Harcerz postępuje po rycersku… Czersk

Zdjęcie ze strony http://republika.pl/okgorakalwaria/zamek.htm
Hasło to głosi piąty punkt Prawa Harcerskiego. Według tej zasady i pozostałych dziewięciu skauci rozpoczynają i kończą swój dzień. Myśl zawarta w tej zasadzie kojarzy się z czasami średniowiecza, gdy na polskiej ziemi rządzili i umierali rycerze. Mieli oni swój kodeks, który opisywał idealnego wojownika. Powinien on być odważny, hojny, a przede wszystkim nieść pomoc uciśnionym.

Często Ci wielcy, a zarazem i możni wznosili zamki. Tak też zrobili książęta mazowieccy, którzy zbudowali na miejscu grodu Czersk potężną twierdzę opasaną Wisłą. Do tej pory istnieje ten zabytek, a jego mury przypominają atmosferę dawnych pojedynków.

W celu zbadania tych tajemniczych historii, my tzn. 209 Drużyna Harcerska uzupełniona nowymi członkami dnia 23 kwietnia 2003 r., czyli w imieniny Św. Jerzego patrona harcerzy, wybraliśmy się do Czerska. Przed naszym Hufcem wsiedliśmy do zaczarowanego wehikułu, którym był autokar. W krótkim czasie dotarliśmy do miejsca przeznaczenia, gdzie przeprowadziliśmy krótki zwiad. Miał on na celu zaznajomienie nas z wszystkimi labiryntami, w których warto się zgubić. Niestety nikomu z nas się to nie udało. Zbiórkę zainaugurowało rozpalenie świeczkowiska przez najstarszą i najmłodszą osobę wśród nas. Szkoda, że nie wybrano nikogo w średnim wieku, chociaż wybranie średniaka spośród 30 osób to nie taka prosta sprawa.


W dalszej części nasza kadra przedstawiła nam historię Św. Jerzego , który dawno temu pokonał smoka. Nic dziwnego, skoro był wielkości dwóch osób nakrytych zielonym prześcieradłem. Po przedstawieniu, na którym była beczka śmiechu czekała nas nadzwyczajna niespodzianka. Musieliśmy przejść kilka prób, po których mogliśmy dostać nagrodę niespodziankę.

Na wstępie czekało nas nie lada zadanie wymagające ogromnej kondycji fizycznej. Druhna Kasia wyjaśniła, że zdobycie złotego łańcucha pozwoli nam przejście do następnych punktów. Sprawdzian ten nie wydawał się trudny. Były to pozory, dopiero jak nasze nogi poczuły ile schodów dzieli nas od celu o mały włos byliśmy blisko rezygnacji. Żartuję, tak naprawdę mogło być ich jeszcze więcej, a próbę pokonaliby wszyscy skauci biorący w niej udział.

Druga próba to było coś. Wiadomo, że większość ludzi nie lubi jeść czegoś, co może okazać się wielką niespodzianką dla żołądka. Jednak drogą do przejścia tej próby było zjedzenie górowatej łyżki przygotowanej papki. Wszystkim to szło z oporem, ale każdemu udało się osiągnąć pustą łyżkę.
Szkoda, że druh Piotrek nie podał nam przepisu na tę wyśmienitą poprawę, po którym należałoby wypić 10 litrów wody, aby ugasić pragnienie. Kolejnym sprawdzianem, a może po prostu lekcją plastyki był punkt druha Daniela. Nic nie wiedząc wpadliśmy w mroczną pieczarę, którą była brama do zamku. Nagle padło hasło ?BACZNOŚĆ?, na co znieruchomieliśmy. Wówczas trzy psotne duszki malowały nam twarze. Ostatnim etapem tego punktu było upachnienie rąk różnymi zapachami. W celu dotarcia do następnego miejsca musieliśmy przejść mroczną świeczkę oświetloną małymi świeczkami. Po przebyciu tej drogo doszliśmy do punktu druha Rafała i druha Ramba. Mieli oni za zadanie sprawdzić odwagę uczestników zamkowego wypadu. Polecili ustawienie się na ławeczce i zamknięcie oczu, następnie podnosili nas z ławeczką, a potem kazali skoczyć. Po skoku okazało się, że ławeczka w rzeczywistości nie została podniesiona. Natomiast druh Rafał i druh Rambo obniżali się trzymając na swoich ramionach nasz ręce, a już wierzyłem, że dosięgam gwiazd!!!


Jak tylko wszyscy przeszli próby, zebraliśmy się w dwuszeregu między palącymi się pochodniami. Myśleliśmy, że nastąpi w tym momencie tradycyjne zakończenie. Ku naszemu zdziwieniu nastąpił zaskakujący moment. Został odczytany rozkaz, w którym każdy otrzymał barwy 209 DH. Nasze chusty otrzymali także: druh Rafał, druh Piotrek i druh Rambo. Po tak nadzwyczajnym zakończeniu radośni wróciliśmy do Otwocka. Tam tradycyjnie na pożegnanie utworzyliśmy pożegnalny krąg.

Myślę, ż nie jeden rodzic był dumny ze swojej pociechy, gdy zobaczył na jej mundurze pomarańczowo-szarą chustę. Oznaczała ona, że staliśmy się członkami 209 Drużyny Harcerskiej, a nie innej.

Druh Daniel Kwiatkowski

ARSENAŁ 2003

Zdjęcie ze strony ZHP.ORG.PL29 marca 2003 r. wyruszyliśmy (tzn. Druhna. Kasia i Ewa oraz druhowie: Krzysiek, Paweł, Łukasz ,Piotrek, Daniel i ja) zorganizować punkt na grze „Arsenał”. Ruszyliśmy tam o godzinie 7.00 sławnym w naszym hufcu UAZEM.

Na początku wydawało się(pozory) że uaza trzeba będzie pchać a nie nim jechać. Jednak na wale rozgrzał się i całych dowiózł nas do Warszawy nad wisłe. Tam zaczeliśmy przygotowywać punkt. Poświęciliśmy na to jakieś pół godziny. Potem tylko zarzuciliśmy na siebie pałatki, hełmy i start! Na punkcie patrole czołgały się, przechodziły nad liną, zdobywali zakładników, czyli same rzeczy sprawdzające ich sprawność fizyczną.

To była pierwsza część gry. Druga miała odbyć się po obiedzie, którego jednak nie było więc Ewa załatwiła posiłek z Mac Donlda. Po jedzonku część druga czyli samarytanka. Miała być też tyrolka,którą zrobić miał 16 latek. Po przyjeździe zapytany gdzie hamulec zapytał się: „jaki hamulec?” i po tym zrezygnowaliśmy.

Na drugą część przyjechała nasza koleżanka z Drozdowa (zlotu ks. Lutosławskiego). W drugiej części była ofiarą powodzi i miała drugi stopień hipotermi. Ja udawałem chorego psychicznie dziecka i nikt nie wiedział co robić w tej sytuacji. Podczas drugiej części były też łowy na lisa(ale tylko 1:( .) Okazało się też, że żaden z harcerzy na naszym punkcie nie wiedział co to azymut! A no i jeszcze mieliśmy wywiad z telewizją regionalną. Jednak chyba nas nie pokazali. Podsumowując to ten wypad był super.

