Skałkowe wieści

Powoli staje się już tradycją, że w długi majowy weekend 33 ODHS wyjeżdża do Podlesic, aby wśród jurajskich skał wykazać się (lub się nie wykazać) swoimi zdolnościami wspinaczkowymi.

Tak stało się i w tym roku. Co prawda z powodu matur i tzw. „siły wyższej” (czytaj: rodzice) było nas tylko sześcioro, ale i tak bawiliśmy się wspaniale. Coraz trudniejsze drogi, nowe wyzwania i odrobina konkurencji (wszyscy próbowali chociaż w najmniejszym stopniu dorównać Dorze, co niestety w rezultacie i tak nikomu się nie udało). Tomek- nasz drużynowy (przyp. aut.)- swoje gorsze osiągnięcia tłumaczył złym wiatrom, siłą grawitacji i za dużym śniadaniem (z tym ostatnim nie można było się nie zgodzić…).

Mimo to wszyscy zgodnie obiecaliśmy sobie, że chociaż w tym roku przy Dorocie szans nie mamy, to w przyszłym na pewno wypadniemy co najmniej tak dobrze, jak ona.

Jednak jak będzie za rok, to się dopiero okaże. A korzystając z okazji chciałbym nawiązując jeszcze do tematu matur pogratulować naszym maturzystkom dobrze zdanych egzaminów i życzyć sukcesów na dalszej drodze życia.

Koniec i bomba

A kto czytał, ten trąba!

Filip

[Zwrotnik Nosorożca] Cz. 5 – Tam i z powrotem

Kiedy uczestniczyłam w kursie Straży Ochrony Przyrody przygotowującym do akcji letniej w Tatrach, organizatorzy wbijali nam do głowy mnóstwo ciekawych informacji. Na przykład jak należy przygotować się do wędrówki po górach.

Kiedy wreszcie pojechałam na pierwszą trzytygodniową akcję codziennie nosiłam w plecaku następujące rzeczy:

– kurtkę od deszczu,

– apteczkę,

– czapkę,

– rękawiczki,

– gwizdek,

– latarkę i lornetkę.

Z lornetki zrezygnowałam po trzech dniach, z latarki dopiero po dwóch tygodniach. Ale ani przez chwilę nie żałowałam, że dźwigam cały ten majdan, chociaż pogoda była prawie cały czas idealna. Dobrze jest wyrobić sobie nawyk zabierania na górskie wycieczki rzeczy, które w razie (odpukać w niemalowane) nieprzewidzianych sytuacji okażą się niezbędne. Jeśli zdarzy się Wam nieplanowany, późniejszy powrót (bo piękne krajobrazy i cudne manowce, to będziecie do niego dobrze przygotowani.

Kilka miesięcy temu Plus GSM (przepraszam za kryptoreklamę) dołączyła do swojej reklamy taki praktyczny gadżedzik (wielkości karty telefonicznej) z informacją:

Idziesz na wycieczką w góry? Pamiętaj, aby zabrać:

1. Telefon komórkowy

2. Ciepły sweter

3. Kurtkę przeciwdeszczową

4. Tabliczką czekolady

5. Latarkę

Warto dodać, że Plus GSM uruchomiła tatrzańską linię ratunkową: 0 603 100 100 – pod tym numerem telefonu można wzywać na pomoc TOPR. A jak wzywać pomocy, gdy nie ma telefonu? 6 razy dowolny sygnał akustyczny (np. gwizdkiem) lub optyczny (np. latarką), co 10 sekund, następnie minuta przerwy. Potwierdzenie przyjęcia powyższego sygnału: 3 razy dowolny sygnał, co 20 sekund, następnie minuta przerwy.

