Lilijka 160 – zaproszenie

Czuwaj!

Już po raz szósty organizatorzy Rajdu na Orientację „Lilijka 160” mają przyjemność zaprosić Was na tę imprezę, a już po raz czwarty tymi organizatorami są przedstawiciele dwóch warszawskich hufców: 160 Warszawski Zastęp Harcerzy Starszych „Twierdza” z Hufca Warszawa Praga – Południe (wszystkie pięć imprez) i Krąg Instruktorski przy Szczepie 77 Warszawskich Drużyn Harcerskich i Zuchowych „Dewajtis” z Hufca Warszawa – Żoliborz.

Również po raz szósty zastanawiamy się, dlaczego poprzednie razy niczego nas nie nauczyły i znów wyjmujemy sobie z życiorysu trzy miesiące po to, aby przygotować krótką, trwającą jeden weekend imprezę…
Przygotowania rozpoczęły się już w listopadzie. Pierwszy mój mail wysłany do osób mogących wziąć udział w organizacji rajdu przepełniony był nadzieją, że nic z tego nie wyjdzie… Oto jego fragment:


„i ja nie będę cierpieć z tego powodu, że przez cztery miesiące będę mogła zająć się czasem czymś innym, niż ślęczenie nad mapą, denerwowanie się, ganianie po lesie, denerwowanie się, wydzwanianie w milion miejsc, denerwowanie się, kombinowanie pieniędzy i denerwowanie się 🙂 Zrezygnuję nawet z tego cudownego uczucia, które następuje zawsze po imprezie, gdy w końcu dociera do mnie, że już po wszystkim, a ja dalej żyję…”

Niestety wszyscy wykazali podziwu godną i niezrozumiałą chęć do pracy i utworzył się sztab organizacyjny, który niezwykle ochoczo, rzecz jasna, zabrał się do przygotowań.

Dlaczego to robimy?
Dlatego, że wiemy, że jest to licząca się impreza. Dlatego, że nie wyobrażamy sobie, że mogłoby jej nie być. Dlatego, że doskonale nam się razem pracuje. Dlatego, że lubimy to, co robimy. Dlatego, że umiemy zaskakiwać pomysłami na trasy i mapy (przykłady dalej). Dlatego, że mimo ciężkiej pracy jest to świetna zabawa, która wiele uczy. Ale przede wszystkim dlatego, że bywalcy poprzednich edycji wypytują nas, kiedy będzie następna. Dlatego, że uśmiechy na twarzach zwycięzców są prawdziwe. Dlatego, że sami też chodziliśmy na takie gry i wiemy, jak to jednoczy drużyny i zastępy. Dlatego, że sami poznajemy i stwarzamy okazję do poznania ludzi- harcerzy i nie tylko, z różnych organizacji i środowisk. I dlatego, że mimo wszystko chcemy.

Na czym polega gra? Zasady są dziecinnie proste: uczestnik/ patrol dostaje mapę, ma na niej zaznaczone miejsca, w które ma dojść, dochodzi w te miejsca, tam wisi sobie kartka (lampion), z którego trzeba spisać symbol, np. A1 do swojej karty patrolowej, spisuje i idzie do następnego punktu. Jak wszystkie spisze, to wraca.

A teraz drobna zmiana do tego opisu.

Uczestnik/ patrol dostaje mapę. Na niej są zaznaczone miejsca, w które ma dojść. Albo nie ma… i musi sobie je wyznaczyć, rozwiązując zadania, posługując się kompasem, myśląc. Dochodzi w te miejsca… albo nie dochodzi… Tam wisi sobie kartka (lampion)… albo nie wisi… No, jeśli nie wisi, to albo uczestnik jest w złym miejscu, albo ktoś sobie ten punkt życzliwie zabrał. Na wszelki wypadek w miejscach, w których wisieć powinien lampion rozsypane jest konfetti- wiadomo wtedy, że do czynienia mamy z tym drugim przypadkiem. Z lampionu spisuje symbol (ew. wpisuje BPK- brak punktu kontrolnego) i idzie do następnego punktu. Wraca do bazy niekoniecznie wtedy, gdy spisze wszystkie punkty, ponieważ czas jest ograniczony i za przyjście po czasie dostaje punkty ujemne. Trzeba sobie wykalkulować, czy bardziej się opłaca potwierdzić wszystkie punkty i się spóźnić, czy lepiej przyjść punktualnie bez jednego, czy dwóch potwierdzeń. Wszyscy dobrze się bawią, szczególnie, gdy stoją trzy patrole na skrzyżowaniu, każdy idzie do tego samego punktu, ale każdy idzie w innym kierunku. Nie w tym zresztą, co potrzeba… W dodatku każdy myśli, że idzie w dobrym, a to reszta się myli…

Najzabawniej jest na etapie nocnym, kiedy wszyscy profesjonalni InOwcy zakładają śmieszne spodenki i kamizelki, przypinają mapy do twardych podkładek, do czoła przyczepiają latarki czołowe i idą do lasu. Las wygląda jak w dzień.
Oczywiście każdy może sobie wybrać kategorię, w której będzie startował. Trasa dla początkujących (TP) obejmuje dwa etapy dzienne. Nie ma tu ograniczeń wiekowych. Jest to trasa prosta, mapa raczej nie jest skomplikowana. Jeśli jednak ktoś szuka również nocnych wrażeń, a jest uczniem gimnazjum, może iść na trasę dla młodych (TM). Jest ona również stosunkowo prosta, no i bogatsza o jeden etap. Trasa juniorów (TJ) to już trasa trudniejsza dla osób, które nie są już uczniami gimnazjum, ale nie mają więcej, niż 18 lat. Również obejmuje trzy etapy, w tym jeden nocny. No i trasa najtrudniejsza, ale przy tym najciekawsza i najbardziej pełna niespodzianek, trasa seniorów (TS). Bez ograniczeń wiekowych. Trzy etapy.

