Prawo jest prawem…

Domagamy się, by prawo zmieniać tak, by lepiej pasowało do zaistniałych okoliczności. No właśnie, a co z naszym prawem ? Prawem Harcerskim rzecz jasna. Wiem, że wiele na ten temat już się przedyskutowało, ale ostatnio na zbiórce mojej drużyny poruszyliśmy temat właśnie zmian.


Nie będę tu pisał o tym, by zmienić prawo całe, czy żeby w ogóle je zmienić. Nie! Tylko chcę zwrócić uwagę na następujący fakt: w naszym życiu coraz bardziej powszechnie są stosowane, a może zażywane, narkotyki. I właśnie chciałbym zwrócić uwagę na to, iż w naszym kochanym prawie nie ma nic na ten temat!!! WRRR! A przecież to istnie tak samo jak alkohol i tytoń, a o tym jest 10 punkt prawa.

Może Wam się nie zdarza, drodzy drużynowi, ale tak na wszelki wypadek. A może już w niektórych przypadkach coś takiego się stało, a prawo jest prawem. Wiem że drużynowy sobie poradzi – nagana, wyrzucenie ze zbiórki, zawieszenie, to są metody, ale w prawie nic o tym nie ma. Ludzie się zmieniają, pomysły też są ciągle nowe to niech i prawo do tego też się dostosowuje, by zapobiegać takim czy innym przypadkom. Dziwię się że o tym nie pomyśleli, gdzieś wyżej na jakiś zjazdach chorągwi, czy też gdzieś tam na samej górze, gdzie można to zmienić.

Wojciech Gąsiewski

Drużynowy 44 D.H.

Harcerzem być… Baśń Sylwestrowa


Za rzekami, za górami,

Tam gdzie magia jest na czasie,

Harry Potter z wiedźminami,

Razem są już w trzeciej klasie.

Harry myszy w szklanki zmienia

A czasami z miotłą lata.

Gerald dostał trzy zlecenia,

Więc wypełnia rolę kata.

Jakiś czas temu los tak zrządził,

Przy udziale wiatru mocy,

Że Pottera z miotły strącił,

Gerald udzielił mu pomocy.

Tak zostali przyjaciółmi.

Po dziś dzień w Rivii żyją.

Tylko czasem coś ich różni,

Gdy humoru się napiją.

W Rivii lato nie ma końca,

Tam wakacje wciąż królują.

Nikt nie gasi nigdy słońca,

Madzy upał produkują.

W raju tylko jedna jest orkiestra

I to zespół raczej słaby,

Więc wybrali się do Polski na Sylwestra

A dokładniej – gdzieś w Bieszczady.

Co tam było, co się działo,

O tym wiedzą tylko oni!

Lecz uchylę trochę śmiało,

Harry mnie do tego skłonił.

Śniegu było tam nie mało,

Mieszkaliśmy w samym lesie.

Lecz tak dużo się nie działo,

Jak legenda pewna niesie !

Poznaliśmy tam ziomali,

Co potrafią patrzeć w chmury.

Oni z nami pośpiewali,

My poszliśmy z nimi w góry.

Na sam szczyt nie dotarliśmy,

Wszak nasz Małysz miał gdzieś lecieć,

Więc czym prędzej wróciliśmy,

Turniej Czterech Skoczni ! Ba! No przecież!

To był cel naszej przygody.

Chyba nas już trochę znacie?!

Fajny klimat, cudne góry, nasz wiek młody

A Wy wszystko przekręcacie.

Ale przejdźmy do tematu.

– Człowiek grzeszny jak wiek wiekiem,

A wy już całemu światu

– Przecież harcerz też człowiekiem !

I nie raz z „zakrętu” się wypada.

„- My wam na drogę wrócić pomożemy…!”

a w Przecieku niżej pada,

Że, na Kolskiej się znajdziemy !

Moi drodzy i kochani!

Ostre słowa ??! Raczej śmieszne!

Nikt z nas nie pił tam wiadrami,

Nie jesteśmy alkoholikami !!!

Tu nie chodzi o ilości ,

Nawet kropla prawo złamie,

Ale boli aż do kości,

Gdyż !ja! tracę zaufanie !!!

Co innego ktoś zastrzegał !!!

Co innego zaś się stało.!!!

Ktoś zapomniał co powiedział ???

Czy też nam się przesłyszało ???

Lecz nie oto chyba chodzi,

(Choć to był błąd – ja przyznaję),

By ktoś za mną lupą wodził,

Ja to w środku przemyślałem !!!

I to jest meritum sprawy

I wygłoszę, choć nie muszę:

„- Zrozumiałem błąd wyprawy”

a Wy! – Patrzcie ludziom w duszę !!!!

Bardzo bolą te apele,

Co w Przecieku drukowane !

Tak mi mówią przyjaciele ?,

Tutaj prawa też złamane.

Lecz to baśń, więc każdy wie:

Koniec musi być szczęśliwy!

Więc czy harcerz chce, czy nie,

Uśmiech musi mieć życzliwy.

A tak szczerze, bez pomówień:

Według sądów komendanta,

W jego słowach wszak coś siedzi.

Lepiej szukajmy policjanta,

Bo trzy czwarte Kolską zwiedzi !!!

Piotr “Zadra” Zadrożny

Harcerzem być… – C.D.

W ostatnim „Przecieku” dane mi było, przeczytać artykuł Tomasza Grodzkiego pod tytułem „Harcerzem być”. Muszę powiedzieć, iż jestem nim mocno zniesmaczony, a nawet zbulwersowany.

Zniesmaczyła mnie nie tyle intencja autora, co sama forma. Przez pojęcie formy rozumiem tutaj publiczne upokorzenie kilku osób, które według mnie stały się kozłami ofiarnymi, antyalkoholowej krucjaty druha komendanta. Dla pełnej jasność pragnę podkreślić, iż nie zamierzam bronić bohaterów owego artykułu. Moim celem jest krytyka metody, która według mnie jest niesprawiedliwa i mocno krzywdząca. Druhu Tomaszu piszesz z głęboką troską o Łukaszu, Sylwii, Maćku, Piotrku, Magdzie, Małgosi, Ani. Piszesz w ostrych słowach o ich haniebnym zachowaniu. O splamionej godności noszonych przez nich mundurów. I o zaufaniu którego nadużyli. Nie zapominasz o obowiązkach, których nie dotrzymali. Obowiązkach wynikających z prawa harcerskiego.