Kiedyś w Tatrach widziałam kolesia, który późnym popołudniem wybrał się na Rysy. Jego jedynym bagażem była tabliczka czekolady. To niewiele biorąc pod uwagę fakt, że na Rysy tam i z powrotem jest co najmniej 7 godzin marszu. Myślę, że koleś rozczarował się piękną pogodą, która bardzo szybko zmieniła się w burzę. Ulewa, która wtedy spadła zniszczyła szlak na Rysy… Właśnie dlatego warto przygotować się odpowiednio do wędrówki w górach, żeby potem nie robić za niedzielnego turystę. I pamiętajcie, że w trudnych warunkach pogodowych śmigłowiec górskiego pogotowia ratunkowego może nie przylecieć wam z pomocą…

Nie polegajcie też do końca na telefonie komórkowym, zwłaszcza jeśli chodzi o zasięg. W Beskidzie Niskim dobrze funkcjonują ponoć tylko telefony Centertela, a w Bieszczadach, aby uzyskać połączenie trzeba wdrapać się przynajmniej na jakąś przełęcz. Zabierzcie ze sobą również numer PIN. Bo może zdarzyć się tak, że numer który setki razy wklepaliście w klawiaturę swojego telefonu wyleciał wam z głowy (właśnie wam sprzedałam świeże doświadczenie…)

Udanych wakacji życzy Świechu

P.S. Dobrze że mam do czynienia z harcerzami, to o mapie nie będę wam przypominać. Ale nie zapominajcie o niej nawet wtedy, gdy wybieracie się na wycieczkę dobrze oznakowanym szlakiem. Nawet w drodze na Rysy można zabłądzić. Dlatego na koniec polecam waszej uwadze poniższy wierszyk, który pochodzi z ulotki kursu Organizatorów Turystyki Koła PTTK nr 1 działającego przy Politechnice Warszawskiej.

Ballada o błądzących turystach

Być może, że kiedyś ktoś wpadnie

O ile się znajdzie ktoś bystry,

Na pomysł by w górach postawić

Pomnik błądzącego turysty.

A kiedy napotkasz ten pomnik

Turysto prawdziwy, bez skazy

To odrzuć swą pychę i pomyśl

Nadawszy powagę swej twarzy…

O tych, co dawno dojść powinni, a wciąż jeszcze idą,

O tych, co po długim marszu wyjściowy mają widok,

O tych, których kompas skierował na składnicę złomu

I o tych, których GOPR sprowadził z wycieczki do domu.

Pomyśl też o tych, co dobrym poszli szlakiem, ale w złym kierunku,

I o tych co po lesie błądzą wołając ratunku.

I pomny, że mylił się twój ojciec i dziadek,

Sprawdź, czy dobrze idziesz, na wszelki wypadek!

[Zlot Chorągwi Stołecznej 2001] Naprawdę Zimne Doły

W dniach 8 – 10 czerwca w Zimnych Dołach (powiat Piaseczno) odbył się zlot harcerzy Chorągwi Stołecznej ZHP. Wzięli w nim udział także druhny i druhowie z naszego hufca.


Podczas tej imprezy otwoccy harcerze jak zwykle nie ograniczyli swego działania do jednej tylko płaszczyzny. Otwocka reprezentacja zjawiła się w Zimnych Dołach w piątek 8.06 w godzinach popołudniowych. Tego dnia wszyscy wspólnie pracowaliśmy nad wystrojem naszego miejsca programowego.



W sobotę nasze zadania uległy znacznemu zróżnicowaniu. Najwcześniej, bo o 5 rano wstała ekipa, która miała zasilić szeregi Służby Medycznej. Pięciu otwockich ratowników (Karolina Śluzek, Sylwia Żabicka, Ewa Krzeszewska, Joanna Kołodziejek i Marek Rudnicki) tworzyło odrębną sekcję. Wszyscy w ciągu ostatniego roku kurs Ratowników Medycznych ZHP i uzyskali Brązowe Odznaki Ratownicze. Zlot stanowił dla nich okazje do sprawdzenia i wykorzystania swoich umiejętności (na szczęście nie musieli z nich zbyt często korzystać).

