Zjazd Nadzwyczajny Hufca Otwock

5 listopada 2005 roku instruktorzy naszego Hufca spotkali się na Zjeździe Nadzwyczajnym. Nadzwyczajna była nie tylko oprawa tej zbiórki, ale też powody, dla których się na niej zebrali. Pierwsza część Zjazdu dotyczyła oceny obecnych władz Hufca, a druga dyskusji nad Bohaterem Hufca. Jedna z nich wzbudziła gorącą dyskusję…

Nasz zjazd był jednym z wielu, jakie w tym czasie odbywają się w całej Polsce. Aczkolwiek nie wszystkie odbywały się w tak harcerskiej oprawie i w tak gościnnych progach Klubu Osiedlowego „Perła”). Reguluje to  ordynacja wyborcza ZHP, która przewiduje ocenę władz hufca w połowie trwania kadencji.

Dla tych, którzy naszego Hufca nie znają zapewne zaskoczeniem będzie to, że ta część zjazdu nie wzbudziła zastrzeżeń ani większych emocji.
W trakcie zjazdu częściowo zmieniony został skład osobowy komendy oraz komisji rewizyjnej. Zmiany nie wynikały jednak z braku zaufania do tych osób, tylko z rezygnacji z pełnienie tych funkcji. Niestety, t.zw. „proza życia” nie wszystkim pozwala na tak intensywną społeczną pracę. O tym jak ona jest absorbująca wiedzą najlepiej Ci, którzy je pełnili…

Po tej części przystąpiliśmy do części drugiej czyli do dyskusji o Bohaterze Hufca. I zrobiło się gorąco…
Wszyscy było zgodni, że dotychczasowy Bohater (1 Praski Pułk Piechoty, formacja Wojska Polskiego, która u boku Armii Czerwonej wyzwalała nasze tereny) spełnił już swoją rolę i w obecnych czasach nie jest najlepszym Bohaterem, jaki nasz Hufiec mógłby mieć. Żeby zbytnio nie zanudzać Czytelników powiem tylko tyle, że podnoszonym często argumentem za zmianą Bohatera było przypomnienie niepodległościowej tradycji Otwocka oraz to, że harcerzom dużo bliższe są np. Szare Szeregi, które na naszych terenach aktywnie działały w czasie okupacji niemieckiej. Zwracano uwagę na ich bardziej uniwersalny charakter oraz większą zgodność z harcerskimi tradycjami.
Wątpliwości wzbudzało jednak to, czy zmiana nie zaboli byłych żołnierzy 1PPP, którzy w czasie wojny oddali życie za wyzwalanie m.in. naszych terenów. Przypominano, że wielu z nich spoczywa na Otwockim cmentarzu.

Mamy w pamięci tragiczne często losy żołnierzy 1PPP (część z nich przeszła przez sowieckie łagry) oraz ich poświęcenie dla Ojczyzny. Trudno jednak przyjąć, że na dzisiejsze czasy jest to dobry wzór do naśladowania dla młodych harcerzy. A taki jest podstawowy cel istnienia patrona Hufca. Zapewne z tego właśnie wynika trudność pracy z tym patronem. Mając to wszystko na uwadze, po długiej dyskusji, zjazd zadecydował o zakończeniu pracy z dotychczasowym Bohaterem oraz zobowiązał władze Hufca do rozpoczęcia akcji, której efektem będzie zdobycie przez Hufiec nowego imienia.

Mirek Grodzki

Zbiórka Konstytucyjna Szczepu Józefów

W siedzibie Rady Miasta Józefów
29 listopada 2005 odbyła się zbiórka konstytucyjna Szczepu Józefów.


Celem zbiórki było podsumowanie dwuletniego okresu obowiązywania Konstytucji oraz pracy komendy szczepu. Jednym w ważniejszych momentów zbiórki był wybór komendanta Szczepu. Nie było niespodzianek i komendantką została wybrana ponownie pwd. Monika Rybitwa. Niespodzianką dla niektórych były zmiany w komendzie. Nowymi członkami zostali: Patrycja Zawłocka (zastępczyni), Ilona Falińska (zastępczyni), Dorota Lutyk oraz Kuba Borowy. Ze starego składu został Mirek Grodzki.