Wróciliśmy pod MDK gdzie w pająku zostawiliśmy cały sprzęt poczym rozeszliśmy się do domów(Najgorsza część wyjazdu).
Oby więcej takich udanych wyjazdów.

RAMBO

Wielkanocne porządki


Co, w naszej tradycji, łączy (poza zakupami) wszelkiego rodzaju uroczystości i święta? Jaka wspólna ich cecha, jednocześnie ukazująca ich wagę, jak i skutecznie wykradająca sens, jest nam w tak oczywisty sposób bliska? Czy możliwe, że im większe święta, tym większe winny być.. Świąteczne Porządki?

Wielkanoc. Największe święta chrześcijańskiego świata, a zatem: doroczne mycie okien, zaglądanie pod szafy, przegląd zawartości półek i wyrzucanie rzeczy niepotrzebnych, nagromadzonych przez ostatni rok. Dzień Sądu dla rupieci, które już od niepamiętnych czasów zalegają w mieszkaniu, bo żal było je wyrzucić…

Cóż więc takiego mają w sobie wszystkie te rzeczy, których nie użyliśmy od lat, z których raczej nie skorzystamy w najbliższych? Które leżą, kurzą się, zajmują miejsce, bo kiedyś były potrzebne, bo kiedyś wiele warte, bo w ten czy inny sposób zdobyliśmy je, choć możliwe, że i wtedy nie do końca wiedzieliśmy po co? Które szkoda wyrzucić, bo przecież jeszcze w całkiem dobrym stanie, bo może przyjdzie taki dzień, gdy się przydadzą…
Skąd czerpią moc bynajmniej nie piękne popsute młynki do kawy, raczej nie urodziwe wazy, kubki, filiżanki? W czym siła nigdy nie przeczytanych książek, raz przesłuchanych kaset, otwieranych ostatnio jeszcze w czasach szkoły czy studiów zeszytów?

Gdzie tkwi tajemnica wszystkich niepotrzebności? Jaki sens trzymać wokół siebie stos przedmiotów, których nieistnienia najprawdopodobniej nie zauważylibyśmy? Gdzie motywacja, by oddać im własną, ciężko wywalczoną od świata, przestrzeń życiową?

Może więc czas najwyższy pozbyć się wszystkiego tego, co niepotrzebne? Pozwolić sobie na prywatną rewolucję – zebrać wszystkie owoce podtrzymywanej przy życiu przez lata „małej kleptomanii” – posegregować, popakować, zniszczone wyrzucić? Powiększyć mieszkanie o dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt procent?
Do komisu oddać telewizor – przecież i tak nic mądrego nie powiedzą, do antykwariatu wszystkie te książki, których nigdy nie miałeś zamiaru przeczytać i zbierane latami czasopisma, może i przeczytane. Uwolnić stosy płyt, kaset, których nie słuchałeś od lat, pudła całe garnków, patelń i naczyń, które miały się same wytłuc, ale jakoś przez lata nie zdążyły…

Uwolnić siebie i cieszyć się tą wolnością – odmawiać wątpliwej potrzeby promocjom, zbywać uśmiechem machinę handlu obnośnego, wyrzucać ulotki. Rzeczy niepotrzebnych pozbywać się, nim złapią w pułapkę sentymentu, nim zdążą się zasiedzieć, zyskać miano domownika.

I jeszcze tylko te pudła listów, kartek na urodziny, pamiątek… Postawić gdzieś w kącie, w piwnicy, by, gdy przyjdzie taki dzień, ze spokojem, w Twoim przestronnym już życiu, powspominać…

Ania vel „Kózka”

„SUNDAY BLOODY SUNDAY…” /U2/

Początek XX wieku. Rosja. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Rosła opozycja wobec kompletnie już anachronicznego samodzierżawia Mikołaja II. Chłopi coraz gwałtowniej domagali się ziemi , robotnicy żądali ustawodawstwa pracy. Narastał opór. Ferment wewnętrzny zaostrzał jeszcze wielonarodowościowy charakter państwa i silne dążenia niepodległościowe zarówno wśród Polaków, jak i Finów. Pogłębiał się kryzys przedrewolucyjny.