Nieco później pracę zaczął zespół przygotowujący stanowisko hufca na Jarmark Harcerski. Pomimo tego, że znaczną część pracy wykonano jeszcze w Otwocku oraz poprzedniego dnia, nadal pozostawało sporo do zrobienia. Najgorsza przeszkoda był padający lodowaty deszcz, od którego farba się mazała a taśma klejąca nie chciała się lepić… jednak pomimo tych niesprzyjających okoliczności – nasz punkt jako jeden z nielicznych został ukończony przed apelem.

Otwocka propozycja na jarmark, przygotowana pod okiem druha phm. Jerzego Lisa stanowiła spójną całość, doskonale prezentującą to, co mamy najlepsze. Całość utrzymano w konwencji stacji kolejowej PKP – budynku tak charakterystycznego dla naszego miasta. Wejście na „otwocki” teren zdobiła wykonana makieta dworca. Odwiedzający nas goście mogli wziąć udział w wyklejaniu herbu miasta maleńkimi, czerwono-żółtymi kwiatkami, zrobionymi techniką origami oraz, co odważniejsi, wejść do Harcerskiego Namiotu Zwierzeń i tam przed kamerą opowiedzieć, co ich motywuje do służby harcerskiej. Jak na prawdziwej stacji, nie mogło zabraknąć kiosku. W naszym można było kupić kartki i koszulki przygotowane przez Pocztę Harcerską nr 75. Nie zapominajmy też o Harcerskim Klubie Łączności „Pająk”, który do Zimnych Dołów przyjechał Starem – chyba już wszyscy mieszkańcy Otwocka doskonale znają ten olbrzymi samochód, z całą gamą najróżniejszych anten. Na zlocie właśnie stamtąd pracowała klubowa radiostacja.

Jak na jeden hufiec – to bardzo dużo, ale – jeszcze nie wszystko! W Zimnych Dołach nawet prasę zdominowali nasi harcerze pod wodzą druha Mirka Grodzkiego. Oficjalną gazetą zlotową był bowiem „Przeciek” – miesięcznik hufcowy, przygotowywany przez Harcerską Służbę Informacyjną „Spisek”. Udało nam się wydać trzy numery, poświęcone wydarzeniom na zlocie. A działo się bardzo dużo – poza jarmarkiem były też mini fregaty żeglarskie, gra harcerska, olimpiada sportowa, kartki rajd po okolicy i miasteczko zuchowe – propozycja dla najmłodszych.

W niedzielę, po polowej Mszy św. Odbył się „teleturniej” Milionerzy wiedzy harcerskiej i pokaz ratownictwa, z udziałem otwockich ratowników. Później trzeba było złożyć namioty i wrócić do domu. W tym miejscu sprawę znowu skomplikował deszcz…

Pomimo Różnych pogodowych nieprzyjemności, zlot był dla nas miłym przeżyciem. Znowu udało nam się razem zrobić coś naprawdę wspaniałego, a te trzy dni w leśnej głuszy nad wodą przypomniały, że już niebawem wakacje, że już wkrótce znowu pojedziemy razem do Przerwanek.

Ola Kasperska

[Zlot Chorąwi Stołecznej 2001] Przejawy miłości do prasy

Na zlocie w naprawdę Zimnych Dołach miałam okazje na własnej skórze doświadczyć ignorancji społeczeństwa wobec prasy, gdzie jako coś w stylu reportera z obłędem w oku wyciągałam z ludzi potrzebne mi informacje.