W czasie zbiórki członkowie Rady Szczepu wypełniali ciekawą ankietę na temat  swojego zaangażowania w pracę społeczną (również poza harcerstwem).


Po opracowaniu jej wyników przez komendę Szczepu zaprezentujemy (mam nadzieję)  ankietę na naszych łamach..
O ile wiem jest to pierwsza ankieta w naszym Hufcu obejmująca swoim zasięgiem spore w końcu grono naszych instruktorów.


Nowej Komendzie życzymy dalszych sukcesów w przenoszeniu Hufca Otwock do Józefowa. Żart.
Żartowniś

Jak Michaś przykazał

– czyli Święto Niepodległości inaczej.


Pewien polski piosenkarz śpiewał by pokazać swoją twarz. To właśnie zrobiliśmy 10-11.11.2005 r. w Sulejówku na Rajdzie Niepodległości o puchar Przewodniczącej Rady Miasta.


Przedstawiliśmy nasze „ja”, a wyszło nam to perfekcyjnie? Chwilę po dotarciu na punkt zakwaterowania rozegraliśmy mecz koszykówki z żołnierzami 1 warszawskiej brygady pancernej goszczącymi nas na terenie swojej jednostki i poligonu. Cóż, bez przekłamania można stwierdzić, że było nas wszędzie pełno, a tam gdzie przemknął huragan ludzi z naszego Hufca pozostawały uśmiech na twarzach. Z harcerzami młodszymi graliśmy w gwizdek, ciastka, tumci, itd. Starszych harcerzy jak i żołnierzy zaprosiliśmy do zabawy w słoneczko, słonia i jeszcze kilka innych.


Początkowo rajd zapowiadał się ciekawie. Ognisko dzięki nam nie umarło w konwulsjach (trudne słowo) i tak nabraliśmy chęci na zabawę. Przez to zaraziliśmy swoim optymizmem innych uczestników rajdu. Czas po ognisku jak i piątkowy poranek spędziliśmy na zabawie i sprzątaniu specjalnie dla nas wydzielonej sali (ale mamy chody, no nie??). Już po dotarciu do parku maszyn zapomnieliśmy o zmęczeniu gdy w nasze ręce wpadł CZOŁG!


Heh… wiadomo jednak, że dać dziecku zabawkę a od razu przestanie grymasić. Czołg czy haubica samobieżna okazały się idealnymi zabaweczkami dla dzieci takich jak my. Po tych miłych chwilach przyszła kolej na tor przeszkód. Niestety nie pozwolono nam przejść całego (ze względu na niekorzystne warunki pogodowe) jednak pojedyncze zadania chętni osobnicy wykonali, a jak nie trudno się domyślić takich wśród nas nie brakowało. Można by śmiało stwierdzić, że od tego momentu, aż do końca rajdu szczery uśmiech nam towarzyszył. Przed samym biegiem odbył się apel, na którym zaprezentowaliśmy nasze śliczne uśmiechy nr 5 i dostaliśmy magiczną brązową kopertę, która okazała się bardzo przydatna w dalszej części imprezy. Natomiast zadania były przeróżne, a zamykały się w kategoriach takich jak sprawność fizyczna, spostrzegawczość, ogniska, łączność, samarytanka, terenoznawstwo, historia.


Punktów było 10 i wszystkie wykonaliśmy w krótkim czasie, wielkim stylu oraz z nieopisaną radością i zapałem. Czas oczekiwania na przyjęcie nas na punkty pożytkowaliśmy na grze w… no oczywiście że w SŁONECZKO. Ale też na uganianiu się po okopach, makietach pojazdów opancerzonych i rzucaniu w siebie kulkami z farbą. C o do samych zadań… Tor przeszkód był średniej długości ale za to ciekawie wykonany. Pokonaliśmy go bardzo szybko (byliśmy ogólnie najmniej liczną grupą, bo 9 osobową ale to zadanie musieliśmy robić wszyscy gdzie inne drużyny wybierały 5 najszybszych członków) ale nie obeszło się bez otarć i siniaków. Znalezienie chust nie było trudniejsze od zabawy w chowanego ze średniej wielkości słoniem, tajka dostając się w ręce Małego dostała cudownego uzdrowienia, namiot postawiliśmy szybciej niż zdążyli zmierzyć nam czas, a samarytanka… cóż to dla nas, gdzie patrol liczył 3/4 BORM-owców. Ostatni punkt był na terenie remizy Straży Pożarnej. Tam oddaliśmy rysunek, mapę i wypełnioną krzyżówkę historyczną czyli zadania międzypunktowe. Dostaliśmy pyszną grochówkę, za którą pięknie podziękowaliśmy i bawiliśmy się znowu w słoneczko.


