Marsz do szkoły


Dla każdego drużynowego w naszym hufcu najważniejszy problem stanowi znalezienie miejsca, gdzie będzie mógł się spotykać z harcerzami. Nieoceniona pomoc stanowi szkoła, do której chodzą nasi harcerze. Dzisiaj przedstawiam wam rozmowę z Panem Andrzejem Szaciłło, dyrektorem SP 12 w Otwocku przy ulicy Andriollego.




Harcerstwo w dzisiejszym świecie budzi różne odczucia. Jakie jest pana nastawienie ?

Do harcerstwa mam stosunek bardzo sentymentalny. Sam byłem harcerzem, jeździłem na obozy do Jastrowia i do Białobrzegów. Z tamtym okresem łączy się wiele miłych wspomnień. Do dziś pamiętam swoje Przyrzeczenie i kolor chusty – była niebieska z czarnymi frędzlami… To także niesamowita szkoła życia. Nasze obozy zakładaliśmy w bardzo spartańskich warunkach, sami robiliśmy prycze z żerdek, wypychaliśmy sienniki sianem. Nigdy nie zapomnę tego przybijania desek i korowania żerdzi.

Jak wyglądała kwestia stopni i sprawności ?

Zdobywaliśmy ich bardzo dużo, punktem honoru było mieć jak najwięcej. Pamiętam także najróżniejsze plakietki i znaczki okolicznościowe, z dumą noszone przy mundurze. Ale to była nieco inna epoka…

W jakim sensie inna?

Było dużo więcej drużyn – w mojej szkole podstawowej – była to SP nr 3 w Otwocku – działało ich bardzo wiele. Praktycznie prawie cała klasa należała do drużyny. Nikt też nie wstydził się noszenia munduru, a na dni mundurowe niemal 2/3 szkoły w nich przychodziło… Harcerstwo było organizacją bardziej powszechną.

Gdzie może leżeć przyczyna zmniejszenia się ilości harcerzy ?

To trudne pytanie. Harcerstwo zahacza o ten najwyższy poziom wartości, a ludzie coraz bardziej się ich wstydzą. Harcerze to w dużej mierze idealiści, a dla nich w naszym świecie jest dzisiaj mało miejsca. Za mało… Poza tym – kiedyś harcerstwo było silniej zakorzenione w szkole, sami nauczyciele często byli instruktorami. Kilkanaście lat temu nie było także tylu innych zajęć – angielskiego, komputerów, tylu programów w telewizji. Zwiększyły się także wymagania edukacyjne. Uczniom często brakuje czasu na zajęcia nie związane z nauką.

Czy w SP nr 12 działały wcześniej jakieś drużyny ?

Zawsze pod tym względem współpracowaliśmy z MDK. Co jakieś 2-3 lata pojawiała się inicjatywa, ale na ogół dość szybko gasła. Drużyny zrzeszały kilkanaście osób, a potem pozostawała garstka. Jednak odkąd jestem dyrektorem, czyli 11 lat, zawsze miałem dobre zdanie na temat tej organizacji i nie słyszałem tez żadnej skargi od rodziców.

Orientuje się Pan, jakie jest nastawienie rodziców ?

Myślę, że najlepiej określiłaby to jakaś ankieta, ze szczegółowo dopracowanymi pytaniami. Sporo osób potraktowałoby ja dość obojętnie, inne opinie byłyby bardziej szczere i chyba na ogół pozytywne. To, czego rodzice mogą najbardziej się obawiać, to same powroty ze zbiórek – żyjemy w dość niebezpiecznym świecie…

Czy uczniowie należący do drużyn harcerskich jakoś się wyróżniają na tle rówieśników ?

Są spokojniejsi, bardziej odpowiedzialni, wykazują więcej własnej inicjatywy. Mają bardzo twórcze pomysły, łatwiej się z nimi rozmawia na lekcji. Z całą pewnością te dzieci nie są apatyczne, jak ich rówieśnicy ogłupiani przez telewizję i podwórkową nudę. Można liczyć na większy zapał organizacyjny z ich strony, chętniej się wszystkiego podejmują.

Zatem harcerstwo jest pomocne w wychowywaniu młodzieży ?

Z pewnością. Ta organizacja od dawna kieruje się niezmiennymi wartościami. Ma solidne korzenie, tradycję i rozwija wśród dzieci solidarność. Uczy także rozwiązywania konfliktów, bo jak wiadomo zawsze pojawiają się one w większej grupie ludzi. Bardzo cenne są z pewnością harcerskie ideały – przecież tak o nie dziś trudno…

Jak rysuje się działalność zuchów ?