Opozycję przeciw systemowi rządów zaostrzyły dodatkowo wieści o klęskach poniesionych w wojnie z Japonią. W tak naprężonej sytuacji wystarczyła iskra, by nastąpił wybuch. I taką właśnie iskrą stał się strajk w Zakładach Putiłowskich w Petersburgu. Z inicjatywy prawosławnego duchowego Gieorgija Gapona napisano petycję do cara zawierającą żądania swobód politycznych, ustawodawstwa socjalnego, skrócenia czasu pracy, wzrostu płac i zakończenia wojny z Japonią.
22 stycznia 1905 r. pod Pałac Zimowy rusza pochód robotniczy z ikonami i chorągwiami cerkiewnymi, z zamiarem przedłożenia petycji carowi. Pokojowa manifestacja witana jest salwami i zostaje krwawo spacyfikowana. Pada kilkuset zabitych, jeszcze więcej osób zostaje rannych. Dzień ten przechodzi do historii jako „krwawa niedziela” i zapoczątkuje wybuch rewolucji w całej Rosji.
Jednak „krwawa niedziela” nie jest terminem dotyczącym jedynie wydarzeń w Petersburgu…
* * *
Koniec XX wieku. Irlandia Północna. 30 stycznia 1972 roku komandosi brytyjscy (z pierwszego spadochronowego pułku armii brytyjskiej) otwierają ogień do nieuzbrojonych uczestników pokojowego marszu zorganizowanego przez społeczny ruch „Civil Rights” w miejscowości Derry. Zabijają 13 osób, a wiele innych zostaje rannych. Jeden z postrzelonych umiera 6 miesięcy później z powodu odniesionych ran.
* * *
Idea ruchu „Civil Rights” narodziła się w 1968 roku. Założyciele wzorowali się na pokojowych metodach walki Martina Luthera Kinga i Mahatmy Ghandiego, spośród których najważniejszym środkiem nacisku miały być pokojowe marsze.
Pierwszy marsz protestacyjny odbył się 5 października’68 r. Jednak tego dnia główni organizatorzy zostali aresztowani przez policję, która nie chciała dopuścić do protestu. Demonstranci dotarli jednak do centrum miasta, gdzie przed siedzibą władz odbył się wiec. W kolejnych marszach uczestnicy domagali się przede wszystkim pracy oraz poprawy sytuacji mieszkaniowej.
Na 30 stycznia 1972 r. zaplanowano kolejny marsz przeciwko wprowadzaniu stanu wyjątkowego w Ulster i brytyjskiej uchwale „Special Power Acts” – pozwalającej policji wejść do każdego domu, każdego aresztować i internować bez procesu osoby, które uznałoby się za współpracowników IRA (irlandzkiej organizacji terrorystycznej walczącej o połączenie Irlandii Północnej z południem wyspy). Bowiem w praktyce prawo to było często nadużywane i aresztowania dotyczyły też niewinnych osób.
* * *
To wydarzenie, nazywane dziś również Krwawą Niedzielą, było jednym z najbardziej wstrząsających wydarzeń podczas konfliktu w Irlandii Północnej i stało się punktem zapalnym w historii wielowiekowych starć między katolickimi Irlandczykami, a Brytyjczykami, wśród których przeważają protestanci. Kraj stanął na skraju wojny domowej, a wplątanych w nią zostało wielu młodych ludzi, „bojowników o wolność”, którzy masowo zaczęli wstępować w szeregi organizacji terrorystycznych: separatystycznej IRA – Irlandzkiej Armii Republikańskiej i lojalistycznej UVF – Ulster Volunteer Force. Krwawa Niedziela rozkręciła spiralę przemocy i terroru trwającą już ponad 30 lat.
* * *
Początek XXI wieku. Otwock. 4 kwietnia godz. 20:30. „Krwawa Niedziela” Paula Greengrassa jest pierwszym filmem, który oglądamy na II Maratonie Filmowym organizowanym przez Jurka. To niemal dokumentalny zapis tragedii, która rozegrała się w Irlandii.
Najważniejszymi postaciami filmu są; Ivan Cooper (James Nesbitt), jeden z liderów ruchu Civil Rights i członek parlamentu Irlandii Płn. Po masakrze 30 stycznia nigdy już nie wziął udziału w żadnym marszu. Jest idealistycznym politykiem, który robi wszystko co może, by zaprowadzić pokój.
Gerry Donaghy, siedemnastolatek z Bogside, który po sześciu miesiącach został właśnie wypuszczony z więzienia za rzucanie kamieniami i udział w demonstracjach. Był członkiem grupy aktywistów, którzy sprzeciwiali się obecności brytyjskiej władzy w mieście. Brytyjska armia mówiła o nich Derry Young Hooligans. Gerry jest zakochany w dziewczynie wychowanej w protestanckiej rodzinie i postanawia nie wdawać się ponownie w konflikt. Chce się ustatkować i założyć rodzinę. Rolę Garrego zagrał szesnastoletni Declan Duddy, którego wuj był pierwszą śmiertelną ofiarą Krwawej Niedzieli w 1972 roku.
Patrick MacLellan (Nicholas Farrell) – dowódca 8. brygady brytyjskiej armii stacjonującej w Derry. Był odpowiedzialny za przeprowadzenie operacji opracowanej przez jego zwierzchnika generała Roberta Forda. Miał on poważne zastrzeżenia do planu generała, by do akcji powstrzymania maszerujących demonstrantów wykorzystać żołnierzy z oddziału spadochroniarzy z Belfastu, znanych ze swojej brutalności.
Reżyser tworząc ten film, oparł się na relacjach uczestników i naocznych świadków wydarzenia. Pierwszym jego krokiem było odnalezienie Dona Mullana, który dorastał w Derry i jako piętnastolatek brał udział w marszu. Odtwórca głównej roli James Nesbitt również na własne oczy widział wydarzenia Krwawej Niedzieli. Miał sześć lat, kiedy na irlandzkich ulicach rozgrywała się tragedia. Na planie pojawili się również krewni ofiar i uczestnicy marszu, zaangażowani przez Greengrassa jako statyści.
* * *
Jest ponad trzydzieści lat od tragedii. Nadal nie ukarano winnych. Specjalna komisja wojskowa oraz trybunał powołany przez rząd brytyjski uznał, że żołnierze nie są winni śmierci cywilów podczas Krwawej Niedzieli. Jednak o ofiarach tamtego marszu nigdy nie zapomniano. Liczne publikacje na temat często są jednak dostępne wyłącznie w Irlandii. Większy rozgłos zyskała piosenka grupy U2 -„Sunday Bloody Sunday”, w której można znaleźć echo tego dramatu. Napisana w hołdzie zabitym i rannym, ale także ku przestrodze następnych pokoleń, stała się nieoficjalnym hymnem IRA…

Ania vel „Kózka”

P.S. Do napisania tego textu skłonił mnie właśnie ten film, który oglądaliśmy na maratonie.
I tak się zastanawiam, która część filmu była bardziej przerażająca: pierwsza – w której była pokazana ta masakra na ulicach, czy druga – ukazująca zachowanie brytyjskich żołnierzy w trakcie przesłuchań?

Jak słuchać

Niedawno byłam na takim jednym, bardzo ciekawym kursie o tym, jak słuchać ludzi i jak z nimi rozmawiać (głównie z ludźmi w wieku od 5 do 11 lat – czyli z Zuchami).
Spróbuję przekazać Wam w skrócie główne wątki tych zajęć.

Zacznę od zróżnicowania dwóch, złudnie podobnych słów: SŁUCHAĆ i SŁYSZEĆ. Żeby USŁYSZEĆ należy skupić uwagę na osobie mówiącej i nastawić się na jej słuchanie.
Nie da się rozmawiać z kimś aktywnie nie widząc tej osoby (ważny wątek: rozmawiając z dziećmi oczy dziecka i nasze powinny być na takim samym poziomie).

Warto używać t.zw. „zachęcających” zwrotów typu: „aha, o…, tak, hmmm, itp. (tylko bez przesady).
Brońcie się przez udawaniem słuchania. Bardzo ważna jest postawa ciała, mimika, ton głosu. Tu mi się przypomina pewna śmieszna historyjka. Od pewnego czasu systematycznie chodzę do hospicjum w Józefowie Tam poznałam panią Janinę Gawrońską. Jest to bardzo inteligentna kobieta, ma wiele zainteresowań i …85 lat. Byłaby w genialnym stanie fizycznym gdyby nie to, że nie ma nogi. Pani Janina bardzo dużo opowiada mi o swoim życiu. Ja czasmi jestem strasznie zmęczona i tylko wyglądam tak, jakbym słuchała. Myślami jestem zupełnie gdzie indziej. Pewnego razu Pani Janina zapytała czy napiję się herbaty, a ja – gapa – nie słuchając pytania (bo wcale jej nie słuchałam) odpowiedziałam: „Tak, słyszałam coś o NIM. O ile się nie mylę jest reżyserem”. Wcześniej rozmawiałyśmy o „Ogniem i Mieczem”. Ale to był niezły kwas. Głupio mi było, że aż strach.

Ale wracajmy do zasad aktywnego słuchania. Wielu ludzi popełnia bardzo dużo błędów. Oto niektóre z nich: wypytywania, interpretowanie, doradzanie, dopowiadanie, ocenianie, opowiadanie swoich historii, kończenie za mówiącego. Strzeżcie się popełniania takich błędów.

No dobra. Teraz poruszę problem, z którym na pewno borykają się wychowawcy kolonijni i inni, którym zdarza się pracować z kimś, kto lubi często płakać.

Wyobraźcie sobie, że gdzieś pod drzewem siedzi małe dziecko i płacze a Wy nie za bardzo wiecie dlaczego. Nie można przejść wobec takiej sytuacji obojętnie. Trzeba zareagować. Ale broń Was Panie Boże, żebyście powiedzieli: „Co się stało?”, „Dlaczego płaczesz?”, „Zagramy w piłkę”. Zamiast tego lepiej zagadnąć w taki sposób: „Wygląda na to, że jesteś smutny”, „Wydaje mi się, że ktoś zrobił Ci jakąś przykrość”, albo „Wygląda na to, że jest Ci bardzo źle na świecie”.
Gdy złapiemy z dzieckiem już jakiś kontakt to powinniśmy spokojnie wysłuchać co ma nam do powiedzenia. Powinniśmy potwierdzić, że rozumiemy w czym rzecz i pomóc dziecku określić emocje i uczucia jakie w tej chwili przeżywa. Potem trochę pofantazjuj i zamień pragnienia dziecka w czary (np. gdybym mogła wyczarowałabym dla ciebie taki telefon, że mogłabyś rozmawiać z mamą zawsze, gdy masz na to ochotę).

