Kaktusińska na weselu

Był piękny, listopadowy dzień. Nasza doskonale znana bohaterka spojrzała przez okno na kolorowe ulicę i aż się uśmiechnęła na widok grupy dzieciaków, uroczo bawiących się pośród starannie zgrabionych przez dozorcę stert liści. Tak się składało, że nowym dozorca był Uczepiński… Jakimś dziwnym trafem ktoś doszedł, że sąsiad Kaktusińskiej od 10 lat bezprawnie pobierał rentę.

No cóż – jak państwo prawa to państwo prawa… Pomyślała Kasktusińska na widok Uczepińskiego biegnącego za dzieciakami z grabiami w ręku. Wyglądał jak…
– O Jezu! Wesele!! – Przypomniała sobie nagle Kaktusińska. Rodzice ją zabiją a jej brat już nigdy nie zrobi za nią  prezentacji w PowerPoincie jeśli się dziś na nim nie zjawi. I będą mieli rację – zaproszenie wisi na lodówce od miesiąca…
– Halo? Rysiu?… Możesz rozmawiać?… Co to za wrzaski? Aaa… u klienta jesteś… To może zadzwonię później? OK., to ja już tak szybciutko mówię o co chodzi… No bo nie poszedłbyś ze mną na Wesele dziś wieczorem? Ryszardowi wreszcie udało się na moment oderwać od obowiązków służbowych i mógł swojej ukochanej poświęcić chwilkę uwagi
– Wesele? Jasne że tak… Ale co ci się tak nagle przypomniało?
– Wiesz, jakaś tak roztargniona jestem, przepraszam, że tak nagle ale głupio mi tak brata wystawić…
-Jakiego brata?? … Przepraszam najmocniej, żabeńko…. PRZECINAAAAK!!! Każ mu na moment przestać wrzeszczeć bo ja tu rozmawiam!!… Już jestem, kochanie… Zero kultury w tym dzisiejszym świecie biznesu… Co mówisz, twojego rodzonego brata? Młodego??  Co??!! Panem młodym jest?? Jezu Chryste, oczywiście że będę… W końcu szwagier…. Ty, a tato się tak o ciebie martwił, he he!!
– Rysiek, błagam, tylko się nie spóźnij. Może umówmy się od razu na miejscu, co? To w ogólniaku ma być. Tak, o 18. No i ubierz się ładnie, misiaczku… Co tam się dzieje do jasnej cholery??
– Nie, to tylko tego… no… Przecinak dywan trzepie… No, mówiłem ci, taka nową firmę mamy… No wiesz, sprzątamy u klienta… Jasne, ze się ładnie ubiorę. Po robocie tylko szybciutko zawinę na chatę i się w ten, no, jak to się nazywa… no ten… GARNITUR przebiorę…
– Rysiek? Dobrze się czujesz? Gdzie wy sprzątacie.. Nic mi nie mówiłeś…. NIE ODKŁADAJ SŁUCHAWKI JAK DO CIEBIE MÓWIĘ!!!!


Ale było już za późno, Ryszard się rozłączył. Kaktusińska popatrzyła na otaczający ją artystyczny nieład w mieszkaniu i postanowiła zabrać się za sprzątanie. Kiedy był a połowie odkurzania mieszkania, jak burza wpadł Młody. Na zwróconą mu uwagę, że nie powinien włazić w ubłoconych buciorach, odbełkotał coś o spotkaniu z drużbą i o tym, że pannę młoda boli brzuch i wyleciał jakby go coś goniło. W końcu się żeni – pomyślała z kpina w głosie Kaktusińska i zabrała się do czyszczenia błota z dywanu. Widok błota napawał ją lekkim wstrętem, ponieważ nieodmiennie kojarzył się jej z koszmarna sobotą, jaką zafundował Ryszard. Jak to dobrze, że już mu ta bagienna fascynacja minęła… I ten koszmar, jak 4 godziny czekali, aż Przecinak z chłopakami ich znajdą i zorganizują jakiś terenowy samochód żeby wyciągnąć zagrzebaną po osie gablotę jej ukochanego z gigantycznego bagna.  A przecież mówiła, że to głupi pomysł… A potem nie chciał słuchać, że jej przyjaciółka Ewelina odnalazłaby ich i wyciągnęła w godzinę…


Kaktusińska szybko jednak otrząsnęła się z pobagiennej traumy, ładnie ubrała i poszła podziwiać swojego brata w roli pana młodego. Rodzice byli strasznie przejęci, Kaktusińska smętnie pomyślała, że jak ona brała udział w szkolnych teatrzykach, to na ogół wcale nie przychodzili… Ale może faktycznie jej wiekopomna rola śnieżynki tudzież epizod czarownicy nie mogły się równać z rolą Pana Młodego w „Weselu” Wyspiańskiego, które klasa Młodego wystawiała z okazji 11 listopada… Ale ona nigdy nie musiała wziąć udziału w takiej szopce, żeby uniknąć obniżonej oceny ze sprawowania za kradzież kluczy od szkolnej gabloty i umieszczenie w niej informacji o odwołaniu lekcji… A szkoda…


Przedstawienie trwało od 10 minut a Ryszarda ani śladu. No cóż, widocznie mieli więcej tych dywanów do wytrzepania… Nagle drzwi do auli otworzyły się z hukiem i wparował przez nie Ryszard, Przecinak i jeszcze jakiś dwóch ogolonych na łyso kolesi, których Kaktusińska kiedyś gdzieś widziała. Wszyscy nieśli po naręczu kolorowych balonów a Ryszard dodatkowo kuchenkę mikrofalową owiniętą wstęgą z napisem „ Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia” i metką z Media Markt. Kaktusińska poczuła że je się robi słabo i że już gorzej być nie może. W tym momencie Ryszard ryknął:
– Gdzie ta twoja laska?? Co się nie chwaliłeś? Kiedy ten dzieciak ma być, że tyle gwałtu twoja siostra narobiła?
Kaktusińska usiłowała właśnie dyskretnie się wymknąć kiedy poczuła, że część ludzi się na nią patrzy. W tym momencie dostrzegł ją też Ryszard.
– Żabciu!!! Chodź tutaj i zaśpiewaj z nami bratu życzenia…. Sto lat….. Sto lat… Gorzko, gorzko!!!!!!


Na całe szczęście, cała heca zakończyła się tylko małą wzmianką w Linii Otwockiej o nowatorskiej inscenizacji „Wesela”. O dziwo, wszyscy wzięli Ryszarda za gościa z miasta a jego rola zebrała niezłe recenzje. W sumie, to nawet aż tak bardzo się nie wściekł na nią i przyznał, że to jego wina i że już będzie jej lepiej słuchał. Nawet poszedł do wypożyczalni video i wypożyczył sobie kasetę z „Weselem”. Całą sytuacją najbardziej zachwycony był Młody, który zasłynął w szkolnych kręgach jako ten, co ma znajomości na mieście. Dla spotęgowania efektu, poprosił Ryszarda, żeby kilka razy podjechał po niego do szkoły. Kaktusińskiej podobało się, że jej brat i chłopak tak dobrze się dogadują. Jednak kiedy Młody przedstawił jej swoja blondwłosą dziewczynę, nie na żarty się wystraszyła… Do żadnych wesel jej się teraz nie pali…


Aleksandra Kasperska

Co się stało z Kaktusińską

Teorie na temat tego, co się stało z Kaktusińską są różne. Jedno jest pewne: nikt jej nie widział od dosyć dawna. Ale jaka była przyczyna jej zniknięcia, można było tylko zgadywać. Każdy miał na ten temat inną teorię.