W ten oto sposób, siejąc nie tylko hałas i zniszczenie, ale też sympatie, i radość zdobywaliśmy kolejne punkty.
Podsumowanie rajdu wkomponowane zostało w oficjalny apel związany ze świętem 11 Listopada. Odbył się już po zmroku w okolicach Kopca Twórców II RP. Na apelu, ku naszemu ogromnemu zdziwieniu i wielkiej radości, otrzymaliśmy puchar. A miała to być tylko niewinna zabawa a zaowocowała nie tylko świetnymi wspomnieniami ale tez pucharem za I miejsce. Sam apel nie stronił od wykwintności. Były salwy honorowe, grupa reprezentacyjna 1WBP, konnica, wojskowa orkiestra dęta i najróżniejsi goście specjalni, pojawił się pierwszy marszałek RP we własnej osobie, wnuczka Piłsudzkiego i nasze Otwockie Bractwo Kurkowe. Jak zatem widać wyjazd był bardzo udany. Straty w ludziach oraz sprzęcie nie zostały odnotowane. Wzbogaciliśmy się o masę nowych przyjaciół, siniaku, puchar i miło spędzone chwile, pamiątkowe naszywki i… zaproszenie na przyszłoroczny rajd.


BTW:
Skład naszego patrolu liczył 9 osób, w tym:
Daria vel Gacek, Basia vel Basiek, Dorota vel Dori, Kuba vel Dyniak, Piotrek vel Jagód, Mateusz vel Sylas, Marysia vel Freya, Michał vel Mały, Patrycja vel Pati. Noc była naszym królestwem – masochistyczne zabawy do 4 nad ranem, nikt tam nie widział na nas przez minutkę zmęczenia, czy braku zapału. To nie istotne, że Jagód pomylił fabrykanta z filantropem, Daria zagadana zaczepiła plecami o beton a potem dostała kulką z farbą od Jagóda i Dyniaka, harcerze z Sulejówka są naprawdę mili on na prawdę sami oddawali nam jedzenie. Co z tego, że zawsze i wszędzie staraliśmy się robić dobre wrażenie uśmiechem nr. 5 oraz paradowaniem w mundurach, jeśli i tak ostatecznie kończyliśmy w kurtkach. Tak czy inaczej pokazaliśmy naszą żarłoczną, wiecznie uśmiechniętą, skora do zabawy twarz. Hasta la wista Sulejówek and see you next time!


Daria Kłos

Konferencja HGR

Jedną z najbardziej znanych jednostek naszego Hufca jest „Harcerska Grupa Ratownicza Otwock”. Podczas weekendu 10-13.11.2005, w ośrodku „Jędruś” w Michalinie HGR przygotowała warsztaty dla instruktorów Harcerskiej Szkoły Ratownictwa.

Warsztaty były połączone z konferencją  „Rola organizacji pozarządowych w zapewnieniu bezpieczeństwa publicznego w kraju”, która miała miejsce w Szkole Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie. Oto relacja jednej z organizatorek, Magdy Grygo:


Kiedy wracam pamięcią do tego weekendu…


Dzień I (czwartek 10.11)
– zakwaterowanie uczestników. Klasyczny bałagan, jak zwykle w takich sytuacjach, ale dzięki krótkofalówkom udało nam się ogarniać całość. Uczestnicy zjeżdżali się do późnej nocy. Za to przywieźli niezależnie od siebie 5 skrzynek jabłek, a jedna z grup grillowała pod „Jędrusiem”. Koniec końców każdy był odhaczony na liście, miał miejsce do spania, identyfikator i swój prywatny rozkład zajęć. Pełen sukces. Około 3 rano mogliśmy już spokojnie się zająć oznaczaniem poszczególnych sal warsztatowych.


