Przeciek już nie bezpłatny?

Grafika ze strony www.NBP.plStraszyłem tym juz od września 2003 i w końcu stało się. W związku z tym, że nie mamy już możliwości bezpłatnego drukowania Przecieku i za jego drukowanie od najbliższego numeru będziemy musieli płacić – ogłaszam wszem i wobec:


Otrzymanie drukowanej wersji Przecieku możliwe będzie po uprzednim zamówieniu go u swojego drużynowego, tudzież innego szefa jednostki, do której się należy.
W wyjątkowych przypadkach zamówienie może być skierowane bezpośrednio do redakcji.


Drużynowi przekazują Redakcji zapotrzebowanie z liczbą egzemplarzy na tydzień przed ukazaniem się numeru. Data ta jest jednocześnie datą zamknięcia numeru.
Materiały dostarczone po tej dacie ukażą się w następnym numerze.
W tym roku harcerskim kolejne numery ukażą się: 7 lutego, 7 marca, 11 kwietnia, 9 maja oraz 6 czerwca.


Nie będzie możliwości dodrukowania dodatkowych egzemplarzy w późniejszym terminie.


Od zasady płatnego dostępu do wersji drukowanych nie będzie wyjątków. Dotyczy to również członków redakcji oraz Autorów.


Przeciek odbierany w Hufcu przez Drużynowych kosztował będzie 3 PLN za numer.
Jest możliwość dostarczania pocztą do domu. W takim przypadku doliczymy koszt wysłania, który na dziś wynosi 1,8 PLN.

Cena, jaką zapłacicie za Przeciek pokrywa tylko w części koszt druku. Pozostała cześć pokrywa redakcja z budżetu, jaki przeznaczyła na funkcjonowanie HSI Komenda Hufca.


Redakcja

W krainę szczęśliwości…

Z mojego pamiętnika…

„Pociąg ze stacji spóźnione nadzieje wjedzie na peron 2″… i wjechał.

Środek tygodnia, normalni ludzie siedzą w pracy, młodzież w domach i rozkoszują się chwilą spokoju od szkoły, a ja stoję z plecakiem i biletem w ręku na Dworcu Wschodnim w Warszawie (peron 2 – czyżby zbieg okoliczności)
Lada moment przyjedzie pociąg, który zabierze mnie w krainę szczęśliwości…
Tak zaczęła się moja przygoda…

Celem mojej podróży był Kraków. Ten kto był w tym mieście, wie doskonale, że jest w nim coś, co przyciąga niczym magnes. Każdy z nas ma takie miejsca, do których wciąż powraca. Ja również je mam.

28/12/2004 Wtorek
No i jestem w Krakowie. Myślałam, że umrę w tym pociągu. Wraz ze mną w przedziale siedziało 5 kolesi. Było tak nuudno, wszyscy spali. Taki jeden się na mnie gapił i czytał gazetę…a ja, wlepiłam nos w okno i podziwiałam piękne krajobrazy. Nawet widziałam 6 sarenek:-) No i śnieg ! Pewnie nikt mi nie uwierzy, że w grudniu widziałam śnieg:D
Tak naprawdę byłam troszkę zdezorientowana, nie wiedziałam w którą mam iść stronę, ale jakoś sobie poradziłam. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam tuz po wyjściu z pociągu był zakup planu miasta i – ofcorse obwarzanka;-)
Usiadłam na najbliższej ławce i próbowałam znaleźć Schronisko PTSM, ale jakoś nie najlepiej mi to wychodziło. W końcu wkurzyłam się, schowałam plan i ruszyłam przed siebie. Nagle wspomnienia wróciły. Uliczki, alejki stały się dla mnie bardzo jasne. Jakbym mieszkała tutaj całe życie.
Troszkę zgłodniałam, więc udałam się do Baru Grodzkiego na ulicy Grodzkiej poleconego mi przez Mirka Grodzkiego 😀 Później tak się plątałam po tych ulicach. Posiedziałam sobie na Rynku, obeszłam Sukiennice. Dość szybko się ściemniło, więc ruszyłam do Schroniska. 15 min spacerkiem i już byłam:-)
Teraz leżę sobie na łóżeczku. Zostałam przydzielona do 16 osobowego pokoju. Na razie są takie dwie dziewczyny i ja. Schronisko samo w sobie jest nawet, nawet. Teraz wiem, gdzie będę zatrzymywała się, jak będę tu przyjeżdżała. Buuu, skończyłam czytać książkę;-( no i co ja będę robiła wieczorami, przecież po mieście włóczyć się nie będę(!).
E tam, idę na świetlicę, może w TV będzie coś ciekawego, a może…poznam kogoś fajniusiego;-)