Interesujące są metody pracy w tej najmłodszej grupie. Ważną rolę odgrywa pedagogika zabawy. Praca instruktorów jest bardzo cenna, a te małe dzieci poważnie traktują swoje zuchowanie, uczą się spontaniczności, odpowiedzialności. A to wszystko podczas zabawy. To ciekawe zjawisko. Sądzę, że to bardzo pozytywna i potrzebna forma działalności. Najmłodsi uczniowie mają wspaniale zorganizowany czas i chętnie uczestniczą w zbiórkach.

Świadczy o tym nawet sam stan liczebny gromady zuchowej „Mali globtroterzy”…

Jak powinna wyglądać współpraca drużyny harcerskiej ze szkołą ?

Harcerze są bardzo skromni i o wielu wspaniałych rzeczach, które robią, po prostu nie wiemy. Sądzę, że harcerstwo powinno integrować młodzież, dawać piękne wspomnienia. Chciałbym także, aby przez drużynę harcerze identyfikowali się również ze szkołą. Harcerze powinni mieć swój kąt w każdej szkole. Mają ciekawe oferty turystyczne – biwaki, rajdy, obozy letnie. Przede wszystkim – harcerstwo powinno nadal istnieć.

Dziękuję za rozmowę. Do widzenia.

Ja również dziękuję, do widzenia.

Rozmawiała: Ola Kasperska

Behawior typowego „Homo Scautusa”

Sensacja na skalę hufcową!!! Po długich latach żmudnych badań i wytężonej pracy naukowców udało się poznać i wyodrębnić nowy gatunek zwierzęcia należącego niewątpliwie do człowiekowatych – Homo scautus. Przedstawiciele tego gatunku, z racji przynależności do tej samej rodziny, co zwykli ludzie, są do nich rażąco podobni z wyglądu i dlatego tak łatwo jest im ukrywać się w tłumie.

Jak wygląda typowy przedstawiciel gatunku Homo scautus? Na to pytanie trudno jest dać jednoznaczną odpowiedź, gdyż praktycznie każdy jest wyjątkowy, każdy jest inny. Jest to inność w dosłownym tego słowa znaczeniu. Społeczeństwo bardzo różnie „widzi” harcerzy. Dla jednych są oni „młodym wojskiem”, harcerzykami w krótkich spodenkach, niektórzy mają ich za komunistów, inni w końcu mówią: ”ja was lubię, bo nie jesteście ci kościelni…”. Niewątpliwie wszyscy oni mają rację i jednocześnie wszyscy się mylą, gdyż nie można harcerzy traktować tak samo. Mimo wszystko mundur harcerski nadal wzbudza, jeśli nie sympatię, to przynajmniej zaufanie, jest to niewątpliwie zasługa naszej przeszłości, dla jednych chlubnej, dla innych nie, lecz przecież ludzie nie postrzegają harcerzy tylko przez pryzmat historii, wielką wagę ma obraz dzisiejszych młodych ludzi z naszego hufca. Jest on jednak cokolwiek „dziwny”.

Postaram się przedstawić obraz typowego Homo scautusa w jego środowisku naturalnym, czyli na rajdach. Zainteresowania harcerzy mogłyby niejednego zwykłego Homo sapiens przyprawić o ból głowy. Przecież tylko harcerze mogą być na tyle „głupi”, aby płacąc dziewięć złotych, łazić po lesie z plecakami przez noc i następny dzień, później dostać dziwną ciecz na obiad i być z tego zadowolonym (no, może to zbyt wielkie słowo, przynajmniej nie skrzywdzili organizatorów). Nikt normalny przecież by się na to nie zgodził, nikt oprócz harcerzy. Tylko tutaj mogą się spotkać osoby o zdecydowanie odmiennych poglądach na świat i religię, a pomimo to doskonale się ze sobą bawić. Przykłady tego mamy na rajdach, czy też na imprezach organizowanych przez drużyny w hufcu. Tam następuje pełna integracja.