Komendant hufca twierdził, że zdefraudowała pieniądze ze składek harcerskich i obecnie żyje jak królowa w jakimś tropikalnym kraju, do którego jest zbyt daleko, aby grupa kwatermistrzowska mogła dotrzeć tam swoim pojazdem operacyjnym i przywlec przed oblicze Komisji Rewizyjnej.


Kwatermistrz miał podobne zdanie, tym razem jednak przedmiotem defraudacji miał być dziurawy namiot, który wyparował z hufcowego magazynu w noc urodzin magazyniera. Przyjaciele sądzili, że pewnie wyjechała gdzieś niekoniecznie daleko, aby ułożyć sobie życie z jakimś wartościowym człowiekiem, bo wreszcie zdecydowała się porzucić tego jełopa Ryszarda. Sam Ryszard w zależności od tego, w jakim był humorze skłaniał się ku zdaniu, że albo jakiś okrutny bandyta więzi jego rybeńkę w bliżej nieznanym miejscu i szykował się ku akcji odbicia jej, albo uznawał, że ta zła kobieta porzuciła go dla tego palanta w pomarańczowym polarze, z którym przyłapał ją dwa lata temu…


Co tymczasem działo się naprawdę? Prawdziwa przyczyna zniknięcia naszej bohaterki znajdowała się jak zwykle pośrodku. Owszem, była daleko, owszem, książka finansowa znowu się jej nie zgadzała, ale jej nieobecność nie miała związku z żadnymi mężczyznami. Po prostu Kaktusińska uznała, ze musi pobyć trochę sama i przemyśleć niektóre sprawy. Niestety, wynik tej działalności wypadł na niekorzyść wszystkich wspomnianych wcześniej osób… Kaktusińska doszła do wniosku, że potrzebuje odrobiny spokoju i dzwoniący do niej w środku nocy w sprawie składek komendant ani szpiegujący ja Ryszard wcale jej tego nie ułatwiali.


Ostatnie wakacje Kaktsińska spędziła dokładnie tak, jak chciała. I wreszcie poczuła się szczęśliwa. Wyciągnięte przez nią wnioski pewnie nie spodobałyby się władzom hufcowym, mianowicie Kaktusińska stwierdziła, że ma dosyć hufcowego środowiska i na dodatek tkwiła w nim o rok za długo, oszukując samą siebie i wszystkich dokoła. Dlatego też postanowiła się już nie ujawniać i kwestię jej dalszych losów pozostawić domysłom. Wiele osób poddawało w wątpliwość to, czy faktycznie jest szczęśliwa, jednak z punktu widzenia autorytetu jakim jest autor, który wykreowłą tę postać zapewniam was – jest bardzo szczęśliwa.


Aleksandara Kasperska

Kaktusińska i Całowanie

Kaktusińska odpoczywała po wyjątkowo wyczerpującej sesji egzaminacyjnej. W związku z tym, że wyznaje zasadę „dobra rozrywka to prosta rozrywka” była właśnie w trakcie oglądania 324 odcinka swojej ulubionej telenoweli „N jak Nuda”.

I na tym mniej więcej by zakończyła swoją aktywność, gdyby nie telefon od jej ukochanego.
– Słonko, a co byś powiedziała na całowanie dzisiejszego dnia? usłyszała w słuchawce.
A trzeba wiedzieć, że Ryszard do najbardziej wylewnych w swoich uczuciach nie należał. Taka zmiana u Ryszarda była dość niepokojąca. Tym bardziej, że ostatnio miał na swoją wybrankę jakby mniej czasu. Kilka razy w tygodniu gdzieś znikał bez wieści, a jego komórka odzywała się jakimś przezabawnym (jego zdaniem) komunikatem na powitanie.

Po tym, jak nie skusił go nawet telefon „Przecinaka” zapraszającego go na mecz do Karczewa Kaktusińska zaczęła bliżej interesować się tajemniczymi zniknięciami swojego rycerza. Zaczęła od plecaka, który Ryszard zostawił u niej w domu ostatni raz, kiedy był u niej. Zgoda, niezbyt to może i eleganckie, ale nasza bohaterka działała w stanie wyższej konieczności (chociaż prawdopodobnie nie wiedziała nawet, że to się tak nazywa).

To, co znalazła w plecaku o mało co nie zachwiało niezachwianym dotąd przeświadczeniem, że o swoim narzeczonym wie wszystko. Otóż w plecaku były… książki. Jakby tego było mało były to książki o przyrodzie. O tej samej przyrodzie, która do tej pory w jego świadomości ograniczała się do… zresztą może lepiej o tym nie mówić. Wiele z tych książek było o bagnach, co podsunęło Kaktusińskiej myśl, że Ryszard najprawdopodobniej planuje coś bardzo niedobrego. Po tym, jak pewnego razu przyszedł do niej zmęczony z drutem w kieszeni i zabłoconymi kaloszami stało się dla niej jasne, że musi zacząć działać zanim będzie za późno.

Teraz już wszyscy rozumiecie, że nagłe zainteresowanie Ryszarda jej osobą i ta jednoznacznie brzmiąca w słuchawce propozycja ucieszyła Kaktusińską. Przynajmniej będzie miała go na oku i może w końcu rozwikła tajemnicę jego dziwnego zachowania.

Gotowa na wszystko umówiła się z Rysiem o 9:00 przed swoim blokiem. Jak zawsze przyjechał punktualnie (bo co to znaczy 40 min. opóźnienia dla tak zapracowanego mężczyzny?) i był bardzo tajemniczy.
– O nic nie pytaj, bo i tak Ci nie powiem uprzedził pytanie.
Kiedy minęli Karczew Kaktusińska straciła orientacje gdzie jest i dokąd jadą. Ryszard był wyraźnie podniecony, ale to nie było takie podniecenie, o jakie wam chodzi…

Zatrzymali się przed sklepem spożywczym w Łukowcu. Pomimo wczesnej pory przed sklepem stało dwóch miłośników tanich win i dawało wyraz swojego uczucia, jakie mają do tego trunku. Kaktusińska uspokojona przez Ryszarda, że to nie z nimi się umówili czekała na ciąg dalszy wydarzeń. Miał on postać busa, który podjechał po kilku minutach przed sklep. Z niego wysiadła dziewczyna, która wyglądała zupełnie inaczej niż dotychczasowe znajome Ryszarda: nie było śladów tlenienia włosów oraz sportowego stroju a sposób wysławiania dziwnie przypominał przewodnika turystycznego. To ostatnie potwierdziło się po 10 min.

Okazało się, że Ryszard zabrał swoja ukochaną na… wycieczkę przyrodniczą po okolicznych bagnach. Tajemnica częstych nieobecności Ryszarda wyjaśniła się w rozmowie z przewodniczką. Otóż Ryszard został członkiem stowarzyszenia „CMok”. W pierwszym momencie Kaktusińska pomyślała, że to jakaś nowo otworzona agencja towarzyska, ale na szczęście dla jej ukochanego było to fałszywy trop.
Okazało się, że Ryszard odkrył w sobie żyłkę obrońcy przyrody i w obawie o niesławę w swoim dotychczasowym środowisku trzymał to przed wszystkimi w tajemnicy.