Dzień II (piątek 11.11)
– warsztaty. Większości osób udało się w miarę bezboleśnie odnaleźć swoje sale warsztatowe. Zajęcia dotyczyły m.in. pozyskiwania środków, autoprezentacji, radzenia sobie z grupą i jeszcze kilku pokrewnych spraw, które ,mam nadzieję, w przyszłości zaowocują postrzeganiem instruktorów HSR jako profesjonalistów. Wieczorem uczestnicy wspominali kolejne SASy, a organizatorzy świetnie się bawili składając materiały na konferencję (niektórzy z podziwu godnym poświęceniem).


Dzień III (sobota 12.11)
– konferencja. Poszczególne sesje poświęcone były prezentacjom organizacji pozarządowych zajmujących się ratownictwem medycznym (m.in. TOPR, PCK, PZMOT, WOŚP) i ogólnym zagadnieniom dotyczącym systemu ratownictwa w Polsce. Może niewiele to wszystko miało wspólnego z tematem konferencji, ale mam wrażenie, że stało się pierwszym krokiem do integracji środowisk, wzajemnego poznawania się i wymiany doświadczeń na różnych polach. Być może pozwoli w przyszłości współpracować w sytuacjach kryzysowych. Bo w końcu chodzi o skuteczne, zorganizowane niesienie pomocy przedmedycznej, a nie o to aby każdy robił swoje ratownictwo w poczuciu, że robi to najlepiej. Nawiasem mówiąc, wiele osób spoza ZHP obecnych na konferencji było pod wrażeniem tego co dzieje się w HSR i poziomu, który reprezentujemy. Wieczorny bankiet z okazji 11. urodzin HSR w podziemiach Katedry Św Floriana trwał do 4. rano. Mimo dramatycznie niskiej ilości snu przez cały weekend, a może właśnie dzięki temu, zabawa była naprawdę niezła. Do końca wytrzymał nawet ksiądz, który pilnował czy jesteśmy grzeczni.


Dzień IV (niedziela 13.11)
– podsumowanie i wyjazd. Przedwyjazdowa dyskusja nt planów na przyszłość i problemów w HSR odsunęła na bok zaplanowaną rozmowę o ewentualnych poprawkach do doktryny HSR. Ale wszystko ma jakiś cel i myślę, że te godziny nie były zmarnowane. Uczestnicy wyjeżdżali do domów z poczuciem, że to był dobrze wykorzystany weekend, że ciągle się rozwijamy i idzie trochę zmian. Czas pokaże czy na lepsze, bo problemy są nieuniknione.


Podsumowując, mogę uznać imprezę za udaną. Opinie, które słyszeliśmy po konferencji wbijają nas trochę w dumę. Udało nam się utrzymać uczestników w przekonaniu, że panujemy nad sytuacją. I o to chodziło.Słyszeliśmy nawet głosy, że trudno będzie powtórzyć sukces organizacyjny.


Podziękowania dla Marka Sierpińskiego, Daniela Kwiatkowskiego, Tymka Adejumo, Dominika Komorowskiego , Jaśka Wojciechowskiego i Tomka Kuczyńskiego. Dzięki temu, że była nas taka garstka i nigdy wszyscy naraz, doszło do sytuacji, że każdy wykonywał swoją robotę bez szemrania. Wiadomo było, że na nikogo innego nie można tego zrzucić. Czasem trzeba było jedną ręką przytrzymać koronę, żeby nie spadła w trakcie nalewania zupy albo biegania z mopem, ale czego się nie zrobi dla HSR. Czuwaj!


Tyle od Magdy. Ja ze swojej strony muszę dodać, że HGR Otwock jest jedną z lepiej działających grup ratowniczych w ZHP. O ich działaniach zapewne jeszcze nie raz będziecie mogli przeczytać na łamach naszej gazety. Kuczyn, do Ciebie ta mowa.

ŁŃŻWŃ SŁOYCE

13 listopada 2005 odbyła się zbiórka „Quo Vadis” – Namiestnictwa Starszoharcerskiego naszego Hufca. Okoliczności zbiórki były trochę inne, niż poprzednich, więc niech żałują Ci, których tam zabrakło.


W związku z tym, że spora liczba osób ma czego żałować, to zbiórka przebiegłą nieco inaczej niż zakładał plan. Czego osoby, które nie musza żałować zapewnie nie żałują. A i piszący te słowa nie ma czego żałować. No, może tego, że tak szybko musieliśmy się wynosić z lodowiska, bo pan-który-wie-co robi zaczął jeździć po tafli lodu (wtedy już kałuży) lodówką.


Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i odbiliśmy sobie to przy konsumowaniu… zresztą nieważne czego. Nie ma co za dużo szczegółów zdradzać.


A, i dowiedziałem się, że nie można robić zdjęć wewnątrz tego-dużego-sklepu-którego-nazwy-nie-wynienie-bo-po-co-go-reklamować. Nie dowiedziałem się tylko dlaczego. Znaczy dlaczego nie można robić zdjęć, bo dlaczego nie będę reklamować to wiem.


PiszącyTeSłowa

Wyprawa na K2

Pierwszy porządnie zimowy piątkowy wieczór, a my pałętamy się wokół gmachu Sejmu i Senatu zaglądając w okna kończącym pracę urzędnikom. Po co to wszystko? Trzeba jakoś zabić nudę czekając na rozpoczęcie wyprawy…


Może zacznę od początku. Namówieni przez Karolinę Ś. postanowiliśmy wraz z Dorotką wziąć udział w organizowanych przez wspomnianą druhnę warsztatach wędrowniczych. Wreszcie nadszedł piątek 25.11.2005 – z mieszanymi uczuciami („Boże, kolejny zarwany łikend…”) spotkaliśmy się w Empiku i rozpoczęliśmy naszą 4 godzinną podróż na HOS „po drodze” minęliśmy wspomniany sejm, składnicę, spożywczaka „społem” i parę innych ciekawych miejsc. 16.30 – akurat czas na złapanie autobusu. Wysiadka pod Torwarem, chwila poszukiwań wraz ze świeżo poznaną koleżanką i wreszcie stanęliśmy przed odpowiednią bramą. Jeszcze tylko obowiązkowy zjazd z górki i zatopiliśmy się w ciepło, którym przywitał nas wspomniany ośrodek.


Chwila oczekiwania, załatwianie spraw formalnych, i startujemy: nasza wyprawa się rozpoczyna. Zakładamy nasz pierwszy obóz – poznajemy się. Wieczór upływa nam na zajęciach integracyjnych (troszkę za krótkich…) i poznawaniu idei wędrowania. Niby krótko, ale wszyscy padają. Krótkie podsumowanie dnia i do śpiworka.


Sobota zaczyna się wcześnie – szybkie śniadanie i startujemy z zajęciami… Ciężko psychicznie wytrzymać natłok informacji, ale pniemy się dalej. Zakładamy kolejne obozy. W między czasie nawet coś jemy?


Nawet się nie zorientowałem jak już budzono mnie w niedzielę rano. Formy pracy, zajęcia z konstytucji… Kolejna porcja przydatnej wiedzy. Końcowe podsumowanie i nagle okazuje się, że pierwsza część kursu za nami. W ręku trzymam teczkę pełną notatek, materiałów i na szybko zanotowanych zadań, nad którymi właśnie siedzę…


Zdobyta póki co wiedza na pewno się przyda. Troszkę tylko żal że nie były zrobione na naszym terenie tak by większa liczba wędrowników mogła wziąć w nich udział (wymagania były realnie nie do spełnienia przez większość – otwarte HO i pwd lub kurs drużynowych).


Kuba Borowy

Wyzwanie wodza

Po dniach nauk Rozbitkowie w samotności przygotowywali się do ostatecznego zadania: „Wyzwania Wodza”. Zima zdążyła okryć swym płaszczem całą wyspę, gdy oczekiwany całym sercem dzień wreszcie nadszedł…


Marźli czekając na moment gdy wszyscy stawią się naprzeciwko Chaty Wodza. Parę minut po 10 nie czekając na maruderów cała ekipa ruszyła prowadzona przez Starszyznę Wioski… Szli brnąc w śniegu, aż wreszcie ich oczom ukazała się polana – miejsce ich sprawdzianu.


Bez śladu strachu stawili czoła olbrzymiemu murowi – zespołowa praca pomogła im dostać się na drugą stronę bez żadnych strat w swych szeregach. Z przykładową wręcz finezją pogodzili miejscowe piękności kłócące się nad jabłkiem „dla tej naj- „ . Pomogli miejscowym scoutom w przygotowaniu zbiórki z okazji Dnia Banana oraz w trudnym wyborze sprawności.