I to wszystko zgadza się jak diabli. Tylko pytam się, do cholery dlaczego podałeś ich imiona. Robiąc to w sposób tak chytrze umiejętny, że każdy kto trochę zna hufiec domyślił się o kogo chodzi. Czy nie zdajesz sobie sprawy, że napiętnowałeś ich w brutalny sposób. Zamiast dać im nauczkę i w ten sposób pomóc. Wyróżniłeś ich, ale na czarno. Tylko co chcesz osiągnąć w ten sposób?

Zgadzam się nagana za występek jest zupełnie słuszną i uzasadnioną formą karą. Tylko nie publicznie.

Śmiesznym mi się zdaje, a właściwie powinienem powiedzieć godnym pożałowania fakt, iż Człowiek o takim autorytecie, stażu pracy z młodzieżą i bogatym doświadczeniu pedagogicznym popełnia taki błąd. Bo tak gwoli sprawiedliwości to czy druh komendant nie nabawił się jakiejś amnenezji. A może po prostu nie chce dostrzec rozległości problemu o którym pisze. Pytam się Tomku, dlaczego do swojej listy błądzących, nie dopisałeś nazwisk z naszego hufca, którzy mieli lub mają kontakt z alkoholem. Obawiam się, iż jedna kartka by nie wystarczyła, aby wszystkich dotkniętych problemem spisać. A może chcesz powiedzieć, że nic na ten temat nie wiesz? Że nie wspomnę o kadrze drugiego turnusu w Przerwankach . To taka moja reminiscencja z ostatniego lata. Uważam za mocno przesadzone twoje tezy o połamanych charakterach. I tę całą rozczulającą gadkę o rynsztoku i Kolskiej. Życzę ci odrobiny realizmu, bo nie słyszałem jeszcze, aby ktoś został alkoholikiem po wypiciu sylwestrowego szampana, czy lampki grzanego wina do obiadu. Jeśli by tak było to wielu z nas spotykałoby się co niedzielę na terapii w kole AA. Nie chciał bym wyjść na cynika, ale cóż ma począć nieszczęsny harcerzyna którego, dajmy na to dotknęła choroba nerek i lekarz zalecił mu picie piwa. No to już dramat! Czy nie bacząc na harcerski kodeks ma pochłonąć butlę życiodajnej cieczy, i z lekkim szumem w głowie rozważać aspekty moralne swojego niecnego występku. A może powinien pogrążając się w pełnej cierpienia ascezie, walcząc z niemiłosiernym bólem spozierać z ukosa na oszronioną butelkę dajmy na to TYSKIEGO i w ten sposób odnosząc zwycięstwo nad własnymi namiętnościami wypełnić zobowiązanie. Ale nie ma co dramatyzować bo na szczęście są to przypadki niezwykle rzadkie, więc możemy śmiało powrócić do meritum sprawy.

Tym co razi mnie najbardziej w tej całej sprawie to upublicznianie faktów, które wymagają rozstrzygnięcia w nieco inny sposób. Nie chcę tu powiedzieć, iż w jakikolwiek sposób hołduje tabu. Wręcz przeciwnie uważam sprawy drażliwe, za najbardziej wskazane do publicznej dyskusji. Nie mniej jednak jestem zdania, iż wyciąganie brudów które plamią wizerunek, całej organizacji nie jest najbardziej trafionym sposobem rozwiązywania niewygodnych problemów. Szczegółowe opisy kto gdzie ile i czego tam wypił na pewno nikogo nie przybliżą do rozwiązania problemu plagi alkoholowej. A jedynie mogą stanowić wyborną pożywkę dla twórców plotek i sensacji. Osobiście bym był za rozwiązywaniem podobnych wykroczeń w cztery oczy. Niewątpliwie ZHP stawia swoim członkom twarde warunki. Szczególnie dotyczy to osób które zajmują lub pretendują do funkcji instruktorskich. Owe funkcje wiążą się z dokonaniem życiowego wyboru. I tu pojawia się odwieczny dylemat, chwila zastanowienia nad tym co w przyszłości może stać się życiową drogą. Wyjścia są tylko dwa. Zostaję instruktorem, i wykazuje się charakterem, lub odchodzę. Ja innej drogi nie widzę. Tylko tego wyboru, każdy powinien dokonać indywidualnie, zgodnie z własnym sumieniem. Najlepiej bez form nacisku stawiających adepta pod osąd publiki. Osobiście nie życzył bym sobie aby moje nazwisko pojawiło się na „gazetowej agorze”. Powyższe stwierdzenia dotyczące dokonywania wyboru w zaciszu własnego sumienia są według mnie odbiciem panującej tendencji do wykruszania się osób nieodpowiednich, czy może raczej nie będących w stanie sprostać wymaganiom prawa harcerskiego. Sam stanąłem przed takim wyborem. I nie ja jeden. Niestety skapitulowałem. Co nie oznacza że moje życie toczy się po równi pochyłej wprost do rynsztoka. No nie wydaje mi się, że nie !? J To tyle co mam do powiedzenia w sprawie rzeczonego artykułu Tomasza G.

Może jeszcze tylko dwie uwagi na koniec. Pierwsza dotyczy błyskotliwej metafory druha komendanta, tzn. tej samochodowej. Bo mi się tak wydaje że druh tak się przejął rolą w tym wyścigu, a nawet nie zauważył kiedy zjechał na lewy pas i pruje pod prąd. Oj, trzeba uważać bo o wypadek nie trudno.

A druga uwaga jest raczej sugestią. Być może dobrze by się stało gdyby hufiec zorganizował co na wzór dyskusji. Dla zdiagnozowania kondycji harcerstwa w naszym mieście, określenia przyczyn słabnięcia popularności idei harcerskiej wśród młodzieży i w końcu dla przedyskutowania roli prawa harcerskiego (najlepiej z uwzględnieniem pozostałych 9 punktów).

