Harcerski Ośrodek Badania Opinii Społecznych

Pewnego razu zadaliśmy („my” – czyli Rada 5 D.H. „LEŚNI”) sobie pytanie: co tak naprawdę ludzie myślą o harcerstwie? Czy są to obiegowe opinie, które łatwo przewidzieć? Czy mieszkańcy mogą nas czymś zaskoczyć mówiąc o harcerstwie?

Doszliśmy do wniosku, że nie sposób na te pytania odpowiedzieć bez przeprowadzenia badania opinii wśród mieszkańców.

Ankieta była przeprowadzona 21 stycznia 2001 r. przed trzema największymi sklepami w Józefowie. Przy każdym z nich harcerze przez cztery godziny pytali klientów sklepów ich stosunek do harcerstwa. Odpowiedzi były wpisywane na specjalnym formularzu, który pozwalał zadać pytania w taki sposób, żeby odpowiedzi było można łatwo przeanalizować. Drugim powodem zastosowania takiego formularza było to, że chcieliśmy zabrać jak najmniej czasu „zakupowiczom”. Wiadomo – dzieci, obiad, inne obowiązki czekały. Przecież nikt wychodząc do sklepu nie spodziewał się, że spotkają go harcerze i będą chcieli zabrać mu trochę czasu.

Chcieliśmy, żeby nasze badanie było prowadzone zgodnie z metodologią stosowaną przy tego typu badaniach. Skonsultowaliśmy się więc z sobą, która zawodowo zajmuje się takimi badaniami. Dzięki Patrycji Szamańskiej (dzięki Patrycja!) uniknęliśmy kilku błędów.

Drugim tematem, o jaki pytaliśmy ludzi było to, czy harcerze w Józefowie są widoczni. I czy ta ew. widoczność ogranicza się do kilku spektakularnych akcji (święta kościelne i państwowe) czy też można ich spotkać na ulicy, w szkole – wszędzie tam, gdzie jest pole do harcerskiego działania.

Trzecia rzecz, jaka nas interesowała to czego mieszkańcy od harcerzy oczekują. Czy chcą, żeby harcerze organizowali wycieczki dla dzieci spoza harcerstwa, pomagali osobom starszym, opiekowali się przyrodą?

STOSUNEK DO HARCERSTWA

Z dużą satysfakcją stwierdziliśmy, że mieszkańcy Józefowa mają zdecydowanie pozytywny stosunek do harcerstwa. Liczyliśmy na przychylność, ale aż takie poparcie dla naszych działań nas zaskoczyło: 92% ankietowanych mężczyzn i 77% ankietowanych kobiet ma zdecydowanie pozytywny stosunek do harcerstwa. Stosunek „zdecydowanie negatywny” lub „raczej negatywny” ma odpowiednio 3% mężczyzn i 4% kobiet.

Nic dziwnego więc, że większość tych osób, które w młodości były harcerzami zachęca swoje dzieci do wstąpienia do drużyny harcerskiej.

OCZEKIWANIA

Na co liczą rodzice posyłając dzieci na zbiórki? Z pewnością na to, że instruktorzy prowadzący zbiórki będą ich wspierali w wychowywaniu dzieci. Tych, którzy byli tego zdania (byli „zgodni” lub „raczej zgodni” w tym, że harcerze są na zbiórkach wychowywani) było aż 76%. Czy harcerz możę być wzorem dla innych? Na to pytanie stanowcze „tak” odpowiedziało 82% badanych mieszkańców. W czym to by się miało wyrażać? M.in. w lepszych stopiach w szkole (47% odpowiedzi). Dziękujemy za takie zaufanie. Postaramy się go nie nadużyć…

Jakie działania harcerze powinni podjąć aby sprostać oczekiwaniom?

4% ankietowanych mieszkańców nie widziało żadnego pola do działania. Ale to zdecydowana mniejszość. Czego oczekiwała większość? Głównie tego, że harcerze będą pomagali: młodszym, rówieśnikom, osobom starszym, ludziom biednym, zwierzętom, władzom Józefowa. Działalność charytatywna była wśród odpowiedzi zdecydowanie na pierwszym miejscu. Ale nie tylko. Mieszkańcy widzą harcerzy w roli organizatora imprez, wycieczek za miasto, uczestników uroczystości kościelnych państwowych. Często powtarzała się odpowiedź, że harcerze powinni więcej pokazywać się „na mieście”. Zapewniam, że przy organizacji tych właśnie imprez częściej będzie widać harcerskiej mundury…

Ważnym tematem, również często poruszanym była dbałość o tradycję narodową, miejsca pamięci, akcje propagowania naszej kultury.

WNIOSKI

Fakty badawcze dostarczyły nam materiału do wyciągnięcia konkretnych wniosków.

I tak harcerz stawiany jest za wzór osobowy, godny naśladowania. Również poziom akceptacji harcerzy jest dość okazały. Tak więc powinniśmy się cieszyć z tak dużego zaufania społecznego jakim obdarzają nas ludzie. Niemniej jednak prawdą jest, iż powyższa opinia opiera się na pozytywnym stereotypie harcerza jako osoby realizującej szczytne idee w duchu patriotyzmu, gotowej do poświęceń dla innych. Według mnie taka wiedza wśród społeczeństwa jest niewystarczająca. Brak znajomości celów, jakie stawiają drużyny ich problemów sprawia, iż wielu rodziców nie zdaje sobie sprawy jak wiele pracy instruktorzy poświęcają wychowaniu dzieci. Poza tym wiedza nie wykraczająca poza stereotyp nie pozwala na dostrzeżenie i zrozumienie ogromu zakresu dziedzin i aktywności, w jakich młodzi harcerze mogą się doskonalić i tym samym zdobywać niezbędną zaradność życiową.

Nasz drugi wniosek wypływa z faktu, iż harcerze postrzegani są jako grupa wybitnie elitarna. Z jednej strony to bardzo dobrze, ale istnieje ryzyko, iż potencjalni kandydaci na druhów zrażą się wrażeniem hermetyczności harcerskiej grupy i tym samym jej niedostępności.

Tu nasuwa nam się konkluzja kierowana głównie do osób planujących przyszłą politykę promocyjną harcerstwa, aby postarali się o większą otwartość w stronę ludzi.To dotyczy również rodziców. Dzięki temu harcerstwo przestanie być tak tajemnicze i odrealnione, a stanie się bliższe wszystkim.

Wśród odpowiedzi pojawiła jedna bardzo ważna. Otóż pewna osoba zauważyła, że harcerze zostaje się nie tylko dla innych ale też dla siebie samego. Uczestnicząc w życiu drużyny uczymy się przecież być coraz lepsi. A że samodoskonalenie najlepiej przebiega w obcowaniu z przyrodą harcerze powinni poznawać okolicę i naszą lokalną historię.

Czego dopilnować obiecują:

Tomasz Woj – Wojciechowski i Mirek Grodzki

P.S. Ankietę przygotowali lub przeprowadzili: Ania Michałowska, Beata Bejne, Daria Ładna, Jan Wojciechowski, Janek Brzeziński, Jurek Ołpiński, Karina Zielińska, Karolina Grodzka, Kuba Wojciechowski, Marek Rudnicki, Ola Wojciechowska, Tomasz Wojciechowski, Tomek Lach.