Właśnie na rajdach jest okazja do zaobserwowania „dziwnych” cech typowego Homo scautusa. Pierwszą jest chorobliwa wręcz niechęć do wczesnego wstawania wśród uczestników (przecież jest dziewiąta rano, to środek nocy, dajcie spać). Z kolei komenda rajdu ma sadystyczną przyjemność wpuszczając na salę oboźnego, który drze się niemiłosiernie budząc wszystkich ze słodkiego snu (apel poranny- czas pięć minut!!). Inną cechą jest stosunek do higieny (a dajcie wy mi święty spokój, najlepiej to się odwalcie). Typowy harcerz stara się z rana omijać łazienkę szerokim łukiem (umyję się wieczorem), podobna sytuacja jest wieczorem (na szczęście mycie nie jest obowiązkowe!). po tym jak takiemu osobnikowi uda się już rano wygrzebać z ciepłego śpiwora, przy okazji budząc sąsiadów (ja nie śpię, to oni też nie będą!), oraz szczęśliwie ominąć niewątpliwą przyjemność???? porannego mycia, patrzy na zegarek i załamuje się (nie śpię już od dziesięciu minut i jeszcze nie jadłem śniadania!!). To jest kolejna z cech Homo scautusa (dobry harcerz jest zawsze głodny!). Gdy już wybrani na ochotnika (ty, ty i jeszcze ty) przygotują śniadanie to żadna siła nie jest w stanie go od niego oderwać, nie odejdzie dopóki coś jeszcze zostało. Typowy Homo scautus nie jest zanadto wybredny jeśli chodzi o spożywane posiłki (harcerz nie świnia, zje wszystko) i po prostu je wszystko, co nie ucieka ze stołu.

Gdy już wszyscy zjedzą i najchętniej położyliby się gdzieś na parę godzin, to sadystyczny oboźny wpada i z uśmiechem na ustach wyrzuca wszystkich na apel. Właściwie to nikt nie wie po co, przecież i tak na każdym apelu jest to samo. Przyczyna tego jest prosta: komanda chce się poczuć ważna (niech każdy wie, że to ja jestem komendantem, na innym rajdzie pewnie już mi nie dadzą), a oboźny chce sobie pokrzyczeć i również zaznaczyć, że jest ważny (a co mi szkodzi, pokażę im wszystkim, później będę mógł się chwalić kolegom). Najgorzej ma typowy Homo scautus, który jest zmuszany do wykonywania wszystkich komend, które uda się przypomnieć oboźnemu (przeważnie są to baczność i spocznij, bo najkrótsze i najłatwiej zapamiętać). Naprawdę dziwnym zwyczajem jest raport drużynowych, (bo niby po co muszą się przedstawiać i meldować z jakiej są drużyny, przecież i tak wszyscy się doskonale znają). Najciekawsze jest to, że i tak z tego apelu nic nie wynika i harcerze nic się nie dowiadują o rajdzie, gdyż wszystkie informacje są podawane na odprawie drużynowych.

Po tych wszystkich porannych przyjemnościach, gdy drużynowy pójdzie już na odprawę, typowy Homo scautus szuka sobie miejsca na odpoczynek ( oczywiście zaczyna robić się głodny). Gdy w końcu mu się to uda zaraz wpada drużynowy, nie wiadomo czemu niezwykle z siebie zadowolony, ponieważ udało mu się załatwić, że właśnie jego drużyna wychodzi pierwsza na trasę. Najczęściej wiąże się to z tym, że wyjście jest za dziesięć minut i za pięć trzeba być gotowym (ja to mam szczęście, z takim drużynowym to nie zginę, zawsze dba o mnie). Typowy Homo scautus niczego się nie boi (no, przynajmniej tego nie okazuje) i dzielnie wychodzi na trasę, nie ważna jest jej długość (co za kretyn zrobił taką długą trasę!!! Ja chcę do domu!)

Cała idea trasy ogranicza się do przeniesienia plecaków z jednej wioski do drugiej (jakby nie mogli załatwić transportu—szkoda im pieniędzy, zarobią sobie na moim wpisowym, zapamiętam im to). Podczas niesienia plecaków czasami wpadają do znajomych, którzy stoją na punktach (przeważnie w zupełnie innych miejscach niż to jest na mapie). Tam można zaobserwować kolejną z cech harcerza—ogromne lenistwo (to wy coś wymyślcie, ja sobie poleżę). Najciekawsze jest to, że to co wykona się na punkcie nie odgrywa żadnej roli przy ocenianiu patrolu (przecież wszyscy się znają, a punktowi cieszą się, że ktoś ich znalazł).