29/12/2004 Środa
Dzisiejszy dzień był bardzo ruchliwy 😀 cały czas na nogach, nawet nie wiem, czy usiadłam na 5 min. chyba dopiero teraz. Ale było fajnie.
Rano wstałam o 8:00 – reszta spała (późnym wieczorem jeszcze dotarły dwie osoby, taki chłopak z dziewczyną – bardzo sympatyczni) szybko się ubrałam, umyłam i fruuu na miasto!
Cel- cmentarz wojskowy. Na nim znajduje się grób bohatera mojego szczepu por. Roberta George’a Hamiltona. Ku mojemu zaskoczeniu trafiłam bez problemu. Niestety nie zapłonęła znicz na jego grobie – zakaz:/ mówi się trudno. Sporo czasu spędziłam na tym cmentarzu. Później ruszyłam w dalszą drogę.
Cel 2 – Muzeum Narodowe. Usłyszałam – Pani, to w ogóle nie ten tramwaj, proszę wysiąść, wsiąść w „xx” potem w „yy” i jeszcze przejść na drugą stronę wsiąść w „zz” a na koniec podjechać ……oooooooo zgubiłam się!! Dobra, może Muzeum nie zniknie, dzisiaj rezygnuję. W samym centrum jest mnóstwo muzeów.
Ale się zdenerwowałam. Dorwałam plan i wypatrzyłam pomnik harcerzy poległych w latach 1939-45, no więc powiedziałam sobie – komunikacji miejskiej dziękuję – ruszyłam z buta. Idę, idę, idę…ale coś nie tak! Zaraz, ale czy ten pomnik nie powinien stać tutaj! Gdzie jest??! Okazało się, że nie ma:/
No nie! Idę na Wawel. Tak, to był trafny wybór. Połaziłam po Wawelu, odwiedziłam Smoka, przeszłam się hen, hen wzdłuż Wisły, w międzyczasie udałam się na Barbakan. Jednak wszystkie drogi prowadzą na Rynek.
Dzień nie był by udanym, gdybym nie udała się do Kościoła Mariackiego. A jak kościół to i Ołtarz Wita Stwosza (1489rok) – widziałam po raz pierwszy jego otwarcie.
Znowu jestem w Schronisku. Nie powiem, że dzień dzisiejszy należał do najcieplejszych. Brrrr jestem cała zmarznięta – i jeszcze jak na złość nie mam szalika:(
No to jest nas już wesoła 5. Śmiać mi się chce, jak ciągle mnie pytają o to z kim tu jestem, po czym widzę zaskoczenie w ich oczach! Tak, już wiem, że jestem odważna 😀 Fakt, iż tu jestem, wcale nie świadczy o odwadze. No, tak mi się wydaje.
____________

Jest taki dzień w roku, na który większość oczekują z utęsknieniem. I wbrew pozorom nie jest to Wigilia, czy też Dzień Dziecka – nie! Jest to dzień naszych URODZIN.
Niektórzy przywiązują do nich ogromną wagę, inni już ich nie obchodzą (…)
A ja?!

Jak byłam małą dziewczynką wyczekiwałam aż spadnie śnieg – i odliczałam dni do swoich urodzin..
Kiedy byłam osobą nieco starszą urodziny w dalszym ciągu były dla mnie ważne – 30.12 – wreszcie, jestem starsza(!)…
Teraz nadszedł taki czas, że do swoich urodzin nie przykładam dużej wagi… Dla mnie są to kolejne urodziny, kolejny dzień w roku, jeden z 365 (364) niczym nie różniący się od pozostałych. Dzień jak co dzień.

30/12/2004 Czwartek
Jest dopiero 18:00. Każdy dzień tutaj kończy się dla mnie w schronisku. No i jestem pełnoletnia! A dzisiejszy dzień zaczął się tak:

Obudził mnie dźwięk telefonu, jeden sms, drugi, kolejny. To był początek. No tak, dzisiaj mam urodziny.
Jak każda nastolatka wyobrażałam sobie swoją 18. Z zazdrością patrzyłam na innych… bo oni są już pełnoletni, a ja?!! Obiecywałam sobie, że będzie huczna impreza, miało być wesoło, tyyyle znajomych, muzyka…zabawa na całego. Z każdym rokiem te pomysły ulegały zmianom, aż ok. 3 lat temu narodził się zupełnie inny niż dotychczas. Wtedy to „odkryłam Bieszczady”. Od razu powiedziałam – Pojadę w Bieszczady. Miałam jeszcze takie dość ekstremalne (dla wielu) marzenie – ten dzień/ noc spędzę pod gołym niebem – później Sylwester, jak to Sylwester, będzie super. W związku z tym snułam ogromne plany. Jeszcze 3miesiące temu istniały TYLKO BIESZCZADY. Jednak z różnych przyczyn musiałam z nich zrezygnować. Wtedy jakby coś „pękło”. Jednak myśl chodziła mi po głowie – W domu siedzieć nie będę – co to to nie! Jak nie Bieszczady to musi być – Kraków!!! Choćby się ziemia waliła i tak tam pojadę. Po raz drugi nie zrezygnuję(!) Jak widać nie zrezygnowałam. Jestem TUTAJ.
Ten dzień zaczęłam wyjątkowo późno. Ponieważ mimo wczesnej pory (powiedzmy) jak wstałam, wyszłam dopiero ok. 11:00.

Jedna rzecz mnie trochę zasmuciła. Wiedziałam, że dzisiejszy dzień spędzę właśnie na Rynku. Jednak jak weszłam na plac, to okazało się, że czegoś brakuje. To nie było to samo miejsce, które zostawiłam wczoraj:-( Wszędzie barierki, policja, straż miejska, wielkie samochody, TV – gdzie ta magia Krakowa!?! Gdzie to miasto, które pokochałam?! A Adaś?! Do niego również nie ma dostępu;-(

…zabawa, znajomi, muzyka, noc pod gołym niebem – tego nie było. Byłam za to JA, Kraków (mimo iż w takim stanie) i święty spokój. Tylko ja ze swoimi myślami, marzeniami, planami. Nie było nawet tortu i już nie będzie. Pierwsze moje urodziny bez tortu, bez świeczek:P za to były z obwarzankiem.

W południe udałam się na mszę. Chyba tego mi było trzeba;-)
Później wpadłam do Empiku, trafiłam na taką fajną książkę (ech, nie ważne).

O jak śmiesznie, właśnie ktoś śpiewa „Sto lat…”, chyba nie jestem jedyną solenizantką w tym schronisku.

Była dzisiaj taka chwila, gdy moje oczy zaszły łzami, lecz to był moment. Czyżby czegoś, a może kogoś zabrakło… nie wiem! Może. Jednak ani na chwilę nie żałowałam że tu jestem…i myślę, że gdybym jeszcze raz miała obchodzić dzisiejszy dzień nic bym w nim nie zmieniła.