Dziękujemy harcerzom z 3 DH “Zawiszacy” za pomoc.

P. P.S. Więcej informacji o ankiecie i jej wynikach szukaj na naszej stronie internetowej: http://zhp.otwock.com.pl/szczep_jozefow/

Do redakcji przyszedł list…

Oto kilka uwag odnośnie wypowiedzi pwd. Aleksandra Senka zamieszczonego w “Przecieku” 5(15), str. 13-14:

W odradzającej się Polsce w roku 1945 żywa była legenda Armii Krajowej, Powstania Warszawskiego i udziału w nim oddziałów harcerskich. Legendę umocniło i upowszechniło pierwsze po wojnie wydanie książki Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na szaniec”. Miało to miejsce w 1946 roku. (W tym samym roku Władysław Gomułka uznał za błąd dopuszczenie do reaktywowania reakcyjnych organizacji młodzieżowych, zwłaszcza ZHP).

Przez dużą część młodzieży „Kamienie na szaniec” traktowane były jak Ewangelia. Nowa, kształtująca się z nadania jałtańskiego władza, obserwowała z niepokojem rozwój harcerstwa, które z 238 tysięcy w roku 1946, rozrosło się do 296 tysięcy w roku 1948. Tymczasem komunistyczny Związek Walki Młodych liczył w tym czasie wśród uczniów 59 tysięcy członków. W trakcie Centralnej akcji Szkoleniowej zorganizowanej nad Świdrem w sierpniu 1948 roku, zapoznawano kadrę instruktorską z podstawami marksizmu. Wykłady prowadzili: Jerzy Tepicht, Leszek Kołakowski, Włodzimierz Brus. Wiodącą lekturą były „Zadania związków młodzieży” Lenina. Gorącymi zwolenniczkami przemian były: hm. Wiktoria Dewitzowa Naczelniczka Harcerek, żona Jerzego Tepichta Pelagia Lewińska, pracująca w wydziale propagandy komitetu Centralnego PPR i mianowana Sekretarzem Generalnym ZHP, Naczelnik Harcerzy Roman Kierzkowski. Tymczasem spośród 16 komendantek chorągwi tylko jedna była zbliżona do PPR, a spośród komendantów (przypominam: było harcerstwo żeńskie i męskie) tylko dwóch.

Nic więc dziwnego, że w latach 1948-1950 miał miejsce proces brutalnego zniszczenia polskiego harcerstwa. Potępiono wówczas i zanegowano całość ideowego i pedagogicznego dorobku ruchu harcerskiego. Istnienie ZHP zamknęła ostatecznie uchwała Rady Naczelnej Związku Młodzieży Polskiej z 20 stycznia 1951 roku, zgodnie z którą komendy wojewódzkie ZHP przekształcały się w wydziały harcerskie zarządów wojewódzkich, a komendy powiatowe – w referaty harcerskie zarządów powiatowych ZMP. Wiek harcerski członków Organizacji Harcerskiej ograniczono tylko do szkoły podstawowej. Klasy były zastępami, a całe szkoły drużynami. Opiekę sprawował etatowy instruktor – przewodnik OH. System ten uznano za nieskuteczny i próbowano reformować przekształcając OH w Organizację Harcerską Polski Ludowej (OHPL). Zmiany, głównie kosmetyczne też nie zadowalały zwłaszcza w przełomie Polskiego Października 1956.

Dopiero na Zjeździe Łódzkim rozpoczętym 8 grudnia 1956 roku o godzinie 11, zwanym oficjalnie Ogólnopolską Naradą Działaczy Harcerskich, postanowiono: nie reaktywować dawnego ZHP, lecz powołać nową organizację o tej samej nazwie. M.in. gorącym przeciwnikiem odrodzenia ZHP, wraz z innymi działaczami komunistycznej OHPL , był Jacek Kuroń. 60-osobowa Rada Naczelna nowego ZHP liczyła tylko 20 instruktorów dawnego ZHP. Uchwała Zjazdu głosiła m. in.: „Z uwagi na pełne usamodzielnienie i przekształcenie się Organizacji Harcerskiej Polski Ludowej we wspólny związek dzieci, młodzieży i instruktorów pracujących w oparciu o metody harcerskie, przywraca się tradycyjną nazwę: Związek Harcerstwa Polskiego”.

Od tego czasu, wraz z powrotem do pracy instruktorów przedwojennych i szaroszeregowych wraca do drużyn system zastępowy. Tak oto system zastępowy odżył, ale nie na długo, bo już po roku harcerski tygodnik “Na Przełaj” zamieścił artykuł “Po co to wszystko”, w którym wykpiono metodykę tradycyjnego harcerstwa. Tym nie mniej system ten z większym lub mniejszym powodzeniem działa do dzisiaj. W mojej drużynie im. Eugeniusza Stasieckiego („Piotra Pomiana”), działającej przy Szkole Podstawowej nr 6 w Otwocku, zastępowi byli wybierani przez zastęp, a drużynowy potwierdzał tylko wybór w rozkazie drużyny. Pamiętam, że zastępowym czwartoklasistów był ich kolega z klasy, zresztą świetnie sobie radzący z zastępem, nota bene późniejszy biznesmen. Wszyscy zastępowi, przyboczny, gospodarz drużyny, kronikarz stanowili zastęp zastępowych, których zastępowym byłem ja, ich drużynowy. Nasze zbiórki, wycieczki, narady itp., były wzorcem działania dla zastępowych, którzy powtarzali je w swoich zastępach.

Nigdy nie starałem się, by „działanie zgodne z Metodą” było dla mnie wyrocznią. Po prostu było nam dobrze ze sobą i to było najważniejsze. Wspólne biwaki, wycieczki, obozy letnie dodawały nam ochoty do dalszego działania. Bardzo mało interesowała mnie teoria i METODA. A harcerze byli wspaniali. Doceniam to po latach.

Wasz „Biała Sowa”

Otwock i okolice

Znów coś mi wpadło w oko i jeszcze przykleiło się do rąk – niestety tylko w ramach pożyczki. Bajerancki przewodnik po Otwocku i okolicach pod zaskakującym tytułem – „Otwock i okolice”;) autorstwa Pawła Ajdackiego i Jacka Kałuszko. [Turystyczne artykuły Pawła Ajdackiego możecie przeczytać w każdym numerze „Tygodnika Otwockiego”]

Może nie jestem wytrawnym znawcą przewodników, jednak uważam, że ten jest dobry. Oj, podoba mi się po prostu. Na okładce swojskie świderymajery i sosenki… Rozmarzeni, nie śliniąc paluszków przekręcamy kolejne strony, a tam…

Skondensowane informacje na temat Mazowieckiego Parku Krajobrazowego, czyli czemu jest to tak wyjątkowy kawałek ziemi? Jakie rzadkie okazy (zwierzęta i takie tam) mamy, jakie mamy rezerwaty? Gdzie? Co ? Jak? i w ogóle.