Naturalnie wśród tematów dyskusji nie powinno zabraknąć o problemach alkoholowych i narkotykowych.

Karol Woj -Wojciechowski

Perły za progiem

Okazuje się, że mieszkać w Warszawie, to nie znaczy była zupełnie odciętym od zieleni i nie mówię tu trzech-łysych-krzakach-na-krzyż rosnących przed blokiem na, tak dumnie zwanym, pasie zieleni szerokości kilku metrów.


Aż trudno uwierzyć, że w Warszawie można znaleźć takie miejsca, gdzie nie słychać odgłosów ulicy i nie widać tłumu pędzących ludzi. Jednak wydaje mi się, że na spacerze też może być tłumnie, chociaż „okoliczno-otwocka” liczba napotkanych spacerowiczów postrzeganych jako tłum będzie zupełnie inna, niż „warszawski wskaźnik zatłumienia”.

***

TURYSTEST:

Ty, to Jan Kowalski. Mieszkasz w Warszawie. Dokąd wybierzesz się z rodziną w łikend, czy niedzielne popołudnie?

Odpowiedzi: a) do Lasu Kabackiego b) do Lasu Młocińskiego c) do Lasu Bielańskiego d) do supermarketu?

WYNIKI TESTU:

Jeżeli wybrałeś odpowiedź d), to rzuć gazetę i wsiadaj w Syrenę, bo Brzęczyszczykowie już pojechali i zaraz wykupią wszystkie mydła w promocji.

Jeżeli NIE wybrałeś odpowiedzi d), to zaparz sobie herbatę i poczytaj, gdzie można się podziać.

***

„Perły za progiem” przewodnik turystyczny po okolicach Warszawy autorstwa zespołu w składzie: Jarosław Chormański, Agata Ciszewska, Beata Dreksler, Ewa Kaliszuk, Wojciech Lewandowski, Jerzy Szczęśniak. 240 stron + dobre, choć małe zdjęcia.

Witam w kolejnym odcinku WpadaWiedziećCoMaSięPodNosem. Jak zwykle w tym miejscu proponuję wyprawę po malowniczych okolicach, często bardzo nam bliskich, a zupełnie nieznanych. Tym razem będę rozwodzić się nad przewodnikiem obejmującym znacznie więcej niż tylko otwocki powiat. Wydawnictwo tworzone wyraźnie z myślą o warszawiakach odległości podawane w odniesieniu do centrum miasta z Syrenką w herbie.

Okazuje się, że mieszkać w Warszawie, to nie znaczy była zupełnie odciętym od zieleni i nie mówię tu trzech-łysych-krzakach-na-krzyż rosnących przed blokiem na, tak dumnie zwanym, pasie zieleni szerokości kilku metrów. Aż trudno uwierzyć, że w Warszawie można znaleźć takie miejsca, gdzie nie słychać odgłosów ulicy i nie widać tłumu pędzących ludzi. Jednak wydaje mi się, że na spacerze też może być tłumnie, chociaż „okoliczno-otwocka” liczba napotkanych spacerowiczów postrzeganych jako tłum będzie zupełnie inna, niż „warszawski wskaźnik zatłumienia”.

To może do Chotomowa? (wyprawa szczególnie atrakcyjna dla fanów DeMono Krzywy ma tam dom! Informacja z zaprzyjaźnionego Źródła)

Warszawiaki nie gęsi i swoje jeziorka mają Jeziorko Czerniakowskie, albo w trochę inną stronę Jeziorko Imielińskie, Zalew Zegrzyński czyli ogólnie Mazury dla nie bogatych materialnie.

Tym, którzy znudzeni już są codziennym widokiem Wisły polecam dla odmiany wypad nad Narew do rezerwatu Wieliszewskie £ęgi (26 km od centrum niezbędne mapki w przewodniku).

„Perły za progiem” obejmują również odległe, jak na trampki, trasy Dąbrowy Seroczyńskie w powiecie Stoczek Łukowski ok. 70 km od centrum W-wy.

Oczywiście nie pominięto powiatu otwockiego. Ale o nim to poczytaj sobie sam, drogi Czytelniku. Może napisano o czymś, o czym nie wiedzieli autorzy wcześniej przeze mnie przedstawianych przewodników? Może sam czegoś jeszcze nie wiesz o swoich okolicach.

„Perły za progiem” to 52 niezapomniane wycieczki na każdy weekend w Twoim rocznym grafiku. Najciekawsze zabytki przyrody, naturalne krajobrazy Mazowsza, zabytki historyczne i takie tam różne inne ciekawe rzeczy, jakich turysta się spodziewa.

Każda (!) z proponowanych tras posiada opis dojazdu [w odniesieniu do centrum Wa-wy (nie)stety]: samochodem – numer trasy, gdzie parking; pociągiem, czy metrem do jakiej stacji; autobusami podmiejskimi/ miejskimi jakich linii oraz rowerem tędy i owędy + informacje o ewentualnych zakazach jazdy bicyklem na pewnych odcinkach (okazuje się, że są). Opisy tras zawierają również informacje o noclegach i punktach gastronomicznych.

To wszystko na 219 stronach wzbogacone naprawdę ładnymi kolorowymi zdjęciami, mapkami, opisami ciekawych obiektów.

Resztę stanowią: mały słownik tematyczny, tablice do rozpoznawania drzew (po owocach, liściach, ogólnym zarysie drzewa), tropy zwierząt i tablica ptaków. Oj, bez zakończenia będzie, bo pies już się niecierpliwi.

Strz.

Rafał Wojaczek. Wyklęty poeta.

