[HAL 2003] ZOO w Przerwankach

Kiedykolwiek i z kimkolwiek rozmawiam o Przerwankach to jeden temat jest pewny – „zwierzaki”.
Przede wszystkim – każdy, kto był w Przerwankach ma kilka sposobów, aby nie stać się obiektem zainteresowania komarów, kleszczy, much, pająków, mrówek, skorków i tym podobnych robali.

Ropucha spotykana podczas wyjścia z obozuZapewne wszyscy z czułością wspominamy poranne ptasie koncerty. Człowiek dopiero, co położył się po nocnej grze terenowej, a tu cały las gra, aż echo odpowiada. Co innego karmienie łabędzi i kaczek, a nawet małych rybek z pomostu. Dla tych zwierzaków chętnie braliśmy kromkę chleba z kuchni.

Skoro mowa o kuchni. Tu najczęściej można było spotkać nasze trzy obozowe psy i królika jedzącego non-stop sałatę!
Zwierzęta, które spotykaliśmy podczas wyjść z obozu to żaby, ropuchy, padalce, jaszczurki, sarny, zające i ptaki – kuropatwy, bociany, czaple siwe itp.

Każde z tych zwierząt ma wśród nas swojego wielbiciela, np. druhna Monika uwielbia żabki i bardzo cieszy się na ich widok, a druhna Sylwia od razu zaprasza gości, gdy do jej namiotu zajrzy pająk. Ja zawsze podziwiałem startujące łabędzie.
Ciekawe, czy te zwierzaki tęsknią tak za nami, jak my za Przerwaniami?

Piotr Branicki
3DH „Zawiszacy”

[artykuł napisany w ramach próby na stopień – przyp. MR]

[HAL 2003] Fantastyczny obóz 5 DH „LEŚNI”

Do oceny obozu trzeba trochę czasu. Koniecznego do tego dystansu nabiera się dopiero po jakimś czasie. Kiedy już obozowe emocje opadną i ma się chwilę czasu na podsumowanie można uczciwie podsumować obóz. Tak więc – jako że minęło już wystarczająco dużo czasu od obozu – spróbuję podsumować nasze tegoroczne przerwankowe poczynania.

„Historia Wieży Narrenturm jest tak stara, że nikt nie pamięta kim byli jej pierwsi budowniczowie. Musieli być potężni i dysponować tajemną mocą, bo ich dzieło było niezwykłe i odradzające się. Niektórzy nazywali wieżę wieżą Głupców. Nikt już nie pamięta dlaczego”.


Nazwa NARRENTURM na bramie obozu; fot. MG

Tak zaczął się obóz 5 DH „LESNI”. W odpowiedzi na zapotrzebowanie dużej części harcerzy fabułę obozu oparliśmy o fantasy. Harcerzy, którzy fanami tego gatunku nie byli wprowadzaliśmy od kwietnia w świat ras, driad, czarów, walk z nieznanymi mocami, itp. I chociaż można było przed obozem zrobić więcej, to zasada przygotowywania obozu w jak najkrótszym czasie w końcu w tym roku została złamana. Ufff.

Przygotowując obóz chciałem przenieść doświadczenia z obozu z 2001 roku – kiedy nazywaliśmy się Arcybiskupstwo i na trzy tygodnie zamieszkaliśmy w grodzie starożytnych Słowian. Tamten obóz przypadł harcerzom do gustu. Nawet po cichu – na własny użytek – tegoroczny obóz nazywałem „Arcybiskupstwo 2”. Czy mi się udało najlepiej ocenią harcerze.

W przygotowaniu i przeprowadzeniu obozu bardzo pomógł zastęp starszoharcerski. To głównie oni opracowali szczegóły konwencji i fabułę obozu. Oni byli motorem całego przedsięwzięcia. Świetnie poruszali się po świecie, który na czas obozu stworzyliśmy. Właściwie moja ingerencja w program ograniczała się do korygowania naszego kursu.