Zaczęło się jakoś rano, gdy pełna podziwu dla logiki swojego postępowania (była sobota, 9.30 rano – normalnie śpię do 11) w strugach deszczu i z wielkim pudłem pełnym pierwszego numeru zlotowego „Przecieku” wtargnęłam na odprawę komendantów, której jeszcze nie było, chociaż już powinna. Jedyne, co chciałam zrobić, to wreszcie pozbyć się balastu w postaci rzeczonego pudła i zabrać do konkretnej, dziennikarskiej roboty. Odprawa rozpoczęła się z opóźnieniem przekraczającym normę otwocką. Zanim jednak do niej doszło, nasz nieoceniony komendant zdążył się „przychylnie” wyrazić o gazetce, porządnie zeźlić i ogólnie rzecz biorąc – nieco obudzić. Na odprawie zamierzałam wręczyć prasę komendantom gniazd czy czegoś-tam i sobie iść. Nie było mi to jednak dane, bo dogadanie z Wyższą Instancją było tak trudne, że pożałowałam, że nie mam do dyspozycji jakiegoś samostrzelnego argumentu. W końcu niejaka druhna Iza odholowała mnie do biura zlotowego, które miało się zając kolportażem. Tam, po kilku minutach stania na deszczu, pozbyłam się kartonu. Rozmyślając o biurokracji, poczłapałam do otwockiego punktu programowego, licząc, że może mają coś do jedzenia.

Z kolejnym przejawem miłości do prasy miałam do czynienia podczas zbierania wstępnych informacji do artykułów w miejscu zapisów na poszczególne zajęcia. W porządku okazali się jedynie żeglarze, ale skoro się żalę, to nie będę o tym pisać. Reszta okazała się totalnie niereformowalna. Chyba strasznie chcieli się poczuć ważni, a że jakoś na zapisach nie było tłoku, uznali że będą ważni wobec mnie. Na ogół na początek dostawałam ulotkę z zaznaczeniem, że mam ją zwrócić, „bo im zabraknie” (to było więcej zrobić). Po chwili namysłu uznałam, że chyba mogę być mniej taktowna i postanowiłam kategoryczniej prosić o udzielenie odpowiedzi na moje proste pytania. A było to wściekle trudne, bo sportowcy sami nie bardzo orientowali się, co i gdzie organizują (dzięki za ulotkę) a druhny seniorki od trasy rajdowej dopiero po paru minutach załapały, że nie chcę zgłosić patrolu i nie wypełnię druczku.

Ale to wszystko jeszcze nic. Raz na jakiś czas wpadałam w okolice stara, żeby wygodnie usiąść i spisać zebrany materiał, zanim go zgubię. Tutaj pojawiał taki jeden taki kędzierzawy (już ona dobrze wie, że o niego chodzi), co bez ustanku twierdził, że moim głównym zajęciem jest donosicielstwo.

I jak tu człowiek ma pracować w takich warunkach? Ale ostrzegam, nie zadzierajcie z prasą…

A tak na poważnie, to kompletnie nie przeszkadza mi, że Tomek Grodzki się ze mną podrażni a Tomek Lubas sobie pogada. Druhny seniorki też mogą być rozkojarzone, ale strasznie denerwują mnie nadęte druhny i druhowie, którzy gdy tylko dorwą się do jakiejś funkcji, choćby to było powtarzanie przez pół dnia „Proszę wypełnić formularz zgłoszenia”, natychmiast stają się nie do zniesienia. Jaki to ma sens i gdzie w tym logika?

Ola Kasperska

Znowu udało nam się pokazać, że potrafimy!

Od kilku tygodni obchodzimy święto hufca. Dla jednych stanowi większe, dla innych mniejsze przeżycie. Jedni napracowali się przy nim mniej – inni bardzo dużo. Jednak impreza nie miałaby tego wymiaru, gdyby nie jeden człowiek – Jurek Lis.


PRZECIEK: Jak to się stało, że podjąłeś się pracy nad tym przedsięwzięciem? Zgłoszono Cię „na ochotnika”, czy inicjatywa wyszła od Ciebie?