Jesteśmy pewni, że każdy znajdzie coś dla siebie.

Regulamin VI Rajdu na Orientację „Lilijka 160” dostępny jest na stronach Szczepu 77 WDHiZ: http://77dewajtis.w.interia.pl

W razie jakichkolwiek pytań i wątpliwości polecamy adres Lilijki: lilijka160@op.pl lub telefon komendantki imprezy: 501.332.382.

Do zobaczenia na starcie. Już 19 marca 2004.
Phm. Aleksandra Łopatek HR
Komendantka Rajdu

Masakra w Dniu Świętego Walentego

– Młody! Młodyyyy!!!!!!- wrzask tej oto treści rozniósł się po mieszkaniu Kaktusińskich.
– Młodyyyyyyyyyyy! – tym razem zabrzmiał bardziej żałośnie. Być może, to właśnie ta smutna nuta we wrzasku siostry skłoniła brata Kaktusińskiej do oderwania się od najnowszej gry komputerowej.

– Czego chcesz, jędzo?
– Przynieś mi coś do piciaa!!
– Przecież przynosiłem ci dwie godziny temu!
– Przynieś mi coś do picia, albo powiem mamie, że oglądałeś pornosy!!! głos z żałosnego stał się grożący.
– Eee… no dobra… Co chcesz? Colę? Sok?
– Colę.
– Może… dodać do niej lodu? – brat zasugerował złośliwie.
– ŻADNEGO LODU, MAŁY ZŁOŚLIWCZE!!! A tak w ogóle, to podaj mi tamtą linijkę, muszę się podrapać… Aaa-psik kichnęła.

W tym miejscu opowieści czytelnikom należą się wyjaśnienia. Otóż brat Kaktusińskiej nie nabrał nagle i dla nikogo niespodziewanie cech uczynności, a Kaktusińska nie zrobiła się nagle leniwa. Po prostu kilka dni temu dała się namówić koleżankom na wyprawę na łyżwy. Uznały one, że Kaktusińskiej przyda się trochę oderwania od myślenia o Ryszardzie. A że całkiem niedaleko znajduje się bardzo fajne jeziorko, zamarzające praktycznie do dna, to warto było skorzystać z okazji i w te ferie przypomnieć sobie rozrywkę, której oddawała się we wczesnym dzieciństwie.
– Zobaczysz, to jest jak jazda na rowerze. Tego się nie da zapomnieć – zapewniała Ewelina. Kaktusińska spojrzała na nią spode łba, bo nagle się jej przypomniało, jak w poprzednie wakacje o mało nie wybiła sobie zęba, kiedy wsiadła na rower koleżanki. Jednak nasza bohaterka nie jest miękka i nigdy się nie poddaje, więc cokolwiek sobie w głębi ducha myślała na temat jazdy na łyżwach, mężnie założyła ciut za małe, zaopatrzone w ostrza obuwie. Ukrywając, jak bardzo się boi, weszła na lód, zrobiła kilka kroków, zdążyła pomyśleć, że to łatwe i… następna część tej historyjki rozegrała się na izbie przyjęć szpitala im. Krasickiego, gdzie założono jej efektowny, biały gipsowy but typu kozak, taki za kolano… W ten sposób przyszło jej spędzić ferie w fotelu, zdana na łaskę i niełaskę swojego złośliwego brata. Ale przynajmniej nie musiała sprzątać, zmywać, gotować itd. Nie było nawet tak źle – miała dobrą wymówkę, żeby zaniechać wszelkich form gimnastyki wyszczuplającej, wreszcie nikt niczego od niej nie chciał, a Ewelina z Kasią nawet czasem do niej zajrzały. Oczywiście zawsze przywoziły ze sobą coś dobrego do jedzenia.

Kiedy już brat spełnił jej podstawowe potrzeby w dziedzinie aprowizacji w pożywienie i napoje, zadzwonił telefon.
– Hej, co robisz w ulubiony dzień wszystkich samotnych kobiet? – zapytał zagadkowo brzmiący głos Eweliny. Kaktusińska smętnie spojrzała w kalendarz i zdała sobie sprawę, że faktycznie, jest 14 lutego. „Cholera, po co ona mi o tym przypomniała? Jeszcze 10 godzin i ten koszmar przebiegłby niezauważenie”
– Eee, chyba nic.
– No to mam dla ciebie pewną propozycję… – głos Eweliny zabrzmiał jeszcze bardziej tajemniczo.

Kilka godzin później nasza bohaterka siedziała w samochodzie koleżanki, usiłując jakoś upchnąć swoją długą, zagipsowaną nogę w ciasnym wnętrzu. Były we trzy, towarzyszył im jeden kolega, potrzebujący wsparcia, bo nadal ciężko przeżywał fakt, że został porzucony przez swoją dotychczasową kobietę. Mieli zamiar jechać do kina, a wcześniej zjeść jakąś pizzę.

W popularnej warszawskiej pizzerii panował dość duży ruch, ale udało im się znaleźć miejsce. Kaktusińska, ze swoją złamaną nogą, z wyraźnym entuzjazmem opychała się pizzą i tłumaczyła koledze, że nie ma co się martwić i że ona mu od początku mówiła itd. Cała czwórka starała się zignorować, wyprzeć ze świadomości fakt, że wszystko jest udekorowane czerwonymi serduszkami, a ona sama siedzi na krześle z napisem „Kochajmy się”. Kiedy byli już przy wyjściu, Kaktusińskiej nagle coś rzuciło się w oczy. Coś, co sprawiło, że zapomniała, że musi się opierać o ścianę bo inaczej się przywróci. Przypomniała sobie o tym, leżąc na podłodze z boleśnie zbitą kością ogonową. Nad nią pochylał się kolega, któremu upadając podbiła oko kulą.
– Co jest?
– Tam… Za nimi… Podły padalec…
– O co jej chodzi? zapytał zdezorientowany.
– Nic, zobaczyła Ryszarda z nową niuńką – odpowiedziała Ewelina a Kaktusińska wysyczała:
– ZA NIMI!!!