Będąc przy emocjach, chciałam przypomnieć, że nie ma emocji pozytywnych i negatywnych. Nie ma takich, które miałyby skutek pozytywny i negatywny. Np. ktoś, kto jest w danej chwili zły (czyli emocja niby negatywna) może siedzieć w kącie skulony i nikomu krzywdy nie robić, ale może też rzucać w kuchni nożami i zrobić komuś krzywdę. Natomiast ktoś, kto jest bardzo szczęśliwy może kogoś udusić rzucając mu się na szyję lub może po prostu się uśmiechać.

Ważne jest oczywiście to, co mówimy podczas słuchania. Czyli poruszę temat „komunikaty głosowe”.
Można powiedzieć tak: „jest taka zasada, że jak się wchodzi do kościoła, to się przyklęka”.
Komunikaty „nie” są nic nie warte, bo na kogo zadziała stwierdzenie „nie biegaj”, „nie wrzeszcz”. Zwraca się wtedy uwagę na treść główną czyli „biegaj”, „wrzeszcz” a przedrostek „nie” totalnie umyka. Zamiast powiedzieć „nie biegaj” powiedz „stój”. Krótko i treściwie.

I już ostatnie zagadnienie na teraz: jak zachęcić dziecko do współpracy? Można to zrobić na wiele sposobów. Ja opiszę pięć z nich:
1. Opisz, co widzisz. Przedstaw krótko problem, np: „Na środku placu apelowego leży mokry ręcznik”, „W zlewie są niepozmywane naczynia”.
2. Udziel informacji: „Ten ręcznik budzi się na ziemi. Jeżeli ktoś ma zamiar go jeszcze użyć, to niech go stąd weźmie”, „Ta płyta kurzy się w kącie. Jeżeli chcesz ją jeszcze słuchać to schowaj ją do pudełka”.
3. Powiedz jednym słowem: „ręcznik”, „płyta”.
4. Opisz co czujesz: „Nie lubię, kiedy jest tu bałagan”, „Jestem szczęśliwa, gdy chowasz buty do szafki”.
5. Napisz list od przedmiotu, który jest zaniedbywany: „Droga Karolino. Jest mi bardzo miło gdy nie palę się bez powodu w pomieszczeniu w którym nikogo nie ma. Nie zużywam się wtedy bezproduktywnie i nie przelatuje przeze mnie tyle tego wstrętnego prądu. Bardzo Cię proszę – nie zapominaj mnie wyłączyć kiedy jest to możliwe. Żarówka w Twoim żyrandolu”.

Opowiedziałabym Wam jeszcze wiele, wiele rzeczy, ale niestety nie umiem czarować a moje paluszki już nie mają siły. Obiecuję, że w następnym numerze napiszę Wam o ROZWOJU OPERACJI KONKRETNYCH. Cokolwiek by to nie było. Cze!

Karolina Grodzka

Poselstwo

Przedmowa do opowiadania



Chciałabym zaznaczyć, że jest to moje pierwsze (i może nie ostatnie) opowiadanie. Uważam je za całkiem niezłe, ale wiadomo, ze każdy swoje chwali. Dlatego też proszę o to, byście w miarę możliwości wysyłali opinie i komentarze na adres: point.of.agony@wp.pl . Od razu z góry wszystkim wam dziękuję.
Pozdrawiam, Ka-rin 🙂




Szedłem już od wielu dni. Mój koń padł już dawno, a mięso, które pozostało z jego ścierwa, zaczynało się już kończyć. Byłem brudny, zmęczony i pełen niepokoju. Zastanawiałem się, co się stało z mym towarzyszem podróży i serdecznym przyjacielem – Haplo. Byłem wściekły na siebie i mego pracodawcę. To miała być łatwa podróż. Zwykłe poselstwo, nic więcej!
Wyruszyliśmy obaj przeszło trzy miesiące temu na południe, w kierunku Palanthas. Naszym zadaniem było dostarczenie jakiegoś listu od księcia Midelheim dla władcy Miasta Białych wież. Podróż miała zająć zaledwie dwa miesiące.

Lecz sprawy się skomplikowały. Zaledwie dzień drogi od wioski, która była tak mała, że nawet nie miała nazwy, natknęliśmy się na bandę orków. Bez mała pięćdziesiąt humanoidalnych stworów rzuciło się na nas z żądzą mordu i krwi w oczach. Haplo i ja zdołaliśmy zabić dwadzieścia tych ohydnych stworów, lecz tamci nadal mieli miażdżącą przewagę. Nie pozostawało nam nic innego, jak tylko ratować się ucieczką. Rozdzieliliśmy się więc i teraz ja, Corwin z Nuln, rycerz boga Khaina i pogromca wszelkich tworów Chaosu, zmierzałem, zataczając się z wycięczenia, by wypełnić cel swej podróży. Wlokłem się resztką sił i z jednym tylko marzeniem: By nie natknąć się na orków, lub inny pomiot Chaosu. Wiedziałem bowiem, że w tym stanie nie dałbym im rady. Wolałbym śmierć, niźli dostać się w łapy tych potworów i być torturowanym ot tak dla zabawy. A gdyby się już znudziły, porzuciłyby mnie, udręczonego i ledwie żywego, na pastwę ścierwojadów…

Gdy tak rozmyślałem, przypomniał mi się Haplo. Co się z nim właściwie stało? Czy szybkonogiemu elfowi udało się ujść z życiem? Czy też dostały go orki, a jego głowa, niegdyś dumnie wznoszona ku słońcu, teraz sterczy nabita na dzidę przywódcy bandy. Zaś twarz jego, kiedyś piękna o delikatnych rysach, teraz zmieniona w ohydną, zastygłą maskę bólu, przerażenia i nieludzkiego cierpienia…
– Nie!!! – krzyknąłem w nicość. – Nie, Corwinie! Nie wolno ci tak myśleć! Haplo na pewno uciekł i ma się dobrze. Już niedługo spotkacie się w Palanthas i zapomnicie o tym wydarzeniu. Tylko pamiętaj, Haplo jest cały i zdrów.

