Kiedy gra Orkiestra – Jurek Owsiak

Taka dzisiaj wpadła nam wiadomość, że Polacy nie szczędzili pieniędzy podczas ostatnich akcji charytatywnych, które miały miejsce w Polsce. O efektach naszych działań wiecie, bo na stronie internetowej sumy widać.

Już teraz możemy ukłonić się w pas, bo pieniądze są poważne i pokazują, że Orkiestra nadal cieszy się ogromnym zaufaniem ludzi.

Caritas z akcji świec wigilijnych uzyskał 18 mln złotych (osiemnaście milionów – wiadomość za Tygodnikiem Solidarność). To oznacza, że ogromna suma pieniędzy wspomoże letnie akcje dla dzieci, organizowane w ośrodkach Caritasu. Myślę, że to jest chyba wręcz rekordowa suma pieniędzy przeznaczona na taką pomoc. 18 mln złotych ze świec to oznacza, że Polacy nie wahają się pomagać dzieciom, także starszym, dla których często jest to jedyna radość podczas wakacji. TVN24 podał, że polskie organizacje charytatywne zebrały do tej pory kilka milionów dolarów na pomoc dla ofiar kataklizmu w Azji. W tym na dzień dzisiejszy ponad 700 tys. złotych deklarowanych przez naszą Fundację. A przecież nasza akcja trwa jeszcze do końca lutego. PAH, PCK, Caritas to oznacza, że wszystkie te organizacje są gotowe w każdej chwili do organizowania takiej pomocy, a suma kilku milionów dolarów jest już sumą, która może tę pomoc bardzo poważnie zorganizować.

Reasumując, kiedy gra Orkiestra, słyszymy nieraz, że ludzie trochę dla spokoju sumienia jednorazowo wrzucają monetę do puszki. Ale kiedy scenariusz pisze życie i dzieje się nieszczęście równolegle do terminu naszych działań, pokazuje się, że Polacy są bardzo hojni, nie tyko okazjonalnie dla Orkiestry. Z naszych bardzo szacunkowych obliczeń wynika, że w styczniu wrzucono do wszelkich skarbonek ponad 50 mln złotych. I myślę, że jest to nie tylko rekord, ale z zmiana myślenia, że akcje charytatywne są „zabiciem sumienia” kiedy pomocą nie zajmujemy się na co dzień. Widać, że bzdura, że jeżeli ktoś to robi dobrze organizacyjnie i logistycznie, to pieniądze się na to zawsze znajdą.

Jakkolwiek i tak nie pobijemy rekordu ustanowionego przy zbiórce pieniędzy na ratowanie Stoczni Gdańskiej, kiedy zebrano poprzez Radio Maryja blisko 150 mln złotych. Stoczni nie ma…

Jurek Owsiak

Takie wielkie poruszenie

Chciałabym napisać parę zdań w odpowiedzi na ostatni artykuł Białej Sowy w poprzednim Przecieku. Nie chcę jednak, żeby zostały one potraktowane jak jakaś polemika, lecz jedynie jak nakreślenie mojego zdania, kilku argumentów nie do końca pokrywających się z opinią Białej Sowy.

W sprawie „Caritasu” to zgadzam się w 100%. Jest to bardzo potrzebna akcja, mająca szlachetny cel, często również niedoceniana. Nie zgadzam się jednak z pierwszą częścią artykułu, dotyczącą ilości środków przeznaczonych na organizację finałów Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Z tym, że za dużo pieniędzy idzie na przygotowanie, światełko itp. .. Otóż, faktycznie nie są to drobne sumy, jednakże cała ta akcja jest tak pomyślana. I w innej postaci nie miała by racji bytu. Jest zaplanowana jako takie wielkie poruszenie, nagłaśniana przede wszystkim przez media i bez telewizji, gazet, koncertów by nie istniała.

„Ogromną rolę w tym wszystkim odgrywają media. O ile trudniej było by bez nich, czy w ogóle byłoby to możliwe? Bez mediów byłoby to niemożliwe, od razu zostało to tak pomyślane.”- Frag. wypowiedzi Jurka

I przecież coś za tym idzie. To właśnie dzięki temu, że wszędzie jest o tym głośno, że większość gazet o tym pisze, że granatowe billboardy z serduchami widoczne są przy większość dróg w Polsce, dzięki takiemu „rozreklamowaniu”, nawet najmniejsze miejscowości w Polsce robią swoje małe kilkuosobowe sztaby, ludzie wiedzą na czym to polega, wiedzą w jakiej sprawie mogę pomóc i włączają się do tego! Mało tego.. Dzwonią również z innych krajów pytając się czy mogliby jakoś pomóc, coś zorganizować.. Spora w tym zasługa również TVPolonii.. Sztokholm, Kosowo, Nowy Jork, Bośnia i Hercegowina, Ateny, Chicago to tylko niektóre z miejsc, w którym pojawiły się czerwone serducha..

„Orkiestra gra wszędzie. Dostaliśmy maila od Martyny, Mirka (syna) i Stefana, że słychać nas w Teheranie. Co prawda nie ma tam żadnego sztabu, ale Stefan, Niemiec będący właśnie w Iranie, gdy dowiedział się o Orkiestrze poczuł potrzebę, żeby wziąć w niej udział. Zadzwonił do swoich przyjaciół w Polsce i poprosił, by w jego imieniu wrzucić cos do puszki. Dziękujemy bardzo tym wszystkim, którzy dziś z nami grają tu i tam. Bo nie ma znaczenie, gdzie jesteśmy, ale to, czy jesteśmy czuli na potrzeby innych.” fragment jednej z nowinek finalowych Eii

Podobnej nie ma… nigdzie..
Oczywiście można by pieniądze, które telewizja wydaje na studio i transmisję wpłacić na konto, ale przecież wtedy zebrana suma wcale nie byłaby większa. Nie byłby finał tak nagłośniony, a co za tym idzie.. mniej ludzi by o tym wiedziało, mniej by się zgadzało, nie byłoby to tak rozprzestrzenione, na tak ogromną skalę, i tak dalej… Wydaje mi się, że problem z porównaniem tej akcji do jakiejkolwiek innej zbiórki pieniędzy bierze się stąd, że jej nie można po prostu do niczego porównać.. Jest jedyna w swoim rodzaju. Podobnej nie ma… nigdzie.. Wyniki działalności Wielkiej Orkiestry pokazują, że można i w tym wypadku TRZEBA WŁAŚNIE TAK! Fundacja nie osiągnęła by takich niesamowitych rezultatów bez mówienia głośno o tym co się dzieje, bez nakręcania wszystkiego koncertami, zabawą w studiu, bez dzieci z tabliczkami podskakującymi w studiu pod sufitem, zwariowanych aukcji.. licytacji.. pokazów ratowniczych i karetek wjeżdżających na sygnale do studia.. Bez Jurka i jego niewyobrażalnej energii.. bez przyjeżdżających sztabów krzyczących do mikrofonu skąd są i jak udał im się ten dzień, oraz bez tego wszystkiego co tworzy właśnie niesamowicie zakręcony klimat tego dnia.. po prostu takie założenie.. taka jest metoda.. i dzięki temu takie wyniki!

ania_z_burzą_loków

P.S. poza tym, jak już większość wyczytała z tegorocznych billboardów, Orkiestra i tak, po odliczeniu całych kosztów m.in. Finału, Przystanku Woodstock, prowadzenia Fundacji, Uniwersytetu WOŚP, szkoleń pierwszej pomocy, szkoleń Pokojowego Patrolu,… i tak dzięki odsetkom, kupuje sprzęt do szpitali za jeszcze trochę więcej, niż jest co roku w styczniu zbierane.. 🙂 świetnie to wszystko zorganizowane.. jeśli dołączymy do tego jeszcze programy medyczne, które finansuje, jak Prorgam Przesiewowych Badań Słuchu, czy Zakupu Osobistych Pomp Insulinowych dla dzieci.

WOŚP 2005. Podsumowanie

Podczas XIII Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zebrano w Otwocku i okolicach 65 550 zł, oraz oddano 14,4l krwi. To dużo, więcej niż w zeszłym roku.


Z jednej strony możemy być z siebie dumni. Udało nam się pobić lokalny rekord, zaplanować bardzo dużą imprezę o zasięgu powiatowym, przeprowadzić ją bezpiecznie, ugotować grochówkę w wielkich kotłach, zachęcić do przyjścia i oddania krwi kilkadziesiąt osób. W pewnym sensie WOŚP wpisała się w kalendarz stałych imprez w Otwocku. To dobrze. Choć może warto zmienić formę w przyszłym roku, skoro frekwencja nie była zbyt wysoka – może za mało atrakcyjny był program? Te pytania postawi sobie na pewno przyszłoroczny Szef Sztabu .


Może warto większą liczbę mieszkańców Otwocka wciągnąć do organizacji? Przygotowując i planując WOŚP liczyliśmy na większy oddźwięk wśród naszej, lokalnej społeczności. Koncerty w hali sportowej Klubu Start niestety nie okazały się aż tak atrakcyjne, by wyciągnąć w niedzielne popołudnie mieszkańców Otwocka z domów. Aczkolwiek, Ci, którzy byli, postarali się bardzo, nadrabiając hojnością za nieobecnych. Pokaz ratownictwa medycznego zaciekawił i przyciągnął widzów. Samochody, które zostały wykorzystane w trakcie pokazu zostały sprezentowane przez firmę “BINOL” za co im serdecznie dziękujemy. W pokazie uczestniczyła również Straż Pożarna – dziękujemy za zaangażowanie i liczymy na was w przyszłym roku.


Największą atrakcją okazał się jednak pokaz sztucznych ogni – „Światełko do Nieba”, które mogliśmy zorganizować dzięki pomocy finansowej z Urzędu Miasta jako głównego sponsora tegorocznego finału WOŚP. Przyciągnął on widzów, którzy przyjechali wyłącznie na sam pokaz. Przyjechali i nie zawiedli się, bo był naprawdę udany.


W sztabie do późnych godzin pracowali harcerze i wolontariusze, którzy późnym wieczorem dotarli do studia TVP 2 i przekazali zebrane pieniądze, oraz mieliśmy swoje 30 sekund w trakcje transmisji telewizyjnej.


Na szczęście w tym roku obyło się bez przykrych incydentów podczas kwestowania. Wszyscy cało i bezpiecznie docierali do sztabu. A to dzięki współpracy ochrony i policji, która w ten sposób włączyła się w organizację Orkiestry. W tym miejscu pragnę podziękować Policji i firmie ochroniarskiej EURODAN.