Kaktusińskiej kamień spadł z serca. Z serca, które bardzo ożywiło się na Ryszarda telefoniczną propozycję i które troszkę było zawiedzione tym, że nici z tego całowania, o którym myślała…
Zmiennik

Kolejny podbój Ameryki

Punktualnie o ósmej rano rozdzwonił się budzik Kaktusińskiej. Chwile potem drugi i trzeci. Jaki był powód takiego alarmu? Bardzo prosty. Otóż nasza bohaterka od jakiegoś czasu planowała ponowny wyjazd zarobkowy do USA i tegoż właśnie pięknego, słonecznego dnia o godzinie 13.00 przypadało jej spotkanie z panem konsulem.

Miał on zadecydować, czy Kaktusińska nie stwarza potencjalnego niebezpieczeństwa dla obronności Ameryki i czy ogólnie można dać jej wizę. Nasza bohaterka wstała tak rano, bo po prostu obawiała się zaspać a ponadto zanim o 12.00 ustawi się w upakarzajacej kolejce na Pięknej, miała się spotkać z reprezentantem biura, które za ciężkie pieniądze miało zorganizować jej wyjazd.

Ryszard, chociaż był szczerze przeciwny kolejnemu wojażowi ukochanej (jednak wyszła na jaw sprawa z przewodnikiem po rezerwacie Indian), uznał, że przecież nie może sprzeciwiać się jej szczęściu i że przez 3 miesiące jakoś bez niej wytrzyma. Zresztą, może urwą się z chłopakami na trochę do Meksyku i tam spotkają z jego miłością… W każdym bądź razie postanowił być uosobieniem wyrozumiałości i zaoferował się, ze podwiezie ukochaną do Warszawy.

Tym razem Kaktusińskiej udało się nie spóźnić ani niczego nie zapomnieć, przynajmniej taką miała nadzieję, nie tylko zresztą ona, bo reprezentant biura, który zdążył już trochę ją poznać, pół nocy nie spał. W końcu to nic dobrego, jak potencjalny uczestnik work&travel zostaje wyprowadzony z konsulatu za zakłócanie porządku itd… co za wstyd dla biura… W każdym bądź razie koszmarne sny reprezentanta miały szansę się nie spełnić bo Kaktusińska zaczęła nad wyraz dobrze.

– Paszport przyniosłaś?
– Tak.
– Zdjęcia?
– Są. Chcesz jedno na pamiątkę?
– Ele… wiesz, dzięki, moja dziewczyna jest bardzo zazdrosna… – usiłował się wykręcić reprezentant.
– Pantoflarz – mruknęła wściekła Kaktusińska.
– Coś mówiłaś?
– Nie, tylko że mam też te dwa papierki których wcześniej zapomniałam wypełnić i przynieść.
– O! Super, w sumie nie ma to aż takiego znaczenia, bo już je za ciebie wypełniliśmy i musisz je tylko podpisać. Ale super, że je przyniosłaś, naprawdę. Czekaj, mam jeszcze tylko takie małe pytanko: dlaczego w twoim paszporcie nie ma żadnej adnotacji, że opuściłaś terytorium USA?
-??? A powinna być? – Kaktusińskiej zrobiło się słabo. Przypomniała sobie okoliczności, w jakich wracała do domu i przyszło jej na myśl, ze to i tak cud, że w ogóle wróciła i że nie błąka się do tej pory po lotnisku…
– Tylko spokojnie… A może miałaś jakiś egzamin i masz wpis w indeksie datowany po powrocie?
– Niee… Ale mam lewe zwolnienie lekarskie! W studenckiej książeczce zdrowia, w domu… – Kaktusińska urwała w połowie. Jeden rzut oka na reprezentanta upewnił ją, że jeszcze chwila a będzie musiał sobie przypomnieć zasady pierwszej pomocy w przypadku palpitacji i to bardzo szybko…
– Czekaj, spokojnie… Dzwonię do biura…

Reprezentant połączył się ze soją bazą, czując mniej więcej jak dowódca inwazji na Irak którego nagle poinformowano, ze atak lotniczy odbędzie się przy pomocy czołgów. Po chwili rozmowy zwrócił się do Kaktusińskiej.

– Przecież Iksiński z biura dzwonił do ciebie i mówił, ze masz wziąć kartę pokładową!!!
– Aaa… Kartę pokładową z lotu powrotnego do Polski? Jasne, że ją mam. – rozpromieniła się Kaktusińska.
– To czemu nic nie mówisz?!!
– Bo nie pytałeś!! – Kaktusińska też zaczynała już być wściekła na tego niekompetentnego człowieka, który przyprawił ja o taki stres. – A tak w ogóle, to gdzie są wszyscy? Tylko ja mam dziś rozmowę z konsulem?
– Nie, ale kazałem ci przyjść godzinę wcześniej na wypadek, jakby przyszło ci do głowy się spóźnić… Chodźmy na jakąś kawę…

Kaktusińska, chociaż z początku wściekła, ze znowu traktują ją jak idiotkę, w skrytości ducha musiała przyznać mu rację. A kawa? Czemu nie, zawsze lubiła kawę… Tylko dlaczego tym razem musiała ja wylać na swoją spódnicę??!!

Ola Kasperska

PS. Relacja z przebiegu rozmowy z konsulem w następnym numerze, jak wyżej podpisana autorka będzie miała z głowy swoją własną.

Obsesja

Kaktusińska postanowiła sobie, że w nowym semestrze to na pewno, ale normalnie na 100% zacznie się systematycznie uczyć. Nie byłoby w tym nic nowego, bo takie same obietnice robiła sobie od 10 lat. Tym razem jednak postanowiła, że odpowiedni rozdział z książki będzie czytać jeszcze przed zajęciami, ze będzie aktywna na ćwiczeniach a nawet ten pan profesor, co to ma 450 osób na wykładzie będzie ją znał z imienia i nazwiska, bo będzie się u niego zjawiała na konsultacje na każdym dyżurze i na każdej przerwie.

Do wszystkich egzaminów podejdzie w zerówce, będzie pilna, żadnych imprez tylko solidna i bardzo rzetelna nauka. W sumie nie byłoby kompletnie nic dziwnego w takich obietnicach, żeby nie jeden malusieńki fakt: przecież wszyscy doskonale znamy Kaktusińską i wiemy, że jest na tyle rozsądna że nigdy nie podjęłaby się tak nierealnych postanowień (czyt. Jest zbyt leniwa aby ułożyć tak długą listę).

Ale zacznijmy od początku…

Po rozwikłaniu zagadki porwania komendanta hufca nasza bohaterka znalazła się w nielichych opałach. Dziwnym trafem, udział Eweliny w całym przedsięwzięciu umknął opinii publicznej i kolejno: złośliwości komendanta, złośliwości specgrupy kwatermistrzowskiej i dziki szał, bynajmniej nie namiętności, Ryszarda skupiły się na jej biednej głowie. Mogła się zresztą tego spodziewać, przecież zawsze jak tylko coś szło nie tak, jak trzeba, to po uszach obrywała Kaktusińska, jeśli tylko można ją było powiązać ze sprawą…Kaktusińska zachowała się jak zwykle, czyli najpierw się wściekła i wrzeszczała na wszystkich, którzy tylko wspomnieli przy niej o oskarowych planach komendanta (właściwie to z niego się powinni śmiać…) a potem zaczęła wszystkich olewać. Łącznie z Ryszardem, który ciągle jej wytykał brak zaufania. Postanowiła się jednak bardziej skoncentrować na swoim związku. Może bez przesady, ślubu ani dzieci w planach nie miała ale doszła do wniosku, że skoro już się jej trafił taki uroczy frajer i że nie musi sama nosić zakupów, stresować w kinie podczas horrorów… W każdym bądź razie, postanowiła więcej czasu spędzać z Ryśkiem. A niech mu będzie. Nawet zapisała się na tę samą siłownię, co może akurat nie było najlepszym pomysłem, bo a). była to siłownia tylko dla facetów; b). Rysiek się wściekł, c). na siłowni nie było absolutnie żadnego zdatnego do użytku dla niej sprzętu. Skończyło się na tym, że chodziła tam głównie po to, by kupić kanapkę…