Kaktusińska całkiem sprawnie dokuśtykała do samochodu i już po chwili gonili Niewiernego po warszawskich ulicach “białą strzałą” Eweliny. Dopadli ich na parkingu pod kinem. Niestety, okazało się, że nie mają rezerwacji na bilety.
– Coś wymyślimy – powiedziała Kaktusińska, jej ton wskazywał na to, że jest gotowa stratować biletera.
– Skąd wiemy, na jaki film oni idą?
– Zakładam, że na najgłupszy, jaki grają o tej porze. Idziemy do środka!
Jakoś przedarli się przez stanowisko biletera i dopadli do sali kinowej. Wprawne oko Kaśki wypatrzyło Ryszarda:
– Tam są! – wrzasnęła. Niestety, film się już zaczynał i ktoś syknął na nich, by byli cicho.
– Widzisz ich? Co robią? Co im zrobimy?
Plan narodził się właściwie sam i był bardzo prosty: mieli po prostu zabrać colę parce siedzącej obok Ryszarda, wylać ją na niego i obrzucić skradzionym popcornem.
– A masz, draniu! – wrzasnęła Kaktusińska, wylewając colę na Ryszarda.
– Ty podła flądro! – jej koleżanki zajęły się jego towarzyszką. Wywiązało się ogólne zamieszanie, było ciemno, nikt nic nie widział, do ogólnej rozróby dołączyło się jeszcze sporo innych osób. Po chwili wszyscy lepili się od coli, popcorn chrzęścił pod stopami, a awantura wcale nie miała się ku końcowi… Ktoś zaczął przebąkiwać coś o wezwaniu ochrony
– Wycofujemy się!!! – zarządziła Ewelina.
Udało im się wymknąć z sali. Ze względu na zagipsowaną nogę Kaktusińskiej, nikomu nie przyszło do głowy, że to oni odpowiadają za zamieszanie. Nieco niepokojący był tylko ich pośpiech. Już na parkingu zaczęli dzielić się wrażeniami.
– … a jak jej włożyłam ten kubek na głowę…
– … ale byli oboje wściekli!
Jednak nagle uśmiech zniknął z twarzy Kaktusińkiej:
– E, jakie jest prawdopodobieństwo, że istnieją dwa niemal identyczne BMW, o takim samym numerze rejestracyjnym, różniącym się tylko jedną literką, których właściciele wyglądają jak bliźniacy?
– Nie wiem jak reszta, ale z tym bratem bliźniakiem to bardzo prawdopodobne, a co? rezolutnie zapytała Kaśka.
– Bo … tam idzie Rysiek, ze swoją panienką i nie ma na nich śladu coli ani popcornu…
– Cześć Dorota, co ci się stało w nogę? Poznałaś już Elwirę? – powiedział Ryszard, który najwyraźniej właśnie przyjechał i nie brał udziału w awanturze.
Kaktusińska nie odpowiedziała, tylko osunęła się na ziemię zemdlona. W chwili, kiedy uderzała o glebę, usłyszała, jak Kolega pyta:
– To kogo obrzuciliśmy popcornem? – nikt nie zdążył udzielić mu odpowiedzi bo właśnie w tej chwili z kina wybiegł spory tłumek, dowodzony przez ochroniarza…
– Tam są! Łapać ich!
Nasza ekipa szybko wciągnęła zemdloną Kaktusińską do samochodu i jakimś cudem udało im się nawiać. Godzinę później, na izbie przyjęć w szpitalu miejskim w Otwocku stwierdzono u Kaktusińskiej wstrząs mózgu i złamanie ręki z przemieszczeniem.

Jak to dobrze, że następne Walentynki dopiero za rok.

Ola Kasperska

Wieczorna dawka poezji w Hybrydach

Było już jakieś 15 po piątej, kiedy przewijaliśmy się między budynkami Galerii i innych śródmiejskich badziewii, a kilka sekund później znaleźliśmy się na przeciwko Relaxu, czyli już pod klubem, hm….. no prawie pod klubem. Normalnie szczęki nam opadły jak zobaczyliśmy tyle ludu „no ale nic, nie mamy wyjścia-czekamy”- orzekliśmy wspólnie.

Pierwsze 10 minut było najgorsze, bo wszyscy stali w miejscu i dygotali z zimna (no dobra ja dygotałamJ), a potem otworzyli wejście i tak stópka po stópce, kroczek po kroczku (po 15 minutach dreptania) dotarliśmy prawie pod drzwi, kiedy nagle tabuny ludzi zaczęły pakować się przed nami.
My jak to my, kompletnie nie wiedzieliśmy o co biega i pomyśleliśmy, że nie będziemy się pchać, bo ktoś w końcu musi dać przykład tym niewychowanym „czereśniakom” (żeby nie powiedzieć „wieśniakom”(!)) z Warszawy (och, jacyż jesteśmy wielkoduszni i wspaniałomyślni, prawda?)!
W pewnym momencie naszym oczom ukazał się napis:

KASA i miny całkiem nam zrzedły.
Byliśmy wkurzeni na maxa, a jak jeszcze weszliśmy do środka i zobaczyliśmy, ze wszystkie miejsca siedzące są zajęte, a o te stojące z dobra widocznością trzeba będzie powalczyć to już w ogóle.
Wyżyliśmy się na biednym Piotrku i na niego zwaliliśmy ciężkie brzemię naszej głupoty.
Chyba trochę niesłusznie ale uargumentowaliśmy to tym, że był w końcu organizatorem tego całego wypadu. Kiedy znaleźliśmy te miejsca i grzecznie staliśmy w wielkim (i nadal powiększającym się) tłumie na scenę łaskawie wszedł konferansjer Marcin Styczeń i zapowiedział suport jakim był zespół „3 dni później”.
Na scenie pojawiły się (niczym dobre wróżki) trzy miłe panie, które, nie powiem śpiewały dość dobrze, ale repertuar…. w każdym bądź razie pozostawiał wiele do myślenia.
Nika i ja długo nie wytrzymałyśmy (w tym tłoku) i zaczęłyśmy szukać sobie innego, bardziej wygodnego i ustronnego miejsca.
Najlepszą alternatywą okazały się schody.
Po kolejnym kwadransie Piotrek się do nas przyłączył, chwile potem wyłamała się cała reszta. I tak przetrwaliśmy tam godzinę, a wśród nas przewijały się takie Vip-y jak: p. Ziemianin, czy Rysiek Żarowski, więc całkiem miłe towarzystwo.

Wybiła 19.15 a na scenie znów ukazał się Marcin Styczeń, natomiast tuż zanim kroczyła gwiazda wieczoru i cel naszej (jakże długiej i meczącej) podróży- STARE DOBRE MAŁŻEŃSTWO.
Wtedy jednak ówczesna miejscówka przestała nam już odpowiadać, bo stamtąd niestety widoczność była ograniczona.
Po długich poszukiwaniach Natalia i Weronika znalazły dobre miejsce- wąski „tunel” między Vipowym tarasem, a „budką (oczywiście niezbędnego tego wieczoru) DJ-a”.
I zaczęło się.

Pierwsza godzina minęła dość wolno, ponieważ zespół zaczął grac nowe kawałki, jeszcze nie do końca wiedzieli co grali, ale było nieźle.
Jeden, który zdołałam zapamiętać (a to za sprawa Natalii, która śpiewała mi go przez poniedziałkową drogę do szkoły) nosił tytuł „W sadzie” i poprzedzony był krótką opowieścią o jego powstaniu.
Po nowościach przyszedł czas na poezje, ostatni tomik Adama Ziemianina zaczął cytować sam autor, ale chłopcy z SDM-u nie dali nam jednak za sobą zbyt długo tęsknić i po kilkunastu minutach znów pojawili się na scenie.
Tym razem z nowym, ale starym, lubianym i wszystkim dobrze znanym repertuarem. Posypały się hity: „U studni” śpiewane przez publiczność, „Bieszczadzkie anioły”, czy „Nie rozdziobią nas kruki”.
Po tej dawce wspomnień na ziemię sprowadził nas Myszkowski tekstem: „musimy już kończyć, bo ostatni autobus do Otwocka niedługo odjedzie”- zatkało nas. Na szczęście to nie był koniec, a tylko początek bisów na pierwszy ogień poszedł: „Czarny blues o 4 nad ranem”, a na deser: ” Z nim będziesz szczęśliwsza”.
Zrobiło się naprawdę późno , więc zabraliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy.

Przyśpieszyliśmy kroku, żeby żart Myszkowskiego nie okazał się przepowiednią, w niedalekiej przyszłości okazało się, że niepotrzebnie, bo zdążyliśmy jeszcze porządnie zmarznąć przez te 10 minut czekania na przystanku.

I tak zakończył się nasz styczniowo-zimowy wypad na koncert. Do domu wróciłam skostniała, ale warto było.

Paulina Kobza
Zastęp starszoharcerski 209DH

Wesołe jest życie harcerza

Z czym kojarzy nam się harcerstwo???
Niektórym pewnie z biegającą po lesie grupką dzieci z opiekunami.
Jednak jak to wygląda od wewnątrz?

Otóż jest to zupełnie inny świat, nie taki, który nas otacza. Jest to świat, w którym wszyscy są przyjaciółmi, tu nie walczy się o pozycję.
Tu przykładem jest drużynowy, oraz jego przyboczni. Starają się oni przygotować dzieci do dalszego życia. W dużej mierze harcerstwo to zabawa, ale jest to też nauka.

Sam w tej działalności jestem od 5 lat, i dopiero teraz gdy sam pomagam w 209dh czuję po co to się robi.
Wcześniej tylko lubiłem jeździć na biwaki, obozy- „bawić się na całego”.
Teraz jednak wiem ile pracy potrzebne jest by przygotować zbiórkę, zorganizować biwak czy obóz.
Dodatkowo dochodzą szkolenia kadry, kiedyś myślałem że kadra różni się tylko wiekiem, teraz jednak sam przechodzę szereg różnych warsztatów, oraz innych szkoleń.
Ale teraz mam chyba jeszcze większą radość z harcerstwa niż kiedyś.

Miło jest patrzeć na dużą grupę dzieciaków naszej drużyny, które z radością wychodzą ze zbiórki i zastanawiają już się co będzie za tydzień.
Na prawie każdej zbiórce słyszymy pytania: Druhu kiedy będzie następny biwak? Albo jakikolwiek wyjazd.

Otóż to nie takie łatwe. Wiadomo że wyjazdy harcerskie nie są drogie, ale nikt nie wie dlaczego.
Odpowiedź jest prosta:

SPONSORZY, to dzięki nim możemy mieć więcej materiałów potrzebnych do pracy z drużyną. Dzięki nim zdarzają sięi dofinansowania na wyjazdy. Naprawdę znalezienie sponsora to trudna sprawa- ale my się nie poddamy i idąc na przekór będziemy dążyć do celu.