Panie z Banku PKO BP i PEKAO SA pomagały przy liczeniu pieniędzy harcerzom. Serdecznie dziękujemy im za włożony wkład pracy i zapraszamy do współpracy w przyszłym roku. Praca sztabu zakończyła się poźną nocą, trzeba było jeszcze doprowadzić budynek MDK-u do używalności, ponieważ następnego dnia odbywały się w nim zajęcia. Jak co roku dyr. Czesław Woszczyk oddał nam do dyspozycji cały budynek i serdecznie mu za to dziękuję.


W imieniu organizatorów chcę podziękować sponsorom, bez których nie odbyłby się Finał oraz ludziom, którzy przybyli i wsparli Orkiestrę. Do zobaczenia w przyszłym roku!


Adam Żórawski
Anna Pietrucik

Woodstock 2004. Moc była z nami!

Pierwszy Przystanek Woodstock miał miejsce w Czymanowie nad jez. Żarnowieckim w 1995 roku. Wtedy się jeszcze nawet tak nie nazywał. Nikt nie spodziewał się takiego tłumu, więc nie było nawet za bardzo co jeść. Najbliższy sklep o 2 km drogi też nie nadążał z dostarczeniem pieczywa.

Jadło się słodycze i pieczywko kriszniaków. Ale nie przeszkadzało to dobrze się bawić i słuchać fajnej muzyki. Wtedy też było gorąco, tak samo jak na Przystanku Woodstock 2004. Ale to juz inna bajka, większa impreza i bardzo dobra organizacja.

Zdjęcie ze strony WOSP.ORG.PL

Chociaż okazało się, że pryszniców i kranów było trochę za mało. W takie upały wszyscy chcieli się ochłodzić i stali w kolejkach, nawet do „wodopoju” czyli kranów. Niewątpliwie ciekawym rozwiązaniem tego problemu okazała się fontanna na polu namiotowym. Ci którzy chcieli uniknąć kolejek szaleli pod fontanną.Urządzali tam sobie kąpiele błotne, lub obrzucali się błotem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Mieli niewątpliwie większą frajdę niż ci, co brali kąpiel pod prysznicem. Nie dość że woda była lodowato zimna, to jeszcze trzeba było zapłacić za tę wątpliwą przyjemność 4zł. Powinni nam raczej dopłacić za to, że ryzykujemy zdrowiem biorąc taka lodowatą kąpiel. A kąpać chcieli się prawie wszyscy, bo kurzyło się sakramencko. Można było kupić nawet specjalne maseczki przeciwpyłowe. Trochę piaszczyste było to pole namiotowe, ale Jurek obiecał na przyszły rok nieco uklepać:-)

Najlepiej ulokowała się wioska Hare Krishny. Na górce, na której ostało się trochę trawy, kurzyło się zdecydowanie mniej. Sympatyczne to było miejsce. W ogromnym namiocie można było posłuchać tańczących i mantrujacych kriszniaków, którzy robili to od rana do nocy. Można było kupić książki związane z ruchem świadomości Krishny, zrobić sobie idyjski makijaż i przede wszystkim zjeść. Dobre, indyjskie, wegetariańskie, a przede wszystkim tanie jedzenie (2–3 zł obiadek). Ale ze względu na mocną konkurencję na dużej scenie, zaglądałam tam tylko w porze obiadu:-)

Zdjęcie ze strony WOSP.ORG.PL

Bo tak prawdę powiedziawszy na Woodstock przyjechałam dla muzyki, zwłaszcza na koncert Armii. I teraz będzie o muzyce. Muszę przyznać że na koncertach ludzie bawili się niesamowicie. Mnóstwo transparentów i flag z nazwami miejscowości powiewało nad głowami. Mi najbardziej podobał się transparent z napisem „Mamo, to ja”:-) Z boku co chwilę skakał ktoś na bungee – luzacy! Niektórzy chyba nie wytrzymywali emocji i spali sobie najspokojniej na świecie na glebie, albo leżeli w najbardziej uczęszczanych miejscach, czyli w przejściu. Koncerty można było oglądać na trzech telebimach, dzięki czemu nie trzeba było się mocno tłoczyć pod sceną. Zresztą scena była wysoko i wszystko było widać i słychać bardzo dobrze. W przerwach między występami zespołów na telebimach były puszczane informacje na temat Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i fragmenty z Jarocina 1992 roku, gdzie narodził się pomysł zbierania pieniędzy dla chorych dzieci. Dla mnie osobiście było to miłe wspomnienie, bo byłam na tym koncercie. A takie tam grały zespoły, że juz dawno o nich zapomniałam. Wojtek Waglewski z Voo Voo jeszcze nosił długie włosy 🙂 Niektórzy dziennikarze porównują ten Woodstock do koncertów w Jarocinie. Ale czy ja wiem? To jednak inny klimat. Woodstock to przede wszystkim dobra zabawa, a w Jarocinie było więcej przesłania, ideologii.

Zdjęcie ze strony WOSP.ORG.PL

Na Przystanek ludzie przyjechali ze znajomymi, z dziećmi, z psami. Nie wiem co prawda czy dzieciom i psom ten „harmider” wyszedł na dobre. Aczkolwiek na prawdziwym Woodstock urodziło się dziecko i chyba już nic tego nie przebije… Co bardziej obrotni wypatrzyli interes w zbieraniu puszek po piwie. Chodzili z workami pełnymi zdobyczy i dzięki nim nigdzie nie leżały puszki po piwie, chociaż ten brak nadrabiały z nawiązką inne śmieci…

No to teraz o muzyce. Nie napiszę o wszystkich, bo nie byłam w stanie ich posłuchać. Pierwszego dnia zdążyłam dopiero na Farben Lehre i całe szczęście, bo to dobra kapela. Drugiego dnia nie dało się wytrzymać upałów i dopiero wieczór zachęcił do słuchania muzyki. Tylko najwytrwalsi wybierali się na koncerty już o 15 godzinie. Frajdę mieli z tego taką, że kilka razy przyjechał wóz strażacki i ochłodził ich przy pomocy armatki wodnej. Głównym celem tego dyngusa było ograniczenie kurzu pod sceną, ale nie zdało się to na wiele…
Dobra, teraz już naprawdę o muzyce.

„Czasem ludzie to gnoje dbają tylko o swoje
Nie pomogą nikomu, a trzeba pomóc
Zabijają wzrokiem pełnym zawiści
Uważają, że są czyści, egoiści …”
Farben Lehre nie słyszałam od lat, a miałam wrażenie jakby tych lat wcale nie było. Ten sam klimat, ten sam charakterystyczny głos wokalisty, dobre teksty, dobry koncert. Szkoda, że krótki. A na koniec cover Marley’a „Buffalo Soldier”.

„Buduję wielka flotę zjednoczonych sił
by razem zwalczyć niebezpieczny Styksu wir.”
Voo Voo to w ogóle inna klasa muzyki. Zespół „młodzieżowy” o sobie powiedzieli 😉 Ich kawałki na każdym koncercie brzmią inaczej i chyba za każdym razem równie doskonale. Mateusz Pospieszalski to tak wydziwia do mikrofonu, że nikt mu się nie może równać. Jak to określił śpiewa w sposób nieskoordynowany i nieobliczalny. Chyba ma ze cztery płuca. Jak zaryczał do mikrofonu to tylko ciarki po plecach łaziły. Piękne to było.

Rege
Właśnie rege, a nie reggae. Zion Train to był chyba wypadek przy pracy. Facet przy klawiszach bawił się cały czas efektami. Sekcja dęta pokazał czasem pazur, ale co z tego. Zagrali krótką chwilę a reszta to były pogłosy i te takie tam inne bajery. Nikt mi nie powie że to było fajne. Coś fajnego, to można by z tego dopiero zrobić. Skucha jak dla mnie, chociaż niektórym się podobało.

„Narkotyki narkotyki, złoty strzał i są wyniki,
wydłużają się rubryki, narkotyki, narkotyki”
Na koncertach T.Love można się tylko dobrze bawić. Dużo znanych kawałków, niektóre bardzo wiekowe. Wszystko fachowo i precyzyjnie. Zastanawiam się tylko skąd w takim niedużym Muńku tyle energii, którą potrafi zarazić publiczność.

„Łatwa muzyka i debilne słowa
Oto polska młodzież zwarta i gotowa
Listy przebojów, fascynacja kiczem
Oto polska młodzież, która jest niczym”
Dezerter jednych obudził, a innych ukołysał do snu. Ja zaliczam się do tych drugich. Ale słyszałam ich jeszcze w namiocie. Grali jak przystało na legendę punk-rocka.

Ratatam
Nie znałam wcześniej tego zespołu, a grają oni bardzo radosną muzykę. Pomimo wysokiej temperatury powietrza potrafili rozkręcić publikę do zabawy. Nogi nie chciały ustać w miejscu. Bawiono się pod sceną, bawiono się na scenie. Fajnie było.

Twinkle Brothers
Reggae prze duże „R”. Twinkle Brothers i Trebunie Tutki, czyli jamajskie reggae i góralski folklor. Pozytywne wibracje, mocne rytmy i przesłanie o pokoju i miłości. Twinkle Brothers zawsze grali dobre koncerty w Polsce.

Zdjęcie ze strony WOSP.ORG.PL

„Czasem ktoś…
Widzi więcej niż my…
Chce zbawić świat…
Nie wierzy w to nikt…”
Wokalista zespołu Hunter powiedział, że był to najlepszy koncert w jego życiu. No to co ja tu będę pisać.

Zdjęcie ze strony WOSP.ORG.PL

„My jesteśmy śmiech,wszechmogący śmiech
my jesteśmy śpiew,zapomniany śpiew
my jesteśmy ziarna,rozrzucone ziarna
my jesteśmy armia,niewidzialna armia”
Koncert na który przyjechałam do Kostrzyna. Armia zagrała większość kawałków z płyty Armia, Legenda i zespołu Siekiera. Zagrali niemal na jednym oddechu, prawie bez przerw między utworami. Zdrowy czad. Bombadil ma kawał głosu, mógłby właściwie śpiewać nawet w metalowych kapelach:-) Jest też chyba jedynym wokalistą, który uśmiecha się w czasię śpiewania, a z jego uśmiechu przebija radość dziecka. To był fantastyczny koncert, FANTASTYCZNY, a muzyka Armii zaczarowała mnie po raz kolejny.