Kilka dni temu, szukając czegoś na półce wśród starych książek i notatek odnalazłam biografię Poety. Biografia ta była koloru żółtego – nie za gruba książka. Nie musiałam zaglądać do środka, aby przekonać się, o kim była. Zbyt dobrze znałam tę książkę… Zbyt dobrze znam Wojaczka…


Do tej pory pamiętam moment, kiedy pierwszy raz zetknęłam się z twórczością Wojaczka. Było to w 7 czy 8 klasie podstawówki. I pamiętam, że przeżyłam wtedy szok. Prawdziwy szok. Najpierw szok, a potem przyszło zdziwienie, może nawet zakłopotanie. Bo fakt faktem, nie byłam jeszcze przyzwyczajona do takiego stylu pisania. Do tak otwartej wypowiedzi. I wreszcie: do takiej formy poezji. W tamtejszym moim wyobrażeniu, kiedy dopiero wchodziłam w świat Wielkich Twórców Literackich, wiersze musiały się rymować, a ich treść była ściśle ograniczona do spraw miłosno – przyrodniczych.

A przecież poezja Rafała jest wyjątkowa. Szokuje. Burzy. Kpi. Podjudza. Znam wielu, dla których Wojaczek nie jest i nigdy nie będzie prawdziwym poetą. Znam wielu, dla których jego poezja nigdy nie będzie poezją. Ale znam też takich (i sama do nich należę), dla których Wojaczek to odkrywca. Odkrywca – ponieważ odnalazł zupełnie nową drogę w poezji- wprowadził do niej coś fascynującego i niesłychanego. Swoimi wierszami udowodnił, że dla sztuki nie istnieją żadne rygory czy ograniczenia. Pisał, jak czuł. Pisał i za każdym razem wywoływał skandal. Przeklinał, wyzywał, stwarzał mity, szydził, erotyzował i błaznował, a mimo to (a może właśnie dzięki temu) stał się legendą, legendą jeszcze za życia.

Dlaczego postanowiłam napisać o Rafale Wojaczku? Tak naprawdę do końca nie wiem – może po prostu brakuje mi go czasem we współczesnym świecie. Mało mówi się o Wojaczku. Mało albo prawie wcale. Chyba po prostu bardzo chciałam zobaczyć o nim choć małe, maleńkie wspomnienie właśnie w gazecie, żeby móc sobie i jemu powiedzieć: „Zobacz, a jednak ludzie pamiętają, nie zapomnieli”.

Wykorzystałam też troszkę fakt, że na naszej stronie w “Tygodniku Otwockim” powstała niedawno nowa rubryka: „Zainteresowania, Pasje”, a poezja Wojaczka jest właśnie taką moją małą pasją. Zresztą sam poeta też kiedyś był harcerzem…

Gdybym pisała o twórcy mniej kontrowersyjnym, z pewnością użyłabym teraz słów w stylu: „Gorąco zachęcam wszystkich do lektury…” itp. Jednak mając do czynienia z Wojaczkiem, doskonale zdaję sobie sprawę, że nie byłoby to najlepsze posunięcie. Jak pisałam już wcześniej- poeta ten szokuje, szokuje całym sobą: nie tylko twórczością, ale także i życiem. Tak mówi o nim St. Srokowski, pisarz i dawny znajomy Rafała Wojaczka: „Był to poeta żywiołu, przeczuć, akcji, gorącej biologii, cielności, dzikich namiętności i uczuć”. Nie każdy będzie potrafił znaleźć w jego wierszach ukojenie. Ja sama tego nie odnalazłam. Ale odnalazłam fascynację. Fascynację prawdziwą i za o jestem Wojaczkowi wdzięczna. Za pasję, którą ofiarował mi przez swoje wiersze.

Rafał Wojaczek przez całe swoje życie był człowiekiem bardzo samotnym. Nie radził sobie z samym sobą i z otaczającym go światem. W wieku dwudziestu- kilku lat był już nałogowym alkoholikiem, cierpiącym na różnego rodzaju urojenia, lęki i fobie. W wieku 26 lat popełnił samobójstwo. Jednak legenda Wojaczka przetrwała i trwa nadal, i jestem pewna, że nie zginie.

Ita

P.S. „Musi być ktoś, kogo nie znam, ale kto zawładnął mną, moim życiem, śmiercią, tą kartką”. R.W

Zastęp – harcerska rodzina

Redakcja “Przecieku” na jednym ze swoich środowych dyżurów postanowiła pogrzebać nieco w naszej hufcowej bibliotece.

Oczom naszym ukazało się kilka numerów starej harcerskiej gazety -”Świata Młodych”. Ktoś ją jeszcze pamięta? To właśnie w tej gazecie debiutował słynny Tytus de Zoo. Ale kto w dobie pokemonów ma głowę do takich starych komiksów?

Dziś prezentujemy Wam tekst o zastępie. Uznaliśmy go za interesujący, chociaż niektóre fragmenty nas nieco zdziwiły. Tekst pochodzi z numeru z kwietnia 1984 roku, czyli jest starszy od większości naszych drużyn…



Zastęp, to harcerska rodzina. Ale różne bywają rodziny – jedne się kochają, inne stale kłócą. Wy dążyć powinniście do tego, aby być rodziną wzorową, maksymalnie zżytą, rozumiejącą się bez zbędnych słów. A przede wszystkim rodziną trwałą.

Dh Władysław Szczygieł w książce „Jak prowadzić zastęp harcerski”pisze: ,Zwróć uwagę, Druhu . Zastępowy, w pracy swojego zastępu na stałość jego składu. Zastęp, w którym członkowie zbyt często się zmieniają, przyrównują harcerze do tramwaju. Jedni wstępują, drudzy występują, bo się znudzili i szukają innych zastępów lub organizacji (…) Pamiętaj, że lepsza jest słaba nawet praca w zastępie stała, niż zmiana członków zastępu co kwartał i brak w ten sposób ciągłości i stałości pracy”.