Ta myśl pokrzepiła mnie i podniosła na duchu, i sprawiła, że nagle poczułem przypływ sił. Zapewne sprawił to dobry bóg Khaine lub jedno z pomniejszych bóstw jemu służących. Z nową nadzieją i nową siłą wspiąłem się na wzgórze, a widok jaki się przede mną roztoczył…

* * * *
– Co do licha?
Corwin posłyszał za sobą jakiś hałas. Odłożył pióro i odwrócił się. Coś przyturlało się do jego stóp. Pochylił się i poznał, że to jeden ze słoi, w których przetrzymywał odcięte łby swych wrogów. Podniósł głowę i w tym momencie ujrzał stojącą w drzwiach wysoką postać. Zmrużył oczy i lekko nachylił się ku przodowi, by lepiej widzieć, po czym gwałtownie się cofnął, z przerażeniem w oczach, na widok Mrocznego Elfa.
– Nie!
– Tak! To ja, twój najgorszy z koszmarów!
– Nie! Nie ty! Zostaw mnie!
– Zostawić? O nie, nie zrobię tego. Jakże bym mógł? Nie jestem tobą. – Elf rozciągnął usta w upiornym uśmiechu odsłaniającym niezwykle białe i drobne zęby pozbawione kłów. – Pamiętasz ten dzień, gdy napadły nas orki? Uciekłeś. Zostawiłeś mnie na pastwę tych potworów. – Elf mówił powoli i spokojnie, ale z wyraźną nienawiścią.
– Nie! – człowiek drżał na całym ciele z przerażenia, po policzkach ciekły mu obfite łzy strachu.
– Zostawiłeś, mimo że wiedziałeś, jak bardzo nienawidzą elfów. Spójrz cóżeś mi uczynił! – Haplo krzyczał – Kiedyś byłem piękny! Byłem Wysokim Elfem, miałem wspaniałą złotą skórę i włosy o barwie kasztanów spadających jesienią z drzew! A teraz?! Spójrz! Moja złota niegdyś skóra jest teraz szara niczym popiół na pogorzelisku, prawie czarna! A włosy, o bogowie, z lśniących kasztanów, zmieniły kolor na barwę równą kruczym piórom! Pozwoliłeś mi stać się przeklętą istotą! Mrocznym Elfem, żyjącym na wygnaniu między życiem a śmiercią! Znienawidzonym zarówno przez rodaków i wszystkie inne elfie rasy żyjące na powierzchni, jak i przez Drowy, które żyją pod ziemią. Elfy będące dziećmi Chaosu. Skazałeś mnie na wieczne cierpienie!!!
– Nie! Przestań!!!
– Przestać?! Tylko po twojej śmierci, przeklęty zdrajco! Giń, psie!!!
Elf zamachnął się mieczem, wydobytym nie wiadomo kiedy i skąd i ciął płasko, prawie nie wkładając w to siły.
– Nie!!!
Zdążył jeszcze krzyknąć Corwin, po czym głowa jego spadła z ramion prosto pod stopy elfa. Ciało osunęło się lekko w fotelu i zastygło w bezruchu.
Na stygnący już policzek Corwina spadła kropla wody. Potem druga. I jeszcze jedna. Nie, to nie była woda. To łzy. Elf płakał… Płakał, zagryzając wargi niemalże do krwi.
– Dlaczego? Przecież byliśmy przyjaciółmi! Dlaczego mnie zdradziłeś i pozostawiłeś na łaskę tych potworów? Czy dla was, ludzi, nie liczy się nic prócz pieniędzy?

Haplo otarł łzy wierzchem dłoni, odwrócił się i wyszedł. Żądza zemsty, która wypalała go od środka, została na reszcie ugaszona. Teraz może zabijać jedynie ot tak, dla przyjemności i zabicia czasu. Podobnie jak inni degeneraci jemu podobni, zwani Mrocznymi Elfami. Są to istoty gorsze nawet od tych, które stworzone były z Chaosu.

Elf zatrzymał się jeszcze na progu. Jego krwistoczerwone oczy, niegdyś równie błękitne co letnie, bezchmurne niebo, raz jeszcze zatoczyły spojrzeniem po pokoju, po czym Haplo odszedł w swą stronę. Co będzie robił? Tego nie wie nawet on sam. Zależy co los przyniesie…

Karina Zielińska

Instruktorska dekada

Środa
Nie mam pojęcia, jaka jest przyczyna tego, że moje dyżury w hufcu są coraz mniej efektywne, ale pewnie dlatego, że jest to jedyny dzień w tygodniu, kiedy dyżur zaplanowano aż trzem na raz instruktorom – członkom komendy hufca. Zdecydowanie wolałam poniedziałki, kiedy mogłam umawiać się indywidualnie z drużynowymi lub z osobami, które rzeczywiście chciały coś załatwić lub po prostu tylko porozmawiać ze mną. Mogłam skupić się wówczas na jakimś problemie albo udzielić konkretnej pomocy dotyczącej np. przygotowania zbiórki czy rajdu. Pomimo że dyżury trwają kilka godzin, zawsze od 17.30 do 20.00, niekiedy nawet dłużej, to zazwyczaj jeszcze po powrocie do domu zajmuję się harcerskimi sprawami. Bo ktoś w ostatniej chwili poprosi o przesłanie e-mailem tekstu pląsu zuchowego, pomysłu na zabawę dotyczącą zdobywanej sprawności lub o sprawdzenie ważnej informacji w moich harcerskich zbiorach.

Czwartek
Posiedzenie Sądu Harcerskiego Chorągwi Stołecznej. To już kolejna rozprawa w ostatnim czasie. Działania w Sądzie Harcerskim należą do czynności bardzo mnie absorbujących. Zespoły orzekające są 3-osobowe i się zmieniają, ale udział w takim zespole zazwyczaj oznacza dla mnie pracę na kilka dni. Przed rozprawą należy zapoznać się z aktami sprawy, więc muszę pojechać do Chorągwi, następnie przygotować się w zakresie wszystkich istotnych dokumentów i przepisów, tak aby mieć wszechstronne rozeznanie na temat prowadzonej rozprawy. Dzisiejsza sprawa była bardzo trudna. Zawierała wiele wątków. Musieliśmy przesłuchać wielu świadków. Rozprawa zakończyła się po północy, choć rozpoczęliśmy o 18.oo.Po rozprawie jeszcze napisanie orzeczenia, uzasadnienie wyroku, przepisanie (na czysto) protokołu. Mam nadzieję, że żadna ze stron nie odwoła się od decyzji. Mój Zespół bardzo się starał, aby obu stronom (wnioskodawcy i obwinionemu) zapewnić możliwość złożenia wyczerpujących dowodów, wyjaśnień i oświadczeń w orzekanej sprawie. Przeprowadzenie postępowania dowodowego nie było łatwe. Zmęczenie dawało się we znaki wszystkim uczestnikom rozprawy. Może Sąd nie byłby potrzebny, gdyby instruktorzy wykazali się znajomością Prawa Harcerskiego, odpowiedzialnością za słowa i czyny.Praca w Sądzie Harcerskim dostarcza mi wiele satysfakcji. Poznaję tam problemy kadry instruktorskiej, dowiaduję się o niecodziennych wydarzeniach w harcerskich środowiskach, rozpatruję fakty, które mogłyby posłużyć za temat do powieści z gatunku science fiction. Ale cóż „(…) wszyscy harcerze to jedna rodzina”

Piątek
Wczoraj zostałam poproszona o pomoc w sprawie przygotowania programu próby instruktorskiej. W naszym hufcu jest wprawdzie niemało harcmistrzów, ale gdy któryś z młodszych instruktorów chciałby otworzyć sobie próbę na stopień podharcmistrza lub harcmistrza, to trudno mu wybrać kogoś na swego opiekuna spośród aktywnie działających instruktorów, bo niewielu może i chce pełnić tę rolę. Pewnie wkrótce zacznie się tworzyć luka pokoleniowa. Już obecnie zauważa się zmniejszone zainteresowanie podwyższaniem stopni instruktorskich. Próbę na razie przegadaliśmy, a na szczegółowy program z zadaniami umówiłam się za miesiąc. Regulamin „Systemu stopni instruktorskich” uległ zmianie i obecnie wszystkie próby mają wymagania uwzględniające przygotowanie instruktora do pracy wychowawczej. Oczywiście istnieje także możliwość uzupełnienia wymagań wynikających ze specyfiki danego środowiska. Dlatego trzeba do próby podejść rozważnie, a nie hop-siup.