Gdy drużynowy uzna wreszcie, że dość już siedzenia na tym punkcie (przecież na drugim też są znajomi), dzielny Homo scautus zmuszany jest do dalszej wędrówki. Naprawdę rzadko się zdarza dotrzeć na punkt najkrótszą drogą, przeważnie uda się znakomicie wydłużyć krótką trasę. Kolejną cechą typowego Homo scautusa jest ciekawość (ile jeszcze do tego punktu, ja już nie mogę?!). Odpowiedzi drużynowego nigdy nie można brać dosłownie (przeważnie sam nie ma pojęcia, gdzie jest). Najczęstsze odpowiedzi w takim wypadku to: „jeszcze kawałek”, „już niedaleko” albo „to już blisko”. Informacje te bardzo trudno przeliczyć na kilometry, trzeba przy tym brać poprawkę na płeć i wiek drużynowego. „Jeszcze kawałek” może wówczas oznaczać od 0,5 kilometra do 5 kilometrów. Znacznie gorzej jest z odpowiedzią „to już blisko”, tutaj w zależności od tego, czy mamy do czynienia z druhem, czy z druhną – oznaczać to może od 5 kilometrów do nieskończoności, gdyż idziemy w złym kierunku.

Gdy już podstawowy cel trasy został wykonany (plecaki zostały przeniesione) niekiedy jest czas wolny. Niestety rzadko się to zdarza, gdyż komenda rajdu chce typowego Homo scautusa na siłę uszczęśliwić i stara się mu zapełnić maksymalnie czas (czyż to nie jest wspaniałe? Tak o mnie dbają, no po prostu super!). Przeważnie wieczorem w planie jest ognisko. Dla typowego Homo scautusa jest to niezwykle ważna część rajdu. Pierwszym elementem na takim ognisku jest prezentacja drużyny (jakby ktoś nas nie znał). Ogranicza się to do tego, że drużynowy oraz kilka osób z drużyny (przeważnie wyznaczeni na ochotnika), niemiłosiernie męcząc gitarę zaśpiewają jakąś piosenkę (zazwyczaj jest to ta sama piosenka na każdym ognisku i każdy ma jej serdecznie dość). Gorzej gdy drużynowy jest ambitny i chce uszczęśliwić wszystkich obecnych jakimś nowym pląsem, którego nauczył się na innym rajdzie. Typowy Homo scautus jest wtedy w euforii (no nie, tylko nie pląsy, nie chcę wstawać!!!!), lecz lepiej nie podpadać drużynowemu i wszyscy udają, że się świetnie bawią (starczy już tego, usiądźmy w końcu!!!!).

Po ognisku czasami jest czas na zjedzenie kolacji, tutaj również metoda ochotników sprawdza się znakomicie (znajdź sobie jeszcze kogoś i robicie kolację!). Podczas posiłku morale typowego Homo scautusa gwałtownie rośnie i utrzymuje się przez pewien czas na wysokim poziomie. Właśnie ten czas bezwzględnie wykorzystuje komenda i ogłasza śpiewanki. Oczywiście wszystko dla chętnych (no, no, już ja ich znam, spróbuj się nie zjawić i drużyna ma minus).

Aby śpiewanki były udane, na sali powinna się znajdować przynajmniej jedna gitara, i przynajmniej jedna osoba, która wie co z nią robić. Ten warunek jest dość łatwy do zrealizowania i grajków znajduje się zwykle kilku (kto powiedział, że trzeba grać ładnie?). Jak już wspomniano niezbędny jest tu przyrząd do wydawania dźwięku, jakim jest gitara. Gitara jest ulubionym instrumentem muzycznym typowego Homo scautusa, jest ona uruchamiana przy pomocy palców. Dzięki akompaniamentowi gitary, zwykły tekst, obojętnie jakiej treści, liczy się już jako piosenka. Najciekawsze jest to, że właściwie na każdych śpiewankach są ciągle te same piosenki i każdy ma ich serdecznie dość ( niestety, bardzo trudno wytłumaczyć to grajkom!).