RAMBO
209 DH

Przyboczną być (2)

Mam taki mętlik w głowie, że nie wiem, o czym pisać!
No tak moja funkcja…hmm już prawie się do niej przyzwyczaiłam! Prawie, bo są takie momenty, kiedy po prostu nie mogę złapać kontaktu z niektórymi harcerzami z mojej drużyny. Najzabawniejsze jest to, że rozmawiając z każdym „prywatnie” jest wszystko normalnie a na zbiórkach tracę z nimi kontakt.
Miałam dwukrotną okazję prowadzić sama zbiórkę i muszę przyznać, że kosztowało mnie to wielu nerwów i nie ukrywam, że było mi przykro
Najgorsze dla mnie jest to, że nie wiem, z czego taka sytuacja wynika!
Czy chodzi o to, że zawsze byłam po drugiej stronie? Mam jednak nadzieję, ze wkrótce to się zmieni i będzie tak jak być powinno.
Przecież nadal jestem tą samą Patrycją, nie uważam, aby ta funkcja w szczególny sposób wpłynęła na mój stosunek do innych.
Jednak, jeśli się mylę, to chciałabym, aby ktoś mi o tym powiedział.

Czy coś zmieniło się po moim awansie?
Na pewno tak J Myślę, że teraz mam większe pole działania.
Jednak nie chcę niczego zapeszyć by pomału dążyć do realizacji swoich marzeń.
Ostatnio odbyło się spotkanie funkcyjnych hufca, na którym miałam okazję być…dotyczyło ono tegorocznej akcji letniej, nawet nie przypuszczałam, że przed każdym obozem należy załatwić tyle spraw!

Wczoraj wróciłam ze Starej Wsi, dlaczego tam byłam dowiecie się z mojej notatki, którą naskrobałam kilka dni temu.

”Piszę to w dość ekstremalnych warunkach, otóż wyobraźcie sobie, że właśnie siedzę na punkcie (gry organizowanej min przez dh. Zadrę o tematyce Szarych Szeregów),
otoczona białym puchem, czekam na pierwszy patrol, który już powinien się zjawić! Nie muszę chyba dodawać, że dziś nie jest najcieplej.
No tak, niektórzy mogą się zastanawiać, co ja robię tutaj w ferie.

Jestem na BIWAKU wraz ze Szczepem Józefów i 209DH.
Jest to mój pierwszy taki biwak, gdzie jestem członkiem kadry i wiecie, co? To nie jest takie złe J. O samym biwaku nie będę Wam pisała, gdyż zapewne zrobi to ktoś inny, ja zaś mogę napisać, że poznałam tu bliżej niektórych harcerzy (jest prawdą, że najlepszym sposobem na poznanie drugiego człowieka jest wspólny wyjazd) i jest to dobry sposób na integrację grupy, niestety nie zawsze założone cele wychodzą, ale nie traćmy wiary.
Jejku,…kiedy oni przyjdą, już nie czuję palców i nosek mi odpadał. Chyba już idą, bo słyszę głos – Dyniaka???”

Myślę, że mogę to zostawić bez żadnego komentarza.
Teraz zaczął się drugi semestr, po pierwszym dniu nie mogę się w sobie zebrać. Mam nadzieję, że „zaraz” to minie i wpadnę w rytm nauki, godząc ją z harcerstwem, czego sobie i Wam życzę.

Dh. Patrycja
Przyboczna 5 DH „LEŚNI”

Jak pracować z rodzicami?

W tym artykule chciałem napisać o problemie, który spotyka wielu drużynowych.
Mianowicie chodzi o kontakt z rodzicami dzieci, oraz dyrekcją szkoły, w której mamy drużynę.
Nam udało się ten problem rozwiązać wspaniale.

Zacznę najpierw od kontaktu z rodzicami. Wydaję się to trudne, jednak wystarczy obrać odpowiednią taktykę:

W naszym wypadku była to taktyka: „rodzic nie ryba, ma głos!”. Staraliśmy się by każdy rodzic wiedział, co dzieje się w drużynie, bo uwierzcie, że rodzice Waszych dzieciaków chcą wiedzieć, trzeba dać Im taką możliwość.
Dodatkowo częste spotkania z rodzicami. Nie mogą one być zrobione tak sobie, muszą być one przez Was starannie przygotowane, musicie wiedzieć, co chcecie osiągnąć, bo jeżeli zrobicie spotkanie, na którym po prostu troszkę będziecie lali wodę, to Wam się to zawali.
U Nas na przykład robiliśmy spotkania rodziców zastępach – czyli na jednym zebraniu było nie więcej niż rodziców szóstki dzieci.
Wtedy łatwiej cokolwiek jest ustalić, wiem że zajmuje to wtedy dużo więcej czasu, ale to może Wam się opłacić i na pewno na tym zyskacie, a nie stracicie.
Ponadto na spotkaniach w tak małych grupach rodziców można bardziej ich poznać, przy grupie 30-40 osobowej jest to zdecydowanie trudniejsze i łatwo możemy się zaplątać.
Daje też to możliwość by rodzie bardziej angażowali się w harcerstwo.
U Nas część rodziców strasznie zaczęła się angażować w życie zastępu – pomagając szukać miejsca spotkań dla zastępów, zaczęli Oni przynosić różne materiały potrzebne na zbiórki, czy biwaki.
To chyba tyle, myślę, że jeżeli skorzystacie z niektórych tych rad to na pewno się Wam opłaci.