Skład naszej Drużyny mało się od ostatniego obozu zmienił. Zalety tego można było docenić przy pionierce, służbie w kuchni i innych punktach programu wymagających harcerskiego wyrobienia. Z satysfakcja patrzyłem, że harcerze są dużo bardziej samodzielni niż jeszcze rok czy dwa lata temu. Moi drodzy, będą z Was ludzie!

Z przyjemnością odebrałem na tym obozie od piątki harcerzy Przyrzeczenie. Trwało cztery godziny i było wędrówką przez cztery krainy: wody, ziemi, powietrza i ziemi. Więcej nie chcę zdradzać – dam szansę harcerzom, żeby zrobili to sami.

Z perspektywy widzę, że był to nasz najlepszy z dotychczasowych obozów. Nie chciało się wracać do poniedziałku do pracy. Za rok pojedziemy na obóz „Arcybiskupstwo 3”. Oczywiście pod inna nazwą i w innej konwencji, ale z równie udanym skutkiem.

Wieża Narrenturm dla jednych jest zwykłą bajką, dla innych legendą, w której słychać echo dawnych wydarzeń, ale są i tacy, którzy wierzą , że dziejąca się, obok naszej, rzeczywistość. Świat, który można zobaczyć. Wystarczy tylko mądrze użyć swoich zmysłów…


Mirek Grodzki

P.S. Przeczytałem kiedyś, że najlepszą oceną obozu jest długość żegnania się po wyjściu z autokaru, który przywozi harcerzy z obozu do domu.
Miło było patrzeć jak harcerze nie mogli się rozstać i przeciągali pożegnanie w nieskończoność…
Aha, w końcu przekonałem się do fantasy!! No i na Olimpie nie było tak źle…

[HAL 2003] OBÓZ HARCERSKI

OBÓZ. Czeka się na niego cały rok.
Jest tym, co harcerze lubią najbardziej. Najwięcej harcerskich
wspomnień zostaje z obozu i to właśnie obóz najbardziej zapisuje

się w pamięci.

Jeszcze lepiej gdy obozowe wspomnienia zapisują się nie w ulotnej
pamięci, ale w kronice. Tradycyjnej – papierowej lub internetowej
– idącej z duchem czasu i dostępnej dla dużo większej liczby
ludzi, ale pozbawionej niepowtarzalnego charakteru kroniki
papierowej. Tu możesz znaleźć przykłady takich kronik z 2001 i 2002 roku. Obozy odbyły się w „Cyrance” – bazie obozowej harcerzy z
Otwocka zlokalizowanej w Przerwankach na Mazurach.


Obóz jest doskonałą okazją do zorganizowania Przyrzeczenia
Harcerskiego. Kilkanaście ich opisów możesz znaleźć na stronie Szczepu Józefów. Jeżeli
chcesz wzbogacić nasz zbiór napisz na adres szczepjozefow@zhp.otwock.com.pl.

W czasie gdy jedni przyrzekają całym życiem służyć Bogu i Polsce
inni muszą stać na warcie. Obozowe warty (czyt. walki ze snem i
podchodzącymi obozami) wspomina się szczególnie. Na przykład tak,
jak to możesz przeczytać na tej stronie.


Warta omija tych, którzy właśnie spędzają samotną dobę w lesie w
ramach zdobywania „Trzech piór” – najbardziej cenionej przez
harcerzy sprawności. O refleksjach na temat tej sprawności możesz
poczytać na tej stronie.
Samotna doba w lesie wyklucza – niestety – z możliwości wzięcia
udziału w grze terenowej. Nie da się zrobić obozu bez gry
terenowej. Jak ją dobrze przygotować możecie przeczytać na tej stronie.


W ferworze przygotowań do gier, pionierki i obozowego życia nie
możemy zapomnieć o tym, że przygotowanie obozu wiąże się z
koniecznością wypełnienia niezbędnych formalności. Możesz
przeczytać o tym na stronie hal.zhp.org.pl. Znajdziesz tam m.in. bazę miejsc, gdzie możesz zorganizować obóz.