A MOŻE TO TYLKO SEN,
MOŻE NAPRAWDĘ TAK
PRZESZEDŁ DZIEŃ
DZIEŃ NIBY TAKI JAK INNE
DNI,
A JEDNAK DLA MNIE
COŚ BYŁO W NIM(…) (autor W.Z)

Dzisiejszy dzień nie różni się niczym od pozostałych, może jest nawet bardziej ponury…
Mimo fatalnej pogody – deszczu i silnego wiatru, mimo niskiej temperatury, mimo tego że nie było muzyki i wreszcie mimo tego że jestem tu sama – ten dzień na długo pozostanie we mnie. Gdyż tym sennym dniem są moje … 18 (już) urodziny.

Kurcze, nie wierzę, że tu jestem. Czy to możliwe?!
A jednak…

31/12/2004 Piątek
Jak mi się nie chce dzisiaj nigdzie ruszać. Wczoraj za bardzo zmarzłam, dzisiaj w nocy normalnie mną telepało:/ Ale, chyba trzeba iść. Ostatni dzień, w którym mogę coś zrobić, mam tyle miejsc do zwiedzenia, ale jak tak sobie myślę, to chyba wstrzymam się z tym do następnego razu. Chciałabym iść na Kazimierz, zobaczyć Skałki Twardowskiego (podobno są warte zobaczenia), ale mam za mało czasu:/

Ten dzisiejszy dzień był jakiś zakręcony, a jednocześnie nie działo się nic ciekawego. Trawają wilekie przygotowania do nocy Sylwestrowej, nawet nie wiem, czy co będę później robiła, może pójdę spać, a może na miasto(?) Nie wiem. I tak znam cały scenariusz dzisiejszego wieczoru, wiem, kto kiedy będzie śpiewał, kto co powie w którym momencie, nawet poznałam horoskop na przyszły rok:/
Ale ja jestem gamoń!! Ostatnio szukałam Muzeum Narodowego, a dzisiaj jak wracałam ze sklepu – ojej, a do tego też szłam kawał drogi, bo w pobliżu nie ma dobrze zaopatrzonego spożywczego, a nie chcę się faszerować kebabami – patrzę, a tu jak wół stoi co?! Muzeum!!! O nie, już nie poszłam. Za późno. A najzabawniejsze jest to, że ze Schroniska mam do niego parę metrów.

Oho, widzę, że wszyscy się szykuję do Sylwka. Nie wiedziałam, że tutaj jest tyle osób. Ruch jak na ulicach, wszyscy tylko: łazienka – pokoje, łazienka – pokoje itd. I wbrew pozorom nie ma zbyt wielu Polaków, a obcokrajowców (Włosi, Francuzi…nawet Koreańczycy). E tam, ja nie widzę w tym sensu, stawiam na naturalność.
Teraz idę coś zjeść. W końcu latałam tak daleko do sklepu.

01/01/2005 Sobota
Szczęśliwego Nowego Roku! Czas leci jak szalony, może ktoś wie, jak go zatrzymać(?)
Już jestem spakowana. Niebawem wybywam stad. Moi rodzice mają po mnie przyjechać, ale zrobili mi niespodziankę;-) ale to dopiero w południe.
No i byłam jednak na Rynku, bawiłam się wraz ze 170.000 tłumem. Muszę przyznać, że miejscówkę miałam dobrą, widziałam wszystko;-) Wróciłam po 2. O przygodach jakie mnie spotkały napiszę innym razem, teraz mi się nie chce:/ . Cóż, „komu w drogę, temu czas”. Idę zanim przyjadą rodzice, zdążę się jeszcze pożegnać z miastem.

Wcale nie zdążyłam się pożegnać, rodzice zrobili mi psikusa i przyjechali wcześniej. Oczywiście już tradycyjnie udaliśmy się na Wawel. Kupiliśmy zapas obwarzanków i zaprosiłam rodziców na obiad (ale ja jestem kochana). Niestety większość sklepów była pozamykana (z przyczyn oczywistych), nawet Sukiennice były nieczynne.
Nie pozostało nic innego jak wracać do domu, podróż upłynęła niesłychanie spokojnie i szybko.

Już minęło kilka ładnych dni od tego zdarzenia, a ja wciąż myślami powracam do chwil spędzonych w Krakowie, ale już mam powód do radości, niebawem szykuje mi się kolejny wyjazd – tym razem w większym gronie:-)

Wszyscy mnie pytają, jak jest być pełnoletnią? A jak ma być. Czuję się tak samo jak wcześniej, ten fakt nic nie zmienił. Jednym plusem pełnoletności jest to, że na rajdy, czy biwaki mogę jeździć jako opiekun;-) i nie latam do rodziców z papierami po podpisy.
Nie ma z czym się obnosić – przecież to normalne, że każdy z nas się starzeje, dziś ja, jutro ktoś inny będzie miał urodziny. Tak już jest skonstruowany ten świat…

Patrycja

No co jest? – Mikołaj 2004

Jak co roku – zbieraliśmy słodycze,
Jak co roku – robiliśmy paczki,
Jak co roku – woziliśmy je Mirkowym pojazdem
Jak co roku – bolał mnie brzuszek.

Ale bez zbędnych szczegółów.
Już rok temu wiedziałem, że powtórzymy naszą świąteczną „akcję”. Ale tym razem byłem bogatszy o doświadczenia. Np. nie radze dawać Prokopowi do namalowania plakatów – to się źle skończyć. Rok temu pobił rekord świata i wyprodukował 4 w niecale 15,4 s. przed W-F, a dzień później poinformowali mnie iż jest dy-grafikiem, dysortografikiem i dys… „wszystkim” co znał lub szybko wymyślił. Źle się to dla mnie skończyło (…)


Ale w tym roku wiedziałem co mamy do zrobienia i czego mogę się po ludziach spodziewać. Wyjątkowo dobrze spisał się Przemek Firląg (nielicznym znany jako Przemek). Sam zajął się zbiórką Szk. Podst. Nr 2 z bardzo dobrym rezultatem. Mocno zaangażowani w zbiórkę byli też Dąbros i Viktoria, ale nie obeszło się u nich bez niedomówień (…) Powiedzmy, że nie wyszło im tak jak powinno, ale i tak jestem im bardzo wdzięczy ponieważ.
Znowu najprzyjemniejszą częścią akcji było samo dostarczanie paczek. I znowu można było liczyć na „nieśmiertelnego” Mirka, z którym woziliśmy owe paczki woziliśmy.