„Moja i twoja nadzieja,
uczyni realnym krok w chmurach,
moja i twoja nadzieja
pozwoli uczynić znów cuda”
Hey zagrał sympatyczny koncert, chociaż wysłuchałam go na odległość. Siędziałam w takim miejscu, gdzie z prawej strony było słychać koncert na dużej scenie, z tyłu mantrowanie kriszników, a z lewej jakieś reggae. Kwintesencja Przystanku Woodstock.

„Czy przyjmiesz mnie mój Boże
kiedy odejść przyjdzie czas?
Czy podasz mi swą rękę?
A może będziesz się bał?”
Zapowiadaną niespodzianką okazał się występ Dżemu. Zagrali jako ostatni zespół festiwalu koło 1 w nocy. Na początek „Whisky”. „Cegła”, „Jak malowany ptak”. Leżałam już w śpiworze, patrzyłam w niebo, słuchałam Dżemu i myślałam sobie, że warto było przyjechać na Woodstock dla takiej chwili. Warto było przejechać te kilkaset kilometrów, przetrzymać upały, powdychać kurz i myć się w lodowatej wodzie, żeby posłychać Armii, Dżemu i innej dobrej muzki w gronie fajnych ludzi.

To była wspaniała impreza. 10 Przystanek Woodstock 2004 w Kostrzyniu nad Odrą – miłość, przyjaźń i muzyka, stop przemocy, stop narkotykom. A moc była z nami!!!

Kasia Rydzoń

O Przystanku Woodstock

Tradycyjnie już po Przystanku Woodstock Ania Michałowska – jedna z organizatorek tej imprezy – przedstawia Wam kilka opinii o przystanku z punktu widzenia organizatorów.



/21 lipca/ „Gdy przyjechaliśmy tu tydzień temu, nie było nawet drogi dojazdowej do miejsca, w którym dopiero zaczynał rodzić się Przystanek Woodstock. Owszem – scena już stała, ale była to tylko układanka z rurek oczekująca na bardzo wiele zabiegów wykończeniowych. Na polu stało kilka namiotów – może dziesięć. Wydawały się być tak daleko od sceny. Dookoła rosły kwiatki, a i lasu było znacznie więcej niż teraz. Nie było prądu, wody, piwa, jedzenia, obozów Pokojowego Patrolu… Gdzieś w tle majaczyła Pokojowa Wioska Krishny, ale zdawała się być tak odległa na swoim wzgórzu, że nie bardzo chciało się tam zajrzeć… Ludzi z Patrolu było około piętnastu.
Minęły 3 dni.
Teraz mamy tu ogromne miasto, wyposażone we wszystko, co niezbędne do życia, nad którym czuwają służby medyczne, policja, straż pożarna, elektrycy… Od ponad tysiąca czerwonych patrolowych koszulek czerwieni się pole namiotowe. Dotychczas cicha polana rozbrzmiewa dźwiękami. Prawda, że to wszystko trochę nie do wiary?
I choć tyle się wydarzyło przez ten tydzień, to wydaje nam się, że przyjechaliśmy tu dzisiaj rano! Magia czy coś równie nieopisanego…”




Zdjęcie ze strony WOSP.ORG.PL

/29 lipca/ „Cały czas do Kostrzyna przybywają kolejne pociągi – ze wszystkich stron Polski. Zawsze z podziwem patrzę na ludzi, którzy jechali aż z Zamościa czy Przemyśla, objuczeni plecakami, namiotami, żeby być tutaj, nakręcać klimat…
Ludzie wysiadają bez większych uszczerbków na zdrowiu psychicznym czy fizycznym z pociągów i ciągną długim, bardzo długim sznurem lewą stroną asfaltu. Podziwiam naprawdę – mają ogromne plecaki, karimaty, namioty… Szłam razem z nimi takim sznurem, słuchałam rozmów… Nic nowego – wszyscy nie mogli się doczekać, aż wreszcie ich oczom ukaże się nasza półokrągła scena. No i reakcja grupy chłopaków z Nakła na wyłaniający się z lasu kurz ponad namiotami i flagi, mnóstwo flag: – wszyscy biegiem rzucili się w kierunku sceny, tylko Pokojowy Patrol ich powstrzymał przed staranowaniem kranu kamerowego, bo w przestrzeni przed sceną na razie przebywać nie wolno (zerwanie czerwono-białych taśm nastąpi jutro – wtedy woodstockowiczom wręczymy farby w sprayu, którymi będą mogli podkreślić swoją obecność na Przystanku na deskach otulających scenę od frontu). Oni tylko chcieli scenę ucałować…”
/Martooha/




Zdjęcie ze strony WOSP.ORG.PL

„Jest piękna pogoda, scena jest właśnie ubierana… Znacie dobrze ten klimat – gdy stroi się choinkę na święta, to znak, że te święta są już tuż tuż. A my tu stroimy naszą scenę – wieszamy na niej kolorowe „STOP PRZEMOCY, STOP NARKOTYKOM” i motyle zaczynamy mieć w brzuchu, bo to już jutro!!!! Jutro Pan Roman Polański odgwiżdże początek Przystanku Woodstock – dziesiątego, ale po raz pierwszy w Kostrzynie.”



* * *


X Przystanek Woodstock w miejscowości Kostrzyn nad Odrą ODJAZD!!! – tak krzyknął Roman Polański, który tradycyjnie od 10 lat, w imieniu PKP, które przywiozło tutaj wszystkich gości, otworzył tegoroczny festiwal!!!



* * *


/30 lipca/ „Laska, pratelstvi, hudba” – to nie okrzyk godowy Indian Maczigenga z Peru, ale czeski przekład hasła Przystanku Woodstock, którego dokonał czeski zespół Mindway. „Laska” – to miłość (Polak i Czech – dwa bratanki – dogadaliby się jakoś w tej sferze…), „pratelstvi” – to przyjacielskość, czyli przyjaźń (i tu może doszłoby do komunikacji werbalnej między niepolskojęzycznym Czechem a nieczeskojęzycznym Polakiem) a „hudba”, to rzekomo muzyka. I tu napotykamy na problem, bo hudba do muzyki ani trochę nie podobna. Więc trzeba zastosować przekaz niewerbalny. Po prostu przyjechać do Polski, wejść na scenę Przystanku Woodstock i pokazać „co je hudba”. Co właśnie




Zdjęcie ze strony WOSP.ORG.PL

/31 lipca/ „Fenomen na skalę światową! Twinkle Brothers, przez których mam właśnie w tej chwili ciarki na placach to grupa z Jamajki. Ale jakoś tak wyszło, że kiedyś wylądowali w Polsce i zaprzyjaźnili się z naszymi góralami! I teraz obok czarnoskórych panów z dredami i pań z burzami warkoczyków na głowach, z gitarami elektrycznymi i klawiszami stoją na woodstockowej scenie Trebunie Tutki ze skrzypkami i wiolonczelą. Halny wiater toćki spod samiuśkich Tater, hej! Aż za oscypkiem się tęskni, takim rasta oscypkiem – trójkolorowym…
/Martooha/



* * *


„Mówię ci, przyjedź i zobacz, jakie oni urządzają happeningi. Obejrzysz wannę z napisem „Titanic”, w której ktoś śpi, powyciągane nie wiadomo z jakich śmietników telewizory i dywany, z których meblują „mieszkanka”. Bawią się tym, że zbierają pieniądze, więc zobaczysz całą masę różnych zwariowanych napisów, czy sytuacji (..).”
/Jurek Owsiak/



* * *


A oto kilka krótkich historyjek, które utkwiły w pamięci kilku patrolowcom.. A Woodstock składa się właśnie z wielu, wielu takich śmiesznych, zabawnych sytuacji.. gdzie się tylko nie spojrzy…
Idę sobie przez pole, a tu patrzę: idzie takich dwóch, wytarzanych w błocie punków, niosą w rękach wielki głaz, taki ooogromny kamulec i śpiewają: „bursztynek bursztynek znalazłem go na plaży”…
Pamiętam takich panów, co zbierało puszki śpiewając: „Dary, dary losu”…
Szambowóz z masą ludzi na sobie, wszyscy jadą i w rytm „sto lat” śpiewają :”stolec stolec niech żyje żyje nam”..
Koleś zbierał na mandat… pytamy się za co… za jeżdżenie wózkiem ze sklepu po ulicy…
Idę sobie obok kontenera na śmieci, a tu nagle koleś się ze środka wyłania i pyta drugiego: Czy to Częstochowa?” a ten drugi „chyba jeszcze nie” i schowali się z powrotem…
Ia pamiętam dwóch kolesi co to szli razem i jeden miał na plecach napisane „pomogę w spożyciu ciepłego posiłku” a drugi po prostu „ja też…”
Ubłocony punk śpiący na ziemi a na nim zostawiona kartka „Punk?s not dead”
Woodstock 2002, droga do Żar, siedzi dwóch kolesi na krawężniku i macha na swoimi głowami płytą chodnikową, krzycząc: „Płyta z Woodstock’u, kupujcie najświeższa płyta!!”



* * *


„- Zbuntowani, ale także niepewni. Nieprzystosowani i wrażliwi. Czy tacy są przybywający na Woodstock?
– Na pewno tak. Kiedyś zastanawiałem się nad fenomenem Przystanku i wreszcie znalazłem go na naszym plakacie (Jurek rozwija wielki plakat z morzem uśmiechniętych twarzy – przyp.), który powstał po takiej akcji, gdy kto chciał, mógł przyjść do naszego namiotu, a tam został sfotografowany. I powstało zbiorowe zdjęcie pogodnej, serdecznej młodzieży. Nawet jeżeli są po piwie, to w nastroju wakacyjnym, bez agresji, bez tumultu. Myślę, że w przyszłości, gdy nawet w najbardziej dołujących chwilach spojrzą na plakat, przypomną sobie, że są świetni, a nie tacy beznadziejni, jak się im wmawia.”
/Jurek Owsiak – w wywiadzie/




Zdjęcie ze strony WOSP.ORG.PL

/31 lipca/ „Na scenie bisuje właśnie Ratatam. Zespół bardzo zaprzyjaźniony z Pokojowym Patrolem. Zagrali swój utwór „Pokojowo” i zaprosili Patrol na scenę, by z nimi się bawił. Ci ludzie w czerwonych i żółtych – w przypadku liderów – koszulkach, którzy nieustannie służą radą woodstockowiczom, prowadzą ich do polowych szpitali, gdy słońce za mocno podgrzewa głowy – właściwie niewiele mają z koncertów. Zazwyczaj dopiero po powrocie do domów, w poniedziałek po wielkim niedzielnym sprzątaniu przystankowego terenu dowiadują się, jakie właściwie w danym roku zagrały zespoły. I oglądają nagrane przez rodzinę na video materiały po wiele, wiele razy, żeby nasycić się atmosferą, której zmęczenie i opór pracy nie zawsze pozwala im doznać podczas Przystanku Woodstock.