Co robić, by być zastępowym, a nie motorniczym? W tym też pomoże obrzędowość…

Nigdzie nie jest powiedziane, że zimowe zbiórki zastępu muszą koniecznie odbywać się w szkole. Przecież jeśli mamy stanowić harcerską rodzinę, jeżeli mamy znad się wszyscy jak łyse konie, musimy także bywać u siebie w domu. A wiec spróbujmy zbiórek „domowych”. Rzecz jasna nie w każdym mieszkaniu są warunki do prowadzenia musztry zastępu, harców, nie wszędzie jest kominek. Zbiórki domowe muszą mieć zupełnie inny charakter, tak jak inny mają cel. Bo główny ich cel to poznanie się z rodzeństwem harcerzy, a zwłaszcza z najlepszymi i niezastąpionymi przyjaciółmi zastępu – rodzicami. Wspólnie wypita herbatka, nawet jeżeli musimy w tym celu stłoczyć się w pokoiku typowego M3, zbliża bardziej niż najpiękniejsze przemówienie drużynowego do rodziców zgromadzonych na szkolnej wywiadówce.

Może przy okazji stwierdzimy, że ktoś z naszych kolegów ma wyjątkowo trudne warunki mieszkaniowe. I świetnie, bo o takich sprawach trzeba wiedzieć – i może czasem uda mu się jakoś wspólnymi siłami pomóc, ot, choćby zaprosić na wspólne odrabianie lekcji. A musztrę zastępu i harcerskie gry . . możemy przepro-wadzić na podwórku przed domem.

IMIENINY

W prawdzi-wie zżytym zastępie nie wyobra-żam sobie sytuacji, żeby czyjeś prywatne święto, imieniny lub urodziny, przeszło niezauważone. Symboliczny prezent, zaśpiewanie wspólnie „Sto lat”, podrzucenie solenizanta pod sufit harówki – wszystko to niewiele kosztuje, a cieszy. Może zastęp opracuje stały „rytuał” imieninowy? Albo przeciwnie – za każdym razem inaczej, żeby była niespodzianka…

Oczywiście podobnie święcimy harcerskie zaszczyty naszych kolegów z zastępu, np. mianowanie na kolejny stopień.

PRZYJĘCIE DO ZASTĘPU

Zanim kandydat na harcerza złoży Przyrzeczenie i otrzyma pierwszy stopień, musi przejść okres próbny. Oczywiście przez ten czas pracuje w zwykłym zastępie, do którego trafia jako ktoś obcy, nieznany. Źle, jeśli odniesie wrażenie, że jest również niechciany. Często nie zastanawiamy się, czy nasz nowy kolega przejdzie zwycięsko próbę, czy zostanie pełnoprawnym harcerzem. Na początku trzeba odnosić się do niego szczególnie serdecznie. Możemy ustanowić w zastępie rytuał przyjmowania nowicjusza, „obmywania go z brudów” cywilne, nieharcerskiego żywota. Obrzęd ten nie może być zbyt pompatyczny – na serio będziemy witać nowego harcerza dopiero po Przyrzeczeniu. Nie może też być zbyt rubaszny ani złośliwy, aby kandydata nie odstraszyć. Najlepiej zrobić to na wesoło. Ważne, aby zakończyć obrzęd w zupełnej harmonii, rodzinnie.

Na przykład:

W zaciemnionej harcówce, w kręgu spowitych w peleryny harcerzy, zastępowy z namaszczeniem zapowiada nowicjuszowi trzy próby, przez które będzie musiał przejść tego wieczora. Są to próby ognia, wody i krwi. Próba ognia polega na zapaleniu zapałki i spaleniu jej do końca bez rzucania na podłogę. Trzeba umiejętnie chwycić płonącą jeszcze zapałkę za zwęgloną jut część drewienka, jeśli się to nie uda, próba grozi najwyżej lekkim oparzeniem. Próba wody wygląda bardziej tajemniczo: kandydat klęka przy pełnej miednicy i prowadzony przez mistrza ceremonii wykonuje możliwie najbardziej skomplikowane rytualne gesty. Tymczasem któryś z harcerzy niespodzianie… wlewa mu za kołnierz pół szklanki zimnej wody. Próba krwi robi największe wrażenie. Mistrz, ceremonii wymachuje przed nosem delikwenta ogromnym, rzeźnickim nożem (może być upaćkany czerwoną farbą, mrucząc groźne zaklęcia. W kulminacyjnym momencie przerażony kandydat zostaje poczęstowany porcją smakowicie przysmażonej kaszanki…

Po zakończeniu próby siadają wszyscy przy wspólnym stole i opowiadają o najciekawszych, chwilach z dziejów zastępu, przegryzając pączkami, kupionymi na tę okazję.

KRONIKA ZASTĘPU

To też coś, co tworzy atmosferę zastępu. Kronika, w odróżnieniu od reprezentacyjnej kroniki drużyny, jest sprawą wewnętrzną, rzekłbym nawet intymną naszego grona, przeznaczoną tylko dla swoich. Za to umieszcza się w niej wszystko! Opisy najciekawszych zbiórek i najzabawniejsze powiedzonka, wklejone bilety z wycieczki, suche liście, źdźbła siana, na którym spał zastęp podczas biwaku i rozgniecione komary. które tak dawały się we znaki na zwiadzie. Może się tam znajdzie karykatura drużynowego i… odcisk nowego buta zastępowego, słowem: co kto chce. Panuje absolutna wolność słowa i swoboda technik graficznych. Jak pisał po łacinie Julian Tuwim „cicer ***** caule”, czyli groch z kapustą. Ale ma to swój urok.

KSIĄŻECZKA ZASTĘPU

A to już coś dziwnego. Wiadomo książka musi być. Ewidencja harcerzy, kontrola wpłaconych składek, lista obecności na zbiórkach, plan zamierzeń i uwagi o jego realizacji. Czysta biurokracja, co z tym może mieć wspólnego obrzędowość?

Otóż ma jak najbardziej! Właśnie od zwyczajów zastępu zależy, czy książeczka będzie pomocą w pracy (narzuca systematyczność i dokładność – bardzo istotna rzecz), czy narzędziem rozpasanej biurokracji.