W tym roku podczas rozwożenia Yagooda zastąpił Prokop.
Trzeba przyznać że podarcie pod te adresy, którymi dysponowaliśmy były nielada wyzwaniem, gdyż zgadzały się najwyżej trzy. Strasznie się nachodziliśmy przy tym roznoszeniu gdyż każdego domu trzeba było szukać oddzielnie pytając sąsiadów i przechodniów. Najbardziej zapadł nam w pamięci dom, w którym mieszkali: Adam lat 3, Bartek lat 2 i Wiktor lat 3. Jak stwierdził Prokop:”…to na pewno bliźniaki”. Ciekawym adresem była ulica Wiązowska 95/5/6. Trochę czasu zajęło nam odnalezienie owego mieszkania, ale na szczęście pomogli nam sąsiedzi.

Ostatniego adresata paczki odnaleźliśmy również z trudem. Niepewni zastukaliśmy do drzwi. Otworzyła nam niska nastolatka rozmawiająca przez komórkę i żując gumę. Przywitała nas słowami: no co jest? Oddaliśmy ostatnią paczkę i spełnieni z uśmiechem na pyskach wsiedliśmy do Mirkowego pojazdu i ruszyliśmy do naszych domostw, ażeby pomóc w domu w ostatnich przygotowań do Wigili.

Serdecznie polecam wszystkie tego typu inicjatywy bo to naprawdę świetna rzecz i naprawdę dużo człowiekowi daje. Szczególnie polecam wszystkim harcerzom starszym, którzy chcą w jakiś sposób działać.

DyniAk
(5 D.H.)
(5 J.D.W.)

Świąteczne życzenia

Nie zbyt przepadam za tzw. „okresem przed-świątecznym” dlatego że mam wrażenie, że Adwent zamienił się raczej w czterotygodniową kampanię reklamową podczas której ludzi interesuje tylko gdzie jest jaka promocja. Nie lubię też reklam świątecznych, które nachalnie wmawiają mi, że jeżeli nie kupie butelki Coca-Coli na stół wigilijny to moje spotkanie z rodziną będzie nieudane, bo ludzie mogą się uśmiechnąć dopiero wtedy, gdy wypiją trochę owego czarnego „nektaru”.

Po prostu mam wrażenie, że w szale zakupów i staniu w godzinnych kolejkach zaczynamy powoli zatracać idee Świąt Bożego Narodzenia.
Można zrzucić winę za to na charakter epiki w jakiej przyszło nam żyć, ale czy to właśnie nie my sami kształtujemy jej specyfikę? Czy naprawdę wszystko da się przeliczyć na pieniądze, bo „czas to pieniądz”. Czy istnieje tylko „kultura masowa” lansowana przez media, kultura uniwersalna, kultura która jest zrozumiała zarówno dla Amerykanina jak i Polaka, a jej znakiem rozpoznawczym ma być popcorn w multipleksie lub chamburger w McDonaldsie?
Jeżeli postmodernizm ma być po prostu plastikowym światem w którym nawet relacje między ludzkie staną się sztuczne, a nie naturalne i spontaniczne, to ja chyba zostanę Don Kichotem walczącym o to aby uchronić resztki „człowieka w człowieku”.

Zdobycze cywilizacyjne jakie oferuje nam dzisiejsza technika są oszałamiające. Ja sama mino, iż należę do osób, które bynajmniej nie są alfą i omegą jeżeli chodzi o komputer, chętnie korzystam z Internetu. I tak, w tym roku część życzeń do znajomych rozesłałam mailem i przez gadu-gadu, ale wysyłałam te życzenia indywidualnie. Słowa i myśli dobierałam tak, aby być jak najlepiej zrozumianą przez daną osobę. Sama także dostałam sporo takich „indywidualnych życzeń”, ale trafiły mi się także „masówki”, czyli życzenia które jedna osoba przesłała całej liście osób. Kiedy je czytałam miałam wrażenie, że jestem po prostu jakimś tam zbiorem znaków w czyimś komputerze a nie Marysią – osobą z krwi i kości. To było jedno z dziwniejszych uczuć jakie miałam okazje ostatnio doświadczyć.

Może ja także nie umiem składać życzeń, ale są to myśli które płyną prosto z serca. Kiedy musze złożyć życzenia osobie której nie znam czuje się jak manekin z gumowym mózgiem – po prostu powtarzam oklepane formułki. Na pewno to widać. Dlatego w tym roku aby uniknąć tych jakże sztucznych, wręcz „plastikowych” sytuacji zastosowałam metodę „selekcji życzeń”. Otóż owa metoda polega na tym, iż składałam życzenia tylko osobom, które są mi w jakimś stopniu bliskie. Wypróbowałam ją na czterech spotkaniach wigilijnych i musze Wam powiedzieć, że sprawdziła się całkowicie. Nie miałam potem żadnych wyrzutów sumienia, że znowu podeszłam odtwórczo do sprawy.

Możecie to uznać za coś dziwnego, bo przecież takie spotkania są właśnie po to, aby lepiej budować wspólnoty, np. wspólnotę naszego hufca. No cóź… dla mnie jest to po prostu męczarnia, kiedy musze wymyślać życzenia dla osób o których tak naprawdę wiem bardzo mało, wręcz nie znam ich.

Po lekturze tego felietonu może wydawać się Wam, że nie lubię Świąt albo spotkań wigilijnych. Otóż lubię, pod warunkiem że mają one swój określony klimat, kiedy nie jest to zbiorowisko przypadkowych ludzi.