Na całe szczęście dla naszej bohaterki, cała sytuacja miała też swoje pozytywy. Ryszard, po długich i suto zakrapianych pertraktacjach z Przecinakiem zrozumiał, ze jego Rybeńka wcale nie jest szaleńczo zazdrosna ani w ogóle przewrażliwiona, tylko niesamowicie go kocha (wersję z przewrażliwieniem Kaktusińska odkryła bardzo szybko i w zamian za napisania za Przecinak egzaminu z finansów Przecinak był studentem powszechnie znanej w miejscowych kręgach uczelni prywatnej – zdołała nakłonić go do przekazania odpowiednich treści jej ukochanemu). W efekcie znowu było jak w bajce nawet walentynki były w tym roku jakoś mniej okropne i dawały się przeżyć, bez odliczania minut do końca tego dnia z precyzją godną co najmniej milenijnego sylwestra…

Niestety, na naszą bohaterkę ciosy zawsze spadają w najmniej spodziewanym momencie. Tak samo był tym razem. Pewnego dnia Kaktusińskiej przyszło do głowy, że powinna się udać na swoją alma mater i zorientować, czy musi zdawać w tym semestrze jakieś egzaminy. Jeśli tak, to jakie i kiedy. Niestety, na tablicy pod dziekanatem pożądanych informacji nie było. Kaktusińska wcale się tym nie zraziła i skierowała swe kroki do okienka w dziekanacie. Chwilę później dał się słyszeć wrzask Kaktusińskiej: „JAK TO, *&$@%#, SKREŚLONA Z LISTY STUDENTÓW?”. Okazało się, że w ferworze miłosnych uniesień zapomniała o sesji i na żaden egzamin nie stawiła się w żadnym z dwóch dopuszczalnych terminów.

Na całe szczęście, Opatrzność czuwa nad roztargnionymi duszami i Kaktusińskiej pozwolono na przedłużenie sesji do końca lutego. Złośliwi twierdzili, że choroba psychiczna jest okolicznością łagodząca… 😉

Ola Kasperska

Komendant kontra mafia – cz. 3

Mijały kolejne cenne godziny a Kaktusińska z Ewelina nadal nie miały ani śladu pomysłu, gdzie szukać komendanta. Komórka wołomińskiego kumpla Ryszarda milczała jak zaklęta. Nagle Ewelina wpadła na genialny pomysł.

– Jedziemy do mnie, obejrzymy film!
– Odbiło ci? A zresztą… masz nowe odcinki „Sex w wielkim mieście”?
– Ale ty jesteś płytka… Obejrzymy sobie film dydaktyczny o porwaniach. „Człowiek w ogniu”. A „Sex”, jasne, że mam…. Generalnie, w tym filmie porywają jedną dziewczynkę i Denzel Washington ją odbija.
– A potem co? Zadzwonimy do Denzela i przyjedzie nam pomóc? To chyba nie takie proste…
– Czekaj, mam lepszy pomysł!!! Masz numer do kwatermistrza?
– Tak wymamrotała Kaktusińska, podając Ewelinie komórkę.- Pod „NIE ODBIERAJ”… Tak w zasadzie, to co chcesz zrobić?
-Nie potrzebujemy Denzela, mamy grupę kwatermistrzowską…

Minęło kolejne pół godziny, tym razem dla odmiany wypełnione intensywną pracą łącznościowo organizatorską. W umówionym czasie na stałym, hufcowym miejscu spotkań (parking na tyłach MDK) zjawiła się grupka rosłych młodzieńców (no, w przypadku co poniektórych słowo młodzieniec lekko nie pasowało, ale jak weźmie się pod uwagę młodość duchową….) oraz słynny, zielony żuczek. Ku ogromnej uldze naszych bohaterek, panowie mieli już kompleksowy plan odbicia komendanta. Nareszcie ktoś je zwolnił z odpowiedzialności za życie tej niezwykle cennej w organizacji osoby.

– Kaktusińska, skup się!! Gdzie oni mogą być?
– Mówiłam, że już nie mam pojęcia! Rysiek twierdzi, że pojechał do Wołomina do jakiegoś kumpla.
– Byłaś tam kiedyś? Trafisz tam?
– Do Wołomina?
– Jezu, trzymajcie mnie!!! nie wytrzymał jeden z członków grupy operacyjnej. Będę mówił wolniej: czy trafisz do domu tego kumpla Ryszarda?
– Byłam tam raz, po ciemku… Ale chyba trafię…
– OK, jak mamy ratować komendanta z rak oprychów, to lepiej się pośpieszmy… Wszyscy do wozu!
– Zaraz, zaraz! Mamy jechać TYM?
– A co Ci się nie podoba? To dobry wóz, osiąga 90 z górki. Poza tym, nie rzuca się w oczy.
– Taak, dwudziestoletni żuk na ulicy, gdzie najsłabsza fura to dwuletnie audi. Bardzo sprytne. A podobno to ja jestem idiotką…. ironizowała Kaktusińska.
– Eeee, słońce, nie mamy wyjścia, musimy jechać z nimi… U mnie pali się lampka od paliwa…
– Faktycznie, nie mam zamiaru pluć do baku. Jedziemy. Ja chce siedzieć na jakimś siedzeniu, czystym w miarę możliwości…

Po upływie jakiejś godziny, nasza ekipa do zadań specjalnych parkowała żuka w krzakach, jakieś 100 metrów od domu kumpla Ryśka.
– Idziemy na zwiad. Musimy sprawdzić, czy samochód Ryszarda tam jest. Jak jest, musimy określić schemat ewakuacji.
– My dwaj idziemy od frontu, wy we trzech z tyłu. A ty zostajesz w samochodzie, na wypadek, jakby trzeba było szybko jechać.
– A my??!! wykrzyknęła jednocześnie Kaktusińską z Eweliną.
– Wy macie siedzieć w samochodzie i nie wystawiać głowy.
– Ale tu jest zimno!!! Może chociaż wyjdziemy na dwór potupać…
– Siedźcie w samochodzie! To niebezpieczna misja!!
– Dobra, chodź Ewelina, panowie Rambo i Maggajwer nie potrzebują naszej pomocy.