Dzięki nim na twarzy generała Oddziałów Obrony Wybrzeży zawitał znów uśmiech – nareszcie zobaczył wzorowo wykonaną musztrę, której tak dawno nie widział w swym 3 osobowym oddziale. Co więcej  dzięki nim Wielki Szaman przypomniał sobie starożytne inkantacje. Jednym słowem pokazali swoją klasę.


Gdy wrócili czekała ich jeszcze jedna niespodzianka – swe podwoje otworzył dla nich Wioskowy Uniwersytet. Po ogrzaniu i wypiciu czegoś ciepłego rozbitkowie wysłuchali wykładu Wodza o strukturze zamorskiej organizacji ZHP.


Czy potwierdzili swe umiejętności i wiedzę?? Czy wreszcie uda im się opuścić wyspę?? Tego wszystkiego dowiecie się już 12.12 o godz. … w józefowskim MOK-u. Jako że wszystkich was zapraszamy na uroczysty kominek na którym wręczone zostaną dyplomy i patenty poświadczające uczestnictwo i ukończenie wyspiarskiego szkolenia.


Kuba Borowy

SOYADABA

Na Soyadę zbierało się już od co najmniej dwóch miesięcy. W zasadzie była naturalną konsekwencją rozwoju Otwockiej Grupy Rowerowej. Wspólne wycieczki weekendowe i przejażdżki w środku tygodnia są oczywiście szalenie miłe, ale nie ma to jak porządna rywalizacja.


Nazwa bynajmniej nie jest przypadkowa. Od czasu wspólnej wycieczki do Kozienic, kiedy to poznaliśmy gusta kulinarne Rysia (na marginesie – ma na imię Michał o czym dowiaduje się z niejakim zdumieniem, ale takich niespodzianek wśród OGR jest bez liku) odtąd zwanego Sojowym, soja odmieniana w najróżniejszych przypadkach, jest najczęściej używanym słowem wśród OGR. Na określenie wszystkiego! Może nawet wyprze popularne, choć cieszące się całkowicie niezasłużona popularnością słowo zaje…. ?
Trzon grupy pochodzi z Otwocka, a każdy szanujący się biker, nawet ten niedzielny, przeczesał już dokładnie lasy wokół bunkrów i torfów. Zaszła więc potrzeba znalezienia nowego terenu do eksploracji. Pomysł na Gliniankę wyszedł od Rysia, który jest tam kimś w rodzaju rezydenta
 i szarej eminencji. 😉
Na jakimś ze spotkań rzucił mimochodem propozycje zorganizowania zawodów na orientację w swojej okolicy. Pomysł od razy przypadł wszystkim do gustu i jedyne wątpliwości wzbudził fakt, że Rysio obiecał zająć się wszystkim sam i nawet nie potrzebował nikogo do pomocy. Patrząc na jego bynajmniej nie gladiatorską posturę, można by się obawiać, czy temu podoła. Jednak znając jego niebywały entuzjazm, którym mógłby obdzielić co najmniej połowę OGR, ujawniający się niemal na każdej hopce i potwierdzony bezapelacyjnie imponującą postawą w zawodach XC, o organizację można było być spokojnym. Tym bardzie, że Rysio na wszystkie pytania odpowiadał
z wrodzoną sobie skromnością „spoko” i „daje radę’.
Trzeba przyznać, że z zawodów na zawody, organizacja staje się coraz bardziej profesjonalna. Tym razem nie zabrakło reklamy w postaci ulotek, plakatów i całej akcji reklamowej podczas Masy Krytycznej, czy innych imprezach. Pierwsze efekty można było już zauważyć na zbiórce w parku przed zawodami, bo zjawiło się kilkanaście osób w tym kilka zupełnie nowych.
Mały peletonik szybko dotarł na miejsce startu w Gliniance i tu czekała kolejna niespodzianka: na boisku szkolnym oczekiwała już co najmniej równie liczna grupa zawodników, a kiedy zaczęły podjeżdżać samochody
z rowerami na dachu – powiało wielkim profesjonalnym światem bikerów! 😉
Zanim opowiem o swoim udziale, parę refleksji przedstartowych. Już dawno wywietrzały mi z głowy myśli o rywalizacji o pierwsze miejsca w zawodach. Po ostatniej kompromitacji natury intelektualnej w Alleykacie II [pisaliśmy o tym w czerwcowym numerze – o II Alleycat’cie, nie o porażce Leo], moim jedynym celem było dojechanie do mety w miarę znośnym czasie i zaliczenie choć kilku punktów. Założyłem plan minimum gdyż od jakiegoś czasu jestem zupełnie bez formy, tej fizycznej i już nawet trudno nazwać mnie jeźdźcem bez głowy, bo generalnie poruszam się w zwolnionym tempie, a ten jedyny etap Transcarpatii [relacja na www.otwock.org.pl] w którym wziąłem udział mocno nadszarpnął moją psychikę i nadwątlił siły. Nie bez wpływu na ostateczna postawę pozostał fakt, że rano podczas pakowania zrezygnowałem z zabrania kolorowej mapy terenów wyścigu przyjmując założenie, że muszę się oprzeć na tym, co dostane od organizatora. Cóż, nigdy nie byłem dobrym nawigatorem, generalnie nie zaginąłem jeszcze w akcji, ale błędy zawsze kosztują mnie kupę dodatkowych kilometrów i stratę dobrego miejsca. Tym razem czarno biały świat wokół Glinianki był dla mnie czarną magią. Co z tego np. że przegoniłem na dojeździe do pierwszego PK bikerów z Góry Kalwarii, gdy nie skręciłem we właściwą drogę błąkając się w okolicy punktu i tracąc czas oraz energię. Potem było już tylko gorzej, każdy punkt był chybiony i okupiony kilometrami błądzenia.