Marysia Mikulska

Zimowa wyprawa po nadzieję…

Czy możemy wyobrazić sobie Święta Bożego narodzenia bez światła z Betlejem? Czy tak niewielki płomyk światła może zmienić coś w naszym życiu? Czy ludziom potrzebne jest światło? Na te i wiele innych pytań próbowałem znaleźć odpowiedź w czasie organizowania przekazania Betlejemskiego Światełka Pokoju.

Podejmując się tego przedsięwzięcia pomyślałem: „a co to takiego, tylko Msza Święta i po robocie”. Lecz gdy zbliżał się wielkimi krokami dzień przekazania uświadomiłem sobie, że to nie tylko Msza i zapalenie swojej świeczki od przywiezionego światła, lecz trud wielu ludzi. Trud i wiele miłości włożonej w utrzymanie tak kruchej rzeczy, jaką jest płomień.

17 grudnia 2004 roku wybrałem się z dwiema dziewczynami z mojej drużyny: Agatą i Marleną po to tak oczekiwane przez wielu Światło z Betlejem. Uroczystość miała się rozpocząć 16.25. O godzinie „s” 15.25 spotkaliśmy się na przystanku-Hoża -ja byłem prosto z klasowej wycieczki z Warszawy więc czekał mnie powrót do naszej kochanej stolicy, a Marlena z Agatą były po szkole. Oczekując na niezawodną linię Mini-Bus podzieliliśmy się wrażeniami z dnia nauki. lecz po upływie kilku minut, gdy nadjechał Wilga-bus, większością głosów(jak na demokratyczną drużynę wędrowniczą przystało) zdecydowaliśmy, że wsiądziemy do niego. I opłacało się, ponieważ ten kierowca lubił wyścigi, zwłaszcza z innymi konkurencyjnymi autobusami, my trafiliśmy na Arkę.

Wyścig trwał do naszego końcowego przystanku Nowy Świat. Nie mając zielonego pojęcia gdzie dokładnie znajduje się Katedra Polowa Chorągwi Stołecznej udaliśmy się w stronę Starego Miasta. Po drodze udało nam się dowiedzieć gdzie jest ul. Piwna i owa Katedra. Jako delegacja Hufca Otwock stanęliśmy po drzwiami Świątyni o 16.24 i przywitała nas dh. Ela Pokropek. Gdy weszliśmy do środka, okazało się, że praktycznie nie mamy gdzie usiąść, lecz znalazłem „świetne” miejsce za filarem, gdzie widzieliśmy tylko mur. W trakcie uroczystości została odczytana Ewangelia wg. Św. Łukasza o narodzeniu Chrystusa, następnie krótka przemowa dh. Eli, jasełka w wykonaniu naszych „ukochanych” zuchów i wraz z Naczelnikiem ZHP udaliśmy się sióstr urzędujących w tej Katedrze.

Na ziemi harcerze z hufca Warszawa Centrum ustawili z płonących Betlejemskim światłem zniczy coś na kształt lilijki. I zaczęło się wyczytywanie delegacji hufców. Gdy padły słowa hufiec ZHP Otwock to moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa lecz mając przy sobie dwie druhenki ruszyłem po ogień z Groty Narodzenia Chrystusa. I właśnie ten moment spowodował u mnie chwilę refleksji, mały płomyczek migoczący w moich rękach przebył tyle drogi aby każdy człowiek mógł cieszyć się bliskością Boga w czasie wigilii.

Po zaśpiewaniu przez wszystkich kolędy krótka przemowę wygłosił Naczelnik ZHP dh. hm. Wiesław Maślanka. Następnie zawiązaliśmy ogromny krąg, w którym dh. Ela złożyła życzenia wszystkim hufcom. Po rozwiązaniu kręgu nadszedł czas na powrót ze Światełkiem do Otwocka, na szczęście przyjechał po nas mój tata i nie musieliśmy się obawiać o to, że po drodze zgaśnie nam Światełko.

I tak zakończyła się wyprawa po Światło nadziei. Czuwając w domu nad zapaloną świecą uświadomiłem sobie jak wielką „rzecz” mam w domu. Czuwałem nad płomieniem trzy dni aż do 19.grudnia, gdy nadszedł dzień przekazania Światełka mieszkańcom Otwocka i okolic.
Czy odnalazłem nadzieję? Myślę że tak… ale na jak długo nam jej starczy? Wszystko zależy od nas samych.

Piotrek Kostrzewa
209 DW

Wybaczam

„Najbardziej boskim zwycięstwem jest przebaczanie”
„Naukowcy potwierdzają: kto potrafi przebaczać, zmniejsza własny stres. Żyje bardziej zadowolony i jest szczęśliwszy, aniżeli ten nieprzejednany, który przez całe życie żywi urazy z powodu błędów swoich współbraci.”

Hamburski profesor psychologii, Reinhard Tausch, w swoim artykule pt. „Przebaczanie. Podwójne dobrodziejstwo” mówi o własnym doświadczeniu odnośnie przebaczania. W swoim empirycznym szkicu udowadnia, że ci pamiętliwi, nieprzejednani albo nawet mściwi, swoją postawą zatruwają nie tylko swój dzień powszedni, ale i szkodzą swojemu zdrowiu. Umiejętność przebaczania w sposób istotny przyczynia się do duchowego zdrowia. Ludzie, którzy umieją przebaczać, są bardziej zrównoważeni, wyrozumiali i zadowoleni.
„Przebaczcie, a będzie wam wybaczone. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni” (ŁK 6,37)
„I przebacz nam naszą winę, jak i my przebaczamy naszym winowajcom” (MT 6,12)
Ktoś powiedział, czym dla niego jest przebaczanie: W przebaczaniu szukam pokoju…