Śpiewanki są niezwykle potrzebną imprezą dla typowego Homo scautusa. Jest to okazja do przekonania się kto z kim usiadł, kto z kim nie usiadł, kto z kim w czasie śpiewanek się ulotnił, kto z kim wcale się nie zjawił. Te informacje są pilnie notowane przez typowego Homo scautusa, później zaś zostaną odpowiednio wykorzystane w rozmowach (-No mówię ci, on ją obejmował, widziałem to. -A tam obejmował, tamci później położyli się razem. –Serio? –No pewnie sam widziałem.). Typowy Homo scautus może być pewien, że wszystko co zrobi będzie wykorzystane przeciwko niemu przez innego Homo scautusa, oczywiście w najmniej korzystnym momencie. Później powstają dziwne plotki (tak, to naprawdę bardzo fajny chłopak, tylko szkoda, że…..). Gdy już główny cel śpiewanek zostanie osiągnięty (wszyscy już się napatrzą i zapamiętają), typowy Homo scautus udaje się wreszcie na spoczynek (oczywiście już jest głodny). Niestety nie ma łatwo, często ktoś zostaje na śpiewankach i stosuje podstawową zasadę: „Ja nie śpię, to inni też nie będą”. Po tym czasie śpiewanki przeradzają się w solowe popisy (nie)wątpliwych artystów, którzy nie zważają na godzinę uszczęśliwiają wszystkich swoimi niezaprzeczalnymi talentami wokalnymi. Są przy tym bardzo zawzięci i nie zważają na pełne zachwytu okrzyki z sali („zabijcie go”, „zamknij się wreszcie, ja chcę spać”, „zróbcie mu krzywdę”, „wracaj do swojego Sławna”).

Tak mniej więcej wygląda behawior typowego Homo scautusa w jego środowisku naturalnym, czyli na rajdach. Mam nadzieję, że ktoś to w ogóle przeczyta, oczywiście oprócz cenzora, który na pewno dużo wytnie (to jest zamach na wolność prasy, będę krzyczał !!!). Jak mnie dopuszczą, to może będzie ciąg dalszy.

Bochenek

Harcerska Służba Informacyjna Hufca Koszalin

„Biwak z wozów i wkręcamy żaróweczki”

„Biwak do wozów, biwak dobranoc, o biwak się obraził, biwak z wozów…”

Tak, tak – mowa tu o kursie zastępowych. Nie sposób zapomnieć zarwanych nocy, pyz z mięsem (lub bez) i niesamowicie ciekawych zajęć, jak np.: integracja, alarm w nocy, planowanie. No, te mniej ciekawe też pozostaną niezapomniane…



Kurs trwał 3 weekendy. W tym czasie zdążyliśmy się świetnie poznać i nauczyć wielu rzeczy. Kurs był przeprowadzony doskonale. Z mojego punktu widzenia nie miał żadnych wad. Aż się w głowie nie mieści. No, może poza jedną – spało się trochę niewygodnie, ale to był jeden z uroków tego kursu. Bez podawania zbędnych szczegółów podam co, gdzie i z kim robiliśmy (i komu zawdzięczamy zdobytą na kursie wiedzę). W nawiasach prowadzący zajęcia:

I SPOTKANIE:

Integracja – było lepiej niż super [wszyscy]

Gimnastyka – zbyt energicznie [Zadra]

Terenoznawstwo – przemilczę to [Zadra]

Przyroda – okazało się, że jest wokół nas [Mirek]

Mini dyskoteka – tak, jak nazwa wskazuje tylko mini [wszyscy]

Samarytanka – nie wiem, nie było mnie [Magda Grodzka]

Sprzątanie – wiadomo, każdy się domyśla [ten, kto nie umiał uciec]

II SPOTKANIE

Samatytanka – teoria + praktyka = może być [prawie wszyscy]

Śpiewanki – trochę niedopracowane, ale pośpiewać zawsze można [trudno, żeby nie wszyscy]

„Dziś, jutro, pojutrze” – to mi się chyba najbardziej podobało [Kuczyn & Company]

Musztra – ratunku!!! [zapomniałam, jak ten druh się nazywa]

W-F – ale jesteśmy zacofani!! [Edyta]

O Sprzątaniu nie wspomnę

III SPOTKANIE

Sznury i odznaki – w normie [Magda Grodzka]

Planowanie – Tomek jako jedyny oprócz swoich wiadomości pozostawił nam po sobie swoje „tak, tak, zdarte gardziołko”. Za co oczywiście jesteśmy mu wdzięczni [Tomek Lubas]

ZDZ – przyda nam się [Ewa]

Zuchy – przynajmniej byliśmy dla nich atrakcją [my i zuchy]

Gra – nerwy i nerwy; adrenalina nas tym razem nie zawiodła [my i kadra]

Kominek – „dziękuję, dziękuję… ten kurs był super, itd. [wszyscy]

Wreszcie 11 XXXXXX 2001 odbyło się to, na co czekaliśmy pół roku: rozdanie patentów.