Mijały kolejne minuty a panowie nie wracali. Nawet osobnik pozostawiony za kierownicą zaczynał się denerwować
– … no bo oni zawsze tak… Jak coś się dzieje, to ja zawsze albo pilnuje samochodu albo pilnuję im stolika. A przecież w zeszłym roku w Przerwaniach….
– Ty, co się tam dzieje?!!
– Wygląda na to, ze rekonesans wraca w nieco wystraszonym stanie…
– Zwijajmy się stąd!!!
– Co się stało??
– To jakaś farsa!!!
-????
– Podeszliśmy pod okno w piwnicy i ten cholerny pies nas wytropił. No i jeden Kark nas zaprowadził do salonu a tam siedzą we czterech, z komendantem po środku, żłopią colę i żrą pizzę. Komendant pisze coś w jakimś notatniku. Jak nas zobaczyli, to Rysiek kazał nam siadać, dał po szklance, nalał coli, kazał przynieść pizzę…
– … ale komendant się strasznie unerwił. Powiedział, że jak natychmiast się nie wyniesiemy, to A. obetnie rację żywnościową na kwaterce, B. nie obsadzi Ryśka w filmie.
– ??? Co???
– No bo wiecie, co oni tam robią?? Komendant pisze scenariusz filmu i całe to porwanie itd. To była jakaś plenerowa próba czy coś w tym stylu. A teraz siedzą i omawiają szczegóły. Komendantowi potrzebne są próbki autentycznych dialogów…
– Niewdzięcznik!! Tyle tyramy a nam nie zaproponował roli!!
– Generalnie teraz poszukuje laski do obsadzenia panienki Ryszarda i Rysiek chce jakąś anorektyczną blondynkę…
– Cooo???!!! Blondynkę? Anorektyczną?? Ja mu zaraz dam blondynkę… Ja mu zaraz pokażą, zdobywca Oskara od siedmiu boleści… Już ja go nauczę…
– Kaktusińska, gdzie leziesz? Nie będziemy tu na ciebie czekać…A zresztą, rób jak chcesz. Chłopaki, spadamy… Ewelina, a ty dokąd?
– Ja też chcę zagrać w filmie.

Chwilę po tym, jak panowie odjechali, Obie bohaterki zaczęły się dobijać do drzwi domu, w którym odbywało się spotkanie.
– Spławcie je!!! wrzasnął komendant.

15 minut później dziewczyny stały na przystanku i trzęsły się z zimna. Nie tak łatwo dostać się Wołomina do Otwocka porą lekko nocną.
– OK., oni z nami tak, to my im pokażemy. Dzwonimy do żony komendanta…

Po upływie godziny po filmowe zapędy komendanta zostały skutecznie ostudzone…

Ola Kasperska

Komendant kontra mafia cz 2

– No to mamy niezły pasztet…. – powiedziała Ewelina do Kaktusińskiej, jak tylko obie usiadły na miękkich fotelach w swojej ulubionej otwockiej knajpie.
– Co z tym zrobimy?
– Mnie się pytasz? Przecież twój facet życia porwał komendanta….
– Może wcale nie porwał?….
– To w takim razie gdzie on jest?
– Kurczę, nie wiem, ostatnio oglądaliśmy z Ryśkiem Poranek Kojota, może pojechali do zoo?
– Do zoo? Raczej nie, już zamknięte. Zresztą, wcale nie tak łatwo wrzucić kogokolwiek do zagrody niedźwiedzi czy innych zwierząt. Zresztą komendant do słabeuszy nie należy i z misiem sobie dałby radę….
– Ewelina. Czy kiedykolwiek siłowałaś się z niedźwiedziem? Bo ja nawet żadnego z bliska nie widziałam ale sądząc po tym, co pokazywali na Animal Planet, te bestie mają niewiele wspólnego z pluszowymi misiami….
– To po co się robi dzieciom pranie mózgu kupując pluszowe misie?!
– To Roosvelt wymyślił…. No, nie wymyślił, tylko stworzył modę…
– Teraz mówi się trend a nie moda….
– Nie ważne!!! Chryste, my tu gadamy o pluszowych misiach a tam pewnie jakaś bestia pożera komendanta!
– Mówiłam ci, zoo już zamknięte…
– To co robimy?
– Jedziemy do kona na Wimbledon?
– ???
– Oj daj spokój, przecież już nie raz zdawało ci się, ze Rysio jest zamieszany w międzynarodowy terroryzm a potem się okazywało, że nic się nie stało.
– Ale coś mi mówi, że tym razem to poważniejsze. Przecież same widziałyśmy.
– Dobra, dzwonimy do komendanta….

Ale komórka komendanta nadal pozostawała głucha a Rysio nadal upierał się przy wizycie u kumpla.

– Ty, a tak w zasadzie, to co nasz komendant robił w tych krzakach? Po co on łaził za Ryśkiem?
– Dobre pytanie… Pewnie znowu mu się wydaje, że jest Sherlock Holmes i postawił sobie za punkt honoru zwalczenie przestępczości w mieście…
– Może ma jakieś zapiski? Dokumenty? Materiały?
– Tak, pewnie jeszcze książkę pracy i plan biwaku. Obudź się! Przecież ten człowiek ma awersję do porządkowania czegokolwiek. A poza tym – to tajna misja.
– Wiesz co? Skoro to tajna misja, to jeśli tylko ma jakieś papiery, to będą w hufcu.
– Racja. Tam nic nikogo nie zdziwi.

Dziewczęta, uradowane swoją przenikliwością, udały się do hufca. Po sforsowaniu wewnętrznego zamka, niezwłocznie dopadły biurka. Niestety, zawartość była mało interesująca – kilka zaginionych planów obozu, „Nauka pisania scenariuszy w weekend” z osobistą pieczątka komendanta książeczka KP drużyny nie istniejącej od pięciu lat i tubka plakatówki, najwyraźniej nieszczelna, po wszystkie wymienione przedmioty były lekko utaplane w żółtej farbie.

– Nic tu nie ma… Może odwiedzimy tego kumpla Ryśka?
– Po co?
– Musimy znaleźć jego samochód. Jeśli faktycznie porwał komendanta, to on powinien nadal być w bagażniku. Przecież nie odwiedza się kumpli ze związanym zakładnikiem pod pachą…. – wymyśliła nagle Kaktusińska
– Nie wiem, nie znam się na zwyczajach bandziorów.
– Co nam szkodzi? I tak nie mamy nic innego do roboty. A poza tym – to w sumie ciekawe. Jak u Chmielewskiej!!
– W sumie masz rację. Odrobina przygody nie zaszkodzi. W Ostateczności, zawsze możemy wezwać policję.
W tym momencie Kaktusińska posłała Ewelinie pełne pogardy spojżenie
– Policje? No co ty!!! Przecież Rysiek mnie zostawi jeśli wezwę na niego policję!!!

Ola Kasperska

Komendant kontra mafia cz 1

Odkąd nadeszła zima, Kaktusińska stała się dziwnie aktywna – przynajmniej raz w tygodniu chodziła na basen, siłownię, solarium i raz na jakiś czas na łyżwy. Wszystkich, którzy choć odrobinę znają naszą bohaterkę, z pewnością są niezwykle zdziwieni taką nagłą zmianą jej nastawienia do życia… No cóż, jak widać ludzie się czasem zmieniają i czasem na lepsze.

Tego dnia Kaktusińska nieco wcześniej skończyła zajęcia na siłowni bo miała w planie nadrobić zaległości w dziedzinie nauki języka szwedzkiego, na który zapisała się w tym roku. Ponieważ bardzo dbała o swoją kondycję, postanowiła odbyć uroczy, 5 kilometrowy spacer z siłowni do domu zamiast gnuśnieć w autobusie. Ledwo zdążyła wyruszyć, kiedy nagle minęło ją rozpędzone BMW Ryszarda. „Gdzie ten wariat tak pędzi?” Pomyślała zaintrygowana. Ale natychmiast porzuciła tę myśl – przecież tak bardzo sobie z Rysiem ufali!!! Wzięła kilka głębokich wdechów i natychmiast odzyskała równowagę wewnętrzną.