Dużą część wydaw-nictwa zajmują dzieje naszych okolic – bardzo przystępne opracowanie, nie nuży. Kto z Was wiedział np., że Osieck powstał na polanie? Że w XVIII wieku w Nadbrzeżu, Aleksan-drowie (tym koło Falenicy) i Ostrowie mieszkali Niemcy i Holendrzy? A przyjeżdżając do Otwocka Wielkiego można było wpaść na pomysł rozbioru Polski?!!! Dla zainteresowanych – sporo informacji o działaniach zbrojnych. Część historyczna podzielona jest na krótkie tematyczne rozdziały – łatwy dostęp do interesujących nas konkretów, np.: drogi żelazne, Otwock uzdrowiskowy, zabytki, „świdermajer”, wykopaliska, etc. Najważniejsze wydarzenia od 12 tys. lat p.n.e. do 1999 roku zawarte na kilku stronach zwięzłego i konkretnego kalendarium.

Część turystyczna

– Zwiedzanie Otwocka – sanatoria, stary Otwock, nowy Otwock, po Soplicowie, szlakiem dziejów Andriollego; interesująco opracowany temat sławnych willi

– Znakowane szlaki – 16 tras po Otwocku i okolicach.

– Rowerkiem – kilka wariantów dla wielbicieli jednośladowego spędzania wolnego czasu.

A także wariant na cztery koła i ścieżki przyrodnicze. Opisy tras na około 100 stronach, do tego kolorowe zdjęcia, mapki i krótkie notki biograficzne ludzi związanych z ważniejszymi miejscami. Osobny, ponad stustronicowy, rozdział stanowi Słownik krajoznawczy – charakterys-tyka miejscowości, regio-nów odwiedzanych z przewodnikiem: od Alek-sandrowa przez Bagno Jacka, Całowanie i Kozią Wodę na Żurawinowe Bagno.

Na końcu znaj-dziemy praktyczną rozpiskę ważniejszych adresów i telefonów: urzędy, straż pożarna, służba zdrowia, noclegi itd. Czyli zaopa-trując się w „Otwock i okolice” mamy podręcznik do historii, plan miasta, książkę telefoniczną i kolorowy album w jednym. [Uwaga! Błędny numer telefonu do przychodni w Józefowie; powinno być 789.21.21] Tak jeszcze „słówko” na koniec. Nie zwykłam tego robić, jednak teraz skusiłam się do przeczytania bibliografii. Okazało się, że autorzy korzystali m.in. z przewodnika Pp. Sobocińskich (patrz: Przeciek z listopada 2001), a także z dzieła B. Strzeżysza – „Dzieje Osiecka”. I niech ktoś mi powie, że nie ma tu nic ciekawego. Szerokiej drogi.

STRZ

P.S. Podziękowania dla Ani Michałowskiej za pożyczkę przewodnika.

[Przewodnik do nabycia w księgarniach oraz w otwockim oddziale PTTK – Warszawska 39]

Hania Kotter

Ta historia wydarzyła się naprawdę. Przebieg wydarzeń umieśćmy jednak w kraju, który nie istnieje. Pozwólmy jej odbyć się w Polandii, w której dopiero od niedawna panował pokój. Każmy mieszkańcom żyć biednie i cieszyć się z obalenia Tyrana, który przez kilkadziesiąt lat zdążył dać powody do tego, żeby go znienawidzić.

W kraju powoli, ale systematycznie budowano nowy ustrój. Szaro ubrani mieszkańcy mijając się na szarym chodniku (na kostkę brukową jeszcze nie było stać Polandczyków) uśmiechali się do siebie: „może już jutro będzie mniej szaro”. I bardzo wierzyli w to, że tak będzie. Nie bardzo tylko było wiadomo skąd miało przyjść to cudowne ożywienie kolorów…

Kiedy już przyszło nikt nie pytał o jego pochodzenie. A przyszło pod postacią książki. Opowiadała o dziewczynce, którą rodzice wyrzucili z domu. Doskonale rozumieli ją Polandczycy czujący się wyrzuceni poza granice „nowoczesnej” cywilizacji. Książka przyniosła nadzieję na lepsze jutro. Bohaterka – nazwijmy ją HANIĄ KOTTER – pomimo bycia niechcianą przybłędą zachowała wrażliwość i cudowną, właściwą dzieciom wyobraźnię. Dzięki pogodzie ducha HANIA KOTTER zyskała przyjaciół, a los stawił ją do walki z Wielkim Tyranem. Dzięki pomocy przyjaciół, dziewczynka wygrała walkę. Skojarzenia z sytuacją Polandczyków było oczywiste.

Bohaterka bardzo przypadła Polandczykom do gustu. Pomogła w tym przypadnięciu zakrojona na wielką skalę kampania reklamowa, która towarzyszyła wydaniu książki. Gdyby te pieniądze przeznaczyć na cele dobroczynne, w Polandii o biedzie zapomniano by na długi czas. Zastosowano nietypowe i bardzo nowoczesne dla Polandczyków sposoby reklamy. W dniu premiery zamknięte od rana były wszystkie księgarnie. Otworzono je wszystkie naraz dopiero o 19. Akcję nagłośniono w telewizji i prasie. Wszystko po to, żeby mieszkańcy Polandii uwierzyli, że HANIA KOTTER jest jedną z nich – początkowo biedna i zapomniana przez los, ostatecznie szczęśliwa z poczuciem dokonania wielkich czynów i odmiany nie tylko swoich losów. Polandczycy bardzo chcieli uwierzyć, że tak się da. Uwierzyli.

Wszędzie powstawały szkoły HANI KOTTER. Wszyscy starali się naśla-dować swoją bohaterkę.

Tu i ówdzie jeszcze nieśmiało – mówiono co prawda o tym, że bohaterka odnosi sukcesy nie zawsze moralnymi środkami, ale głosy te zostały szybko zagłuszone kolejną kampanią reklamową. Kręgi wyznaw-ców były coraz szersze. Uczniowie HANI KOTTER byli zdecydowani do końca naśladować swoje guru.

Na tak podatny grunt padło ziarno w postaci drugiej część książki. Metamorfoza bohaterki – dostrzegalna już w pierwszej części – stawała się coraz bardziej wyraźna. Jej język naznaczony był coraz większą złością, nienawiścią, zazdrością i pragnieniem zemsty. Zdobyte umiejętności wykorzystywała do coraz bardziej wątpliwych moralnie rzeczy. Zamieniała ludzi w zwierzęta, rzucała uroki, zadawała cierpienia (np. torturowała pająka)…

Uczniowie i wyznawcy HANI KOTTER byli nieco zdziwieni takim rozwojem wydarzeń, ale przyjęli, że taka jest widocznie naturalna droga do zaspokojenia swojej potrzeby bycia kimś nadzwyczajnym, wybijającym się ponad przeciętność.

Wyznawcy zaczęli naśladować bohaterkę. Choć trudno w to uwierzyć, małe dzieci wzorem HANI KOTTER męczyły zwierzęta myśląc, że to pomocnicy złych czarowników. Za wartościowego człowieka uważano tego, który zna odpowiednie zaklęcia. Oddychało się i żyło magią, która stawała się powoli nową religią.