Dziękuję wszystkim, którzy się przyczynili do wydania tej płyty: mojej rodzinie, producentom, zgranemu zespołowi i przede wszystkim – samej sobie.

Dhna Karolina Grodzka

Zastępowa zastępu „Friendsi Przyrody”

(5 D.H. „LEŚNI”)

„Kinkirinki x 7 + bęc”

Na kurs pląsów, gier i zabaw zapisało się całkiem sporo osób z naszego hufca i równie sporo tam pojechało. Wydawało mi się, że taki kurs to dobry pomysł, szczególnie, że obóz już wkrótce. Chyba dobrze zrobiłaby, i nam, i naszym harcerzom, zmiana nieśmiertelnej „Papużki” czy „Koni” n jakąś inną, ale równie fajowską zabawę.

Myślałam też, że przywiozę z tego kursu, chociaż kilka piosenek, które urozmaicą obozowe ogniska i zastąpią nasze ukochane „evergreeny” (z całym szacunkiem dla „Drogi”, „Koła” czy „Wędrowca”). Niestety chyba w tym roku znowu będziemy „katować” naszych harcerzy „Starymi Dobrymi” kawałkami z siwą brodą.


A kurs, no cóż… Okazało się, że uczestnikami kursu powinni być drużynowi zuchowi (choć nikt o tym wcześniej nie mówił) – zuchowe pląsy, zuchowe gry, piosenki o zuchach, zuchowa gimnastyka, wszystko było zuchowe.

Kurs trwał trzy dni, ale wydaje mi się, że dałoby się przeprowadzić te wszystkie zajęcia w jeden. Organizatorzy nie szanowali naszego czasu – długie przerwy między zajęciami, bardzo długie przerwy na przygotowanie się do zajęć, bardzo, bardzo długie przerwy na… niewiadomo co.

Na kursie byli ludzie z kilku innych hufców z Warszawy i okolic. Wydawać by się mogło, że to duży atut. Nowi ludzie, nowe zwyczaje, okrzyki, pląsy, piosenki. Niestety organizatorzy niespecjalnie zatroszczyli się o integrację środowisk. Osobiście poznałam trzy osoby ( z czterdziestu możliwych). Oprócz „Niewidzialnej plasteliny” i „Kinkirinki” niewiele się od siebie nauczyliśmy. Niedużo było na to czasu, a szkoda.

Ale dobrze, że przynajmniej tyle.

Monika Siwak

Bagienna awifauna

Czy wiecie, co to jest awifauna? My już tak – 19 maja 2001 pojechaliśmy na Rajd Ornitologiczny – zwiad po Bagnie Całowanie. Nie byliśmy sami, lecz pod fachową opieką naukowców, pracowników Mazowieckiego Parku Krajobrazowego oraz ornitologów-amatorów, którzy, bądź co bądź, znali się na rzeczy o wiele lepiej niż my.

Z Otwocka na miejsce zabrał nas autokar zamówiony przez Park, więc nie musieliśmy wlec się PKS-em. Mieliśmy kilka lornetek, ale od organizatorów dostaliśmy jeszcze dwie i… byliśmy gotowi do bezkrwawych łowów na całowańskie ptaszory. Teraz tylko kaptury włóż (troszkę kropiło) i do dzieła.

Długo nie czekaliśmy – po stu metrach nad łąkami przyłapaliśmy na gorącym (pogoda zmienną jest – w tzw. międzyczasie przestało padać i przygrzewało słońce) uczynku polującą pustułkę. Potem był myszołów, którego odganiały od swojego gniazda dzielne czajki i mnóstwo innych ptaków jak: skowronki, sójka, bocian, czy bardzo ciekawy (tu uwaga na literówki) srokosz. Jest to taki sobie nieduży ptaszek, który poluje na niewiele mniejsze od siebie gryzonie a potem ich hmmmm… pozostałości zostawia na ciernistych krzewach traktując je jak spiżarnię. Wygląda to podobno dość makabrycznie.