Ledwo jednak zakończyła wykonywanie zalecanych przez podręcznik „Joga dla początkujących” ćwiczeń, gdy minęło ją Alfa Romeo Przecinaka. Tym też się nie przejęła ale gdy zza rogu ulicy wyskoczyła prowadzona pewną ręką Xsara komendanta hufca… po prostu nie wytrzymała! Nie była to jednak oznaka słabości tylko wybitnych postępów w rozwoju osobowości – przecież należy być ciekawym świata i otwartym na wszelkie nowości. Dlatego, bynajmniej nie z pustej ciekawości, postanowiła dokładnie badać tę sprawę. Ale jak tu gonić samochód, a nawet trzy, na piechotę?! Ale Kaktusińska nie od tego miała głowę, komórkę i przyjaciół, żeby nie mogła dać sobie rady z tak drobnym problemem! Wystarczył jeden telefon i po pięciu minutach siedziała w samochodzie Eweliny. Ponieważ obie dziewczęta były na bieżąco po ponownej analizie wiekopomnego dzieła kinematografii amerykańskiej pt. „Szybcy i wściekli”, pościg za Ryszardem, Przecinakiem i komendantem dostarczył im niespotykanej przyjemności.

Po 15 minutach szaleńczej jazdy ulicami Otwocka i Józefowi, dotarli nad rzekę Świder. Kaktusinska z Eweliną zdecydowały się zaparkować samochód w zakrzaczeniu a resztę misji wywiadowczej odbyć na piechotę. Warto tu dodać, że Ewelina również od jakiegoś czasu oddawała się rozrywkom na basenie, siłowni itd… Jednak nie o zaletach fizycznych obu dziewcząt mamy tu mówić…. Oto na polanie nad rzeką, w świetle księżyca samochodu niewyraźnie rysowały się sylwetki pięciu facetów. Wprawne oko Kaktusińskiej, doświadczonej obserwatorki, bezbłędnie wyłowiło Ryszrda i chyba Przecinaka. Tego drugiego nie była już tka pewna, bo odkąd ostatni raz wypatrywała kogoś z krzaków w środku nocy minęło troche czasu, mniej więcej tyle, ile od momentu, gdy zaczęła jeździć na obozy jako kadra. Przydatność Eweliny w tym momencie była analogiczna.
– Widzisz coś?
– Nie, mam za słabe szkła… Czy tu musi być tak potwornie ciemno? Ugh… Chyba w coś weszłam…
– To tylko błoto, mam nadzieję, bo też w czymś stoję…
– Ćśśśś, bo nas usłyszą…
– No co ty, są zbyt zajęci!
– A tak w zasadzie, to co oni tam robią?
– Nie widzę zbyt dobrze… Tak jakby coś wyjmowali z bagażnika… Czekaj, ten jeden ma chyba łopatę w ręku…
– Gdzie jest komendant? Żebyśmy tylko na niego nie wlazły bo… a w zasadzie nic nam nie zrobi…

Ledwo Kaktusińska wypowiedziała te słowa dał się słyszeć jakiś trzask, łupnięcie o ziemię czegoś ciężkiego, jakby ktoś się przewrócił i kilka słów o których czynne użycie nigdy by nie posądziły komendanta.
– On chyba tez dawno nie stał na warcie ani nie podchodził żadnego obozu…
– Czekaj, co on wyprawia? On ma aparat! Przecież flesz będzie widać! Wiejemy!

[klik, klik, klik] [odgłosy zamieszania]

Kiedy dziewczyny, bynajmniej nie zdyszane, dopadły do samochodu, Ryszard i spółka z piskiem opon wpadli na ulicę.
– Ty, jak myślisz? Dopadli komendanta?
– A skąd ja mam wiedzieć, to twój facet… Wiesz co? Załatwmy to sposobem. J dzwonie do komendant i podpuszczę go, ze chcę mu zapłacić składki więc jeśli nic mu nie jest i aktualnie nie siedzi ani w kufrze samochodu ani w wykopanym przez nich dole, powinien się chętnie ze mną spotka a ty dzwoń to Ryśka i też coś mu ściemnij, np. że możesz wpaść do niego.
– dobra, dzwonimy…
Po chwili:
– I jak?
– Chyba mamy problem. Komendant powiedział, że właśnie jedzie do chorągwi coś załatwić. A co z Ryszardem?
– Powiedział, że jest teraz u Lola.
– To akurat może być prawda…
– Ale Lolo mieszka w Wołominie! Przecież się nie teleportował!
– Trzeba rozpocząć akcję ratunkową.

Ola Kasperska

Kaktusińska w USA

Kaktusińska spojrzała na zegarek i ziewnęła. Spojrzała ponownie i już nie ziewnęła tylko zapadła w słodki sen. Tłumaczyła sobie, że co jak co, ale na przyzwoitym lotnisku, naszpikowanym kamerami chyba nikt nie połasi się na jej zniszczoną torebkę której wygląd zniechęcał każdego potencjalnego złodzieja.

Zresztą – na ławce obok spał facet z laptopem pod głową i jakoś nikt się go nie czepiał. Bo Kaktusińska nie znosiła lotnisk. Może nie miała zbyt imponującego doświadczenia w dziedzinie latania samolotami, ale wszystkie 7 jakie widziała wyglądały i denerwowały ją tak samo swoją bezosobowością.

Po upływie romantycznych dwóch godzin coś naszą bohaterkę obudziło. Spojrzała na zegarek – do odlotu jej samolotu pozostawało 15 minut i na ile Kaktusińska znała się na samolotach, to powinien otaczać ją tłum ludzi a tymczasem koło jej bramki było kompletnie pusto. „Coś tu jest nie tak” – pomyślała zaniepokojona i postanowiła udać się do jakiegoś źródła informacji. Na jej nieszczęście, w pobliżu nie było przedstawiciela żadnej linii lotniczej ani w ogóle nikogo, kto mógł wyglądać na poinformowanego. Już miała zacząć wrzeszczeć (wtedy może pojawiłby się ochrona) kiedy pojawiła się jakaś pani w uniformie. Kaktusińska w swoim perfekcyjnym angielskim zadała jej bardzo konkretne pytanie: gdzie jest samolot do Monachium i wszyscy pasażerowie. Ponieważ pani zrobiła dziwną minę która zmieniła się w nieco spłoszoną, kiedy nasza bohaterka pokazała jej swój bilet. Okazało się bowiem, że czekała owszem, pod właściwą bramką tyle że na niewłaściwym terminalu… To, co nastąpiło później mogło predysponować Kaktusińską do uczestnictwa w olimpiadzie – jej sprint był wprost oszałamiający a technika omijania współpasażerów wprawiłby w zachwyt nawet narciarza alpejskiego.


Efekt był taki, że dopadła do właściwej bramki na 30 sekund przed jej zamknięciem. Tuż za nią dobiegli zdyszani ochroniarze, ale wytłumaczenie im, że jej bieg nie był związany z działalnością terrorystyczną tylko próbą dogonienia samolotu.

Chwilę (może nieco dłuższą) Katusińska wzbiła się w powietrze na pokładzie ogromnego samolotu. Spojrzała ostatni raz na światła Nowego Jorku i zanuciła w duchu „Żegnaj Ameryko”. Wreszcie, po długich trzech miesiącach, leciała do domu, do ukochanego Ryszarda i reszty mniej lub bardziej ukochanych osób… Wracała pełna nowych wrażeń i pomysłów, pełna energii do działania i silnie zdeterminowana do wcielania w życie swoich mniejszych i ciut większych planów. Miała więcej dystansu do samej siebie, swojej nadwagi (bo przywoziła sobie z tej całej Ameryki jakieś dodatkowe 5 kg nowego ciała na pamiątkę) oraz do faktu, że ktoś z marnym skutkiem usiłował jej poderwać Ryszarda, w błędnym zresztą mniemaniu, że pozostawiony samemu sobie Ryszard da się złapać na tanie sztuczki oraz symulację jej sposobu bycia. Otóż nie, Kaktusińska była jedna jedyna w swoim rodzaju i absolutnie niepowtarzalna i Rysio doskonale o tym wiedział.