No bo, tak: ewidencja harcerzy, informacje o ich wieku, adresie, stopniu harcerskim są przecież niezbędne zastępowemu. A że to nudne? można zapis ożywić. Na przykład dodać jeszcze parę rubryk mniej niezbędnych, za to wesołych: odcisk palca, numer buta, wymarzony zawód, ulubiona potrawa, wreszcie własnoręczna karykatura, „autoportret” harcerza. Wypełniamy starannie te poważne rubryki, a pozostałe na wesoło, ale z pomysłem.

Lista obecności. Przecież nie będziecie jej sprawdzali jak nauczyciel na lekcji. A z drugiej strony jut po miesiącu nie sposób spamiętać kto był na zbiórce, jeśli się tego nie zapisze. Więc powieście przy drzwiach harcówki tarczę i strzałki do rzucania. Kto przychodzi na zbiórkę rzuca do celu. Wpisuje się do książki nie „+” na znak, że był, lecz wynik rzutu. Po pół roku kto uzyska najmniej punktów (bo za nieobecność zero!) „funduje” niematerialną nagrodę zwycięzcy.

WSPÓŁZAWODNICTWO W ZASTĘPIE

Wszyscy jesteśmy rodziną, ale tak już w rodzinach bywa, że jednemu się chce, a drugiemu nic. Aktywność trzeba premiować. Tylko jak? Uścisk dłoni zastępowego? Pochwala przed frontem – co to za front, pięciu ludzi?

A może by tak na zakończenie każdej zbiórki (lub każdego miesiąca – przyp. MG) demokratycznie, w tajnym głosowaniu, przyznawać jakąś nagrodę najlepszemu? Ważne, by dekoracja odbywała się gromko i uroczyście, wobec całego zastępu.

Paweł Wieczorek

Tekst pierwotnie ukazał się w gazecie “Świat Młodych” w kwietniu 1984 roku.

Jedziemy na biwak. Zapamiętaj, że za cały biwak jesteś odpowiedzialny TY

biwak (fr. bivac ze szwajc., niem. Biwacht ‘dodatkowy patrol nocny’) 1. odpoczynek lub nocleg w namiotach podczas wycieczki. 2. miejsce tego odpoczynku lub noclegu.

W poprzednim wydaniu “Przecieku” pozwoliłem sobie popełnić kilka uwag, które moim zdaniem, mogłyby przyczynić się do ułatwienia organizacji biwaku. Podsumowując poprzedni artykuł: 1 – zaplanuj dokładnie cały biwak, 2 – oszacuj czas potrzebny na dojazdy i wędrówkę, 3 – przygotuj dokumenty i 4 – przygotuj uczestników.

PRZYGOTOWANIA

Zapamiętaj, że za cały biwak jesteś odpowiedzialny TY. Nawet jeśli rozdzieliłeś zadania na przybocznych, to w razie niepowodzenia harcerze i rodzice będą obwiniać Ciebie. Musisz nadzorować przygotowania. Nie pozwól na to, aby trasa została przygotowana bez Twojej wiedzy. Upewnij się, że noclegi zostały zarezerwowane, a jeśli jedziesz pod namioty, to na miejscu nie okaże się, że w środku jest zgniły materiał, albo niekompletny stelaż. Ale nie rób tego sam. Pozwól działać Twoim harcerzom, albo kwatermistrzowi pod Twoim czujnym okiem. Unikaj jednak jak ognia “patrzenia na ręce”. Dyskretna obserwacja, albo rzut okiem już po rozstawieniu namiotów przed wyjazdem pozwoli Ci ocenić, czy wszystko w porządku.

Jeśli dawno nie używaliście namiotów – może warto przed wyjazdem gdzieś dalej (np. w góry) zorganizować biwak w najbliższej okolicy – nawet taki jednodniowy. Pozwoli to sprawdzić, czy sprzęt, który na pierwszy rzut oka wygląda dobrze, faktycznie jest sprawny. Jeśli jest sucho i słonecznie – warto polać namioty wodą – upewnimy się, że nie przemakają.

Jeśli przygotowaliście trasę wg. mapy – skontaktuj się z najbliższym biurem PTTK i upewnij, że trasa jest na wasze możliwości. Bardzo często (szczególnie w górach) trasa, która wydaje się łatwa do przejścia, okaże się przeszkodą nie do przebycia. Dobrą alternatywą jest korzystanie z opracowanych tras, które znajdziecie na odwrocie mapy lub w przewodnikach (szukajcie jak najnowszych). W żadnym razie nie zgadzaj się na skróty lub wędrówki po nieznanym terenie poza szlakiem.

BEZPIECZEŃSTWO

Niezależnie od podziału obowiązków pamiętaj, że to Ty będziesz się tłumaczył rodzicom za złamaną nogę harcerza, czy skaleczenie harcerki. Coś, co dla Ciebie może być głupstwem w oczach rodziców urasta do zagrożenia życia.

Podstawowa zasada. Policz uczestników biwaku. Najlepiej razem z opiekunami. Albo jeszcze lepiej nadaj każdemu numer w szeregu. Gdy będziesz miał problem z szybkim sprawdzeniem, czy wszyscy już dotarli na szczyt, wydaj komendę “odlicz”. Każdy wypowie swój numer. Jeśli kogoś zabraknie – odliczanie zatrzyma się przedwcześnie.

Jeśli idziecie zwiedzać ruiny średniowiecznego zamku, a nie ma tam przewodnika – wysil swoją wyobraźnię. Staraj się być zawsze dwa kroki przed swoimi harcerzami. I to nie tylko dosłownie (chociaż to też jest ważne), ale także pod względem pomysłów. Musisz tak dobrze znać członków swojej drużyny, żeby wiedzieć kiedy mogą wpaść na pomysł berka na samym szczycie wieży zamku, albo coś równie “śmiesznego”. Nie przerywaj harcerzom niebezpiecznej zabawy, mówiąc, że ktoś może złamać nogę. Zaproponuj wcześniej coś równie atrakcyjnego, ale bezpiecznego. Jak wyczuć kiedy zabawa może nie być bezpieczna? Nie wiem. Czasem to się po prostu czuje. Jedno jest pewne – obserwuj wszystkich uczestników biwaku, a jeśli masz stuprocentowe zaufanie do przybocznych – określ miejsce w szyku – Ty idziesz na początku, a przyboczny na końcu.