Pozostała jeszcze sprawa kontaktu z dyrekcją szkoły. Jest to zapewne sprawa łatwiejsza niż sprawa z rodzicami.
Przede wszystkim dużo zależy od samej dyrekcji, ale to My możemy zyskać zaufanie i otrzymać pomocną dłoń.
W takim wypadku trzeba często pojawiać się w szkole, polepszamy wtedy kontakty ze szkołą, można też pojawiać się na rozpoczęciu i zakończeniu roku szkolnego.
Samego początku w związku z kontaktami z Panią dyrektor nie pamiętam, jednak z rozmów z Moim drużynowym pwd. Łukaszem Kostrzewą, oraz przybocznymi pwd. Kasią Kołodziejczyk i Kasią Stolarską.
Wiem, że oni często pojawiali się w szkole, bywali na rozpoczęciach roku szkolnego, na zakończeniu, na jakiś szkolnych imprezach.
Pani dyrektor była zapraszana na jakieś ważniejsze spotkania Naszej drużyny, np. na wigilię, Kiedy otrzymywaliśmy numer drużyny. Cieszyła się widząc Swoje dzieci ze szkoły w mundurach, widziała ich radość, jaką czerpią z harcerstwa i dzięki temu wydaje mi się że Czuła się potrzebna, wiedziała że ciągle pamiętamy o Dyrekcji.

Praca z Panią dyrektor w Naszym wypadku układa się super i naprawdę, oby każdy miał takie kontakty ze szkołą, w której ma drużynę.

Harcerskie CZUWAJ! I powodzenia.

Rambo
209 DH

[HAL 2003] ZOO w Przerwankach

Kiedykolwiek i z kimkolwiek rozmawiam o Przerwankach to jeden temat jest pewny – „zwierzaki”.
Przede wszystkim – każdy, kto był w Przerwankach ma kilka sposobów, aby nie stać się obiektem zainteresowania komarów, kleszczy, much, pająków, mrówek, skorków i tym podobnych robali.

Ropucha spotykana podczas wyjścia z obozuZapewne wszyscy z czułością wspominamy poranne ptasie koncerty. Człowiek dopiero, co położył się po nocnej grze terenowej, a tu cały las gra, aż echo odpowiada. Co innego karmienie łabędzi i kaczek, a nawet małych rybek z pomostu. Dla tych zwierzaków chętnie braliśmy kromkę chleba z kuchni.

Skoro mowa o kuchni. Tu najczęściej można było spotkać nasze trzy obozowe psy i królika jedzącego non-stop sałatę!
Zwierzęta, które spotykaliśmy podczas wyjść z obozu to żaby, ropuchy, padalce, jaszczurki, sarny, zające i ptaki – kuropatwy, bociany, czaple siwe itp.

Każde z tych zwierząt ma wśród nas swojego wielbiciela, np. druhna Monika uwielbia żabki i bardzo cieszy się na ich widok, a druhna Sylwia od razu zaprasza gości, gdy do jej namiotu zajrzy pająk. Ja zawsze podziwiałem startujące łabędzie.
Ciekawe, czy te zwierzaki tęsknią tak za nami, jak my za Przerwaniami?

Piotr Branicki
3DH „Zawiszacy”

[artykuł napisany w ramach próby na stopień – przyp. MR]

Turystyka? Co to takiego?

Zawsze współczułem drzewom, że przez całe, przecież nie krótkie życie, muszą stać w tym samym miejscu. Nie mogę nawet wyobrazić siebie w tej sytuacji. Nie przeszedłem jeszcze całego naszego kraju, ale już na wielu ścieżkach zostawiłem swoje ślady.

Schodziłem Bieszczady, Beskidy, Tatry i pokaźną część Sudetów. Znam jak swoją kieszeń Góry Świętokrzyskie. Podziwiałem większość tysiącletnich budowli Szlaku Piastowskiego. Pływałem po Jeziorach Mazurskich, chodziłem szlakami Puszczy Piskiej, znam krainę Pojezierza Wielkopolskiego. Przeszedłem Pustynię Błędowską, podziwiałem ruiny zamku Bonerów w Ogrodzieńcu, byłem w olsztyńskim zamku pod Częstochową. Znam urok jeziora na Torfach i Białą Górę z potężnymi bunkrami. Lubię zwiedzać osobliwości Otwocka i Krakowa. Znam wiele ciekawych miejsc w Warszawie, Wrocławiu i Lesku. Wielokrotnie przemierzyłem sztolnie Wieliczki. Przeszedłem Wybrzeże Bałtyku od Świnoujścia po Krynicę Morską. Modliłem się do Boga Wszechmogącego w kościołach, cerkwiach, meczetach i synagogach. Fotografowałem przydrożne kapliczki, wschody i zachody słońca w górach i nad morzem. Dumałem nad losami ludzkimi na cmentarzach i kirkutach. I zawsze myślałem o jednym: w jaki sposób zachęcić innych do wędrowania po kraju tak pięknym jak Polska

Nie byłem w tym myśleniu osamotniony.

To właśnie na ruinach ogrodzienieckiego zamku Aleksander Janowski powiedział: muszę wszystko zrobić aby jak najwięcej moich rodaków zobaczyło te wspaniałości. Wtedy właśnie zrodziła się myśl o założeniu Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. Był rok 1906. Państwo Polskie nie istniało, ale byli Polacy. Istniało już wtedy Towarzystwo Tatrzańskie założone w roku 1873 przez podobnych Janowskiemu ludzi czynu skupiające miłośników tej najpiękniejszej polskiej krainy. Jednym z nich był generał, taternik i żeglarz Mariusz Zaruski. To on powiedział, że młodzież polską należy wprowadzić w góry. Tam dopiero zahartuje swoje ciało i ducha. Nie można przecież być złym człowiekiem kochając góry. Wielu polskich nauczycieli podchwyciło myśl generała. Organizując wycieczki szkolne starali się wprowadzić młodzież w zaczarowany świat gór. Ukazywali turystykę i krajoznawstwo jako sposób na życie. To dzięki takim ludziom mamy dzisiaj sieć schronisk młodzieżowych w całym kraju i schroniska w górach. Z legitymacją Polskiego Towarzystwa Turystyczno – Krajoznawczego (po zjednoczeniu PTT i PTK w 1950 roku) czy Polskiego Towarzystwa Schronisk Młodzieżowych, młodzi ludzie wędrują po kraju uzyskując za niewielkie pieniądze nocleg i możliwość przygotowania posiłku. Chcący taniej zwiedzać światowe galerie sztuki, muzea, mieć wiele zniżek w różnych placówkach zaopatrują się w legitymację Euro>26 .