– Witaj Rybeńko – wychrypiał stęskniony Ryszard na lotnisku Okęcie jakieś 11 godzin później. Następnie pochwycił ją w swoje muskularne ramiona i ruszyli do wyjścia, pod które prawie natychmiast podjechał z piskiem opon przecinak, niemal tratując przedstawicieli kambodżańskiego korpusu dyplomatycznego.

„To będzie niezwykły rok, zupełnie inny niż do tej pory, może bardziej męczący ale na pewno ciekawy. Będzie mądrzejsza, bardziej odpowiedzialna. I nie będzie się kłócić z bratem…” – postanawiała Kaktusińska w drodze do domu „…i za żadne skarby nie przyzna się nikomu do romasu z przewodnikiem po rezerwacie Indian…”

Ola Kasperska

Maki w sosnowym lesie

Kaktusińska wracała z obozu z mieszanymi uczuciami i ogólnym swędzeniem na całym ciele. Przez ostatnie 3 tygodnie była zdana tylko na siebie, a Ryszard tym razem nie mógł jej odwiedzić gdyż zatrzymały go w Otwocku „ważne interesy”.

Dzieciaki na obozie też nie dawały jej spokoju… a to oboźny znowu zgubił gwizdek, a to ktoś złapał kleszcza, a to ktoś złamał nogę,…. chwili spokoju nie miała.

Jakoś przetrwała te trzy tygodnie i teraz siedząc w autokarze myślała tylko o Ryszardzie i jak to będzie wspaniale, kiedy razem wyjadą do Tunezji. Miała tylko jeden problem po tylu tygodniach w puszczy wyglądała jak córka piekarza, a po kuchni Albinki znowu przytyła 3 kilo. W duszy powtarzała sobie tylko „On kocha mnie za to, jaka jestem, a nie za wygląd”. Ta autosugestia wpływała na nią bardzo kojąco, tak, że nawet jej ulubieniec obozu nie był w stanie wyprowadzić jej z tego błogostanu. W tym stanie prawie-nirwany dojechała do Otwocka.

A tam dopadł ją komendant…
-Kaktusińska ty masz ukończony kurs drużynowych? Kaktusińskiej zrobiło się lekko słabo i wymamrotała niepewne „nie”, które brzmiało raczej jak znak zapytania.
– No właśnie Kaktusińska, Ty zawsze na „nie”. No więc od 11 jedziesz na kurs. Pieniądze wpłacisz w hufcu. Bo jak nie pojedziesz i nie zdasz to nie będziesz mogła prowadzić drużyny. Już Cię zapisaliśmy. Cześć.
Kaktusińska czuła jak mdleje… jej wyjazd z ukochanym do Tunezji legł w gruzach… i jak ona mu to powie?
Musiała się bardzo szybko zastanowić, bo właśnie znajome BMW z piskiem opon wjechało na parking. Kaktusińska zobaczyła jak Ryszard kocimi ruchami wyskakuje z samochodu i tratując mamy witające swoje dzieci biegnie do niej krzycząc „Rybeńko! Rybeńko!” Rzucił się na nią i uściskał… potem szybko załadował lekko zszokowaną Kaktusińska do BMW i zawiózł do domu.

Następnego dnia Kaktusińską obudził telefon… kto do jasnej cholery dzwoni o 11.15 RANO jak ona wróciła dopiero co z obozu?? Zaspana spojrzała na wyświetlacz… dzwonił Ryszard. Odebrała. Była maksymalnie zaspana, więc po 15 minutowym monologu ukochanego zrozumiała tylko tyle, że jego interesy nadal się komplikują i w tym terminie nie mogą pojechać do Tunezji. Zrobiła smutna minę i ziewając powiedziała „To może za rok się uda…”. Ryszard był w siódmym niebie słysząc, jaką ma wyrozumiałą kobietę.
Kaktusińska wstała na obiad i zaczęła przygotowania do wyjazdu na kurs. Zaczęła od sprawdzenia w internecie gdzie jest te Gorzewo, do którego ma jechać…. no i była to pierwsza niespodzianka bo nic nie znalazła. Ale nie załamywała się….
Dzień wyjazdu nastał tak nagle jak i propozycja, aby tam w ogóle jechać.
Kaktusińska i reszta hufca Otwock okupowała tył autokaru…. było sympatycznie, bardzo swojsko i wesoło.

Po dwóch godzinach jazdy i półgodzinie błądzenia Kaktusińska i reszta kursantów przeszła przez bramę Stanicy Chorągwi Mazowieckiej w Gorzewie. Pierwsze wrażenia były nawet, nawet pozytywne, choć przewijał się motyw „W porównaniu z naszymi Przerwankami to badziewnie tu jest”.
Kaktusińska doznała kolejnego szoku podczas obiadu, który nie wyglądał zbyt apetycznie, a nad smakiem „grochówki z kiełbaską” nie będę się tutaj rozwodzić. Z lekką niestrawnością szła do obozu przez gigantyczne zapiaszczone boisko. Kurz unosił się wszędzie, czuła go na całym ciele… i jeszcze te palące słońce….
Po powrocie do obozu czekała na nią niespodzianka dowiedziała się, że do godziny 18.00 mają czas wolny. Tutaj nasza bohaterka doznała kolejnego szoku, gdyż nigdy nie miała pięciogodzinnego OLB. Legła więc bezwładnie na kanadyjce zastanawiając się czy przez 5 godzin nie zanudzi się na śmierć, ale z odsieczą przyszły jej dziewczyny z namiotu. Po krótkiej naradzie stwierdziły, ze pójdą opalać się na plaże… gdziekolwiek ona jest.
„Gdziekolwiek” znajdowało się bliżej niż się spodziewały. Ulokowały się więc na dobrze nasłonecznionym fragmencie mola i odsłoniły wszystko co tylko było można. Na plaży Kaktusińska rozmyślała o swoim związku z Ryszardem i jakie to szczęcie ich spotkało że znowu są razem.

W takim błogostanie przeleżała na plaży do 18.00, poczym poszły z dziewczynami na kolacje. Kolacja znowu wyglądała niezbyt zachęcająco, ale Kaktusińska z koleżankami z hufca pocieszały się że przynajmniej schudną po Przerwankach.
Kiedy wróciły do namiotu okazało się że mają jeszcze cztery nowe dziewczyny do zakwaterowania dwie na kurs starszoharcerski i dwie na zuchowy. Jako ze panienki okazały się wporzo, to dziewczyny przegadały całą noc… nie tylko o obozach.

Rano Kaktusińska jako jedyna wstała na prośbę druha oboźnego, bo taki był smutny, że pozostałe dziewczyny go olały, więc Kaktusińska postanowiła uratować honor ich namiotu. Zaprawa, jak zaprawa… wszyscy udają że ćwiczą.

Po śniadaniu zaczęto przydzielać Kursantów do odpowiednich kursów. O jakież było zdziwienie Kaktusińskiej, gdy dowiedziała się że na 71 uczestników tylko 5 osób chce wsiąść udział w kursie dla drużynowych wędrowniczych… w tym ona i jej dwie koleżanki z otwockiego hufca.