Może wam się wydawać, że Pokojowy Patrol jest właśnie najbliżej wszystkich wydarzeń. A tak naprawdę ci ludzie bywają na scenie tylko na rozpoczęcie i zakończenie Przystanku Woodstock.

Przystankowicze – bądźcie dla członków Pokojowego Patrolu przyjaźni i pomagajcie im w wypełnianiu ich obowiązków. Przede wszystkim – przestrzegajcie regulaminu Przystanku Woodstock. Ci ludzie naprawdę mało sypiają, mogą być bardzo zmęczeni, a pomimo to na ich twarzach gości uśmiech. Bo oni – tak jak Wy – z całego serca kochają tą imprezę… Tylko ich serca są umieszczone po drugiej stronie barierki…”
/Martooha/



* * *


„Jest coś takiego w tej imprezie, że przez cały rok się na nią czeka, a potem jedzie się bardzo długo, następnie idzie kilka kilometrów, by przeżyć to znów… By sobie zafundować wehikuł czasu. I tak w kółko. Ja też tak mam jako Patrolowiec – choć co roku po powrocie śpię dobę bez przerwy… Ale w życiu piękne są tylko chwile…. jak ta!”
/Milkee/



* * *


/31 lipca, 3 w nocy/”Gdy po czerwonych schodach schodzi ze sceny przedostatnia kapela, to już się robi ponuro. Logika nakazuje bowiem wystąpić ostatniemu zespołowi, a to już brzmi złowieszczo. Podążając dalej tym torem można by wysnuć teorię, że zaraz skończy się kolejny Przystanek Woodstock…
Rozumowe myślenie przy akompaniamencie Dżemu doprowadza mnie jak widać do czarnych wizji. Więc przestawię się na myślenie takie, że tak naprawdę Przystanek to nie tylko muzyka, PRZYSTANEK WOODSTOCK TO LUDZIE. Nie ważne jest, w którą stronę będą musieli jechać nawet najbardziej przepełnionym taborem kolejowym. Zjeżdżają się z całej Polski i wciąż pytają, kto w tym roku zagra. Wiedzą, że cokolwiek miałoby zakołysać ich kolanami, to i tak spotkają tu przyjaciół, że po prostu znajdą tu prawdziwy przystanek w swoim rozbieganym życiorysie. Przystanek pod nazwą Woodstock…




Zdjęcie ze strony WOSP.ORG.PL

Pewnie już dzisiaj w nocy zacznie się proces destrukcji… Scena opustoszeje niemiłosiernie, a jutro – znikną śmieci. I od razu przypomina mi się scena, która miała miejsce rok temu w niedzielę… Pokojowe Szwadrony Śmieci (jak zwykle nazywane były ruchome czerwone szeregi mające przed sobą pole białe od śmieci, a za sobą pozostawiające zupełnie czyściutkie połacie piachu), przechodziły akurat koło jednego z ostatnich pozostałych namiotów… Ludzie jedzący obiad przed namiotem z przygnębieniem zawołali do zbierających wszystko do czysta patrolowców: „Eeeeeej, nie zabierajcie nam klimatu!!!” Kurz, śmieci, brak ciepłej wody – to wszystko tworzy wspaniałą atmosferę! Normalnie byłoby mankamentem… Jakieś media mogą pisać, że jest brudno. Ale jeśli nawet ktoś tapla się w błocie, co konwencjonalnym sposobem na kąpiel raczej nie jest – to robi to z własnych chęci, bo chce przeżyć na Woodstocku wszystko, co jest do przeżycia.
Maciej Balcar śpiewa właśnie, że „w życiu piękne są tylko chwile”. Podpisuję się pod tymi słowami Ryśka…”

Ania /z burzą loków/ ;)))

’…tak jak noc po ciężkim dniu…’

Można czasem usłyszeć w radiu taką jedną piosenkę. Część jej refrenu brzmi jak te kilka słów powyżej.
I tak się właśnie zastanawiam, czy owe słowa rzeczywiście dobrze oddają temat tego, o czym chcę napisać… Bo noce były w sumie nie mniej ciężkie od dni…





Wszystko zaczęło się w środę od jednego telefonu i z pozoru prostego pytania: „Czy nie pojechałbym w ten weekend do Szadowa (jest to teren Uniwersytetu WOŚP) na szkolenie jako instruktorka?”- Hmm…Na początku szok, potem chwila zastanowienia (ja?), wykopanie się spod sterty książek, 3 telefony – by załatwić notatki z weekendowych zajęć, przekonanie nauczycieli, że „to, co mam zrobić w piątek równie dobrze pójdzie mi w poniedziałek” i mogłam (choć nie w pełni przekonana czy dobrze robię) oddzwonić, że: „w sumie czemu nie?” 🙂 Ale kaca moralnego miałam cały czas…


Tak więc po dowiedzeniu się, że wyjazd jest w czwartek wieczorem (co później okazało się godziną 14-tą), telepaniu się do szkoły (pierwszy raz od dłuższego czasu) ze sporym plecakiem, zabraniu z fundacji masy potrzebnych rzeczy i osób oraz 6-ciu godzinach w samochodzie przy muzyce z „Kotów” (naprawdę polecam!), przybyliśmy do miejsca, które chyba jako jedyne w Polsce tak wyraźnie i jednoznacznie kojarzy się z Pokojowym Patrolem -> Szadowa-Młyn.
Cel tego wyjazdu był jednak inny, niż odbywające się tam co 2 tygodnie szkolenia. Nie chodziło tym razem o przygotowanie osób do służby na Woodstock’u. Uczestnikami nie byli pełnoletni ludzie z różnych zakątków Polski, lecz dzieciaki z jednego z warszawskich gimnazjów. Było to szkolenie w ramach Uniwersytetu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Głównymi celami była integracja klasy, pokonanie jakiś wewnętrznych antagonizmów i nauka pierwszej pomocy. Można to nazwać „szkołą przetrwania”, a sam przebieg szkolenia miał się od tradycyjnego – patrolowego – zbytnio nie różnić. Było dużo mniej zajęć z PCK i trochę łagodniejsze konkurencje niż dla PP, ale jeszcze mają czas :-)… Nacisk jak zwykle położony był nie na indywidualne działania, lecz współpracę całych patroli. Przejście przez wszystkie punkty, pokonanie wszystkich zadań było możliwe tylko przy zaangażowaniu wszystkich członków grupy – tak to też było przygotowane.





Patrole nie były duże – liczyły po 5 osób, ale dobierane były specjalnie przez Jurka, by spotkały się w nich osoby nie pałające do siebie największą sympatią… Było to możliwe dzięki wcześniejszym rozmowom z panią Ewą – wychowawczynią klasy i sprawdziło się niesamowicie. Osoby, które wcześniej omijały się szerokim łukiem, po czasie spędzonym razem w kajaku na nie najłatwiejszej rzece, musiały siłą rzeczy zacząć się dogadywać, jeśli nie chciały wylądować na jakimś pniu, czy wpakować się w szuwary… A po kolejnych kilku godzinach razem na drzewie, na linach, czy przy ognisku, ich stosunek do siebie nawzajem widocznie się odmienił.


Bywało ciężko, zadania były trudne, pojawiały się łzy i słowa, że mają dosyć. Jednak z chwilą, gdy mieli wyjeżdżać mało kto mówił, że cieszy się , że to już koniec i mało kto nie pytał o szkolenie dla patrolowców. Nie mogłam się powstrzymać od zapisania kilku tekstów usłyszanych w trakcie szkolenia – ale to dopiero na końcu. Najpierw napiszę, co takiego mieli oni robić przez całe dwa dni. I dwie noce oczywiście. Wszystko miało dla nich początek w piątek o 4 rano na Dworcu Centralnym (nie ma jak pozytywny początek dnia :-)). Przyjechali, śniadanie skonsumowali i od razu (przy mniejszych i większych sprzeciwach) musieli iść na polanę. Tam Jurek wszystkich powitał, powiedział, co ich czeka i tradycyjnie zapytał: „Kto chce się wycofać?” …cisza… No więc do akcji. Każdy musiał wdziać kask i uprząż – z czym były małe problemy- z poleceniem nie rozstawania się z nimi aż do niedzieli rana, oraz każdy dostał unikalną koszulkę (nie czerwoną) Uniwersytetu WOŚP. I się zaczęło… Rozdzielenie na grupy i cała masa zajęć pozwalających się w ich obrębie zintegrować. Niby jedna klasa, tylko 16 osób, ale tzw. „grupki” silnie usiłowały się wyobcować. Ale zadania były takie, że potrzebne były wszystkie pary rąk, nóg, głów i czego tam jeszcze. I (jak to powiedział Jacek) „wymagały używania tego, co jest pod kaskiem”. I nie chodzi tu o kaptur – jak to ktoś palnął. Nabiegali się, namęczyli, nawysilali szare komórki i co chwila padało pytanie „kiedy obiad?”.





Chyba poziom zmęczenia można mierzyć częstotliwością tego typu pytań. Po obiedzie, co bardzo ucieszyło co poniektórych, zajęcia bardziej statyczne – tzn. pierwsza pomoc. W dawce mocno skondensowanej – chodziło tylko o przybliżenie im tematu i pokazaniu co mają robić w najbardziej tendencyjnych (co nie zmienia faktu, iż groźnych) przypadkach. Było to również wprowadzenie do wieczornych zajęć. Po kolacji udali się na grę. Czekało ich m.in.: budowanie szałasów, pozoracja (to też mój punkt :-)) i genialny punkt, na którym 4 osoby z grupy miały zasłonięte oczy, a piąta musiała prowadzić ich po labiryncie oznaczonym taśmą między drzewami i krzakami, a pod nogami porozstawiane były różne kamienie, gałęzie itp. – nie powiem, świetny pomysł na sprawdzenie zaufania. Część nocna kończyła się punktem czarownicy – ogniskiem, które Jurek kazał oddalić jeszcze bardziej od miejsca noclegu niż chcieliśmy to zrobić. Nie muszę więc mówić, że trochę mieli dosyć. Pod koniec szli nie mając siły na gadanie, szurając nogami, myśląc zdaje się tylko o własnym łóżku. Ale cel został osiągnięty – w nocy było cicho jak makiem zasiał. Patrolowcy nie są tak sadystyczni jak harcerze i żadne alarmowo -budzące niespodzianki w środku nocy nie były przewidziane.