Jeśli masz jechać pociągiem i w ostatniej chwili wbiegasz na peron – nie decyduj się na wsiadanie do wagonu, póki nie będziesz miał na peronie wszystkich. W połowie drogi może się okazać, że jeden z Twoich harcerzy ma problemy z nadwagą i został daleko w tyle. Jeśli każdy zna swój numer – wystarczy szybkie odliczanie.

SPRZEDAJ SIĘ 🙂

Po biwaku warto zadbać o jego podsumowanie. Zastanówcie się, czy wszystko było w porządku. Czego nie udało się zrealizować, a co zrealizowaliście nie planując tego wcześniej. Napisz artykuł (albo pozwól to zrobić harcerzom) do lokalnej gazety i do “Przecieku”. Zrób w szkole gazetkę ze zdjęciami z Waszej wyprawy – to też sposób na nabór nowych harcerzy.

Tomek Grodzki

Mój pierwszy raz 03/2002

9.01.2002 r. – c.d.

Musiałyśmy wymyślić inny sposób powiadomienia dzieci i rodziców o działalności naszej gromady. Stwierdziłyśmy, że wydrukujemy kartki z informacją o zbiórce i rozdamy dzieciom w szkole.


Ta metoda okazała się bardziej skuteczna, bo w Mikołajki na zbiórce pojawiła się dodatkowa dziesiątka. Było bardzo fajnie i bardzo głośno, ale do tego już się przyzwyczaiłam.

W tej chwili jesteśmy po pięciu zbiórkach i w książce pracy mam już okrągłą piętnastkę w tym piątkę po Obietnicy. Oby tak dalej!!!!!!!!

Dzisiaj mogę być z siebie dumna, bo pozaliczałam już wszystkie przedmioty i mogłam się spokojnie zająć przygotowaniem jutrzejszej zbiórki. Będzie to Punkt Prawa „Zuch mówi prawdę”. Jeżeli wyjdzie mi wszystko to, co sobie zaplanowałam, to będzie to naprawdę dobra zbiórka, ale o tym jutro. Do zobaczenia.

Już mamy nawet za sobą kilka przejść (dla pieszych w drodze na Wigilię szczepową, na której zaprezentowaliśmy się dość liczną – jak na panujące warunki – dziewięcioosobową grupą + my cztery, więc w sumie 13-niezły wynik – niekoniecznie pechowy!

10.01.2002 r.

Tak jak obiecywałam jestem po zbiórce. Mogę powiedzieć, że była to dobra zbiórka i gdyby nie ciągłe uciszanie moich kochanych chłopców to może wyszłaby jeszcze lepiej. Ale niestety nigdy nie może być idealnie. Może jak będę robić kiepskie zbiórki, to chłopcy będą grzeczni? Niestety są to tylko marzenia, bo oni mają tyle energii i zapału (którego mi chyba brakuje), że nawet zła zbiórka nie powinna ich znudzić. W ogóle nie mogę sobie z nimi poradzić. Krzyczą, chowają się, interesuje ich wszystko oprócz tego, co ja akurat mówię. Wiem, że chłopcy są bardzo żywiołowi, ale ja nie jestem w stanie pracować w takich warunkach!!!!!!!!!!! Zobaczymy, co będzie za tydzień.

A tak w ogóle to dzisiaj pierwszy raz na zbiórce była Ania moja druga przyboczna. Wyglądała na przerażoną zachowaniem chłopaków. Zobaczymy czy pojawi się również za tydzień…

(Ponieważ dzieciaki bawiły się świetnie i bardzo im się podobało, postanowiłam dołączyć konspekt tej zbiórki. Może komuś się przyda.)

[5 Gromada Zuchowa „Leśne Ludki” podczas zbiórki wigilijnej szczepu z Józefowa – 20 XII 2001]

17.01.2002r.

Chyba pójdę do psychiatryka, bo nie było nic gorszego na świecie od dzisiejszej zbiórki. Postanowiłam przerwać cykl zbiórek z Prawa i (ponieważ była to ostatnia zbiórka przed feriami zimowymi) zrobić ją trochę luźniejszą-taką zbiórkę „o niczym”. W pierwszej wersji były śpiewanki, ale moja gitarra odmówiła posłuszeństwa-zerwała się struna-(ona też ma dosyć chodzenia na zbiórki). W efekcie wylądowaliśmy w pobliskim lesie. Mogliśmy spokojnie wyjść, bo była także Agnieszka-opiekun naszej gromady. Niestety Ania nie zaszczyciła nas swoją obecnością, ale podobno jest chora, więc jej wybaczam.

Na wieść, że wychodzimy do lasu dzieci się bardzo ucieszyły zwłaszcza chłopcy, a było ich aż ośmiu (boli), my w sumie też, bo myślałyśmy, że przez godzinę pobytu na świeżym powietrzu w lesie moje kochane zuszki się zmęczą, a może nawet pogubią i będzie można przeprowadzić spokojnie dalszą część zbiórki. Niestety nasze przypuszczenia się nie sprawdziły, a nawet zadziałały w drugą stronę.

W lesie były nie do zniesienia. Chowali się za krzaki jałowca, chcieli chodzić po drzewach, ślizgać się, dobrze, że śnieg był zmrożony to nie mogli się nim rzucać. W efekcie więcej do lasu nie pójdziemy!!! Jak wróciliśmy do szkoły to zaczęły się wycieczki do ubikacji. A taka wycieczka jest najlepsza na to, aby się zawieruszyć i uciec druhnie. Super zabawa!!!! Drugą ulubioną rozrywką jest chowanie się pod stertą kurtek. Po prostu wspaniale. Z utęsknieniem patrzę na zegarek-ufff zostało jeszcze 25 minut, więc zaczęliśmy, o przepraszam, próbowaliśmy zacząć robić z nimi instrumenty na poferyjne śpiewanki (jak gitarra będzie chciała przyjść). Trochę się tym zajęli, ale doszło do tego, że jest tylko jedna taśma klejąca a chętnych sześciu. Wtedy dowiedziałam się, że zuchy nie znają pojęcia „kolejka”. Szkoda!!!