Po pewnym czasie przyszedł kres KOTTER-omanii spod znaku owcy jaskrawokadłubowej. Przyszedł po serii przestępstw dokonanych przez dzieci na swoich „niewiernych” rówieśnikach. Odkryto ponadto, że pomysłodawcą wydania książki był obalony niedawno Tyran. Miał być to sprytny plan przejęcia na nowo władzy nad duszami swoich dawnych poddanych.

Zakazano sprzedaży książki. Pozamykano szkoły HANI KOTTER. Środki zgromadzone na kontach bankowych wydawcy książki pozwoliły na odmianę losu Polandii (nikt nie spodziewał się, że KOTTER-omania mogła być tak dochodowym przedsięwzięciem i że pod pozorem dostarczenia rozrywki szkodzono dzieciom, jednocześnie zarabiając na nich pieniądze). Nie tylko załatano dziurę budżetową, ale wybudowano nowe szkoły, szpitale, autostrady.

Drugą korzyścią z przygody z HANIĄ KOTTER było to, że rodzice zaczęli interesować się tym, co czytają ich dzieci. Przyjął się powszechnie zwyczaj czytania bajek razem z dziećmi i tłumaczenia im dlaczego niektórzy bohaterowie są dobrzy, a niektórzy zasługują na naganę.

W Polandii życie wróciło do normy.

Skryba

Harcerzem być

Jestem harcerzem. Ba, nawet jestem instruktorem. Niedawno zdobyłem stopień harcmistrza. Szczyt harcerskiej drogi? Nie. Jeszcze wiele rzeczy chciałbym zrobić, ale teraz mam ten komfort, że to, co robię – robię dla siebie i dla ludzi, którzy ze mną pracują. Nie dla próby. Nie dla kolejnego stopnia.

Kiedyś byłem harcerzem w jednej z józefowskich drużyn. Byłem zastępowym, przybocznym, drużynowym, komendantem szczepu i wreszcie komendantem hufca. Wyżej się nie pcham, bo wiele mogę zrobić tutaj, gdzie jestem. Byłem zastępowym na obozach, komendantem obozu, a nawet całego zgrupowania. Zdobyłem uprawnienia kierownika placówki wypoczynku, które pozwalają mi na samodzielne organizowanie obozów.

Co było moim największym osiągnięciem? Czy stopień harcmistrza? Czy ponowny wybór na komendanta hufca? Nie. Moim największym osiągnięciem było zdobycie zaufania ludzi, którzy we mnie uwierzyli i, mam nadzieję, wierzą nadal. Właśnie w tym widzę sens dalszego działania. Niedawno straciłem w dość nieoczekiwanym momencie pracę. Rozstałem się z firmą, w której spędziłem ostatnie sześć lat swojego zawodowego życia. Mamy takie czasy, że niełatwo o pracę, więc nadszedł moment, kiedy pomyślałem: „Może postawić wszystko na jedną kartę i postarać się o etat w hufcu?”. Zapewne zdobyłbym zgodę komendanta chorągwi i jakieś fundusze, żeby ten cel zrealizować, ale moja żona zapytała, kim chcę być w harcerstwie. Zastanowiłem się. Wolę być menadżerem, czy liderem? Czy chciałbym iść do hufca jak do zakładu pracy? Nie, to nie dla mnie. Poszukam jakiejś innej pracy, a harcerzem będę dlatego, że takie jest moje życie, a nie dlatego, że nie mam pieniędzy na spłacanie kredytu za samochód i mieszkanie.

Co jest moją największą porażką? Czy to, że w czasie mojego pierwszego obozu w Przerwankach zawieszono mnie w drużynie na pół roku z zakazem noszenia munduru? Czy to, że są w hufcu osoby, które nie postępują w zgodzie z Prawem Harcerskim? Nie. Największą moją porażką jest to, że straciłem zaufanie do kilku osób. A wydawać by się mogło, że mam do większości z nich bezgraniczne zaufanie. Wybrali się na Sylwestra w góry i zapomnieli o tym, że są harcerzami. Zapomnieli o tym, że istnieje dziesiąty punkt Prawa Harcerskiego, a oni składali Przyrzeczenie Harcerskie. Pili alkohol, chociaż sami spotykają się z harcerzami i mówią im, dlaczego tego robić nie wolno. Naprawdę marne jest tłumaczenie, że to było grzane wino do obiadu w górach i szampan w noc sylwestrową. Wydawało im się, że skoro był to wyjazd „prywatny”, to można zapomnieć o panujących w harcerstwie zasadach. Błąd. Harcerstwo to „styl życia”. Albo jesteś harcerzem, albo nie. Mundur to tylko oznaka przynależności do ZHP. Informacja o tym, czy jesteś harcerzem, zapisana jest w sercu. I jeśli u siebie jej nie widzisz, to daj sobie druhno/druhu spokój. Po prostu się nie nadajesz…

W 1990 roku pojechałem na obóz. Pierwszy mój obóz w Przerwankach. Po raz pierwszy jako członek Hufca Otwock, do którego józefowscy harcerze zostali przyłączeni. To był obóz, który zaważył na dalszym moim harcerskim życiu. Byłem zastępowym zastępu starszoharcerskiego, czyli czymś w rodzaju szefa kadry młodszej. Szła za tym pierwsza odpowiedzialność za harcerzy młodszych, ale także wiele przywilejów przysługujących kadrze. W czasie obozu rozstałem się z dziewczyną (ale nie martwcie się, drodzy czytelnicy, nie poddaję się tak łatwo – dziś jest moją żoną i matką naszego dziecka), jak już wyżej wspomniałem zostałem zawieszony na pół roku w drużynie. Za co? Za to, że nie potrafiłem (a może, po prostu, nie chciałem) powstrzymać kolegi, który lubił pić piwo. Zostawiono nas na warcie w obozie, gdy reszta poszła na trzydniowy rajd. Po powrocie zastali pokaźny zbiór puszek po piwie i ogólny nieład w namiocie naszego zastępu. Współczuję naszej komendantce, która musiała podjąć decyzję. A nie było jej łatwo, bo nie chcieliśmy „współpracować”. Na pytanie: „Co się stało?” – odpowiadaliśmy: „Nic.” To oczywiście musiało wystarczyć, żeby podjąć decyzję o zakazie chodzenia na zbiórki. Czy to była słuszna decyzja? Wtedy uważałem się oczywiście za ogromnie pokrzywdzonego. Nie wypiłem ani kropli, a zostałem ukarany tak samo jak ktoś, kto wypił przez trzy dni kilkanaście puszek piwa. Dziś widzę to tak: Jeśli harcerz lub instruktor w moim towarzystwie pije alkohol, to ja mam obowiązek przeciwstawić się temu. Jeśli tego nie zrobię – jestem współwinny i muszę zostać ukarany.