Następnego dnia wstawało się ciężko. Musieliśmy wstać niewyobrażalnie wczesną porą, by dograć jeszcze ostatnie punkty, przed śniadaniem. Sądząc po jękach przy schodzeniu ze schodów, poprzedniego dnia dostali nieźle w kość. Punkty tak jak poprzednio rozsiane były po różnych miejscach, a mapa (właściwie jej fragmenty) zdobyta przy ognisku sprawdzała ich orientację w terenie. Grupy musiały: pływać kajakami (mój punkt :-)); wciągnąć 1 osobę na linie na drzewo; siedząc obok siebie na belce zawieszonej na sznurkach i bujającej się, napełnić wiadro wodą podawaną w porządnie dziurawych kubkach z wiadra stojącego na ziemi; zjeżdżać na tyrolce z potężnej skarpy; przejść na „leniwca” nad rzeką po sznurze powiedzmy „nienajlepiej naciągniętym” oraz pokonać most zaufania (jest na zdjęciach) i wspiąć się na ścianę młyna (oczywiście z zabezpieczeniem). Nie powiem, żeby ich to nie zmęczyło, ale chyba stwierdzili, że nie ma już sensu pytać o obiad… Po obiedzie, w innych już grupach, czekały ich kolejne atrakcje, łącznie z rycerzami z tamtejszego bractwa, którzy przyjechali w pełnych zbrojach, z mieczami, które wzbudziły oczywiście największą sensację. W skrócie, pod koniec dnia wszyscy byli brudni, umazani błotem, większość mokra, albo częściowo mokra, zmęczona, ale zadowolona! I o to chodziło.





Ale najważniejsze jeszcze przed nimi. Tak jak ukoronowaniem szkolenia PP jest nocna gra z poważną pozoracją, tak samo było i tu. Wybuchy, płonący samochód, świece dymne, wrzaski, krzyki o pomoc, krew, masa przypadkowych i przeszkadzających gapiów, pijany kierowca, dwóch niesfornych kamerzystów, nieprzytomni poszkodowani – to wszystko musiała opanować grupa 15 dzieciaków! I poszło im wcale, wcale. Co prawda w ratownictwie muszą się jeszcze sporo nauczyć, ale postępy z poprzedniego dnia było widać!


A jaka satysfakcja na koniec! – gdy Jurek wręczał oprawione zdjęcia (wydrukowane 10 minut wcześniej :-)) i dla wyróżniającej się grupy i osób – breloki z orkiestrową dwuzłotówką i misie. Wszyscy byli podekscytowani, ale już po tym jak siedliśmy przy ognisku z kiełbaską na kiju – widać było wszechobecne i ogarniające wszystkich zmęczenie. Po kilkunastu minutach i paru piosenkach połowa osób zasypiała siedząc, a ci co stali zaczynali się kiwać i atmosfera robiła się mocno senna. Nie powiem – my też mieliśmy nieźle dość, więc tylko uprzątnęliśmy pozorację i tuż po nich wróciliśmy do szkoły, aby choć na chwilę się położyć. Wszyscy jeszcze smacznie spali, gdy musieliśmy jakimś nadludzkim wysiłkiem zwlec się i pojechać sprzątać teren młyna. Stanowiska linowe, karabinki, liny, kaski, kajaki – wszystko trzeba było poskładać i zdążyć jeszcze na śniadanie i pożegnanie całej grupy. Nie wiem jak, ale jakoś nam się to udało i zdążyliśmy przyjechać przed autokarem. Wszyscy niezwykle zmęczeni, ale również bardzo zadowoleni pytali się” kiedy znów mogą przyjechać”? I „dlaczego muszą jeszcze tyle czekać aby być w PP?” Aż miło było to słyszeć, że nasz wysiłek nie poszedł na marne. A jeśli czegoś się przy tym jeszcze nauczyli – to czegoż chcieć więcej?… 🙂

Ania /z burzą loków/ ;)))



* * *


A oto, tak jak pisałam, jedne z lepszych tekstów, jakie udało się nam usłyszeć na punktach:
– gdy dostali fragmenty mapy i musieli trafić na jeden z punktów jedna z dziewczyn od początku niezbyt pozytywnie do tego nastawiona:-(…)„Wiesz, bo ja się nie zgubię tylko w Galerii Mokotów i Centrum Wola.” (…)


– kolejna osoba stwierdziła: „Do lasu??? Ja w lesie ostatni raz to byłam w wakacje!”


– jeden chłopak (ubrany w moro, z opaską na czole, nożem i nie wiem, czym jeszcze) pod koniec trasy kajakowej miał kryzys, powiedział, że dalej nie płynie, bolą go ręce, chce mu się spać, nie ma siły i, że nigdy nie dostał tak w tyłek.. Że na Żadnym obozie harcerskim tak w tyłek nie dostał…”






Tak to jest, jak dzieciaki są wychowywane wyłącznie w Warszawie, wyłącznie w centrach handlowych. Na szczęście nie była ich większość, raczej mniejszość – zaledwie kilka osób – może 1/5 całości. Mam tylko nadzieję, że to proporcje nie zaczną się za szybko przechylać na drugą stronę.
Ale po raz kolejny potwierdza się to, co znane od wieków – że dzieciaki, które mają coś wspólnego z harcerstwem, żeglarstwem, turystyką, czy czymś podobnym, są dużo dużo bardziej sprawne, mniej marudne, zorganizowane, umieją sobie radzić, kombinować, wymyślać, pomagać sobie nawzajem, wejść w spodniach i butach po kolana do wody, błota, by pomóc odblokować kajak, nie stać z boku, na pozoracjach są pierwsi przy poszkodowanych, nie stoją jak słupy z rękami w kieszeniach, każde zadanie traktują jak wyzwanie, przygodę, a nie: „o rany.. znowu trzeba coś robić.” No i przede wszystkim znają całą masę piosenek i umieją nimi rozładować każdą bardziej stresową sytuację, czy zadanie. I oczywiście zakończyć nimi dzień (lub raczej powitać go :-)) przy ognisku…







Foto: Milkee, Ziaba, Jurek Owsiak.

…letnia zadyma w środku zimy…

… rozentuzjazmowany tłum… flagi… transparenty… Jurek, starający się przekrzyczeć „Całą Górę Barwinków”… bębny… saksofon.. masa ludzi tańczących i szalejących w rytm muzyki…. przewijające się czerwone koszulki „Pokojowego Patrolu”…

– taki właśnie obrazek był widoczny dla wszystkich oglądających relacje z XII Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w studiu TVP. Wszyscy się bawią, machają flagami, plakatami, śpiewają, krzyczą, pozdrawiają całą Polskę i Jurek, którego głos przebija się przez ten cały wesoły rozgardiasz. Pozornie spontaniczna impreza, w rzeczywistości jednak zaplanowana do niemalże najdrobniejszego szczegółu.
Jak to jednak wyglądało z drugiej strony kamery?…Niby Jurek ten sam, ludzie też się przecież nie zmieniali, scenografia, zespoły, plakaty, transparenty – bez zmian. Jednak, gdy tylko operator krzyczał: „Koniec wejścia!” (na antenę – przyp.) entuzjazm zgromadzonych nieco malał.

/Piszę to oczywiście z punktu widzenia Patrolowców, których głównym zadaniem było m.in. pilnowanie, przygotowywanie kolejnych wejść, dekoracji, sprzątanie oraz wyprowadzanie i wprowadzanie ludzi do studia. Ja miałam co prawda nieco bardziej odpowiedzialne zajęcie, ale to nie jest takie istotne J /

Autorka w czasie Finału w studiu TV
Tak więc po ostatnich dźwiękach rejestrowanych przez kamery, studio zaczęło pustoszeć… pojawiała się ekipa z miotłami, szuflami i mopami… Patrol bezlitośnie wypraszał ludzi, biegł lokować się na korytarzach i schodach wskazując ludziom kierunek wyjść… Jurek krzyczał o herbatę… I tylko zespoły grały dalej, zarażając wszystkich pozytywną energią… (…)„Wystarczy odrobina nadziei pozytywne myślenie wszystko odmieni…” (…)

Do następnego wejścia aż 15 minut… Patrolowcy mają chwilę żeby odpocząć i zmienić warty, Jurek, żeby odetchnąć, napić się czegoś, okrzyczeć nas, że „stoimy jak koły!!!!”, przeczytać dalszą część scenariusza, uzgodnić ostatnie sprawy z operatorami…. iiii… kolejne wejście… tym razem do „Panoramy”.

3…2…1…”Wejście!”…I znowu szaleńcza zabawa… W tle „Ratatam”… Jurek biegający od punktu z aukcjami internetowymi do sceny, pod którą właśnie odbywa się pokaz ratownictwa w wykonaniu medycznej ekipy „Pokojowych”… Wrak samochodu…stłuczone szkło… w środku troje poszkodowanych…. w tym małe dziecko… krzyki.. płacz… sygnał nadjeżdżającej karetki.. I do studia wjeżdża na pełnym sygnale ambulans… Patrol udziela fachowej pomocy…apteczki… szyny… bandaże.. nosze… ranni trafiają do auta i karetka odjeżdza…. krótkie podsumowanie ze strony Rratowników PCK, a Jurek już biegnie dalej, bo właśnie przyjechał Robert Korzeniowski, a w rogu studia czeka ekipa GOPR-owców chcących podziękować za kupiony sprzęt.. Za moment zjawią się jeszcze goście – lekarze z Kanady i Stanów.

Wszystko razem trwa jakieś 30 minut… potem znów zbawienne: „Koniec wejścia!”, moment na złapanie oddechu, kolejnego Redbull’a, oczyszczenie studia…
I za parę chwil ponownie.. „3…2…1…”…

* * *

W czym tkwi fenomen tej akcji? Co powoduje, że taka masa ludzi chce brać w tym udział?… W tym roku zgłosili się Polacy z najróżniejszych stron świata… Egipt… USA… Anglia… Grecja…- to tylko niektóre z nich… Finał zorganizowali również u siebie polscy żołnierze stacjonujący w Iraku ( a inicjatywa wyszła od nich).