Jest to szczęśliwe uczucie dla mnie, że udało mi się pokonać kawałek drogi. Nie jest to ofiarna motywacja, ale jednak wielki krok naprzód w porównaniu z zasadą: oko za oko, ząb za ząb.
Na początku zwykle jest rozpoznanie: wina i niewinność. Powinnam spoglądać na swoją część, ponieważ ona mnie dotyczy, a nie na część drugiej strony. Następnie wchodzę w położenie bliźniego. Sprawiłam mu ból – co by było, gdybym była na jego miejscu? Przez to wzbudzam w sobie skruchę… Poprzez którą doznaję w sobie bólu, jaki sprawiłam drugiej osobie. Skrucha jest wewnętrznym bólem. Sprawiłam cierpienie osobie, wobec której powinnam być życzliwa. Takie wewnętrzne poruszenie prowadzi do prośby o przebaczenie. A o ile ta osoba również mnie uraziła: przebaczam jej. Bo to, co mnie uczyniła, czyż ja nie uczyniłem tego uprzednio innym? I teraz to do mnie powróciło. Potem powinno nastąpić zadośćuczynienie…

Zbierając materiały do tego artykułu, dużo myślałam o przebaczaniu, wybaczaniu… Z wieloma ludźmi na ten temat rozmawiałam. Moja Mama, stwierdziła, że przebaczać trzeba umieć, a co za tym idzie, zapomnieć zło Zapomnieć, na pewno nie jest łatwo. Ale żeby naprawdę wybaczyć, to trzeba też naprawdę zapomnieć. Bo jakie to wybaczenie, jeśli pamiętam o tym, co się stało, cały czas mam to w sercu, ciąży mi to(?)
Mi nie jest łatwo przebaczać. Trudno jest zapomnieć, nie wiem jak wiele czasu potrzeba, aby „zneutralizować” złość i zdenerwowanie na kogoś, kto np. nas okłamał, powiedział coś przykrego, zranił…

Wiem, że są takie sprawy, których nigdy nie zapomnę, czy więc wiąże się to z tym, że nigdy nie wybaczę? Bardzo chcę wybaczyć, ale nie potrafię. Nauka przebaczania trwa długo, w wielu przypadkach nawet bardzo długo. Ale złapałam się też na tym, że zapomniałam o tym co się stało, jednak ból pozostał, taki niesmak do człowieka… To jest chyba przejaw bardzo złej cechy- zaciętość i upartość.

Warto chyba pracować nad sobą, aby umieć wybaczać. Bo jeśli umiem przebaczyć to umiem też przeprosić, potrafię zapomnieć, żyć szczęśliwie, mieć przyjaciół i być otoczona miłością. Bo przebaczanie jest przecież nowym życiem dla sercaJ (to taka moja wizja „przebaczania”)

„Miedzy miłością a nienawiścią jest przebaczenie”
Przebaczając pomagamy przerwać krąg nienawiści, złości a nawet okrucieństwa, które nękają ludzkość. Tak więc przebaczenie sprawia, że świat staje się lepszy. Wyobraź sobie, jaki byłby świat, gdyby wszyscy nauczyli się przebaczać.

Karolina Grodzka
(która chciałaby umieć wybaczać)

Moje pierwsze Zobowiązanie

Nie wiem jak to wszystko wyglądało ze strony Moniki, a to chyba jej wrażenia są w tym momencie najważniejsze, ale sam fakt, że to było „moje pierwsze” Zobowiązanie Instruktorskie (oczywiście w takim metaforycznym znaczeniu) sprawił, że byłam całego przedsięwzięcia ogromnie ciekawa.

Zaczęło się (nie lubię tak zaczynać, ale w końcu kiedyś „zaczęło się”!) pod podstawówką, gdzie czekała już garstka najwierniejszych harcerzy, którzy bez względu na pogodę dotarli na miejsce zbiórki. Doszłam na miejsce nawet przed czasem i spotkała mnie miła niespodzianka… Ziuuu!!! Piguła przeleciała mi koło ucha… No tak, tego jeszcze mi brakowało… Dwóch Bronków i Maćka, który pewnie żądał zemsty za obrzucanie go śniegiem po jednej ze zbiorek. Ech.. na moje szczęście (i pozostałych harcerek zbitych w kupkę pod barierką) pozapominali rękawiczek i po chwili łapki im skostniały hehehe.

Szczerze mówiąc trochę nas poprzeganiano… Na początku (jak przyszedł dh Marek) dowiedzieliśmy się, że nie możemy stać pod podstawówką, bo się rzucamy w oczy! Poszliśmy kawałek za skrzyżowaniem Mickiewicza i Moniuszki, by dowiedzieć się, że tutaj też jest niedobrze. Podjechał do nas Kazek żukiem i na początku wesoło, później trochę mniej, wepchnęliśmy się do środka. O matko! Człowiek na człowieku! Zaparowane szyby, zero widoczności. Poczułam, że odjechaliśmy, bo osobą która siedziała mi na kolanach nagle gwałtownie szarpnęło. Uchachani po pewnym czasie straciliśmy orientację. Wtedy okazało się, że jedziemy w stronę Góry Lotnika! Uaaa! No tak przecież cały czas ktoś o tym wspominał… Hmm… nie grzeszę umiejętnością kojarzenia faktów… ech…

Zatrzymaliśmy się na drodze na Górę Lotnika i dh Tomek Grodzki wystawił najstarszych spośród nas, abyśmy stanęli na punktach. Ja miałam ósmy, więc to już tak bliżej celu… Zostałam sama ze świeczką, paczką zapałek i tekstem do przeczytania Monice. Zapaliłam zapałkę… pst! Zgasła… następną… pst! Sytuacja się powtórzyła… po 10 to przestało być śmieszne… Wreszcie świeczka zapłonęła mile jasnym płomykiem… o nie! Zgasła… wrrr! Ukucnęłam i zasłaniałam świeczkę szalikiem – jakoś dotrwałam. „Brrr… jak zimno… kiedy ona przyjdzie…”. Jeden samochód… drugi… trzeci… „co to Marszałkowska?!” Podjechała Agatka i dała mi rękawiczki… „Ooo jak miło.” Nagle zobaczyłam podchodzącą Monikę, która ledwo do mnie doszła, a już zaczęła mówić „ojej, Daria…” itd. „O nie, tym razem to ja będę mówić!” Przeczytałam jej swój fragment. Był o miłości, wspólnocie, ludziach, motywacji do pracy, radości życia. Zobaczyłam łezki w oczach Moniki i pomyślałam „o nie Monika! Nie rozklejaj się! Tobie wypada, taka okazja… ja się zaraz popłaczę”, ale nic. Poczekałam na resztę i dołączyliśmy do ogniska.