Po co te moje wynurzenia? Pewnie próbuję usprawiedliwić swoją przyszłą decyzję. Kiedyś już zdarzyła się taka sytuacja, że jeden drużynowy zawiódł moje zaufanie w podobny sposób. Wtedy zdecydowałem się na rozmowę i ostrzeżenie. Teraz, w stosunku do grupy „sylwestrowej”, zrobiłem to w formie pisemnej. Myślałem o dalszych konsekwencjach, ale po rozmowie z zainteresowanymi postanowiłem dać im jeszcze jedną szansę. Ale teraz wszyscy muszą być świadomi jednego. Przy kolejnym świadomym złamaniu Prawa Harcerskiego, a w szczególności punktu dziesiątego, już nie będzie ostrzeżeń. Nadszedł czas na działanie. I będzie to ruch bardzo drastyczny. Tak dla przykładu, żeby inni zastanowili się nad tym, czy są godni nosić harcerski mundur, krzyż, czy jakąkolwiek pod nim podkładkę.

Zanim zdecydowałem się napisać ten artykuł rozmawiałem z kilkoma drużynowymi, których poprosiłem o wyra-żenie własnego zdania na temat łamania Prawa Harcerskiego. Jeden z nich twierdził, że lampka wina, czy szampana, przy jakiejś ważnej okazji to nic strasznego. Inny dziwił się, że komendant wtrąca się w prywatne życie harcerzy i instruktorów. Kolejny miał do mnie pretensje, że się czepiam, bo przecież nic wielkiego się nie stało. Może dla niego nic, ale ja mam inne zdanie. Złamane zostało kilka charakterów młodych ludzi, którzy spróbowali alkohol po raz pierwszy. Niektórym zapewne się spodobało, ale bądźmy świadomi tego, że mogą zostać alkoholikami i co tydzień budzić się na Kolskiej, albo po prostu w rynsztoku. Ostre słowa? Nie szkodzi. Aby były skuteczne.

Łukaszu, Sylwio, Maćku, Piotrku, Magdo, Małgosiu, Aniu – gdyby nam nie zależało na Was, to byśmy nie marnowali czasu na rozmowy, czy pisanie pism. Zależy nam na Waszej harcerskości i wierzymy w Waszą mądrość. Tylko dlatego ograniczyłem się do rozmowy i przekazania Wam pism. Pokażcie, że jesteście rozsądnymi ludźmi i można na Was polegać. Naprawcie swój wizerunek, który ostatnio dość mocno popękał i pozwólcie odbudować pokładane w Was zaufanie. Nie ma idealnych harcerzy, ale są tacy, którzy mają w życiu cel. Na drodze do jego osiągnięcia są zakręty. Wytrawni kierowcy rajdowi pokonują je nie zdejmując nogi z gazu. Początkujący hamują, a pomimo to wypadają z trasy. Wy wypadliście z trasy, ale większość z Was ma ochotę jechać dalej. Moim zadaniem jest zrobić WSZYTKO, aby umożliwić Wam bezpieczny powrót. Ale pamiętajcie – Wasz samochód jest uszkodzony. Przy następnym zakręcie będzie jeszcze trudniej. Jeśli droga, którą dążycie będzie dla Was za trudna, może się okazać, że za Wami nie jedzie już nikt, kto może wyciągnąć pomocną dłoń. A wtedy okaże się, że zostaliście wykluczeni z wyścigu …

Tomek Grodzki

Moja pierwsza próba

Przez kilka ostatnich dni, odkąd zostałam poproszona o opisanie moich wrażeń z realizowania zadań na stopień przewodnika, myślałam jak mam to zrobić. Wiem, co sądzę o swoich zadaniach i o ich realizacji, ale jak krótko i komunikatywnie to przekazać?


Jedno jest pewne – wydawało mi się, że to wszystko będzie dużo prostsze. Było mnóstwo momentów, kiedy sądziłam, że nie dam rady, że to już koniec, ale wtedy rozlegał się dzwonek telefonu, dzwonił ktoś, kto miał gotowe rozwiązanie mojego problemu. Ktoś, na kim mogę polegać! Tak było w przypadku festiwalu. Dziękuję Druhu!!! (Druh wie, że o nim mówie!) Z końcowego efektu „Wampiriady” jestem raczej zadowolona, ale czas przygotowań… hm, nie należał do najatrakcyjniejszych. Liczne potyczki ze sponsorami, którzy chcą, albo nie chcą rozmawiać; osobami, które przypominają jak wiele jeszcze trzeba zrobić. Jednak dzięki tym wszystkim ludziom udało się wygrać małą wojnę.

Już po festiwalu… Przede mną opracowanie, jako zadanie dla potomności, kalendarza z pomysłami dla drużynowego zuchów. Wydawało mi się, że wymyślenie kilku uroczystych zbiórek i ich opisanie nie będzie sprawiało tak wielkich trudności. Przecież dla każdego funkcyjnego to codzienność, a jednak… Poprosiłam kilka osób o pomoc, ale przecież są studia, praca, szkoła, rodzina, zbiórki, nie ma oryginalnych pomysłów, koncepcji, weny, jest za to nieoceniony brak czasu. Jak ja mogłam o tym zapomnieć?!? Szkoda, że tyle osób, od których oczekiwałam pomocy zawsze miało „coś” na głowie. Mogłabym to zrobić sama, byłoby to wtedy mniej atrakcyjne i urozmaicone, ale by było, ale przecież powiedziałam na pierwszej Komisji Instruktorskiej, że nauczę się współpracować z ludźmi i prosić ich o pomoc, a pokonanie swoich zahamowań daje dużo satysfakcji i motywacji na przyszłość.

Chciałam jednak, bardzo serdecznie podziękować osobom, które mi pomogły – DZIĘKI! Usłyszałam ostatnio bardzo mądre zdanie: „Człowieka można poznać po tym, jak dotrzymuje słowa, a nie po tym, co obiecuje”.

Ja obiecuję dołożyć wszelkich starań, aby sumiennie dokończyć zadania, zawarte w mojej próbie na stopień instruktorski. Instruktor ZHP – to brzmi dumnie.

Ewa Krzeszewska

P.s. Ten artykuł napisałam jeszcze w poprzednim roku, ale chyba jest nadal aktualny (z wyjątkiem tego, że kalendarz już powstał, a ja już przeżyłam ostateczne spotkanie z Komisją Stopni Instruktorskich!)

Zwyczaje i obrzędy

8 lutego 2002 roku w Hufcu odbyła się zbiórka drużynowych i funkcyjnych. Zbiórka była poświęcona tradycjom w drużynie harcerskiej.

Dlaczego wszyscy ciągle mówią o tradycji? Dlaczego zwyczaje w naszych drużynach są takie ważne? Dlaczego powinniśmy przywiązywać dużą rolę do naszych obrzędów?

ZWYCZAJE I OBRZĘDY

Zwyczaje i obrzędy jakie obowiązują w drużynach harcerskich są tym, co nas odróżnia od innych organizacji. Dla harcerzy są bardzo ważne.

Czym są zwyczaje? To tradycyjne wzorce zachowań w drużynie. Obrzędy mają uroczysty, symboliczny charakter. Obrzędem jest więc złożenie przez harcerza Przyrzeczenia Harcerskiego. Zwyczajowo odbywać się to może pierwszej obozowej nocy. I to już będzie zwyczaj. Taka jest różnica między zwyczajem a obrzędem.