JUREK: Dokładnie, to już tego nie pamiętam… Ale chyba sam się zgłosiłem. W zeszłym roku także zajmowałem się Świętem Hufca i było ono bardzo udane oraz mnie samemu dało wiele satysfakcji. Poza tym – lubię robić to, co sprawia mi przyjemność i na ogół nie czekam na propozycje, tylko sam z nimi wychodzę.

Czy początki były trudne?

To było już dość dawno i trochę wymknęło się pamięci. Ale raczej nie. Jednak widzę potrzebę stworzenia jakiejś dokumentacji.

Jakiegoś tajnego kapownika?

Nie, nie, nic z tych rzeczy…

Nie okłamujmy się – przy Święcie Hufca pracę znaleźliby wszyscy bezrobotni ze średniego miasteczka. Czy ciężko było znaleźć pomagierów?

Największy problem był z przepływem wiadomości. Prawda jest taka, że informacje w gablotach, „Przecieku” i na stronie hufca są nieporównywalnie mniej skuteczne od bezpośredniej rozmowy. Pomimo tego udało się skompletować ekipę. Poszczególne zadania były wykonywane środowiskowo, moja rola polegała głównie na koordynowaniu ich pracy oraz niesieniem pomocy.

No właśnie, pomocy… To przedsięwzięcie można zaliczyć do gotówko chłonnych.

Tak jest. W tym miejscu bardzo istotna była rola sponsorów. Miasto sfinansowało koncert zespołu Stare Dobre Małżeństwo. Poza tym – każdy w jakiś sposób starał się zorganizować niezbędne materiały droga prywatną albo po prostu z miejsca pracy.

W jaki sposób organizacja święta wpłynęła na układy z miastem?

Zarząd jest nam bardzo przychylny i życzliwy. Na każdej z imprez wchodzących w skład obchodów obecny był ktoś z władz Miasta. Dotyczyło to nawet apelu na majówce, na który musieli kawałek podjechać i posłużyć za pokarm komarom… Generalnie – to znowu udało nam się pokazać, że potrafimy coś zorganizować i że jest to fajne i ciekawe. A przecież to jeszcze nie koniec na ten rok.

Czy możesz już wypowiedzieć się na temat ogólnego efektu?

Sądzę, że chyba jeszcze na to za wcześnie. Pozostało jeszcze kilka imprez. Jednak póki co – wszystko idzie dobrze. Musieliśmy jedynie z powodu pogody odwołać spływ kajakowy, ale odbędzie on się na pewno w jakimś innym terminie. Co mogę jeszcze powiedzieć? Chyba trochę odbiegliśmy od celu Święta – trwa ono już prawie dwa miesiące. Zmienna także była frekwencja w poszczególnych wydarzeniach. To jednak nie stanowi problemu, bo nie wszędzie jest dobrze, jak jest tłum ludzi.

Masz już jakieś wnioski i przemyślenia?

Należy przede wszystkim opierać się na pozytywnym myśleniu i nie martwić na zapas.

Tryskasz optymizmem… Podejmiesz się organizacji obchodów Święta Hufca w przyszłym roku?

Raczej nie chciałbym podejmować się organizacji całości. Jednak mam parę pomysłów, którymi chętnie się z kimś podzielę. Służę także swoim doświadczeniem

Dziękuje za rozmowę. Do widzenia.

Dzięki, cześć.

Ola Kasperska

Przełom wieków – nasz czas


Całkiem niedawno minął nam kolejny rok, jak zwykle uwieńczony długo oczekiwanym, wspaniałym Sylwestrem. Jednak ani owy rok, ani Sylwester nie należały do takich sobie całkiem pospolitych. Otóż miały zaszczyt zakończyć nie tylko stary wiek, ale i tysiąclecie, i wprowadzić ludzkość w tzw. „nową erę”- ogólnie postrzeganą jako czas spełniania najśmielszych nawet marzeń.