Obozy są coraz droższe. Coraz częściej więc zwracamy się o pomoc
do sponsorów. O tym jak postępować w takich przypadkach, żeby
uniknąć kłopotów możesz przeczytać w instrukcji obsługi sponsora.

O obozie można by jeszcze długo…
Na deser – trochę z przymrużeniem oka – mam dla Ciebie słownik
obozowy
, który powinien poznać nie tylko każdy obozowicz, ale też
(a może właśnie przede wszystkim) kadra obozu.

I jeszcze słów kilka o obrzędowości obozu. Powinna ona wynikać z zainteresowań harcerzy, być dostosowana do ich wieku, być atrakcyjna i na topie. Jeżeli połowa drużyny oprócz zbiórek chodzi na treningi karate i do tego ostatnio wszyscy byliśmy na „Ostatnim samuraju”, to naturalnym pomysłem na konwencje będzie właśnie kraj kwitnącej wiśni w czasach działalności samurajów.

[HAL 2002] ABC obozu rekreacyjnego

AMBICJA – to fakt, po części dlatego zaczęłam przygotowywać ten obóz z ambicji. W końcu czemu miałabym nie dać sobie rady? Zresztą Siwa mówiła, że da się przeżyć.

BŁĄD – już na samym początku stwierdziłam, że mogą być problemy. Ja muszę zorganizować jeszcze swój obóz harcerski, a Jarzembski, który miał być oboźnym wycofał się. Nie mam kadry! O rety!




CUD – mam oboźnego! Mój brak się zgodził. I jest nawet programowiec – Karolina. Szkoda, że po pierwszym spotkaniu się nie polubili. No cóż… będą mieli na to cały obóz.

DEFICYT – no tak. Jak już mam kadrę, to brakuje dzieciaków na obóz. I niby jak mam zrobić akcję naborową jak sama siedzę w Przerwankach? Coraz lepiej.

EEEECH – jakoś to chyba będzie?

FINANSE – jak nie dostanę $ za ten obóz, to nie pojadę. Takie czasy. Ciężkie czasy.

GWIZDEK – nieodłączny element na naszym obozie. Wszystko było na gwizdek: zbiórka, mysie, spanie. Co za niespodzianka. Stare harcerskie sztuczki mają zastosowanie dla cywili.

HUMOR – o dziwo dopisywał nam przez większość wyjazdu. Zajęliśmy nawet I i II miejsce na obozowym kabaretonie.

INTRYGANT – ktoś z uczestników powiedział rodzicom, że kadra zabiera dzieciom rzeczy i trzeba je oddawać, bo innaczej trzeba biegać. Co za bzdura? Że może my coś bierzemy? Przyszli rodzice, wyjaśniliśmy sprawę i usłyszeliśmy „przepraszam”.

JEMIOŁA – była obecna „wszędzie”. Co chwila ktoś się zakochiwał. Tylko czy oni muszą się tak ze wszystkim afiszować? Chłopak Karoliny przynajmniej pomaga w grach terenowych, a dziewczyna Roberta jest ładna.

KORSARZE – tak się nazywaliśmy. Obóz zrobiony na piracki wystrój był super. W ogóle to był dobry pomysł. Polecam.

LAS – jak trochę zelżały upały to cały czas graliśmy w lesie: to „sztaby” to „granica” – nawet brałyśmy w nich udział z Karoliną. Czołgaliśmy się po lesie i było bardzo fajnie.

ŁÓDKA – była do naszej dyspozycji. Wypływaliśmy czasem z dzieciakami na „jeziorko” i było fajnie!

MUSZTRA – z tym nie było problemu. Po pierwszych zajęciach przeprowadzonych przez Roberta obóz chodził w szyku nawet do latryny. A ta ich postawa „na baczność”…no, no… lepiej niż na niejednym obozie harcerskim.