PO CO NAM TO WSZYSTKO?

Zwyczaje i obrzędy stanowią podstawę więzi poszczególnego harcerza z drużyną i harcerstwem. Świadomość tego, że każdy harcerz składa Przyrzeczenie i każdy zdobywa stopnie pomaga związać się z grupą, jaką są harcerze. Ludzie w wieku naszych harcerze mają szczególnie mocną potrzebę przynależenia do grupy. To po pierwsze.

Po drugie harcerze mają świadomość, że ich drużyna różni się od innych. Łatwiej im się utożsamić z drużyną kilkunastoosobową niż z dwustutysięcznych związkiem.

Po trzecie drużynowy może wykorzystywać zwyczaje do utrwalania pewnego modelu zachowywania się w określonych sytuacjach.

KIEDY ZWYCZAJ STAJE SIĘ ZWYCZAJEM?

O zwyczaju w drużynie można mówić wtedy, kiedy wszyscy jej członkowie postępują zgodnie z przyjętymi wzorcami. Jeżeli wszyscy harcerze w drużynie zaczynają zachowywać się podobnie w podobnych sytuacjach i kiedy dla wszystkich te zachowania mają taką samą treść, wtedy powstaje zwyczaj. Jeżeli danego kanonu powszechnie nie przestrzega się – wtedy o zwyczaju mowy być nie może. Ewentualnie może być mowa o zwyczajowym nieprzestrzeganiu jakiejś normy. 🙂

ZWYCZAJE WŁASNE I OGÓLNOHARCERSKIE

Zwyczaje i obrzędy można podzielić na własne i ogólnoharcerskie.

Ogólnoharcerskie to takie, które obowiązują wszystkich harcerzy (mundur, sztandar, proporce, kronika, symbole harcerskie, ognisko, formy pracy, Prawo Harcerskie, itd.)

Ciekawsze są takie, które obowiązują w określonych środowiskach. Zwyczaje wypracowane przez poszczególne drużyny, kręgi instruktorskie, zastępy. Takimi zwyczajami mogą być: numer i nazwa drużyny, sposób przyjmowania do grona harcerzy, forma przyznawania stopni, obrzędowe elementy zbiórek. Zwyczaje własne mają większą wartość, bo harcerze widzą jak powstają i sami wtedy troszczą się o ich istnienie.

DRUHNO DRUŻYNOWA! DRUHU DRUŻYNOWY!

To na Tobie spoczywa obowiązek dbania o funkcjonowanie obrzędów w Twojej drużynie. Zadbaj o świadome przestrzeganie obrzędów przez harcerzy, tłumacz im dlaczego są i dlaczego każdy z nas powinien im się poddać.

Pomyśl, które ze zwyczajowo przez Was powtarzanych czynności można zaklasyfikować do obrzędów drużyny i rozwiń je. Uświadom harcerzom, że te czynności są charakterystyczne tylko dla Waszej drużyny i właśnie one odróżniają Was od innych drużyn.

NIC NA SIŁĘ!

Nie produkujmy jednak zwyczajów na masową skalę. Nie każde powtarzane czynności spełniają kryteria zostania zwyczajem. Wprowadzenie danej sytuacji do kanonu obrzędów drużyny wymaga wykorzystania odpowiedniego momentu i nastroju.

Zwyczaj nie staje się zwyczajem przez zarządzenie czy mianowanie w rozkazie

Mirek Grodzki

Jedziemy na biwak

Każda porządna drużyna harcerska (a coraz częściej i gromada zuchowa) uważa za punkt honoru przynajmniej raz w czasie roku harcerskiego wybrać się na biwak. Jeśli harcerzy nie stać na zimowisko, to bardzo często zdarza się to podczas ferii zimowych.

Często drużyna jedzie na biwak, bo będzie można się powygłupiać, a może przy okazji coś ciekawego się wydarzy. A to chyba nie tak powinno być.

Biwak jest wspaniałym narzędziem w rękach drużynowego, aby przygotować drużynę do większego przedsięwzięcia. Dlaczego nie wykorzystać biwaku jako formy przygotowania przed festiwalem piosenki? Dlaczego na biwaku nie poćwiczyć przed ogólnohufcową grą terenową? Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że nie będzie lepszej formy przygotowania harcerzy do obozu (albo zakończenia trwających dłuższy czas zadań przedobozowych).

Do czego zmierzam? Zbyt często daje się zauważyć organizowanie biwaków bez większego celu. Jako kolejnej zbiórki w ciągu roku. Czas spędzony podczas takiego wyjazdu może okazać się zmarnowany. To, że będzie ciekawy program, nie gwarantuje sukcesu. Biwak, podobnie jak gra terenowa, powinien mieć “fabułę”. A “fabułą” mogą być przygotowania do zimowiska. Wtedy biwak jest wykorzystany w stu procentach. Fakt, że udało się zuchów/harcerzy wyrwać spod opiekuńczych skrzydeł rodziców trzeba wykorzystać. Zróbmy na biwaku coś, czego nie da się zrobić na normalnej zbiórce.

Aby biwak miał szczęśliwy finał, należy zadbać o kilka spraw.

1. Zaplanuj wszystko to, co chcesz podczas biwaku zrobić. Napisz szczegółowy plan, który swój początek będzie miał w miejscu zbiórki, a ostatnim jego punktem będzie powrót na miejsce.

2. Oblicz czas. Nie określaj jeszcze godziny zbiórki. Stwórz sobie “oś czasu”, na którą będziesz nanosił wszystkie kolejne elementy. Operuj na początku ilością czasu potrzebną do realizacji tego konkretnego punktu. Gdy dojdziesz do miejsca, w którym godzina nie zależy od Ciebie (np. odjazd pociągu, termin dotarcia na nocleg itp.), wtedy nanieś to na swoją oś i ustal godzinę zbiórki (na wszelki wypadek podaj czas o kilkanaście minut wcześniej – ktoś się na pewno spóźni). Sytuacja się powtarza za każdym razem, kiedy podejmujesz decyzję na temat godziny rozpoczęcia zajęć (po nocy, po zaplanowanym dłuższym czasie odpoczynku itp.). Jadąc na biwak bądź pewien, że zdążysz zrobić wszystko, co zaplanowałeś.

3. Przygotuj dokumenty. To już nie jest zbędna biurokracja. Musisz mieć zgodę komendanta hufca na biwak. Nie będzie z tym problemu, jeśli przygotujesz odpowiednie dokumenty (karta biwaku – 2 egz., program biwaku z wyszczególnionym miejscem noclegu i podpisami odpowiedzialnych pełnoletnich osób, kopia polisy ubezpieczeniowej, lista uczestników i jakiś telefon kontaktowy).