Zapytasz gdzie można przystąpić do PTTK, PTSM, Euro>26, można uzyskać ich legitymacje? Odpowiedź jest prosta: w Otwocku przy ulicy Warszawskiej pod numerem 39. Informacje uzyskasz pod telefonem 779-39-33, od poniedziałku do piątku w godzinach 10.00 -17.00, lub pocztą elektroniczną: poczta@otwock.pttk.pl.
Nie daj się zwieść tym, którzy twierdzą, że dopiero za granicami Polski jest pięknie. Oni po prostu cudze chwalą, bo sami nie wiedzą co posiadają. A może zwyczajnie chcą na Tobie zarobić?

Za kilka dni w Polsce Dzień Myśli Braterskiej , a na świecie Thinking Day znów połączy nasze myśli i uczucia. Spora grupa mam nadzieję będzie wspólnie modlić się u Ojców Palotynów. Zajrzyj do miesięcznika instruktorów ZHP CZUWAJ. W specjalnej wkładce znajdziesz historię Dnia, oraz modlitwę na Dzień Myśli Braterskiej:

O Boże,
Oto dzień, w którym myślimy jedni o drugich,
Od jednego kraju do drugiego,
Poprzez granice i kontynenty –
Jesteśmy liczni, bardzo liczni i jesteśmy silni…
Uczyń nas silniejszymi jeszcze i liczniejszymi,
Uczciwymi i zdecydowanymi pracować dla Ciebie,
Na tym świecie, który jest Twój.
Uczyń, żeby mundur, który nosimy,
Nie był ubraniem włożonym z przyzwyczajenia
Lub wygody,
Ale był właśnie tym, co nam przypomina,
Czym jesteśmy i czym chcemy być…
Uczyń, aby Prawo,
któremu przyrzekaliśmy być posłuszni,
nie było tylko słowami, jakimś zbiorem słów,
ale wysiłkiem naszego życia, programem naszych dni.
22 lutego 1929r.
Środowisko harcerzy krakowskich

Przyjmij najlepsze Życzenia od Białej Sowy!
Czuwaj i działaj!

Trójmiasto

„Cykl moich artykułów” – tymi słowami rozpoczął się mój listopadowy artykuł … niestety, czasem takie wynalazki techniki jak komputery lubią płatać nam figle, w związku, z czym piszę dopiero dziś.

A dziś … dziś, chciałam Was zabrać w niesamowite, pełne tajemniczości miejsce, miejsce, w którym zawsze, zarówno latem, jak i zimą, wczesnym rankiem i późnym wieczorem, panuje szczególna, bardzo specyficzna, jakże nietypowa atmosfera. Wybierzmy się do Trójmiasta.
Jadąc do tam, niełatwo podjąć decyzję, gdzie się zatrzymać na dłużej, co koniecznie zobaczyć, a z czego można zrezygnować. Czy może odetchnąć w zabytkowym Gdańsku, czy w pięknie położonej Gdyni? A może w kameralnym Sopocie …


Wiatr od morza … Sopot
Sopot warto poznać od nieco innej strony … może wyruszyć na wieczorny spacer. Wieczory są tu zwykle chłodne, o krystalicznie czystym powietrzu (wyraźnie „daje się we znaki” sopocka bryza morska), ale jakże jest wtedy nastrojowo … oświetlony deptak na Monte Casino powoli przestaje tętnić życiem, turyści znikają w malutkich kafejkach … Jesteśmy tylko my i malowniczy, kameralny Sopot, mamy wrażenie, że czas stanął w miejscu …

Poza tym, jest jeszcze molo, bez końca. Zawsze tłoczne, będące największą atrakcją dla turystów. Spacer po molo byłby równie przyjemny, jak po Monte Casino, gdyby nie liczne wycieczki i stragany z „pamiątkami”.
Gdzie jest Nemo?
… koniecznie wyruszamy na poszukiwania do Gdyni …
Polecam spacer na Kamienna Górę. Gdy pokonamy 52 m n.p.m.:-) roztoczy się przed nami piękny widok, nie tylko na miasto, ale i na Półwysep Helski i morze. Poza tym osławione Nabrzeże Polskie – główna aleja, malowniczo położona, uchodząca wprost do morza. To przy niej cumują ORP Błyskawica i Dar Pomorza, udostępnione dla turystów.

A jak Gdynia, to oczywiście Gdyńskie Oceanarium, zwane przez wszystkich, Akwarium. Między żółwiami morskimi, rekinami i piraniami, między tysiącami kolorowych ryb mamy szansę znaleźć sobowtóra Nemo (jeśli mamy, aż tak bogatą wyobraźnię:-). Ale naprawdę warto się wybrać – na mnie, wędrówka po oceanarium, wywarła iście podwodne, pełne barw, wrażenie.
Gniew Neptuna …
… wcale nie taki straszny, jak o nim mówiono i pisano :-).
Kolorowe, bogato zdobione kamienice, zabytkowy dwór Artura, Ratusz Miejski, Złota i Zielona Brama, stylowa poczta i oczywiście fontanna Neptuna oraz liczne zakamarki, to tylko niektóre z atrakcji gdańskiej Starówki. Dla wielu turystów, z pewnością największą atrakcją jest średniowieczny dźwig portowy, zwany Żurawiem, dostojnie stojący nad rzeką Motławą oraz wspinaczka po 400 stopniach Kościoła Mariackiego, po to, by móc podziwiać panoramę miasta.

I jest jeszcze ta najpiękniejsza, ta jedna, jedyna na świecie – ulica Mariacka. Pełna galerii, tajemniczych krużganków, latem pachnąca różami, zimą przyprószona śniegiem … taka cicha i kameralna.