Wielu ludzi bardzo mocno wierzy, że XXI wiek wniesie ze sobą coś niezwykłego i niczym czarodziej z bajki w jednej chwili przemieni ich szare codzienne życie w niekończące się pasmo szczęścia i dostatku. Oczywiście nie brak też sceptyków, według których nieuchronny postęp cywilizacji zniszczy nas i naszą planetę lub że wkrótce nadejdzie dawno przepowiadany koniec świata itp. Jednak ich liczba zdecydowanie nie może się równać liczbie tysięcy marzycieli, którzy w nowym wieku będą zmieniać świat.

A oto i oni: młodzi ludzie pełni zapału i wiary- oni, czyli my. Niektórzy mają już wyznaczone jakieś swoje cele- do czegoś dążą, wiedzą, czego chcą i robią wszystko, żeby to „coś” osiągnąć. Jednak większość z nas dopiero poszukuje właściwej ścieżki, którą w przyszłości mogłaby podążyć. Nie jesteśmy idealni, czasem zdarza nam się zbłądzić. Czasem wybieramy prostszą drogę, bo tak akurat jest wygodniej, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, co może stać się potem. Czasem żyjemy chwilą… Ale to wcale nie znaczy, że jesteśmy źli. To tylko dowód na to, że stale czegoś szukamy, że nie jesteśmy bierni. (Kto nie wierzy, niech przypomni sobie chociażby ostatnią Wielką Orkiestrę i tysiące zaangażowanej w nią młodzieży!)

Nazywają nas „Generacją X”. Ciekawa nazwa, ale co właściwie oznacza? Jedni twierdzą, że chodzi tu o wiarę, inni natomiast, że o nieskończone możliwości i tzw. „świetlaną przyszłość”. Prawda znajduje się gdzieś po środku. W końcu jesteśmy młodzieżą nowego tysiąclecia, ambitną, zdolną do realizacji własnych pragnień i marzeń. Bo wystarczy tylko chcieć, aby cały świat stanął przed nami otworem. A przecież chcieć, to móc! Czasem zwykłe oderwanie się od codziennej rutyny, podniesienie wzroku znad telewizora może sprawić, że wokół siebie dostrzeżemy nie tylko to od tak dawna poszukiwane „coś”, ale także i innych ludzi, którzy również bardzo na nas liczą. Otwórzcie oczy: świat jest piękny, nowa era wiele po sobie obiecuje, a nasze możliwości stale rosną. Nie zniechęcajcie się niepowodzeniami- one powinny tylko mobilizować do dalszej pracy. Mamy po prostu genialną i niepowtarzalną szansę stania się cząstką czegoś niezwykłego, więc nie zmarnujmy jej! Jednym słowem: nie bójmy się działać i sięgajmy śmiało po swoje marzenia, a XXI wiek będzie należał do nas!

Na zakończenie chciałabym przytoczyć słowa pewnego bardzo mądrego człowieka, które, mam nadzieję, dadzą każdemu trochę do myślenia:

„Człowiek rodzi się niczym i będzie taki, jakim sam siebie stworzy. Życie ludzkie będzie mieć dopiero wtedy sens, kiedy człowiek sam mu go nada. Są tylko te wartości w świecie, które człowiek sam stworzy.” J.P. Sartre

Ita

Dzień Zamkowy – Dzień Dziecka 2001

Hmmm… Właściwie, to chyba od razu powinnam się przyznać, że nie bardzo wiem, od czego zacząć. I prawda jest taka, że nie chodzi tu wcale o nadzwyczajną plątaninę myśli związaną z nadmiarem informacji… Raczej o niezwykłą pustkę w głowie związaną z ich brakiem. Bo tak naprawdę, to poza tym, co działo się w Komnacie Piratów (którą zresztą sama się zajmowałam) i poza szczątkowymi wiadomościami na temat Komnaty Eliksirów i smoka Baltazara wiem niewiele… No, ale spróbujmy!


