. przy kościele pw. M B Częstochowskiej w Józefowie. Organizatorami loterii byli: Forum Chrześcijańskie oraz 5 Drużyna Harcerska „LEŚNI” działająca przy SP nr 2 w Józefowie. Zebrane pieniądze przeznaczone były na potrzeby świetlicy działającej w domu parafialnym.

Już wcześnie rano harcerze zabrali się do pracy i porozwieszali plakaty (które powstawały wiele godzin, aż do późnych godzin nocnych) informujące o loterii, żeby wszyscy zobaczyli je jak najwcześniej.

Loteria jako taka, czyli „kasa” i „fantownia” mieściły się w jednym z dolnych pomieszczeń domu parafialnego. Po każdym nabożeństwie napływali tam wielkimi falami zainteresowani. Głównie byli to rodzice z dziećmi, bo fantami w loterii były różnego rozmiaru i rodzaju zabawki. Można było wygrać długopis, sprzęt do produkcji baniek mydlanych, mini puzzle, skakankę, pluszowego misia, lalkę, samochód ciężarowy, albo „resoraka”, pudełko plasteliny, breloczki z postaciami z powieści o Harrym Potterze i wiele innych rzeczy. Niektórzy losujący stwierdzając nieprzydatność wygranej zostawiali ją w darze dla dzieci ze świetlicy.

Na kilka dni przed loterią wydawało się, że będzie nas za dużo (harcerzy ma się rozumieć) i że tylko będziemy sobie włazili pod nogi. Za dużo, czyli ponad dziesięcioro. Okazało się, że bardzo się myliłam. W momentach największego natężenia zainteresowania loterią brakowało rąk do podawania. Losów było coś koło czterech setek, w większości były to jakieś niezbyt duże rzeczy i jeszcze miały niemal mikroskopijne numerki. To wszystko utrudniało trochę odszukiwanie fantu z takim samym numerkiem jak na trzymanym w ręku losie. No i ten stres – niektórzy właściciele losów źle znosili oczekiwanie. Był nawet jeden taki przypadek, że był los, a nie było odpowiadającej mu nagrody. Spryt i wrodzone u niektórych osobników kombinatorstwo nas nie zawiodło. Jak wybrnęliśmy pozostanie naszą słodką tajemnicą. Powiem tylko, że nikt nie został pokrzywdzony, ani świetlica, ani wykupujący losy, ani Forum, ani Drużyna, ani Parafia, ani pies z kulawą nogą, ani przykościelny ogródek, nie został też ruszony żaden z zaparkowanych przed wejściem samochodów, ani nic czego we tej chwili nie jestem w stanie wymyślić. Ogólnie, to uwijaliśmy się przy obsłudze loterii jak mrówy, a i tak niektórzy mieli do nas pretensje. Nie koniecznie słusznie, bo to przecież nie nasza wina, że wygrali coś co im się nie podobało. Była przykładowo sytuacja, że pewna starsza pani wygrała grzechotkę. Albo sytuacja innego rodzaju: przyszło dwóch chłopców i pierwszy przez nas obsłużony wygrał pluszowego misia, na co kolega uprzejmie ryknął mu śmiechem w twarz. Jednak oczka mniej mu się śmiały, kiedy jeden z harcerzy wręczył mu landrynkowo różowe pudełko z lalką. Wydaje mi się, że pomyślał sobie, iż złośliwie mu daliśmy taką nagrodę i chyba na jakiś czas znienawidził harcerzy :). Na szczęście przeważały nastroje pozytywne.

Loteria cieszyła się takim powodzeniem, że zamiast skończyć się o 13:00, skończyła się o 15:00. Poświęcenie naszego cennego niedzielnego czasu zostało słodko wynagrodzone. Po wszystkim dostaliśmy tort, jak najbardziej przeznaczony do konsumpcji, a także zostaliśmy zaproszeni na herbatkę.

Zewnętrzne akcje, typu loteria dla dzieciaków, są dla nas, harcerzy, szansą pełnienia harcerskiej służby ogólnie pojętemu „otoczeniu” – do czego zobowiązywał się każdy z nas składając Przyrzeczenie Harcerskie. Z drugiej strony była to swego rodzaju reklama drużyny. Swoją obecnością i pracą pokazaliśmy, że w ogóle istniejemy – tym, którzy nie wiedzieli tego jeszcze – i udowodniliśmy, dotąd jeszcze nie przekonanym, że harcerz jest pożyteczny i niesie pomoc bliźnim (3 pkt. Prawa Harcerskiego).

Strz.