4. Przygotuj uczestników. Brzmi dziwnie? Nigdy Ci się nie zdarzyło, że ktoś dzwonił w ostatniej chwili z pytaniem o godzinę zbiórki? Ile razy zapomniał zabrać menażki, albo niezbędnika (o legitymacji szkolnej nie wspomnę). Nawet jeśli to rajd dla harcerzy starszych – przygotuj i rozdaj odpowiednio wcześniej listę niezbędnych rzeczy oraz informację dla rodziców – gdzie was szukać. Zostaw też numer swojego telefonu komórkowego, a jeśli go nie masz – podaj telefon do hufca. Zaznacz jednak wyraźnie (można podkreślić na czerwono), że można dzwonić tylko w awaryjnych sytuacjach (unikniesz dwunastego pytania, czy już dotarliście na nocleg). Nie licz na to, że wszyscy wszystko zapamiętają. Przygotuj pisemną informację dla uczestników i drugą dla rodziców. Zadbaj o to, aby mieć aktualne telefony do domów twoich zuchów/harcerzy.

W następnym numerze ciąg dalszy przygotowań do biwaku.

Tomek Grodzki

Moj pierwszy raz 02/2002

9 stycznia 2002 r.

Właśnie mija okrągłe 47 dni odkąd odbyła się pierwsza zbiórka mojej pierwszej, własnej gromady zuchowej. Myślałam, że założyć gromadę, to taka przysłowiowa bułka z masłem, że jest to jak pstryknięcie palcami, ale myliłam się.

Zanim doszło do pierwszej zbiórki napotkałam na swojej drodze mnóstwo problemów. Pierwszym i chyba najpoważniejszym była moja była drużynowa, która nie chciała wypuścić mnie spod swoich skrzydeł.

Gdy pierwsze emocje opadły, pojawiły się (tym razem moje) wątpliwości. Czy ja się do tego nadaję? Rozmawiałam na ten temat z wieloma różnymi ludźmi, którzy dodawali mi otuchy i twierdzili, że na pewno sobie poradzę. Powiem szczerze, że chociaż prowadzę gromadę już ponad miesiąc (nie długo, ale coś), to do tej pory zadaję sobie to pytanie. Tak jest każdego tygodnia, co czwartek.

W czwartek przychodzi zbiórka i cała niepewność mija. Potem pamiętam tylko jak fantastycznie się dzisiaj bawiliśmy, nie tylko dzieciaki, ale ja również. Wydaje mi się, że na tym to właśnie polega, żeby bawić się razem z nimi, bo wtedy odnawia się więź i czujemy się wszyscy jak jedna gromada.

Kolejny z tzw. „problemów startowych” rozwiązał się sam. Mam tu na myśli przybocznych. Nie musiałam ich szukać osobiście, bo to one znalazły mnie. Po prostu dostałam propozycję współpracy. Powiem wam w sekrecie, że już od kolonii zuchowej nosiłam się z zamiarem założenia własnej gromady, ale nie umiałam uwierzyć w siebie i powiedzieć sobie, że ja też coś potrafię zrobić.

Ze znalezieniem szkoły nie było problemu, ale z zuchówką niestety nie poszło tak łatwo, „bo szkoła nie ma pomieszczeń”. Co prawda obecnie dzielimy pomieszczenie z harcerzami, ale jest ono kompletnie nieprzystosowane do pracy z zuchami. One potrzebują przestrzeni, miejsca do zabaw, a niestety nasza zuchówka jest małą kiszką. Ale jakoś sobie poradzimy.

Nie wszystkie zbiórki były takie piękne i wspaniałe. Do tych muszę zaliczyć tzw. zbiórkę naborową. Zły humor miałam już od rana (zbiórka była w sobotę), ponieważ była okropna pogoda, a spotkanie miało odbyć się w lesie. Mogła być naprawdę wspaniała zabawa, ale niestety z siłami natury nie mogłam zwyciężyć. Zanim doszłam do szkoły byłam już bardzo zdenerwowana. Udało nam się jakoś przenieść „pomysł leśny” do szatni, dopiąć wszystko na ostatni guzik i czekać na dzieci. No właśnie dzieci. To, co tego dnia było najważniejsze. Pojawiły się w bardzo okrojonym składzie. Przyszło tylko dwoje. Myślałam, że się załamię, ale zbiórkę należy poprowadzić nawet wtedy, gdy jest tylko jeden zuch. Muszę przyznać, że była to ciekawa zbiórka, bo harcerzy pomagających mi w realizacji było prawie pięć razy więcej niż zuchów. Ale było sympatycznie i zuchy powiedziały, że im się bardzo podobało. Wiem, że powinnam się cieszyć, ale ja byłam załamana. Prawie trzy miesiące przygotowań, spotkań, planowania i nagle wszystko się wali. Wtedy chciałam to wszystko rzucić, zostawić, a najlepiej zapomnieć, że miała w ogóle powstać jakaś gromada. Ale wtedy pomyślałam o tej dwójce i tym trzecim, który nie mógł przyjść, bo był chory i stwierdziłam, że może warto, chociaż dla nich.

I wtedy ustaliłyśmy termin następnej zbiórki…

Następne odcinki w kolejnych numerach Przecieku. Szukajcie!!!

Karolina Śluzek

Renifery to rowery

THmmmmm… Z pewnością większość z Was (a może nawet i z nas) widząc za oknami piękne wiosenne słoneczko pomału zaczyna mieć w nosku mroźną Panią Zimę wraz z jej długaśnymi i równie mroźnymi wieczorami, a przy pierwszej lepszej okazji przed oczki swoje wspaniałe przywołuje cudownie kuszący obraz wakacji…

Jeżeli tak jest, to sądzę, że powinniście się poważnie zastanowić zanim przeczytacie „to krótkie coś, co znajduje się poniżej”; jest to bowiem kilka najmilej wspominanych – przeze mnie oraz przez harcerzy z „szóstkowych” i „jedynkowych” drużyn- wydarzeń z ZIMOWISKA (będącego prawie miesiąc temu- buu!!!!). No więc tak…

Zacznijmy od tego, że dzień wyjazdu – 25 stycznia – był wspaniale słoneczny i w jakiś sposób pod każdym względem niezwykły, co oczywiście niezawodnie sprawiło, że od samego początku wszyscy bez wyjątku chodziliśmy naładowani tzw. „pozytywną energią” (czyli, mówiąc w skrócie: mieliśmy superwielkiegopałeradopracy!). Nie wiem dlaczego, ale właśnie wtedy powstało ogólne założenie, że z pewnością przez cały czas będziemy mieli piękną pogodę, a co za tym idzie – sporo zajęć zgrabnie przerzuciliśmy Na Świeże Powietrze. Nie muszę chyba opisywać, jak niewiarygodnie wielkie było nasze zdziwienie, gdy następnego dnia z nieba lunął „deszczyk”, który, na domiar złego, utrzymał się do samego końca wyjazdu? I jak bardzo byłam „szczęśliwa”, gdy dzień po powrocie zostałam obudzona przez jaśniutki promień słoneczka padający na moją twarz z wyjątkowo NIE zachmurzonego nieba? Hmm… Było śmiesznie… Po mniej więcej dwóch dniach umieliśmy już dokładnie określić warunki naszej pracy. Na tablicy w kadrówce powstał tchnący optymizmem napis: presjonalizm- profesjonalizm pod presją.