Sobota
Zbiórka naczelnictwa Poczt Harcerskich. Muszę wyjechać bladym świtem, o 4.50 do Wrocławia.
O godz.11.00 w gościnnych progach harcówki drużyn wrocławskich i Poczty Szaniec, sześcioosobowy zespół naczelnictwa radzi o ważnych sprawach specjalności Pocztowej. Czasu jest bardzo mało, a spraw moc. Na zbiórce podjęto decyzję kontynuowania wydawnictwa „Komunikaty”, omówiono zasady archiwizacji dorobku Poczt Harcerskich, zatwierdzono publikację serwisu internetowego, dyskutowano o przedsięwzięciach długofalowych. W przerwie między obradami zdążyliśmy zwiedzić Muzeum Poczty i Telekomunikacji. Zbiory znaczków i eksponaty użytkowe Muzeum są naprawdę imponujące. Jest to jedyna tego typu placówka w Polsce. W 2001 r. obchodziła jubileusz 80-lecia.
Po zwiedzaniu Muzeum dalszy ciąg obrad. Powrót do domu późną nocą.

Niedziela
Spotkanie instruktorów Wydziału Specjalności z nowo mianowanym kierownikiem Wydziału oraz z naczelniczką ZHP. Gorące dyskusje o kształceniu, metodyce i sprawnościach. Rozmawialiśmy o przygotowaniu szerokiej akcji promocyjnej każdej specjalności, w tym również Poczt Harcerskich. Moim zadaniem jest przygotowanie sprawności zuchowej Listonosz i worka z tworzywem do tej sprawności. Zadanie jest trudne, bo trzeba nieźle pogłówkować, by wymyślić i zaproponować zuchom interesujące pomysły z tak prozaicznego zawodu, jakim jest listonosz. Bogactwo programowe już się wyłania w mojej wyobraźni. Ale zanim zacznę tworzyć materiał, muszę koniecznie poszukać w bibliotece jakichś inspiracji lekturowych. Myślę o poczcie doktora Dolittle lub listonoszu naszych marzeń, albo listonoszu z zaczarowanej poczty. Muszę tak przygotować propozycję tej sprawności, abym sama chciała ją zdobywać. Może nawet zabiorę się do niej w przyszłym tygodniu.

Poniedziałek
Myślałam, że uda mi się ten dzień przeżyć bez harcerstwa. Po przyjściu z pracy tylko chwila przerwy i silna grupa harcerska stoi pod drzwiami. Nawet się ucieszyłam bardzo, bo kiedy mam dużo innej pracy, to nigdy nie wiem, od czego zacząć, by się wyrobić. Wtedy zawsze wygrywa HARCERSTWO. Dziś na przykład odpadły mi porządki na balkonie, wielkie prasowanie, zmiana pościeli i parę pomniejszych rzeczy, ale za to jest pomysł na kartkę poczty harcerskiej, program rajdu drużyny, koncepcja zajęć dla harcerzy z zakresu specjalności oraz przegadana tematyka wędrowniczej WATRY (siła ciała, siła ducha i siła rozumu).

Wtorek
Posiedzenie Komendy Hufca. Do załatwienia mnóstwo spraw zarówno bieżących jak również perspektywicznych. Chociaż dobrze przygotowane przez komendanta, to jednak przedłużające się z powodu różnicy zdań poszczególnych członków Komendy. Czyżby znowu harcerski dzień zakończył się nocą. Północą.?

Środa
Dziś nie tylko mam dyżur w hufcu, ale jeszcze posiedzenie Komisji Kształcenia i Stopni Instruktorskich. Kształceniem nie będziemy się zajmować w jakiś szczególny sposób, choć stopnie instruktorskie stanowią jeden z elementów koncepcji kształcenia, tylko skupimy się na zaliczeniu zadań próby na przewodnika drużynowym z Otwocka i Józefowa.
To zastanawiające, że tak mało drużynowych chce piąć się wyżej od swych harcerzy, a przecież drużynowy różni się od innych harcerzy tym, że jest odpowiedzialnym i świadomym wychowawcą – świadomym metod i celów. Swoją drogą trzeba będzie koniecznie zastanowić się nad przyczynami tego stanu i zanalizować sytuację w hufcu pod kątem zdobywania stopni instruktorskich oraz motywowania do posiadania stopnia.

Czwartek
Musiałam odpisać harcerzom z Białorusi, którzy chcieliby z naszym środowiskiem spędzić wakacje. Niedostatki finansowe w hufcu nie pozwalają na gesty gościnności. W tym przypadku rozumianej jako utrzymanie kilkunastu osób przez dwa tygodnie w naszej bazie. Moje kontakty z białoruskim harcerzami wywodzą się z wyjazdów do Grodna, gdzie w Polskiej Szkole prowadziłam zajęcia na kursach kształcących drużynowych i przybocznych.
Oczywiście w przyszłości warto chyba będzie nawiązać kontakt między drużynami z hufca otwockiego i jakiegoś białoruskiego. Tym bardziej, że taka współpraca istnieje w wielu środowiskach i jest bardzo pożyteczna dla obydwu stron.

Piątek
Przygotowanie materiałów do PRZECIEKU. Właściwie nie jestem jeszcze zdecydowana na jakiś konkretny temat, gdyż redakcja, a właściwie redaktor, poprosił mnie po prostu o artykuł. Zostawił mi dowolność wyboru. Najchętniej wymyśliłabym jakiś konspekt zbiórki zuchowej, albo nawet przygotowała cały cykl sprawnościowy, ale naprawdę nie bardzo wiem jak bawią się teraz zuchy z trzech gromad działających w hufcu. Muszę się tym się zainteresować, choć jak przypuszczam, wodzowie zuchów są bardzo samodzielne i dają sobie radę beze mnie. Dlatego artykuł tym razem nie będzie o zuchach. Chciałabym go napisać przed północą, zrobić korektę i przesłać pocztą elektroniczną gotowy do druku.

hm U. Bugaj

Kaktusińska jednoczy siły

Był pochmurny wtorek po Wielkanocy. Ściślej – poranek. Kaktusińska siedziała w wannie i roztrząsała w pamięci wydarzenia minionych dni. Czwartek, piątek i sobota były absolutnym koszmarem – ciągle tylko sprzątanie, gotowanie, pieczenie i inne bzdury.

Oczywiście jej brat nawet palcem nie kiwnął, ojciec zresztą też – „To chyba oczywiste, że kobiety zajmują się TAKIMI sprawami!”. Co prawda, była przyzwyczajona do takiego przebiegu świątecznych przygotowań, ale tym razem jakoś wybitnie ją to irytowało – martwiły ją dość częste zniknięcia Ryszarda, z których ten dość dokładnie wepchnięty pod pantofel dżentelmen, pomimo próśb i gróźb nie chciał się wytłumaczyć. Potem była Wielka Niedziela – raczej Wielkie Żarcie u rodziny a wczoraj koszmarny dzień o nazwie lany poniedziałek.