NIEPOSŁUSZEŃSTWO – zaraz po rozpakowaniu autokaru jeden z uczestników zniknął (jak się później okazało na papierosa). Już po 30 min. Pobytu w Przerwankach biegał z plecakiem 200 orbitek. Na tym skończyło się nieposłuszeństwo.

OLIMPIADA – to były miłe chwile. Zgrupowanie też brało udział. Kontuzja oboźnego podczas meczu i wizyta w szpitalu na długo zostaną w mojej pamięci.

POGODA – była idealna. Pierwszy tydzień – pogoda na pionierkę, drugi na kąpielisko, trzeci akurat do gier terenowych.

REALIZACJA – niespodziewanie dobrze był realizowany program. My proponowakliśmy, oni realizowali. Wszystko grało.

SYMPATIA – w zasadzie była obustronna. Zżyliśmy się z dzieciakami. One mimo dużej jak na taki obóz dyscypliny przychodziły do nas z większością problemów.

TAKIEGO – obozu życzę Wam wszystkim.

UKŁADY – praca ze Zgrupowaniem układała się dobrze. Dzięki czemu mieliśmy wszystko o co poprosiliśmy. Prawdziwa sielanka: cicho, miło i bez problemów.

WIZYTA – z kuratorium i jeszcze skądś. Poszło dobrze, chociaż były jakieś wątpliwości (nieuzasadnione) co do braku uprawnień kadry. Co za bzdury, no cóż…

ZAKOŃCZENIE – było najgorsze. Wszyscy płakali. Dziwne, ale mi też było ciężko jakoś tak smutno…

Anna Pietrucik

[HAL 2002] Było ich czworo

W czerwcu zmontowali ekipę do wyjazdu i 30. wyrwali się z dusznego podgrodzia. Trafili nad jeziora do wsi Przetrwancum, gdzie rozbili obozowiska mające na długie 3 tygodnie zostać ich izbą i gospodarstwem.






Stali się dla siebie niemal rodziną. Ona, jako jedyna niewiasta zajmowała się nimi jak matka, zaś najstarszy z Nich służył radą w każdej sprawie i wiedział więcej niż cała reszta mogła sobie wyobrazić.

Ten najmłodszy miał duszę nieco niepokorną i trochę rozbrykaną. Często żartował i potem, kiedy już przygarnęli garstkę wiejskich dzieci i opiekowali się nimi, dla większości chłopców był jak starszy brat, a nawet młodszy.

I jeszcze Ten ostatni. Bardzo surowy i groźny na codzień, ale czasem też dobry i chętny do zabaw z dziećmi. Nastawiony na wychowanie młodzieży karnej i twardej.

Ich podopiecznymi stały się dzieci różnego pokroju i o bardzo rozbieżnych charakterach. Na początku krzykliwe, kłótliwe i skore do bitki, a z czasem coraz bardziej uporządkowane i prawe, choć nie wszystkie.

Część z podopiecznych niestety pozostała hałaśliwa i swarliwa, ale mimo to nierzadko ich opiekunowie pałali dumą na widok wyczynów rozbrykanych młodzieńców.

Życie w Przetrwancum płynęło niczym wartki strumień. Każdy dzień stanowił wielką niewiadomą, ciekawą, a za razem odrobinę przerażającą. Dzieci chętnie i z entuzjazmem brały udział w zajęciach zaplanowanych przez Ich Czworo. Bawili się i uczyli.

Z pewnością dla protektorów był to okres radosnych uniesień, ale i skrajnego wyczerpania. Ileż to razy Ten Najstarszy siedział po nocy z marsowym czołem i bladym obliczem i przeczesując swą rudą brodę rozmyślał nad poczynaniami młodych rycerzy.