To, co chyba najbardziej utkwiło mi w mojej czasem całkiem zawodnej pamięci, również miało miejsce dnia drugiego i było związane z tak „mało” ciekawym przedmiotem, jakim jest gwizdek druha oboźnego. Otóż bowiem w styczniu roku bieżącego, w miejscowości Stara Wieś pod Otwockiem, wyżej wspomniany gwizdek stał się obiektem pożądania niemalże każdego młodego harcerza. Rozpoczęła się walka. Ale druh oboźny nie zamierzał się poddawać- pierwsza osóbka, której udało się osiągnąć wymarzony przez wszystkich cel i pozbawić druha „hałaśnikowa” została zaszczycona alarmem ciężkim. Osóbka ta (Patrycja) miała niezwykle sprytny plan: na alarm ciężki stawiła się z dumnie podniesioną głową i… pustym plecakiem. Tuż przed odbyciem kary Patrycja oznajmiła wszem i wobec, że druh Paweł jest niezwykle naiwną osobą, jeżeli myśli, że ONA będzie na tyle głupia, żeby naprawdę się spakować! Ha! Chyba nigdy nie zapomnę wyrazu jej twarzy (zdziwienia i przerażenia zarazem- jak to, czyżbym wcale nie była taka sprytna?????), gdy jako pierwsze zadanie dostała od oboźnego polecenie wyjęcia mydła! „My-mydła…?”- wyjąkała, jakby pierwszy raz w życiu słyszała to słowo. Starsi dusili się ze śmiechu.

The second thing, which I remember is our Music’s Festival. Prowadziła go Magda. Zapowiadało się straszniście okropniasto, bo- po pierwsze: nie mieliśmy gitary, a po drugie, to gitara była potrzebna bardzo. Ale Magda, jak to Magda, wybrnęła z tego idealnie; i mimo że z Festiwalu Eskimoskiego Rocka w rezultacie powstał konkurs na znajomość repertuaru Ich Troje, to jednak były to dla nas wszystkich naprawdę niezapomniane chwile. Wtedy tak na dobre zatarły się ostatecznie granice pomiędzy „szóstką” a „jedynką”, siedzieliśmy w pół kręgu i śpiewaliśmy; nie potrzeba było gitary- muzyka grała nam w myślach. W pewnym momencie spojrzałam na te wszystkie marzące o byciu prawdziwymi harcerzami dzieciaki i zrobiło mi się strasznie ciepło na serduchu. A potem spojrzałam na siedzącą obok mnie Gosię Sawę i razem narzuciłyśmy kolejną piosenkę, na dźwięk której wszyscy wstali ze swoich miejsc: „Wstań, powiedz nie jestem sam…!”.

Renifery to bardzo fajne zwierzaki- stwierdziłyśmy z Gosią Osuch w trakcie przygotowywania naszych wspólnych zajęć. Przydałby się tylko jakiś równie fajny okrzyk… I stał się okrzyk- w postaci mniej więcej takiej, jak na samiusieńkiej górze tej strony…

W Starej Wsi biwakowaliśmy tylko pięć dni, ale te „tylko pięć dni” wypełnione było pełnymi wrażeń bardziej lub mniej harcerskimi zajęciami, mającymi na celu nie tylko poznanie paru technik, ale także poznanie siebie nawzajem oraz poznanie się na dobrej (bo oczywiście bardzo pożytecznej) zabawie. Staraliśmy się możliwie jak najwięcej skorzystać z pięciominutowych przerw w przeplatających się huraganach i ulewach; i mówiąc szczerze, wychodziło nam to całkiem nieźle (nawet trochę mniej „presjonalnie” niż na samym początku). W ten oto sposób na przykład udało się nam wraz z panem z Bazy Ekologicznej wyruszyć na wyprawę mającą na celu naukę rozpoznawania zwierzęcych tropów. Niestety, z pewnych Bardzo Tajemniczo Zakwasowych względów nie mogłam uczestniczyć w tej niezwykłej wyprawie, ale za to po powrocie dowiedziałam się od harcerzyków kilku istotnych informacji na wyżej wspomniany temat. Główną zapamiętaną przeze mnie wiadomością było to, że tak naprawdę, to oprócz tropów istnieją również ślady, i że jedne różnią się od drugich tym, że „na przykład do śladów królika, w które wszedł Kamil, należą na przykład królicze odchody”- co bardzo dokładnie zrelacjonowała mi Kinia.

Cała koncepcja naszego zimowiska oparta była na wiosce Eskimo-sów. Po dokładnym przestudiowaniu „Ana-ruka…” czuliśmy się wszyscy całkiem nieźle w tym temacie. Nastawieni na piękną i słoneczną pogodę (na Grenlandii!), mimo wszystko nie mieliśmy serca zmieniać tej wspaniałej, aczkolwiek nieco związanej ze śniegiem koncepcji, wymyśliliśmy więc, że w naszej Wiosce Ludzi Lodu mieszkańcy wyczekują lata! A lato, jak to lato, musi rozpocząć się jakimś „niesamowicie niesamowitym” wydarze-niem. U Ludzi Lodu wydarzeniem tym był wielki Turniej o zdobycie Złotej Czaszki polarnego niedź-wiedzia (która w niezwykły sposób nagle znikła i to akurat w momencie, gdy miała zostać wręczona zwycięzcom – potem dyrektorka szkoły przyznała się nam, że nie spodziewała się, iż takie paskudztwo może nam być do czegoś potrzebne i… wyrzuciła ją!). Paskudztwo??? Czaszka była wspaniała! No, może troszkę bardziej przypominała świnkę, ale tylko troszeczkę i była naprawdę cudowna! Ale cóż…Pani dyrektor podziękowaliśmy okrzykiem, a zwycięzcy musieli się zadowolić dyplomami…

Zimowisko minęło jak jeden dzień. Pod koniec, gdy wszyscy razem wspominaliśmy sobie chwile najbardziej „naj” nagle padło stwierdzenie, z którym zgodziliśmy się bez dwóch zdań, a które dało mi poczucie pełnego szczęścia i radości. „Tu jest tak, jakbyśmy byli z tysiąc kilometrów od domu! Tak strasznie fajnie! Nie wracajmy jeszcze do domu!”. Ale, niestety, wracać było trzeba…

(Za to następnego dnia z rana miałam ochotę rozszarpać słoneczko za to, że przez pięć dni chowało się Niewiadomogdzie, a gdy już kompletnie nie miało dla mnie znaczenia, czy jest, czy go nie ma, ono ukazało mi się w pełnej krasie i na dodatek z przewrotnym uśmieszkiem na buźce!)

Ita

P.S. Na zakończenie chciałabym w imieniu dzieci oraz całej kadry zimowiska serdecznie podziękować wszystkim tym, którzy poświęcili nam chociaż chwilkę ze swojego wolnego czasu i w jakikolwiek sposób przyczynili się do tego, że nasz wyjazd był tak wspaniałym i niezapomnianym dla nas wydarzeniem!

P.S.2. Tak sobie pomyślałam, że może kogoś na przykład zainteresował skład kadry…No więc- oto on: Kome(n)d(i)antka: Sylwia Czamara

GroźnyOboźny: Paweł Pa Pawłowski, WielcyMyśliciele: Iza Gołaszewska, Gosia Osuch, Magda Firląg, Iza Półchłopek