Aż się wzdrygnęła na samo wspomnienie mokrego przebudzenia, jakie zafundował jej brat. Potem przyszła na obiad ciocia z wujkiem Frankiem, strasznym zgrywusem, który uwielbia polski folklor i tradycję, dlatego też oblał ją jakimiś potwornie śmierdzącymi perfumami (zabawne – kosztuje takie coś 3,50 zł ale cuchnie przez cały dzień). Kiedy myślała, że to już koniec fatalnego dnia, odwiedził ją Ryszard, uzbrojony w dziesięciolitrowe wiadro lodowatej wody.

W sumie, było nawet zabawnie, ponieważ pan Uczepiński, zaintrygowany dziwnym rekwizytem, wyszedł aż na klatkę schodową, czego efekt był taki, że część wody przeznaczona dla Kaktusińskiej spłynęła na jego łysa głowę.

Kaktusińska wzdrygnęła się ostatni raz i opuściła łazienkę. Postanowiła zadzwonić do Ryszarda i umówić się z nim na wycieczkę do ZOO (w ramach przygotowań do matury), które ostatnio znajduje się dość podejrzanie blisko skrzyżowania Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich i można nabyć w nim zaskakująco dużo artykułów odzieżowych… Niestety, telefon znowu nie odpowiadał. Wściekła dziewczyna zastanowiła się chwilę po czym wyjęła z szafy koszmarną, plisowaną granatową spódnicę, białe podkolanówki i białą bluzkę z kryzą oraz jakąś bombonierkę, która leżała tam zapomniana od sześciu lat. Zamazała markerem datę trwałości, głęboko odetchnęła i zeszła piętro niżej do sąsiada. Miała pewien bardzo chytry plan…

Uczepiński właśnie wypróbowywał na balkonie swój teleskop do podglądania sąsiadki z naprzeciwka, dlatego na początku nie usłyszał dzwonka. Kiedy otworzył drzwi, ujrzał zjawiskowo piękną, niezwykle elegancko ubraną dziewczynę (Kaktusińska dobrze znała upodobania starego świntucha), w której (ku swojemu przerażeniu) rozpoznał Kaktusińską.
– Czego chcesz? – warknął.
– Chciałam pana bardzo przeprosić za wczorajszy wypadek. Przyniosłam panu czekoladki – zaszczebiotała, energicznie mrugając oczami
– Dawaj – burknął sąsiad i już miał zatrzasnąć drzwi, ale Kaktusińska, przewidując jego ruch, zablokowała je swoją nogą. – No co ty robisz? – wrzasnął Uczepiński. Chociaż noga wydała mu się całkiem interesująca…
– Tak sobie pomyślałam, że może pokazałby mi pan, w jaki sposób pan zabezpiecza szafki przed skrzypieniem, to tata zrobiłby tak samo. A przy okazji napilibyśmy się herbaty.

Uczepiński przez chwilę kontemplował kolano Kaktusińskiej. Myśli ścierały się w jego głowie niczym armia feldmarszałka Kuzniecowa z wojskiem Napoleona pod Petersburgiem (czy gdziekolwiek ty było – w takiej sytuacji Uczepiński nie mógł sobie przypomnieć).
W końcu zadecydował.
– Właź. – wpuścił Kaktusińską do środka, rozejrzał się po klatce schodowej i dokładnie zaryglował drzwi od mieszkania.

Dziewczyna ciekawie się rozejrzała po apartamencie sąsiada. Jeszcze nigdy tu nie była, a przecież nienawidzą się już od tak dawna. Wszędzie było pełno rozmaitych rupieci – połamanych krzeseł z doczepionymi jakimiś dziwnymi, metalowymi prętami, lornetek, kawałków wykładziny. Honorowe miejsce zajmował mundur Zasadniczych Oddziałów Milicji Obywatelskiej, wiszący na wieszaku nad telewizorem. Kaktusińska była bardzo ciekawa, gdzie ma ukrytą aparaturę do podsłuchu rozmów na klatce schodowej. Chodziły plotki, że Uczepiński odkąd się wprowadził, nagrywa wszystkie rozmowy…
– Po co tu przyszłaś? Chyba nie myślisz, uwierzę, że nagle postanowiłaś mi zadośćuczynić za doznane wczoraj krzywdy? Może jestem już stary, ale nie głupi! No i mam intuicję! W końcu byłem w milicji!
– Widzę, że jest pan bystry. Myślę, że się dogadamy…
– Nie rozumiem…
– Sprawa jest prosta. W pana archiwum jest coś, co mnie interesuje. W zamian za to ja zdradzę Panu, w którym mieszkaniu w bloku obok jedna babka chodzi wieczorami nago po mieszkaniu a w oknach ma tylko firanki – żadnych zasłon, żadnych żaluzji.
– Skąd pomysł, że mnie to zainteresuje? Skąd wiesz, że już jej nie namierzyłem?
– Po prostu wiem.
– Nic z tego, moja mała. Za kogo ty mnie zresztą uważasz? Jestem żonaty, nie muszę podglądać sąsiadek!
– No dobra. To była prośba. Teraz będzie groźba – wiem, że kradnie pan prąd z klatki schodowej a Nowakowa z naprzeciwka może się dowiedzieć, że to pan walnął na parkingu w jej samochód.
– Nie masz na to dowodów!
– Zebrałam próbki lakieru.
Uczepiński podrapał się w głowę. Po chwili zastanowienia zapytał:
– To mówisz, że ile lat ma ta ekshibicjonistka z bloku obok?…

Ola Kasperska

W dobrych kontaktach w żoną Komendanta

[Z druhem Łukaszem Kostrzewą, drużynowym 209 D.H. i członkeim Komendy Hufca ZHP Otwock rozmawia Perkun]

Jak i kiedy trafiłeś do harcerstwa?

Mój kolega-ministrant, który dziś ma niestety problemy z narkotykami, zaprosił mnie na zbiórkę zuchową do Siśki. To było po prostu tak, zwyczajnie.

Co zawdzięczasz harcerstwu?
Pierwszy samodzielny wyjazd, pierwszą dziewczynę, druga , trzecią no i tę ostatnią. A tak na serio, to przede wszystkim pewność siebie, umiejętność komunikowania się z ludźmi i wielu przyjaciół.

Stosunkowo od niedawna prowadzisz drużynę harcerską jak czujesz się w roli drużynowego?
Chyba dobrze, choć to bardzo odpowiedzialna funkcja. Trzydziestka bezlitosnych dzieciaków patrzy na każdy ruch. Jesteś dla nich na początku tylko panem, później druhem, na biwakach, obozach matką lub ojcem, następnie kolegą, przyjacielem. Nie obejrzysz się nawet, a już znaczysz dla nich ogromnie dużo, jesteś autorytetem.

Jesteś także członkiem komendy hufca, jak to jest być chyba najmłodszym ?
Najmłodszym i do tego najmniej doświadczonym. Więc mimo tego, że czasami chciałbym włączyć się w jakąś dyskusje, to często nie wiem, co powiedzieć.