I tak na koniec, kilka rad, przestróg i pomysłów:
– NIGDY nie wybierajcie się do Gdańska w okresie Jarmarku Dominikańskiego – warszawskie korki z dn. 12.01. 2004, to istna przyjemność
– warto wybrać się w jednodniowy rejs statkiem, wodolotem na Hel, Westerplatte – wypływają codziennie, w sezonie letnim znad gdańskiej Motławy
– znów powrócę do spacerów, tym razem plażą z Gdyni Orłowo na sopockie molo (lub odwrotnie), ok. 1,5 godz. lub z molo w Gdańsku Brzeźnie na sopockie molo (lub odwrotnie), ok. godz.
– Sopocka Opera Leśna – można ja zwiedzić za symboliczną złotówkę, a naprawdę robi wrażenie
– i poszperajcie troszkę w Internecie:
www.sopot.pl
www.trojmiasto.pogodzinach.pl
www.gdynia.pl
www.gdansk.pl

Monika Rybitwa

O Piotrku…

O Piotrku wiele osób wie tylko z opowiadań. Do rozmów o nim pobudzają kolejne przedstawienia programu „Piąta Pora Roku”. To taka okazja, aby móc poznać kogoś, kogo od pięciu lat nie ma pośród nas.

Ja miałam okazję poznać Piotrka. Przez rok był przybocznym w 11 DH, do której należałam i przez 2 lata drużynowym. Najlepszym, jakiego miałam i ostatnim, jakiego chciałabym zapamiętać.
Podobno kiedy kogoś dobrze się zna, potrzeba całego życia, by go zapomnieć. Jeśli to prawda, to z przerażeniem stwierdzam, że ja Piotrka znałam niezbyt dobrze. Od jego śmierci minęło 5 lat a mnie coraz trudniej przypomnieć sobie wspólnie spędzone chwile, rozmowy i opinie. Doskonale za to pamiętam brzmienie jego głosu. Okres po jego śmierci był dla mnie dosyć trudny – jak czternastoletni dzieciak ma sobie praktycznie sam poradzić z takim ciosem, jakim jest strata drużynowego?! Ból był tak silny, że chciałam po prostu wymazać go z pamięci, zapomnieć, że kiedykolwiek miałam z nim styczność, aby móc słuchać, jak ktoś gra „Rzekę” i nie wybuchać płaczem. Po trzech latach prawie się udało ale jednocześnie harcerstwo zaczęło bezpowrotnie tracić dla mnie sens i nie widziałam żadnej możliwości na ponowne odnalezienie go. Wydawało mi się, że wszystko co robię, to, jaką byłam drużynową, to tylko żałosna i bardzo kiepska namiastka tego, co robił Piotrek.

Chociaż moje układy z moim drużynowym nie zawsze prezentowały się kryształowo, choć często mieliśmy kompletnie odmienne zdanie i nasze dyskusje oscylowały na pograniczu kłótni (nigdy nie stracił przy mnie panowania nad sobą, co też doprowadzało mnie do szału), był dla mnie niesamowitym autorytetem. Chociaż czasem cała moja wola buntowała się przeciw jego kolejnemu pomysłowi, zawsze wiedziałam, że w gruncie rzeczy ma rację. Nie udało mi się już nigdy spotkać takiej osoby. Nikt nie był w stanie go zastąpić. Po jego nagłej śmierci poczułam, że zostałam kompletnie sama. Dwie osoby, na które najbardziej wtedy liczyłam, kompletnie mnie zawiodły – jedna po prostu się zmyła z harcerstwa nie mówiąc słowa a druga swoimi… działaniami w ciągu roku rozłożyła dwie drużyny, liczące w sumie ponad trzydzieści osób.

Co najbardziej utkwiło mi w pamięci z tego okresu? Kilka spraw – dzień, w którym na miesiąc po śmierci Piotrka MUSIAŁAM zdjąć barwy 11 (chociaż nie tak miało być) i jedno ognisko na Dzikiej Plaży w Przerwankach na obozie w 1999 roku. I koszmarną rozmowę, na kursie drużynowych w Michalinie, kiedy wspólnymi siłami, prawie rok po rozpadzie 11 i 126 usiłowaliśmy coś zrobić. I to, jak frustrował mnie fakt, że jako drużynowa nie byłam nawet w 10% tak dobra jak Piotrek. I jeszcze to, że po czterech latach prób pogodzenia się ze śmiercią Piotrka, gdy wreszcie mi się udało, doszłam do wniosku, że nic mnie już nie trzyma w harcowaniu jako takim. Nie są to miłe wspomnienia i chciałabym móc o nich zapomnieć. Żałuję też, że tak wiele umknęło mi z czasów, kiedy sama byłam harcerką z szarym sznurem. W tym miejscu, żeby usunąć wszelkie wątpliwości, które wyraziło kilka osób, zaznaczam, że nie żałuję ani jednego dnia w ZHP, ani jednego obozu, kursu itd., ale nie żałuję też swojej decyzji o rozwiązaniu tego, co zostało z prowadzonej przeze mnie 11 DH.

Kiedy Mirek poprosił mnie o napisanie kilku słów o Piotrku, miałam zamiar przypomnieć sobie coś miłego, trochę i ckliwego, żeby każdy 22 lutego mógł przeczytać sobie jakąś rzewną historyjkę. Ale nie potrafię czegoś takiego zrobić. Chociaż wcale tego nie chciałam, uznałam, że nadszedł właściwy moment, żeby głośno powiedzieć coś, co zatruwało mi życie, spokój i sen przez ostatnich 5 lat. Jeśli ktoś poczuje się tym urażony (a myślę, że ktoś się poczuje), jego sprawa. Nie zamierzam nikogo przepraszać.

Ola Kasperska