Jest to coś fantastycznego, że nam to wychodzi. I niebywałego, że tę akcję przeprowadzają Polacy i nie spotka się jej u nikogo innego. Wreszcie coś, co nam wychodzi.. 😉 Wszędzie widać radosne twarze, które opanowują ulice…(co to też nie jest u nas codziennością). Pełno roześmianych dzieci, porozpinanych mimo mrozu, w pomarzniętych rękach trzymających puszki. I wielkie dzięki im za to. Ludzie wychodzą na mróz, żeby wrzucić parę groszy, uśmiechają się, biją rekord w patrzeniu na świat przez różowe okulary w całej Polsce puszczają „światełko do nieba” w stronę dobrych aniołów. Wreszcie nie marudzą, nie narzekają. Szkoda tylko, że taki dzień jest tylko raz w roku. I tak się zastanawiam do czego go porównać. Klimatem, atmosferą, nastawieniem ludzi, ogólnym zaangażowaniem…? chyba nie da się do niczego… Ta akcja jest po prostu jedyna w swoim rodzaju. Bo nie chodzi w niej tylko o ratowanie życia. Dzięki sposobowi w jaki jest prowadzona, całkowicie zakręconej, rock’n’rollowej atmosferze pozytywnie nastraja ludzi, uczy dzieci pomagać innym. W jakieś gazecie czytałam, że można ją nazwać „lekcją wychowania obywatelskiego”. I wszyscy mają w tym swój udział. Wszyscy razem to robimy.

Miejcie świadomość, że macie swój wkład w powodzeniu tego niezwykłego przedsięwzięcia i, że na sukces grania Orkiestry złożyli się absolutnie wszyscy. I Jurek, dzięki któremu się to wszystko zaczęło, i 7-letni chłopiec chodzący z puszką razem z tatą. Każdemu kto chociaż trochę pomógł, przyłożył rękę do organizacji, przygotowań Finału, swoje życie i zdrowie zawdzięcza kilkaset, a może i kilka tysięcy noworodków i małych dzieci.

„… żeby w tym narodzie dzień uśmiechu był nie tylko ten jeden dzień …”

Ania Michałowska

Chcieć to nie wszystko…

Z mojego punktu widzenia był to fatalny FINAŁ! Prawie pod każdym względem… Ale od razu podkreślam, że jest to tylko i wyłącznie moje zdanie i nikt nie musi się pod tym podpisywać i się ze mną identyfikować.

Dla mnie – i chyba nie tylko – WOŚP rozpoczął się już w sobotę, kiedy to przyjechałam do hufca, aby pomóc w przygotowaniach. Od razu zabrałam się do roboty, a zaczęłam od aniołków, tak, są one moim i Martyny dziełem. Głównie „bawiłam” się w malowanie farbami, rysowaniem, taśm i… styropianem. Zanim się spostrzegłam, była już 18. Wtedy to przyjechała do nas PIZZA, a warto dodać, że niektórzy od rana nic nie jedli.

Nasza sala lustrzana nabrała barwy „Orkiestry”. Wisiało wielkie styropianowe serducho, napis „XII FINAŁ WOŚP”, balony itp., lecz w dalszym ciągu coś się robiło, co prawda była grupka osób, które już o 20 skończyły pracę i po prostu przeszkadzały, ale to już ich sprawa. Nastała godzina 22. Powoli ludzie zaczęli się wykruszać. W hufcu została nas garstka. Ostatnimi czynnościami wykonanymi tego dnia było przygotowanie identyfikatorów dla kwestujących. W ubiegłym roku nie byłam w hufcu, więc nie chcę porównywać 11 Finału z 12, aczkolwiek przez chwilę miałam wrażenie, że sala jest dość uboga, ale może mi się zdawało?

Po północy wyszły ostatnie osoby, a w hufcu pozostała tylko 5, która to nocowała. Nie ukrywam, że trochę głupio się czułam w otoczeniu 4 chłopaków, ale to szybko minęło. Żeby czas leciał mi szybciej pozmywałam naczynia, które jeszcze pozostały, umyłam się… Stwierdziliśmy, że przydałoby się przespać, dlatego chłopaki rozłożyli kanapę i co niektórzy bardziej zmęczeni poszli spać. Miałam pewne obawy przed zaśnięciem, gdyż nie miałam pewności, że obudzę się w tym samym miejscu (znając chłopaków mogła to być łazienka, korytarz czy w inna sala!) Jednak sen okazał się silniejszy. Dowiedziałam się, że podobno lunatykuję, ale obudziłam się na swoim miejscu… Wstaliśmy ok. 5, chociaż budziki zadzwoniły wcześniej. Wtedy to przyszli pierwsi wolontariusze i wciąż przychodzili nowi po identyfikatory, które były rozdawane w dzień FINAŁU. Jasiek poprosił mnie, żebym ogarnęła hufiec. Jestem dziewczyną, więc nie miałam z tym żadnych problemów. Rano jeszcze pompowaliśmy balony, co nieco szykowaliśmy, wydawaliśmy puszki i inne rzeczy niezbędne wolontariuszom do kwestowania. Czas leciał bardzo szybko.

Po przybyciu „mojej grupy”, ja także odebrałam identyfikator, puszkę, naklejki i ruszyliśmy do centrum. Okazało się, że nie było tam ani jednej żywej duszy, więc poszliśmy pod kościół. To tam stojąc ok. 30 min dostałam 132 zł. Po ok. godzince (mi wydawało się dużo dłużej) wróciliśmy do sztabu. Tu rozliczyłam się ze swojego zbierania. Pewnie chodziłabym dłużej, ale nie czułam się najlepiej, bolała mnie głowa…a w ogóle bardzo chciałam pomóc w sztabie. Jednak jak się okazało moje szczere i wielkie chęci nie wystarczyły 🙁

Pomyślałam, że w takim razie trzeba załatwić sobie ten (kolejny) identyfikator. Od „głowy sztabu” otrzymałam tylko: „Nie dostaniesz, bo będzie za dużo osób”. Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam, a tłumaczeniem był właśnie brak miejsc… No cóż!!! Nie ukrywam, że było mi przykro. Naprawdę chciałam pomóc, a jedna osoba mniej, czy więcej moim zdaniem nie robi różnicy! Jedynie, co mogłam to porozmawiać sobie z innymi i napić się gorącej herbaty.

Kolejne, co chciałam zrobić, to jechać do Warszawy na światełko, lecz Tomek K. najpierw zbierał zapisy od osób ze sztabu i tych, co zna, a gdy ja mu powiedziałam, że także bym chciała, usłyszałam oschłe: „POCZEKAJ”…
Zaczęłam pomagać Karolinie liczyć pieniądze. Nie miała nic przeciwko temu, a nawet była za. Nagle podszedł hmm Tomek i oświadczył, że nie mogę tego robić bo… no oczywiście nie jestem w sztabie. Kolejny raz udałam się do Adama i tym razem wynegocjowałam identyfikator, lecz jeszcze usłyszałam, że jak przyjdzie druga zmiana to mam go zwrócić i mogę iść sobie do domu!

Niestety nie nacieszyłam się nim długo (ok. 20 min)… Nie trudno się domyśleć, że od Tomka także nie otrzymałam odpowiedzi odnośnie tej Warszawy, choć nawet przy mnie pytał się innych (wcale nie ze sztabu) czy chcą jechać. Stwierdziłam, że skoro mnie zbył, to nie będę za nim chodziła, więc zamiast jechać na Światełko, wzięłam trójkę młodszych harcerzy i bardzo zawiedziona, w złym humorze, z temperaturą wróciłam do domu. Do końca dnia nie chciałam nic słyszeć o WOŚP-ie i w dalszym ciągu nie chcę. Aż do przyszłego roku.

Jedyne, co wyniosłam z tego dnia, to to, że za rok, chcąc brać udział w Orkiestrze, co najmniej miesiąc wcześniej muszę się zorientować czy jest jakaś lista i się na nią wciągnąć. Szkoda tylko, że w tym roku o tym nie wiedziałam. Z drugiej strony osoba, która pierwszy raz bierze w tym udział – w moim przypadku tak jest, choć jak pamiętacie w tamtym roku także pisałam artykuł do „Przecieku” ale wtedy robiłam coś zupełnie innego – ma takie prawo. Co prawda potem traci, ale cóż z tego? No i nauczyłam się jeszcze, że należy mieć znajomości!!!

Mam nadzieję, że za rok będę miała lepsze zdanie po XIII już FINALE WOŚP. Nie chciałabym, aby ktoś miał do mnie pretensję po tym artykule – po prostu są to moje refleksje po tegorocznej Orkiestrze, może nie najlepsze, ale szczere! A ta cecha jest jedną z ważniejszych w naszym (i nie tylko) środowisku!

Patrycja

Przed XII Finałem WOŚP

Dostałam polecenie napisania Wam kilku słów… Zastanawiałam się dosyć długo o czym miałtayby one być, ale stwierdziłam, że obecnie nie jestem w stanie o niczym innym napisać. Czyli natworzę o czymś, co ostatnio mnie pochłania, zabierając pokaźną część mojego czasu…


Relacja z Przystanku

Galeria Zdjęc z XI Finału

Wywiad z Jukiem Owsiakiem

Pozostałe teksty WOŚP

Jest niedziela… bardzo późny wieczór…godziny okołopółnocne…za moment poniedziałek…
Za dokładnie 5 dni, o tej porze będę w studiu TVP dogadywać ostatnie szczegóły przed Finałem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy… Naprawdę ogromnej imprezy charytatywnej, która jako jedyna na świecie mobilizuje niemal cały kraj i powtarza się już po raz dwunasty. Ilość zakupionego sprzętu do szpitali, pomp insulinowych dla chorych na cukrzycę dzieci, badania słuchu wszystkich noworodków, czy serduszka naklejone na niemal połowie urządzeń oddziałów dziecięcych w szpitalach w całej Polsce najlepiej świadczą o powodzeniu tej akcji.
Przedsięwzięcia, które jest jedyne w swoim rodzaju. I z każdym rokiem działa na większą
kalę. Za tydzień – 11 stycznia pieniądze zbierać będzie około 100 kilku tysięcy wolontariuszy, zarejestrowanych w ponad 1200 sztabach. I to nie tylko na terenie Polski.

Orkiestra zagra również w USA, Kanadzie, Grecji, czy Niemczech, a paczki z fundacyjnymi gadżetami trafiły nawet do Ambasady Polski w Kambodży(!). W samym tylko moim sztabie kwestować będzie aż 155 osób.