1 czerwca 2001 zaczął się dla mnie od klasówki z historii, jednak po tych niekoniecznie szczęśliwych 45 minutach przyszedł czas na przyłączenie się do gorączkowych (a może i nie „gorączkowych”- ale tak lepiej brzmi, no nie?) ostatnich przygotowań na przyjęcie przedszkolaków. Mieliśmy ogromnego farta z pogodą, bo od kilku dni lało jak z cebra, a akurat tego dnia (dokładnie rana, bo po skończonej zabawie znowu się rozpadało) zaświeciło nam słoneczko.

Na dzieciaki czekały cztery „komnaty” (jeżeli którąś pominęłam, to przepraszam!), a w każdej z nich cała masa niespodzianek. Była sobie na przykład wyżej wspomniana Komnata Eliksirów, w której maluchy zgłębiały tajniki magii i uczyły się rozpoznawać eliksiry po smakach, czy prowadzona przez 33. Komnata Piratów, gdzie każdy, kto wykazał się odwagą, sprytem i siłą mógł skosztować prawdziwie „pirackiego”, cukierkowego skarbu. W jednej z komnat dzieciaki „tworzyły” sobie herby, a na ich twarzyczkach powstawały bardzo milusie kolorowe obrazki. Ostatnią zapamiętaną przeze mnie komnatę zamieszkiwał smok Baltazar. Pamiętam, że kiedy do niej zajrzałam, moim oczom ukazały się wykonujące bardzo skomplikowany taniec druhny Ewcia i Asia oraz gromadka dzieci za wszelką cenę próbująca ów taniec (i przy okazji bardzo ciekawe dźwięki) naśladować.

No tak, już wiem, o czym zapomniałam! Otóż jedną z atrakcji był również tor przeszkód (który miał jakąś fajną nazwę, którą ja oczywiście zapomniałam).

Ogólnie uważam, że dzieciaki bawiły się dobrze i (mam nadzieję) będą ten Dzień Dziecka wspominać z prawdziwą radością. Nie ukrywam zresztą, że nie tylko dzieci bawiły się dobrze, bo wydaje mi się, że również organizatorzy mieli z całej zabawy nie małą frajdę. A niektóre z przedszkolaków były naprawdę bezbłędne! Pewna ich grupka przedstawiła „piratom” taką wersję „Wlazł kotek na płotek”, że w pewnym momencie sami już nie wierzyliśmy, że śpiewają to dzieci!

Po skończonej „zamkowej” zabawie i wspólnych pląsach przyszedł czas na pożegnanie maluchów. Niestety, przed wyjściem „solenizanci” postanowili splądrować piracką komnatę i zjadły nam cały zapas cukierków- ale niech im pójdzie na zdrowie! Na koniec dzielna Zamkowa Brygada została poczęstowana mleczkiem i czymś dobrym do zjedzenia, ale nie pamiętam, co to było… I to właściwie tyle.

Na zakończenie chciałam jeszcze bardzo gorąco podziękować druhnie Izie Łabudzkiej za „czuwanie” nad całą imprezą, cukierki i za cierpliwość dla 33. (a właściwie za Wielka Cierpliwość dla 33.). Jeszcze raz bardzo dziękuję i pozdrawiam!

Ita

Za 15 letnią służbę w szeregach poczt

2 czerwca 2001 R. Poczta Harcerska z naszego Hufca uczestniczyła w XX Zlocie Poczt Harcerskich ZHP. Wybrano nowe Naczelnictwo Poczt, a dhna Ula Bugaj została mianowana rzeczniczką prasową poczt harcerskich.

W czasie jubileuszowego zlotu m.in. rozstrzygnięto plebiscyt na najładniejsze wydawnictwa PH w latach 1999 – 2000. Nasza PH otrzymała dwa drugie miejsca: w kategorii kartki pocztowej oraz w kategorii inne wydawnictwa. PH Otwock otrzymała również dyplom uznania „za 15 letnią służbę w szeregach poczt”.