Odetchnęłam z wielką ulgą, gdy wskazówka mojego zegarka przeszła godzinę 17.30. Jeszcze krótkie spotkanie z rodzicami i mogę iść na długą rekonwalescencje, gdzieś się zaszyć, żeby mnie nie znaleźli.

!!!!!!!!! MAM FERIE !!!!!!!!!

W poniedziałek zaczynam nieobozówkę. Jest to moje zadanie na przewodnika (wycieczek pieszych). Mam nadzieję, że przyjdzie więcej spokojnych dziewczynek, które chociaż siedzą w jednym miejscu i słuchają, co się mówi. Boże dopomóż!!!

Do poniedziałku. Na razie!

Karolina Śluzek

Co to jest Curling?

Oglądaliście kiedyś zawody w curlingu? Niby nuda, ale jak wciągnie…(ostatnio oglądałem tv do czwartej rano). Ta perfekcja i spokój na twarzach zawodników…

Jakkolwiek egzotycznie dla polskich uszu brzmi nazwa tego sportu, to legitymuje on się bardzo długą historią sięgającą XVI wieku.


Curling wywodzi się ze Szkocji (pierwsze wzmianki sięgają roku 1511) gdzie podczas zimy grano na zamarzniętych jeziorach przepychając niewielkie kamienie. W XVII wieku zaczęto używać kamieni ze specjalnymi uchwytami, co bardzo zbliżyło zasady tego sportu do zasad dzisiaj obowiązujących. Pierwszy klub curlingowy powstał w 1716 roku. Z czasem sport ten przeniknął do innych części Wielkiej Brytanii a także na tereny kolonizowane w Ameryce Północnej. W połowie XIX wieku curling z pewnymi modyfikacjami trafił do krajów alpejskich. W XX wieku ustandaryzowano wielkość używanych kamieni i wprowadzono ten sport do hal. Od 1963 roku rozgrywane są MŚ w curlingu a od 1951 roku ME (jednak organizacją zawodów zajmowały się dwie różne federacje). Curling został włączony do oficjalnego składu dyscyplin olimpijskich w Nagano w 1998 roku.

Podstawowe zasady tego sportu są dość proste – wszystko polega na takim popchnięciu kamienia (z zamontowanym uchwytem) aby znalazł się najbliżej wyznaczonego punktu centralnego – i co najważniejsze bliżej niż kamień drużyny przeciwnej. Na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Salt Lake City zawody rozgrywane były na pasie lodu o wymiarach 4,75 x 44,50 m a sam kamień ważył 42 funty. W konkurencji tak pań jak i panów uczestniczy 10 drużyn. Początkowo spotkania odbywają się na zasadzie „każdy z każdym” – wyniki z tej rundy służą do wyłonienia par półfinałowych. W meczu uczestniczą dwie drużyny po 4 osoby. Spotkanie składa się z 10 rund – w każdej rundzie zawodnicy każdej z drużyn otrzymują po 2 kamienie (czyli 8 na drużynę). Każdy z zawodników dokonuje pchnięcia kamienia – w trakcie ślizgu koledzy z drużyny pocierają lód specjalnymi szczotkami aby korygować prędkość posuwania się kamienia (co oczywiście wpływa na dokładność gdzie tenże się zatrzyma). Drużyna otrzymuje punkt jeśli jej kamień znalazł się bliżej punktu centralnego niż kamień drużyny przeciwnej (jednakże pod warunkiem, że kamień znajduje się nie dalej od punktu centralnego niż 183 centymetry). O zwycięstwie decyduje oczywiście większa liczba zdobytych punktów.

A po zawodach przegrani zawsze biorą wygranych na piwo. No cóż… w końcu curling stworzyli Szkoci, a nie skauci 🙂

Marek Rudnicki

Malarze holenderscy…

Zabawne historie zdarzają się w tych naszych pociągach powszednich, podmiejskich znaczy się. Otóż pierwszym rozweselającym mnie tego dnia (prawie wiosennego) współpasażerem stał się Pan, naprzeciwko którego usiadłem.


Człowiek ów zaczytany był od stóp do głów w tygodnik „NIE” i wyglądał całkiem poczciwie, wręcz zabawnie. Szeroko trzymając gazetę wodził po linijkach druku oczami i poruszał wargami za tekstem z miną człowieka odkrywającego życiowe prawdy. Po chwili dosiadły się do nas dwie eleganckie panie. Siedząc naprzeciwko siebie zaczęły dosyć głośno debatować o tym, jak najwygodniej dotrzeć do Turcji i co warto wziąć na Majorkę. Wszystko w porządku (chociaż wiadomo, że lepsza jest Grecja), tyle że kiedy próbowałem skupić się na swojej lekturze, poczułem się jakbym miał wypełniać deklarację podatkową za cały rok z przystawionym do ucha (lewego) głośnikiem włączonego magnetofonu. Postanowiłem jednak nie reagować, nie chciałem nikomu psuć humoru. Zacząłem więc rzeczonym uchem przysłuchiwać się dialogowi pań podróżniczek a oczyma dla niepoznaki objąłem zaokienny krajobraz. Jednak nie trwało to długo. Z letargu wyrwał mnie głos donośny, tym razem męski, zaakcentowany warsiawsko i odpowiednio zachrypnięty. Jednym słowem monsieur Himilsbach jak żywy. Okazało się, że kierował swe słowa do moich Globtroterek. Cytuję (proszę w myślach lub głośno naśladować odpowiednio): „Dzięki paniom będę musiał opuścić ten przedział. (pauza) Jest za głośno”. I wyszedł (z kina). Jednym słowem moje współpasażerki pozbawiły go miejsca siedzącego. Jeszcze tylko rozmówczyni o kryptonimie „Turcja” stwierdziła, że napluto jej w oko i powrócił spokój. Słuchając dalej opowieści o pięknych podróżach, zasnąłem. A nasz żelazny okręt kontynuował swój Rejs…

Michał Rudnicki