Jak co roku uzbiera się pewnie sporo pieniędzy, a jak wygląda to potem? Zebrane pieniądze są gromadzone na koncie, a następnie Fundacja zbiera zamówienia na sprzęt ze szpitali w całej Polsce. Zgłaszają się różne firmy, łącznie z tymi najbardziej znanymi na świecie, produkujące sprzęt medyczny i po jakimś czasie ogłaszany jest „konkurs ofert”. Zbiera się na nim Zarząd Fundacji i wszystkie firmy, prezentujące swoje oferty. Grupa niezależnych ekspertów – lekarzy z całej Polski – przez 2 dni debatuje nad ofertami, przypatruje się wszystkiemu surowym okiem i następnie przedstawia wyniki swoich ekspertyz. Fundacja negocjuje ostateczne warunki, podejmuje decyzje i kupuje rozmaite urządzenia, które w niedługim czasie trafiają na oddziały dziecięce i noworodkowe w całym kraju.

I tym sposobem kolejne kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt, kilkaset, czy tysięcy dzieci będzie mogło liczyć na fachową pomoc. A wszystko tak naprawdę dzięki tysiącom ludzi, którzy w mroźny zimowy dzień chcą pomóc innym, kwestując cały dzień mimo chłodu i głodu… 😉

Przydałoby się jakoś odwdzięczyć, więc Jurek Owsiak 10 lat temu wymyślił koncert, by kilkudziesięcioma godzinami rock’n’rollowej muzyki podziękować tysiącom ludzi za ich pomoc. I tak powstał Przystanek Woodstck. Największy festiwal muzyczny w Europie, budzący skrajne emocje i będący przyczyną rozmaitych komentarzy. Jest on głównym argumentem przeciwników Fundacji i Jurka, którzy starają się jak mogą aby utrudniać wszelkie działania Orkiestry.

* * *

Jednak, pomimo przeszkód, wszystko się kręci, Orkiestra gra dalej, coraz więcej ludzi chce pomóc, coraz więcej krajów się w to włącza, coraz więcej sprzętu trafia do szpitali. Jednakże tym samym coraz więcej ludzi, organizacji, gazet zaczyna rzucać Fundacji kłody pod nogi. Może nie tyle więcej, co tyle samo, lecz ze zdwojoną siłą i uporem . Zawiść jest chyba cechą narodową Polaków i z jej objawami spotyka się chyba każdy o kim zaczyna być (bądź jest) głośno. Ogromną rolę odgrywają w tym również media, będące potężną siłą i mające talent do wyłapywania i nagłaśniania najmniej istotnych epizodów większych wydarzeń, sugerując tym samym negatywny ich odbiór u tysięcy ludzi. Szczególnie dzięki telewizji większość ludzi kształtuje swoje poglądy. Wystarczy pokazać jedynie negatywne aspekty jakiegoś wydarzenia, a już połowa Polski pomyśli jakie to było okropne, szkodliwe, bezsensowne, niebezpieczne itp. Inaczej niż „manipulacja” nie da się tego nazwać. Tego ofiarą padła m.in. Wielka Orkiestra i tak też było z tegorocznym Przystankiem Woodstock, którego pozytywne przesłanie i perfekcyjna organizacja została przesłonięta przez epizod ze stoiskiem z okularami. To nic, że było ono nielegalne i przed przyjściem Jurka ochrona i policja interweniowała kilka razy, że sprzedawca nie miał pozwolenia na handel… Sam fakt spakowania przez ochronę i Jurka jego stoiska, dzięki temu, że był pokazywany w każdej telewizji, opisywany w każdej gazecie (w porównaniu do koncertów, które się wtedy odbywały) i połowie gazet internetowych, przesłonił to, co było naprawdę istotne w tej całej imprezie, zaważył na opinii Jurka u połowy ludzi w Polsce i stał się punktem wyjścia do oskarżeń kierowanych w stronę Orkiestry. Wszyscy przecież wiemy, że gdyby nie Owsiakowe Woodstocki, to polska młodzież nie piłaby alkoholu i nie paliła trawki…

To nic, że mało która gazeta była na miejscu podczas zajścia z okularami. To nic, że mało który dziennikarz (jeśli nie żaden) wiedział o co tak naprawdę poszło, ludzie od razu zaczęli się nakręcać, wypisując masę obrzydliwych artykułów, począwszy, że „przywódcy mas uderzyła woda sodowa do głowy” (to jeden z lżejszych komentarzy), do takich: (…)„Jak widzimy, dobroczynność, serduszka, świąteczna pomoc stanowią tylko „przykrywkę” dla bagna, którym Jurek Owsiak (idol młodzieży) zamula niską świadomość polskiego społeczeństwa.” (…) Odpowiedź Jurka była krótka…:”Jeżeli komukolwiek z piszących, a wiemy dobrze, kto to jest, wpadnie jego dziecko do tego bagna, to może być pewny, że sprzęt fundacyjny, który jest we wszystkich szpitalach dziecięcych i na intensywnej terapii, nie będzie dzielił ludzi na dobrych i złych, na tych którzy mają rację i racji tej są pozbawieni, na tych czystych i brudnych, tylko odpalą swoje wszystkie funkcje aby po prostu ratować życie. Więc jeżeli jeszcze Wam do końca się nie zamulił mózg, to proście Pana Boga aby go Wam za karę nie odebrał do samego końca. Bo to, co robicie, to już nie jest odpał, głupota, durnota, czy obłęd. Jest to po prostu haniebne. I tyle.”

* * *

I wraz ze zbliżającym się Finałem, rośnie liczba bezsensownych artykułów. To przecież oczywiste, że jeżeli człowiek chce pomóc, to nie ma w nim ani krzty bezinteresowności, że wszystko robi dla własnych interesów, chce zdobyć popularność, zostać prezydentem, że bierze 3/4 do własnej kieszeni, ma 5 samochodów, 3 domy, konto w Szwajcarii i interesują go wyłącznie osobiste korzyści…
Nie wypada mi chyba podawać konkretnych tytułów, ale dokładnie takie komentarze pojawiają się w sporej ilości ostatnio wydanych gazet. I to nie tylko tych z „dolnej półki”.

* * *

Jest to smutne. Przynajmniej dla mnie. Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś może nie popierać tego typu działań i imprez. Może sądzić, że to co robi Jurek z Fundacją powinno robić państwo, służba zdrowia. OK, nie ma sprawy. Nie musi w tym uczestniczyć. Niech stanie z boku i się przygląda. Niech przynajmniej nie przeszkadza, nie oskarża, niech nie wiedząc nie wypisuje takich głupot, takich bredni o tym, kim jest Jurek i czym się Fundacja naprawdę zajmuje, że czytając je nie wiem, czy się śmiać, czy płakać. Niby to tylko gazeta. Jeden artykuł, czy też parę linijek, ale zakres oddziaływania ma ogromny. A ilość ludzi, która się nim zasugeruje też jest niemała.

Media są potężną siłą, a walka z nimi przypomina trochę Don Kichota i jego wiatraki…
Nie wiem, czy się z tym wygra. To zależy. Według mnie wygraną będzie nie danie się nabrać na wypisywane brednie, oskarżenia. Na obraźliwe artykuły. Nie sugerowanie się tym, co napisał jakiś tam dziennikarz, tylko staranie się poznać drugiej strony. Nie budowania swojej opinii tylko na podstawie jakiegoś komentarza puszczonego w choćby najbardziej popularnej stacji telewizyjnej, tylko zadania sobie trudu i poszukania obiektywnej opinii. Nie jest w końcu niczym odkrywczym, że telewizja kłamie …

* * *

Autorka tekstu„Gdyby Owsiak zamiast ratować życie noworodkom, pisał modlitewniki – z całą pewnością nie podpadłby księżom, nie zasłużyłby na potępienie, mógłby nawet chlać, kraść, kłamać i kaleczyć ludzi…”
/to jeden z nielicznych komentarzy jakie znalazłam o nie potępiającym oddźwięku…/

ania michałowska
koza_nostra =)

Jedyny taki Przystanek.


Zdemolowane pociągi, bójki, narkotyki, pijaństwo, Sodoma i Gomora – taki mniej więcej obraz Owsiakowego przystanku Woodstock ma przeciętny obywatel Polski. Namalowali go „rzetelni” dziennikarze, którzy albo wcale na imprezie się nie pojawili, albo ubrani w ładnie skrojone garnitury krążyli z kamerą w oczekiwaniu na choćby najmniejszą rozróbę. Aby opisać to, co naprawdę się tam dzieje trzeba to przeżyć, dojechać jak wszyscy – pociągiem, spać na polu namiotowym, zobaczyć to wszystko na własne oczy.

Jest takie jedno miejsce, które raz do roku zmienia się nie do poznania. Z pustego, nieużywanego lotniska przeistacza się w 400- tysięczne, tętniące życiem miasto. Miasto rock’n’rolla, pełne muzyki i słoneczników. To właśnie w Żarach Jurek Owsiak wraz z całą ekipą „zapaleńców”, ludzi z Fundacji i blisko tysiącem wolontariuszy z Pokojowego Patrolu, organizuje co roku Przystanek Woodstock.
Największy tego typu festiwal w Europie. To tutaj zjeżdżają się ludzie z całej Polski by na 2 dni stworzyć społeczność rządzącą się prawami „miłości, przyjaźni i muzyki”, posłuchać koncertów kilkudziesięciu zespołów, stoczyć błotne bitwy, przejechać się na samochodzie wiozącym toy-toyki i naładować się pozytywną energią na cały następny rok.

Przyjeżdżają chcąc odpocząć od codziennego życia, problemów, dużych miast. Zmęczeni codziennymi aferami w telewizji, mający dosyć polityki, wszelkich ważnych ludzi i wojen. Przybywają aby choć przez 48 godzin nie myśleć o szkole, czy pracy, tylko wraz z przyjaciółmi i 400-tysięcznym tłumem podobnie myślących ludzi pokołysać się i poszaleć w rytm muzyki. I nie myśleć o niczym innym.
Wszystko genialnie współgra, współistnieje obok siebie. Każdy wie co powinien robić, a czego mu nie wolno. Opiera się to na zaufaniu, którym Jurek Owsiak obdarza wszystkich, którzy tu przyjadą. Ale do czasu… Jeżeli ktoś złamie zasady to w zależności od przewinienia zajmie się nim policja, ochrona –
Niebieski Patrol, albo Pokojowy Patrol.