Dh Magda Grodzka jak zwykle opowiedziała o powodzie naszego spotkania w tym gronie tak, że zarówno po mojej prawej, jak i lewej stronie usłyszałam pociąganie nosem… Jak zwykle ładnie, sympatycznie, ciepło, ale z humorem. I moment taki AKURAT: wigilia Wigilii. Bardzo się cieszyłam, że tam byłam i wydaje mi się, że ta radość, która biła z Moniki, udzieliła się wszystkim. Życzonka dla niej, które składałam z kilkoma innym Wędrownikami w pewnej małej grupce, po chwili wymknęły się spod kontroli i nawet nie zauważyłam momentu, kiedy to my słuchaliśmy, co ma nam do powiedzenia Monika, chociaż przynajmniej w takiej sytuacji powinno być odwrotnie.

Cóż mogę więcej dodać? Rozeszliśmy się w miłej atmosferze, a ja miałam poczucie bardzo ciepło rozpoczętych świąt. Mam nadzieję, że będzie więcej takich akcji:) Wniosek z tego taki: wszystkim w najbliższej przyszłości życzę podkładek!!!

uOwca

Mam do czego wracać… lub kogo

Czasami mam taki dzień, że na usta cisną mi się same „kolorowe” słowa… Mam ochotę podziękować za to, że PKP skróciło pociągi i przez 45 minut telepię się na boki przy akompaniamencie drzwiczek jakiegoś obleśnego WC-eta roznoszącego wszędzie urzekającą woń…

Chciałabym także podziękować, że przecież ZALICZYŁAM ten sprawdzian, a że na miernym poziomie, to profesorkę od chemii bynajmniej nie obchodzi… Nie obchodzi jej także los biednej dziewczyny, która musi zdążyć powiadomić o tej ocenie rodziców zanim nastąpi Sądny Dzień (czyt. zebranie).

Jak zdarzy się ów cudowny dzień, to przeważnie wszystkie przeciwności losu się na ten czas uaktywniają! Sorka od polskiego ma ochotę sprawdzić moje umiejętności (nie ona jedna!!!), ucieka mi pociąg (następny mam za min. 45 minut), gubię pieniądze, zapominam o umówionym spotkaniu, potykam się na schodach o własne nogi, a gdy wreszcie dochodzę do domu i trafiam na mamę, która ma wyjątkowo zły humor, siadam do lekcji, stwierdzam, że jest 20.00 (że żadnej książki i tak nie dotknę), idę spać… i okazuje się, że następne 2 godziny wiercę się, bo nie mogę zasnąć… Jejku… zdaję sobie sprawę, że żyję od weekendu do weekendu… Albo od zbiórki do zbiórki…:)

Ze znajomymi już się prawie wcale nie widuję, ale na zbiórkę zawsze znajdę czas (jakby harcerze to nie byli moi znajomi…ech:P)! To co, że się nie nauczę fizyki! I tak mi nic nie wychodzi… Jeżeli zaś mam do wyboru upojny wieczór z fizyką albo spotkanie z harcerzykami, oczywiście wybieram…! Nie… nie fizykę…

Piątek wieczorem to jeden termin… nieodwołalny! Czasem wypadnie jeszcze zbiórka zastępu, na którą oczywiście muszę iść, bądź ruszę się i idę na zbiórkę zuchową do Julity. Co prawda na razie byłam na takowej tylko raz, ale liczą się intencje:) Na tydzień przed świętami przypadały jeszcze dwie wigilie: szczepowa i hufcowa i z tego powodu ogólnie rzecz biorąc było bosko! Czas mile spędzony na śpiewaniu kolęd, podjadaniu, rozmowach o świętach i składaniu życzeń osobom, które widuję raz na pół roku… To co, że następnego dnia czekało mnie stanie na galowo w kościele (żeby tylko! Monika postarała się, żebym się nie nudziła!). W tych sprawach przejawia się jednak we mnie wyjątkowa anielska cierpliwość, której na co dzień zwykle mi brakuje…

To wszystko razem wprawia mnie ZAWSZE w dobry humor. No może czasem denerwują mnie zachowania niektórych chłopców… na przykład zabawa w „podaj dalej” kiedy to czuję się jakbym trafiła na mecz piłkarski, a nie na zbiórkę… Jestem jednak już przyzwyczajona, bo przecież nie raz mi także odbija… heh… Albo nie… raz na jakiś czas jestem normalna:P Zresztą nie wnikajmy w szczegóły…

Dzisiaj z kolei od rana cieszę się dobrym humorem. Mam już za sobą zbiórkę… (och, jak to cudownie brzmi)… 3DW (nie wiem czy już wolno mi tak mówić). Mówię dzisiaj, bo tak jak wczoraj się ona zaczęła, tak dzisiaj dopiero dotarłam do domu;) Zaczęła się natomiast bardzo klasycznie… Siarek wywalił na dywan masę flamastrów i karton, który potem naznaczyłyśmy z Agatą masą hieroglifów. Zawsze to samo! I weź tu człowieku myśl w szkole i jeszcze na zbiórce!!! Ale dobra… to była taka „robocza” zbiórka… spodziewałam się tego. Konstytucja, drużynowy, cele drużyny, po raz kolejny poczułam, że te wszystkie tematy przestają być głupią formalnością zapisaną małym druczkiem na stertach papieru, ale zaczęło mnie to coś obchodzić. Było pracowicie, chociaż nie miałam poczucia dobrze spełnionego obowiązku… Może dlatego, że pracowaliśmy w grupach, a ja byłam z makiem, której nie widziałam od Palmir!!!
Kiedy zbiórka dobiegła końca Monika wyszła z inicjatywą zaproszenia nas do siebie na noc na pogaduchy, w których zresztą nie brała udziału. O mały włos, a nie mogłabym przyjść, ale powiedziałam mamie, że kontakty z koleżankami może mi ukrócić, ale harcerstwa odmówić mi nie może!!! Tak więc ja, mak, Agatka, Julitka i Agata siedziałyśmy do szóstej i rozmawiałyśmy o wszystkim (poruszając tematy od wegetarianizmu po zoofilię, zahaczywszy o PO, sposoby opatrywania zwierząt, przymocowanych do naszych kończyn i wyższość rozmów nad korespondencją), od czasu do czasu wywołując kogoś na gg tekstem „trzecia w nocy, a ty śpisz??!!” lub podjadając przepyszne, robione przez mamę Rybitewek rogaliki i popijając je herbatą. Muszę dodać, że chyba pobiłyśmy wszystkie możliwe rekordy w wylewaniu herbaty na materace, łóżko, pościel, siebie…