Jak udaje ci sie pogodzić obie funkcje czy którejś poświęcasz zdecydowanie więcej czasu?
Moi kochani przyboczni, to wielki skarb. Drużyna, jak to łatwo powiedzieć, ale żeby wszystko działało w miarę dobrze, trzeba włożyć w to mnóstwo wysiłku. Kasia Kołodziejczyk jest odpowiedzialna za kontakt z rodzicami i ze szkołą. Organizuje zebrania, dzwoni do rodziców, rozwiązuje problemy, a oprócz tego zajmuje się książką pracy i teraz pisze plan pracy obozu (drzemie w niej ogromny potencjał). Kasia Stolarska trzyma kasę, zbiera składki, odpowiada za sprawności (moim zdaniem Kasia będzie wspaniałą drużynową). Został jeszcze Daniel. Spośród nas, reprezentuje największy perfekcjonizm. Dzięki niemu, wszystko co robimy nie jest chaotyczne. Zajmuje się musztrą i sprzedażą gazet.

Czym zajmujesz się w życiu poza harcerskim?
Do niedawna trochę sobie podśpiewywałem, ale teraz niestety już nie. W wolnym czasie(jak nie zajmuje się harcerstwem) sadzę kwiatki- tz. studiuję ogrodnictwo.

Mało kto o Tobie wie, że…
Kiedyś byłem u Kuczyna w drużynie i dostałem od niego kopniaka(za karę), a moje drugie imię to Mściwoj.

Za młodu „łaziłeś po drzewach”, czy grzecznie „chodziłeś po chodnikach”?
To drugie.

Najlepszą tego ilustracją jest…
Nieumiejętność chodzenia po drzewach

Czego pragniesz najbardziej na harcerskiej drodze?
To bardzo trudne pytanie. Dziś chcę wiele zrobić, mam mnóstwo pomysłów, mam przecież wspaniałą zgraję dzieciaków. Może łatwiej będzie mi powiedzieć, czego nie chcę. Na pewno nie chciałbym zostawić tego, co zacząłem tz. zadbam o to, by znalazł się ktoś- nie przypadkowy oczywiście , kto kiedyś będzie kontynuował moją pracę.

Twoje pytanie do Komendanta Hufca
Jestem w tak dobrych kontaktach z Komendantem Hufca( a szczególnie z Jego żoną), że każde pytanie mogę mu zadać osobiście.

Dziękuję za rozmowę.

Michalin – 25 kwietnia 1944

24 kwietnia 2003, kiedy spokojnie wchodziłam do szkoły, na korytarzu zaczepił mnie per Dyniak z wesołą kompanią i zaczęli namawiać mnie na pójście na uroczystość pod pomnik żołnierzy AK na ul. Słoneczną w Józefowie.
Zgodziłam się. Po pierwszej lekcji zebraliśmy się pod wejściem do szkoły i sześcioosobową grupą ruszyliśmy w drogę.
Po chwili każdy skręcił w drogę swojego domu po mundur. O godzinie 10:45 zebraliśmy się pod pomnikiem. Stali tam już uczniowie z piątych klas Szk. Podst. nr 2 w Michalinie, którzy przygotowali całą uroczystość.
Punktualnie o 11.00 zaczęło się wprowadzeniem uczniów w uroczystość, później p. Eugenia Szymczak – jak co roku – opowiedziała co wydarzyło się 59 lat temu w miejscu, gdzie pomnik, przy którym odbyła się uroczystość.
Następnie ksiądz proboszcz parafii p.w. M.B. Częstochowskiej pomodlił się za zabitych tamtego dnia. Całą uroczystość zakończył podziękowaniami dla przybyłych gości, harcerzy pełniących wartę przed pomnikiem, straży miejskiej, strażakom, osobom prowadzącym uroczystość, księdzu proboszczowi i przybyłym delegacjom p. Grzegorz Kopański – dyrektor Szk. Podst. nr 2 w Michalinie.
Potem nastąpiło złożenie kwiatów i wszyscy zaczęli się rozchodzić. My udaliśmy się do pobliskiego sklepu na t.zw. „minerałki”.
Dhna Marta Kokowicz


25 kwietnia 1944 roku o piątej rano do Michalina przyjechało kilka samochodów wypełnionych żandarmerią niemiecką i własowcami. Zatrzymali się w pobliżu torów kolejowych. Cicho otoczyli dom przy ul. Słonecznej 16, w którym mieszkało małżeństwo Wiszniowskich – żołnierzy AK. Tej nocy przebywali tam również inni żołnierze AK – Jan Firlej ps. „Jan” i „Alek” (nazwisko nieznane).
Niemcom nie udał się plan podstępnego ujęcia mieszkańców. Wywiązała się wymiana ognia. Niemcy postanowili podpalić dom. Żołnierze AK podjęli decyzję przebicia się przez okrążenie. Jako pierwsza uciekała Zofia Wiszniowska tuląc do piersi jednorocznego Januszka. Posypały się za nią strzały. Udało się jej cało dotrzeć do ogrodzenia, ale dostała się w ręce Niemców. Matkę zabrano do samochodu, a synka rannego w nóżkę oddano sąsiadce.
Następnie uciekał Jerzy Wiszniowski „Wisz”. Po kilku metrach rażony pociskami upadł na ziemię i skonał. Taki sam los spotkał pozostałych dwu żołnierzy AK. W parę minut potem wyleciał w powietrze arsenał broni i amunicji ukryty w wilii, która dosłownie rozpadła się.

Zniszczona willa przy ul. Słonecznej 16. Ze zbiorów Józefa Marta
Zniszczona willa przy ul. Słonecznej 16. Ze zbiorów Józefa Marta


Ciała poległych bohatersko trzech żołnierzy pochowano we wspólnej mogile w pobliżu domu. Po dwóch dniach żołnierze AK obstawili okolicę i ekshumowali zwłoki. W przygotowanych trumnach zostali przewiezieni na cmentarz w Falenicy, gdzie zostali pochowani z honorami wojskowymi. Pośmiertnie odznaczono ich orderami Virtuti Militasri V klasy.
Zofia Wiszniowska trafiła na Pawiak. Była kilkakrotnie przesłuchiwana na Al. Szucha. Została rozstrzelana na początku maja 1944 roku. Była w dziewiątym miesiącu ciąży.
Januszek Wiszniowski został zabrany sąsiadce i po operacji uda trafił do szpitala dziecięcego w Lesznie. Kiedy wyzdrowiał zaopiekowała się nim rodzina matki.

Dochodzenie AK wykazało, że sprawcą zdarzeń z 25 kwietnia 1944 roku był piekarz, volksdeutsch mieszkający w Michalinie. Przekazał policji niemieckiej swoje „podejrzenia”. co do mieszkańców willi na ul. Słonecznej 16. AK wydała na niego wyrok śmierci. Doprowadzono go do Falkenicy, gdzie na skraju lasu został powieszony. Wykonawcami wyroku byli koledzy z organizacji Wiszniowskiego.
źródło: Józef Mart „Józefów. Moje miasto”, 1993

Pomnik na ul. Słonecznej został wzniesiony staraniem żołnierzy AK 25 kwietnia 1969 roku – w 25 rocznicę tragicznych wydarzeń. w 1990 roku na koszt Urzędu Miasta w Józefowie pomnik został odnowiony. Opiekuje się nim młodzież ze Szk. Podst. nr 2 w Michalinie.