Prawdziwa porażkę poniosłem w okolicach PK 15. Usiłowałem z PK 1 [w okolicach Malcanowa] przedrzeć się do PK 15 w okolicy miejscowości Górki
i wylądowałem na autentycznych górkach tyle, że
w środku lasu i po kolana w piachu. Kiedy tak brnąłem
w koleinach, jadąc drogą do nikąd, pełen autodestrukcyjnych myśli, olśniło mnie, że przecież
w gruncie rzeczy dobrze się bawię. Jest piękny, październikowy, słoneczny dzień, gdzieś w pobliżu mnie kręci się kupa lekko postrzelonych rowerzystów i nawet jeśli wyjadę z tego lasu w okolicy Garwolina to i tak wkrótce spotkam się z nimi na wspólnym ognisku i będzie dobra zabawa – nawet moim kosztem, bo moje nawigatorskie pomysły stały się kanwą żartów i mogą już rywalizować z soją Rysia.
Od chwili uświadomienia sobie tego faktu jechało mi się znacznie radośniej, a kiedy na jednym z PK okazało się, że mam zbieżne plany z Robertem (naszym gościem
z Tarchomina) i możemy jechać we dwójkę poczułem się znacznie pewniej choć obaj… dalej błądziliśmy. Niestety nie udało się nam zaliczyć dwóch ostatnich PK, których jemu brakowało do kompletu. W każdym razie metę osiągnąłem pogodzony z wynikiem i głodny jak wilk.
Obiecana przez Rysia sojowa wyżerka okazała się takim samym hitem, jak i cała impreza. Dwie miski wege-przysmaków postawiło mnie na nogi – choć popite litrem wody mineralnej sprawiły, że ledwo dowlokłem się
z powrotem do domu – dużo później, bo ognisko
i niewątpliwie jeden z najbardziej udanych wieczorów w tym roku mocno się przeciągnęły. Zresztą wcale mnie to nie dziwi. To co mi się najbardziej podoba w OGR to atmosfera w grupie. Na trasie rywalizujemy ze sobą ostro
i choć się o tym głośno nie mówi jest presja wyniku
i zajętego miejsca, sam jej zresztą ulegam. Sądzę jednak, że nikomu to nie przesłania przyjemności wspólnego spędzania czasu. Wydaje mi się, że każdy znalazł swoje miejsce w grupie i jest zauważany. Począwszy od najmłodszego Huntera, a skończywszy na mnie.
Najlepszym przykładem niech będzie Matildae, która podczas zawodów nad Mienią ukradkiem podróżowała drugą stroną rzeki i nie dała się skusić na towarzystwo,
 a dziś jest autentyczną liderką grupy, wyrasta nam na nowego cyborga. 😉
A propos cyborgów to Brothers [Edi i Czarek], zwycięzcy Soyady oraz większości naszych zawodów, potrafią zamieszać nawet wśród zawodowców i muszę przyznać, że jestem pełen podziwu dla ich osiągnięć! Ciekawe czego dokonają na Harpie [tj. Harpaganie], lecz coś czuję, że będę dumny mogąc się pochwalić przynależnością do tej samej Grupy Rowerowej!
Reasumując! Było SOYOWO! I niech ten wyraz oznacza odtąd doskonale, wzorowo, wręcz perfekcyjnie! Jeszcze raz Rysiu dzięki i wielki RESPECT!
Ps. Żebyście tylko nie myśleli, że piszę tak, bo Rysio dwa razy załatwił mi hak do przerzutki, czy przywiózł mi go całkowicie bezinteresownie do domu. 🙂 Bo Rysio i nie tylko Rysio w grupie OGR taki jest i tyle. 🙂