To nie jest oczywiście jedyny powód, dla którego kocham harcerstwo! Powinnam teraz walnąć jakąś mądrą sentencję i zakończyć ten mój słowotok jakoś zgrabnie, ale… po prostu chciałam powiedzieć, że dobrze jest mieć do czego wracać. Zwłaszcza kiedy się wie, że bez względu na to, czy ma się zły humor, czy dobry, to zawsze przyjaciele przyjmą cię z takim samym ciepłem.

uOwca

Akcja „Mikołaj 2004”

W dniach od 10 do 24 grudnia 2004 w Szczepie Józefów odbyła się akcja „Mikołaj”.
Podobna akcja była zorganizowana przez nas rok temu. Celem akcji było przygotowanie paczek świątecznych dla najbardziej potrzebujących dzieci z Józefowa.

Paczki składały się z artykułów spożywczych (słodycze) zebranych w sklepie „OK” w Michalinie, Szkole Podst. nr 2 w Michalinie, Gimnazjum nr 1 w Józefowie i w obu bibliotekach.

Organizatorem akcji był Kuba Wojciechowski, a za poszczególne miejsca odpowiedzialni byli: Adam Dąbrowski (gimnazjum), Przemek Firląg (podstawówka) oraz Ilona Falińska (biblioteki).

Rezultatem akcji było skonfigurowanie 30 paczek, które zostały rozwiezione 24 grudnia rano. Dostały je dzieci, których adresy otrzymaliśmy od Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Józefowie. Paczek udało nam się zrobić dwa razy więcej niż przed rokiem. Osobami, które dostarczały paczki były: Kuba Wojciechowski, Andrzej Prokop i Mirek Grodzki.

Największa pochwała należy się Przemkowi Firlągowi, który samodzielnie przeprowadził zbiórkę w szkole podstawowej.

Wcale nie taki zły Mikołaj…

„Zły Mikołaj” to nie kolejna świąteczna komedia o radosnych przygodach spotykających przeciętną amerykańską rodzinę / świętego Mikołaja podczas przygotowań do wigilijnej wieczerzy / roznoszenia prezentów. Nie jest to także film o wesołym, brodatym staruszku z zaśmieconej i zasypanej reniferami Laponii.

Czym zatem jest? Konfrontacją ciepłej i rodzinnej atmosfery Bożego Narodzenia z życiem złodzieja i alkoholika, który przez cały grudzień udaje czerwonego świętego i znosi obecność rozkapryszonych dzieci na swoich kolanach tylko po to, aby 24. dnia ostatniego miesiąca każdego roku… wyjąć pieniądze z sejfu kolejnego supermarketu i przetrwać za nie do następnych świąt.

Willie (czyli właśnie główny bohater) nie działa jednak w pojedynkę. Jego wspólnikami są karzeł Marcus i jego żona Lois. I wszystko toczy się swoim niezbyt przyzwoitym, ale ustabilizowanym tempem, dopóki tytułowy Mikołaj nie spotyka na swojej drodze prześladowanego i – przyznajmy – niezbyt rozgarniętego ośmioletniego Thurmana i barmanki o imieniu Sue, dzięki którym tor jego życia powoli zaczyna zmieniać kierunek.

Nie da się ukryć, że film porządnie daje do myślenia. O znaczeniu świąt, o nędznym ludzkim żywocie, o dwóch rodzajach przyjaźni: tej bezinteresownej i pełnej poświęceń oraz o tej ulatniającej się przy pierwszej lepszej okazji, o zbawiennym wpływie dzieci na dorosłych i o tym, że miłość naprawdę jest ślepa.

Cały czas nie wiem jednak z której strony „Zły Mikołaj” jest komedią. Jest bowiem tylko jedna rzecz, która w filmie poruszającym tak poważną problematykę wywoływała we mnie niemalże ataki niekontrolowanego śmiechu – oprawa muzyczna. Kradzieże, przekleństwa, alkohol… a w tle usłyszeć można melodie znanych kolęd. Wiem, że to celowe, że niby takie podkreślenie granicy dzielącej dwa zupełnie różne światy, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać. A skoro wspomniałam już o niestosownych wyrażeniach, to jeśli Drogi Czytelniku masz mniej niż 15 lat to przed seansem szczelnie zatkaj uszu watką. Słownik Mikołaja nie jest zbyt rozbudowany.

Końcowa ocena filmu wypada zdecydowanie dobrze. Dodam tylko jeszcze, że cały czas nie wiem co myśleć o zakończeniu. Z jednej strony było mało oryginalne i dość łatwe do przewidzenia, ale z drugiej właściwie nie dało odpowiedzi na wszystkie zadawane sobie podczas projekcji pytania. Zresztą zobaczcie sami. Chociaż z czystym sumieniem polecić „Złego Mikołaja” harcerzom nie mogę, bo zgodny z zasadami moralnymi to on na pewno nie jest.

Ola Bieńko