Zajęcia miały zacząć się po śniadaniu, ale osoba odpowiedzialna za ich kurs nie dojechała, ponieważ dostała pracę… a komendantka za bardzo nie wie co z ich piątką zrobić, bo nie czuje się kompetentna do załatwienia tej sprawy…

No więc Kaktusińska zaczęła się lekko denerwować sytuacją jaka panowała w obozie. Ale postanowiła, że nie będzie od razu psioczyć tylko poczeka na rozwój sytuacji, zwłaszcza, że dh komendantka zaproponowała im alternatywne zajęcia z druhem oboźnym.

Dziewczyny miały już za sobą pierwsze spotkanie z druhem podczas budowania zeriby, którą musiały podwyższać do 1,5 m., bo wszystko na MAKACH ma być „największe i najlepsze”, więc mniej więcej wiedziały, czego się spodziewać. I nie pomyliły się zbytnio zajęcia były naj… – najdłuższe i najnudniejsze, ponieważ oboźny zaserwował im trzygodzinne smażenie się na plaży, a sam popłyną gdzieś kajakiem.

U Kaktusińskiej i koleżanek było widać pierwsze oznaki zbierania się dużych ilości zjadliwej żółci na żołądku, gdyż namiętnie szeptały między sobą, a co cenniejszymi uwagami na temat przebiegu kursu dzieliły się mimochodem z resztą kursowej gawiedzi smażącej się na piasku.

Po południu Kaktusińska i reszta wędrowników poszli upomnieć się o swoje zajęcia…. tym razem dh. Komendantka przybrała pozycje oratorską streszczając sytuacje gospodarczą kraju i to jak trzeba szanować prace. A na koniec dodała, że nie czuje się kompetentna do załatwienia tej sprawy…

Tak więc wędrownicy pomaszerowali na zajęcia razem z kursem „Harcerzy Starszych” i tam wykonali… portret idealnego zastępowego.

Następnego dnia ich grupa znowu została dołączona do HS-ów. Żółć zalała ja już cała i powiedziała sobie „Dość tego. Oflagujemy się i będziemy protestować”. Jak pomyślała tak też zrobili…

Tym razem komendantka czuła się kompetentna do załatwienia tej sprawy i spytała się „O co wam chodzi?” Kaktusińska szybko i bez zbędnych sentymentów wyrzuciła swoje skargi i zażalenia, czym o mały włos nie doprowadziła komendantki do załamania nerwowego. Od tego dnia komendantka jakby bała się Kaktusińskiej i wędrowników…

Nazajutrz czekała wędrowników niespodzianka. Po trzech dniach kursu w końcu będą mieli swoje pierwsze zajęcia. Byli w siódmym niebie, a jak zajęcia się zaczęły ich dusze przeniosły się jeszcze wyżej. Zajęcia, chociaż prowadziła je osoba „z łapanki” były SUPER. Słuchali o budowaniu grupy, budowali wieże z papieru, a potem wyczyn – stawiali na niej menażkę z wodą i o dziwo ustała całe 10 sekund.
Na ustach Kaktusińskiej zaczął pojawiać się uśmiech, najpierw nieśmiało, ale potem już nie schodził z jej ślicznej facjaty. Bo i powody do uśmiechu się mnożyły…
Następnego dnia Kaktusińska poznała kolejne dwie zakręcone wędrowniczki, które miały mieć z nimi zajęcia przez najbliższe kilka dni Kasie i Kinie… oraz Tofika prześlicznej urody szczeniaka Kasi, który był bardzo wykształconym psem bo zaliczył w tym roku już SAS, a teraz kurs drużynowych…
Dziewczyny nakładły Kaktusińskiej i jej ekipie rożnych ciekawych i jeszcze bardziej ciekawych rzeczy do głowy. Kinia zagrała w Va Banque, Kaśka rozwijała ich zdolności manualne i matematyczne na zajęciach z finansów, gdzie Kaktusińska po raz pierwszy zrobiła swój własny rachunek za przejazd liniami PKP. I przez jej książkę finansowa po raz pierwszy przewinęła się kosmiczna suma 2703 zł. Kaktusińska myślała tylko „gdybyśmy my mieli tyle kasy….” i snuła tutaj wielkie marzenia o wizji WIELKICH zakupów w Ka-De-Ha.

Te dni minęły Kaktusińskiej tak szybko, ze nawet nie zauważyła jak musiał się pożegnać z dziewczynami, ale pożegnanie było połączone z powitaniem, bo przyjechał do nich tym razem… mężczyzna…o jakże wdzięcznym imieniu Rafał, ale wolał żeby do niego mówić s00hy (tak to TEN).
Tempo zajęć s00hego było trochę wolniejsze, ale wymagało połączenia wszystkich niteczek w naszym mózgu. Zwłaszcza gra w Tri-Bonda, gdzie pojawiały się pytania w stylu: Co mają wspólnego: Ślimak, ambasador i służba zdrowia? Podczas gry Kaktusińska i Grzesiek wykazali, że jednak w koedukacji siła, gdyż to oni wygrali przed zespołem męskim i damskim.
Dzień z s00hym minął szybko, ale tez miał swój leniwy klimacik. A wieczorem… kolejny mężczyzna odwiedził Kaktusińską i koleżanki w NS-ie, i nie był to bynajmniej Ryszard, ale Adam.
Adam był świeżo upieczonym podharcmistrzem po Kursie Kadry Kształcącej, więc od razu wziął się ostro za kursantów i zaproponował wędrówkę do Gostynina. Ta propozycja była raczej podana w formie stwierdzenia, więc nazajutrz cała piątka z plecaczkami posłusznie stawiła się gotowa do drogi. A potem szli, i szli… i szli… aż doszli do Gostynina. Miasteczko nie zrobiło na Kaktusińskiej zbyt wielkiego wrażenia, ale miało coś czego nie posiada Otwock KINO. Dlatego wędrownicy postanowili skorzystać z tej instytucji, w tym celu zakupili bilety na jedyny dostępny film o jakże frywolnym tytule „Wirujący Sex 2” (Dirty Dancing 2). Zabawa była przednia, a Kaktusińska wyobrażała sobie jak wiruje z Ryszardem…

Wracając Kaktusińska uświadomiła sobie, że był to przedostatni dzień kursu i jutro nadejdzie czas, kiedy będzie musiał pożegnać się z ludźmi, z którymi bądź, co bądź się zżyła. I zrobiło się jej jakoś ciężko na serduszku. I chyba ten ciężar rzucił się jej na stopy, bo jak zdjęła buty to naliczyła cztery odciski.
Kiedy doszli do bazy zaczynało się ogniobranie, na którym jedna z kursantek złożyła także Przyrzeczenie Harcerskie nie posiadając munduru co głęboko zbulwersowało naszą bohaterkę. Tak, że nie mogła spać. Inni chyba byli równie wstrząśnięci tym doznaniem, gdyż nikt z wędrowników nie spał tej nocy, a i inni bezwładnie krążyli po placu apelowym. Kolegialnie postanowili więc że jakoś zaznaczą w Gorzewie swoją obecność. Zrobili kilka szalonych rzeczy, o których nie będę tu pisać, bo się wyda, że to ONI.
Następnego dnia Kaktusińska wsiadała do autokaru z mieszanymi uczuciami. Mimo, że na początku nie miała tu ochoty przyjechać to jednak ludzie, jakich tu spotkała dali jej niesamowitą motywację do pracy.

Po powrocie do Warszawy Kaktusińska wyściskała kogo się tylko dało i pojechała do domu, ale obiecała sobie, że wszystkie te plany i pomysły jakie zgromadziły się jej pod kopułką – zrealizuje.

Tym razem
Marysia Mikulska