Pokojowy Patrol. Zaangażowanie, zapał i poświęcenie. „Widoczne na całym polu czerwone koszulki” to młodzi ludzie, którzy za jedynie michę jedzenia i miejsce na namiot, 24 godziny na dobę, kilka dni przed i po festiwalu, chodzą, pilnują i pomagają każdemu, kto tego potrzebuje. Niekiedy wykończeni, bez chwili wytchnienia i czasu aby cos zjeść, czy się przespać, bandażują trzydziestą rozciętą rękę i biegną w środku nocy po raz kolejny na polowy dworzec, by odebrać i poprowadzić kolejną grupę przybywająca na ten jedyny w swoim rodzaju festiwal.

O dziewiątej rano i o czwartej po południu. O drugiej w nocy i dwudziestej trzeciej, a także podczas ulewnego deszczu. Pędzą pociągi i pędzą ludzie z patrolu. Prowadzą i pokazują. Prowadzą i ostrzegają. Bacznie pilnują…



„Pokojowy Patrol musi zapobiec wszelkim ekscesom. Z kolejnych pociągów, po makabrycznej podróży w nieludzkim tłumie, wyładowują się coraz to nowe falangi ludzi. Niekiedy pijanych, a nawet gorzej – naćpanych. Więc co chwila trzeba stawiać czoło czemuś nowemu, czemuś nieprzewidzianemu. A to jakiś atak astmy, a to ktoś ma podejrzanie długi nóż do chleba. Nóż, którym można by zabić słonia. I trzeba mu ten nóż bardzo szybko odebrać.” /Jurek Owsiak/




* * *

31 lipca. Dworzec Wschodni w Warszawie. Tłum. Podstawiają pociąg: cztery wagony. Otwiera się co czwarte okno i są tylko dwa kible na cały skład. Część osób stoi na jednej nodze. Wyprawa do kibla zabiera ponad godzinę. Duszno jak w saunie. Po pewnym czasie ludziom zaczyna brakować powietrza, więc leci kilka szyb. Nawet sokiści to rozumieją. Trasa – blisko 500 km. Podróż trwa ponad 12 godzin. Ludzie najpierw piją, bo
na trzeźwo nikt tego nie zniesie, a w końcu kładą się spać. Gdzie i jak się da. Na stojąco, jedni na drugich, zaplątani rękami i nogami układają się w zwartą masę, po której w razie potrzeby chodzi się butami. Żadnej agresji, żadnego wandalizmu. Próbujesz się przecisnąć – każdy robi ci miejsce. Odlewasz się przez drzwi, bo do kibla za daleko – przytrzymają, żebyś nie wypadł. Gdy jedna dziewczyna dostaje ataku padaczki, pół pociągu stara się jej pomóc. Gdy jakiś koleś rani się w palec, wszyscy szukają dla niego plastra. Pociąg wlecze się niemiłosiernie, ale ludzie jakoś wytrzymują. Na peronie w Żarach czeka ekipa z kamerą, która gdy tylko wiara się oddala, filmuje „zdemolowany” pociąg. Jakaś rurka urwana, wybite szyby, śmieci i butelka po jabolu. Dowód wandalizmu leci w Polskę. W „Faktach” można go zobaczyć jeszcze w pięć dni po zakończeniu festiwalu. Nikt nie zauważył, że straty są żadne jak na pięciokrotnie przeładowany pociąg. W Polskę leci też obficie cytowany komunikat PAP o wandalach i zdemolowanych pociągach. A czy nie PKP jest temu winne? Do Żar przyjechało 400 tys. osób, a oni podstawili 24 bydlęce pociągi na całą Polskę. Kilka tysięcy ton rdzy.
/Mariusz Kuczewski/

* * *



Miejsce akcji: Żary. Województwo zielonogórskie. Lotnisko. Na przedmieściach. Kiedy wjeżdża się na nie kilka dni przed rozpoczęciem koncertów, to od razu narzuca się wrażenie ogromu. Kosmos. Sen. Science fiction. Piorun kulisty. A do tego wszystkiego pełnia księżyca. I to jaka pełnia. Wokół zaś zasadzone 40 tysięcy słoneczników, lub lepiej – 5 kilogramów nasion słonecznika. I wyrósł wesoły żywopłot. Niedaleko budującej się właśnie sceny stoją telefony z numerami zwrotnymi. Tak, że każdy może zadzwonić do rodziców i poprosić o oddzwonienie. Stoją też podprowadzone na tę okazję wodociągi. Można się myć. A wzdłuż pola namiotowego, na które cały czas napływają nowi przybysze, instaluje się gastronomia. Scena wygląda jak z daleka jak wrak jakiegoś gigantycznego statku pirackiego. Kiedy już stanie gotowa i w pełni oświetlona, to w nocy, z jeszcze większej odległości, będzie sprawiała wrażenie UFO. Rozjarzonego i grzmiącego. Taka niezapowiedziana wizyta. Na razie wszystko wygląda jak niegroźny piknik. Nieliczne jeszcze namioty i pierwsze flagi. Za parę dni, kiedy obozować tu będzie 400-tysięcy ludzi, łopoczące flagi stworzą ruchomy las, rodem z „Makbeta”.


* * *



„Miejsce, gdzie odbywają się koncerty robi niesamowite wrażenie. Gigantyczna scena, a przed nią namioty po horyzont. Na prawo od sceny Krisznowcy, którzy wydają codziennie kilkadziesiąt tysięcy posiłków. Na środku pola aleja z budami z żarciem, a wkoło 400 toyek. Krany z wodą, prysznic, pralnia, kafejka internetowa, a nawet i poczta i kasa PKP. Wszędzie tłumy ludzi. Punki, hipisi, długowłosi, ogoleni na łyso, ubrani na czarno i na kolorowo, z pacyfą, anarchią, bądź krzyżykiem na szyi. Ale zobaczyć także można wielopokoleniowe rodziny z Żar. – „Nie boi się pani tu przychodzić?” – pytam staruszki w słomkowym kapeluszu. – „To bardzo sympatyczni ludzie. A, że dziwnie wyglądają i piją… mnie to nie przeszkadza. Młodzi są, niech się bawią.”


* * *



„Na polu jest potwornie gorąco. Wszyscy pchają się do kranów i pod prysznic. Szybko tworzy się bajoro, w którym ludzi taplają się dla zabawy i ochłody. TVN robi reportaż o polskiej młodzieży. Przedstawiają dwa typy: uwalony w błocie prymityw z Woodstock’u kontra ugrzeczniony pielgrzymkowicz z Maryją na ustach. Pokazują autorytety młodych: Owsiak wrzeszczący ze sceny i roztrzęsiony Papa. Nikt jednak nie zauważa, że setki tysięcy wybierają Woodstock. Widać szatan ich opętał.”
/Mariusz Kuczewski/

Żadnego dziennikarza nawet nie zainteresowało 400-tysięczne miasto, w którym zanotowano tylko kilka przypadków łamania prawa. Miasto ludzi, którzy pomimo upałów, kurzu, ograniczonego dostępu do wody są spokojni i weseli. Nie było żadnego pobicia, kilka przypadków dilerki, paredziesiąt omdleń i to wszystko. Ze wszystkim sprawnie radzi sobie Pokojowy Patrol. Nie ma w Polsce miasta o takiej liczbie ludności z tak niskim wskaźnikiem przestępczości. A ludzie później czytają w gazecie albo widzą w telewizji tylko rozwalony pociąg i paru nawalonych gości. Manipulacja. Inaczej nie da się tego nazwać.



Na te kilka dni Żary stały się jednym z najludniejszych miast Polski. Przestępczość była znikoma i każdy, poza dziennikarzami, wrócił z niej zadowolony. Nikt tutaj, nawet Owsiak, nie był święty, ale przecież Woodstock to nie jest jakieś kółko różańcowe, tylko największy w Europie festiwal rockowy. Dziennikarze relacjonujący imprezę, przyzwyczajeni do afer i sensacji, nie zdają sobie chyba jednak sprawy, że jeśli przez nich Przystanek padnie, to nikt na tym nie skorzysta, a wiele osób straci bardzo dużo. Oni także – temat.



„Jeśli ktoś chce zobaczyć człowieka pijanego, zaćpanego, wytatuowanego, agresywnego, brudnego i nie najpiękniejszego, to niech tu koniecznie przyjedzie. Niech przyjedzie do Żar na Przystanek Woodstock. Pełno tu takich ludzi. Ale kto chce zobaczyć człowieka trzeźwego, normalnie wyglądającego, wesołego, myjącego codziennie zęby, uśmiechniętego – toteż niech przyjedzie, tu także takich można spotkać. Ja się żadnego z tych ludzi nie wypieram. Ja chcę się z nimi wszystkimi bawić. Ja ich tu wszystkich zapraszam i serdecznie witam. Dla wielu z nich to jedyne miejsce gdzie zostaną zaakceptowani. Nikt ich tu nie będzie wyzywał od szumowin i nieudaczników. I to do nich wyjdzie Darek Malejonek z „Maleo Reggae Rockers” i powie tak: „Bóg kocha Was takimi jakimi jesteście teraz”. I być może wielu z nich wyraźnie to usłyszy”…
/Jurek Owsiak/

połowę napisała & połowę zmontowała:
koza_nostra =)
[Ania Michałowska]

P.S. Przy okazji chcę was zaprosić do kina do film „Przystanek Woodstock – najgłośniejszy film Polski”, mając nadzieję, że po jego obejrzeniu chociaż część osób zmieni swoją opinię, zapewne niezbyt pochlebną, na temat tego festiwalu, ukształtowaną wyłącznie na podstawie mediów, które niestety po prostu kłamią…

A za to wszystko odpowiada jeden człowiek, którego ja osobiście podziwiam za wytrwałość. Za to, że połowa Polski i wszystkie media rzucają mu kłody pod nogi jak się da, utrudniając załatwienie wszystkiego, co ma związek z Woodstock ’iem, a on nie poddaje się i cały czas walczy o zmianę nastawienia ludzi. To trochę jak walka z wiatrakami, bo zmienić poglądy ludzi, które oni wbili sobie do głowy i przekonać ich, że się mylili, to prawie niewykonalne. Ale takie pojęcie nie jest znane Jurkowi. I tak, jak brzmiał ostatni text, który słyszałam w Fundacji: „Rzeczy niemożliwe załatwiamy od ręki.. Na cuda trzeba trochę poczekać…” 🙂

foto: TRoLL; wosp.org.pl