Pozdro, Leo

Na Azytut!

W piątek 28 października 2005 roku rozpoczął się kurs drużynowych i przybocznych „AZYMUT”.  Trzydziestoosobowa grupa śmiałków podjęła się niełatwej wyprawy z Równika na Biegun Północny.


Nie każdy może zdobyć Biegun, nie każdy pała tak dużym zapałem i ma tyle chęci, a także możliwości, aby go osiągnąć. Trzeba się dobrze przygotować, co wymaga od uczestników dużego zaangażowania .. Nie ten będzie zwycięzcą, co przetrwa.. ale ten, który przed wszystkim zdobędzie odpowiednią wiedzę i umiejętności


Odbyliśmy już pierwszą podróż, pierwsze kilka dni, które zbliżyły nas do celu. Przed nami takich wypraw jeszcze kilka.. Jednak już dziś wiemy, co to jest wspólnota hufca, na czym oparta jest cała nasza praca w gromadach, drużynach  harcerski system wychowawczy, rozumiemy, że każdy ma swoja „czapkę”, która przeszkadza w codziennych działaniach, która jest niezrozumiała dla otoczenia. Nauczyliśmy się również, jak od samego początku uczyć nasze zuchy oraz harcerzy tolerancji dla „czapek”, tych które noszą inni otaczający nas ludzie.
Przez całą wyprawę pomaga wyznaczony przez nas azymut  Prawo Harcerskie, a także azymut wyznaczony przez każdego indywidualnie.


Mamy nadzieję, że 30 grudnia osiągniemy nasz cel – Biegun Północny, czego z całego serca życzymy zarówno Wam jak i sobie.
Kadra kursu

Mamy 5 lat!!

Dokładnie 20 września 2000 roku w szkole podstawowej nr 1 w Józefowie odbyła się pierwsza zbiórka naszej gromady. Wtedy na pierwszą zbiórkę i na nasz pierwszy wyjazd na Start Harcerski do Starej Wsi przyszła 15 fantastycznych, małych rozrabiaków.


Przestraszone, ale zaciekawione maluchy wpatrywały się w nasze mundury. Szybko poczuły magię obrzędów i tajemnic gromady, ze zbiórki na zbiórkę przychodziło ich coraz więcej, nasza gromada rozpoczęła swoją działalność pełną parą. W grudniu na uroczystej wigilii z rodzicami i zaprzyjaźnionymi harcerzami i instruktorami komendant hufca przyznał nam numer 3 oraz nazwę „Zawiszątka”, i tak właśnie trwamy aż do tej pory. Przez te pięć lat zmieniło się wiele w naszej gromadzie, pojawiały się nowe zuchy, zdobywaliśmy nowe sprawności, zuchy starsze przekazywane były do drużyny harcerskiej, a co najważniejsze pojawiły się nowe przyboczne, które maja wiele ciekawych pomysłów i zapału do pracy.


Zbiórka urodzinowa odbyła się w naszej szkole, przyszli rodzice zuchów i zaproszeni goście. Mimo, że pogoda nam nie sprzyjała zabawa była świetna, a urodzinowy tort pyszny. Mam nadzieję, ze pomyślane życzenia się spełnią i za następne pięć lat obchodzić będziemy 10 urodziny w jeszcze większym gronie i może nie będzie padać deszcz.


Sylwia Żabicka