Codziennymi obowiązkami młodych była nauka fechtunku, a niewiast – szydełkowania i manier, prowadzone przez jedyną białogłowę w gronie starszyzny. Nie omijały ich również ćwiczenia w grze na lutni i śpiewie. Jazda konna z braku środków ukazała się ich oczom jedynie poprzez naukowe traktaty i rozważania teoretyczne.

Jedynym, który posiadał konia i celował w jeździe na nim był Marco, który w życiu codziennym na podgrodziu był strażnikiem bramy i porządku.

Księżniczka Silvella prowadziła niewielką szkółkę dla biednych dziewcząt, a Michael był młodym kupcem, który dopiero co ukończył służbę w cechu.

Natomiast Ten Najstarszy, zwany Ryżym, był przed laty pogromcą smoków i wielkim rycerzem, ale ponieważ dawno wyrósł ze swawoli i hulanek, zajął się bardziej statecznym zajęciem i pracował w miejskiej skarbnicy.

Kiedy minęły już 3 tygodnie, nadszedł czas rozstania nikt nie mógł temu zapobiec. Obozowisko złączono na 4 wozy, a ślady po drewnianych fortyfikacjach uprzątnięto. Niejedno z młodych dziewcząt, które przez ten czas wyrosły już na prawie dorosłe białogłowy, miała wówczas łzę w oku, a i chłopcy. Którzy zmężnieli wprost nie do uwierzenia, mieli bardzo niewyraźne miny. Niewiadomo skąd, ale wiedzieli, że takie chwile już nigdy nie zagoszczą w ich życiu.

Mieli rację. Już po powrocie na podgrodzie rozpoczęła się wielka woja i wielu z tych młodych zapaleńców zginęło w bitwach, a dziewczęta pochłonęła zaraza dżumy, która wówczas przetoczyła się przez Warszawborg i oblężenie miasta.

Ci starsi też walczyli i mężnie ginęli. Tylko ja to przeżyłem. Mały pisarczyk, który to wszystko widział i ziemniaki z podłogi jadł.

P.S. Jednak tuż potem spotkaliśmy się w nowym życiu na Polach Elizejskich, gdzie żyjemy długo i szczęśliwie.

Magda Rudnicka

[HAL 2002] Zielony obóz leśnych ludzi


Na wakacje pojechałam na trzytygodniowy obóz harcerski na Mazurach – do Przerwanek.

Na obozie bawiliśmy się leśnych ludzi, ponieważ konwencja obozu opierała się książce Marii Rodziwiczówny ,,Lato Leśnych Ludzi”. Stąd na początku zostały nadane nam leśne imiona (np.: Sasanka, Wilk, Leszczyna, czy Dąb)

i mieliśmy mówić tak do siebie do końca obozu.

Ja nazywałam się Lipa.

Ponieważ był to obóz harcerski mieszkaliśmy w środku lasu w namiotach, a spaliśmy na własnoręcznie zrobionych pryczach (łóżkach z żerdzi i sznurków) Sami musieliśmy także zrobić czyli zbudować bramę, ogrodzenie i totemy. Było to śmieszne, ale też trochę męczące.

Każdy namiot miał swoją 'leśną’ nazwę. Mój nazywał się ,,CZEREŚNIAKI”.

Nawet na posiłki musieliśmy chodzić z pół kilometra, bo kuchnia i stołówka były nad jeziorem. Jezioro nazywało się Gołdopiwo.

Na obozie było bardzo dużo rajdów, wycieczek i zwiadów po lesie. Mnie najbardziej podobała się całodzienna gra terenowa ,,Impessa ”-o założycielu skautingu.

Pogoda była przez prawie całe 3 tygodnie bardzo dobra,

a nawet jak padało to nie nudziliśmy się na zajęciach pracowicie wymyślanych przez naszych druhów: Lisa ,Leszczynę i Dęba (komendanta) oraz druchnę Cykadę.

Ten obóz bardzo mi się podobał i bardzo chcę pojechać na następny, a musze czekać jeszcze długo – prawie cały rok!!!

Dh. Wiktoria Michałowska