Z racji swoich bardziej florystycznych, niż faunistycznych zainteresowań powiem wam jeszcze krótko o roślinkach. Na łąkach i pod lasem już nowa pora roku! Kwitną: głóg, jaskry, turzyce i mnóstwo innych m.in. trawy, co mogli poczuć uczuleni na ich pyłki. Do kalendarzowego lata jeszcze miesiąc , a tu już. Niezły bałaganik, ale przyjemnie. Do domu zebraliśmy się akurat kiedy zaczęło znowu padać.

Trwało to wszystko krótko, bo od wyjazdu do powrotu minęło 6 godzin, a tyle wrażeń. Polecam na przyszłość (w przyszłym roku powtórka). Aha… Awifauna to „ogół ptaków zamieszkujących określony obszar, środowisko, lub żyjących w określonej epoce geologicznej”.

I po ptokach.

Marek Rudnicki

„Pomóż swojemu oku” – Zbiórka w Muzeum Narodowym

Zajęcia mają na celu poszerzenie wiedzy o kulturze i odbywają się w ramach realizowania próby na stopień podharcmistrza „rozwija swoje zainteresowania kulturą”.

Mają one pomóc w wyrabianiu spostrzegawczości, wrażliwości, wyobraźni oraz umiejętności patrzenia n adziełą sztuki malarskiej; kształtowaniu umiejętności posługiwania się językiem sztuki (zwrócenie uwagi na różnorodne kategorie piękna i operowanie odmiennymi środkami wypowiedzi u różnych artystów); wyrabianiu umiejętności słuchania innych, tolerancji dla innych poglądów oraz umiejętności formułowania własnych poglądów i opinii na sztukę.

Zaprezentowane podczas zajęć gry i zadnia mogą być wykorzystane przed drużynowych na zbiórkach.

Czas zbiórki: ok. 180 min.

Forma ogólna: zajęcia odbędą się w Galerii Malarstwa Polskiego XIX w. (realizm), oparte na aktywnym uczestnictwie instruktorów (kursantów).

Forma szczegółowa:

1. Rozpoczęcie zajęć – sala VII, wyjaśnienie celu naszego spotkania, określenie zasad prowadzonych zajęć, króciutka rozmowa – cele i zadania Muzeum Narodowego (co poza wystawnictwem należy do zadań Muzeum) – 5 min.

2. Gry i zadania.

A. Spostrzegawczość – Literki – każdy dostaje po jednej literce z alfabetu, ma 5 min. na przyjrzenie się obrazom w tej sali i wypisanie przedmiotów zaczynających się na tę literę – 7 min.

B. Plan – rysujemy plan sali z zaznaczeniem wejść i innych charakterystycznych punktów – 5 min.

C. Określenie na planie obrazów: tego, który się najbardziej podoba, tego który umieściłby w swoim pokoju, tego który najbardziej się nie podoba. Uwaga! Ważne, żeby zapamiętać tytuł i nazwisko autora.

D. Kilka (chętnych) osób głośno uzasadni swój wybór. Próba opowiadania o obrazach przy pomocy fachowego słownictwa: przestrzeń, barwa, kompozycja, światło, itp. – 5 min.

E. Wymiana planów, możliwość przedyskutowania w małych grupach swoich uwag – 5 min.

F. Rola światła w obrazie – uczestnicy zajęć mówią jaką ich zdaniem rolę może pełnić światło. Na tej podstawie każdy wypisuje wszystko, co może powiedzieć o świetle w obrazie (pora roku, pora dnia, źródła światła, itp.). Karteczki są kładzione przed obrazami, wszyscy mogą je przeczytać, skonfrontować z własnymi ocenami. Krótkie podsumowanie zadania – 10 – 15 min.

G. Czy obraz można usłyszeć? Co słychać na obrazie wybranym jako najładniejszy? Wypisujemy dźwięki z obrazów. Ciąg dalszy analogicznie jak w punkcie F.

H. Podsumowanie całości zajęć – krótkie wizyty w innych galeriach.

Witaj maj, trzeci maj, mundur z szafy wyciągaj

Długi weekend długim weekendem, wypoczynek wypoczynkiem, ale trzeci maja, to nie tak sobie najzwyczajniejszy dzień. Członkowie reprezentacyjnej drużyny naszego hufca spotkali się owego świątecznego dnia już o godzinie 7 z samego rańca, aby ostatecznie przećwiczyć marsz, który i tak bliski był (noi jest!) perfekcji.

Kiedy wszystko już grało, odbył się niemalże pokazowy przemarsz ulicami miasta do kościoła.

Przed rozpoczęciem Mszy Świętej czworo harcerzy służyło nieocenioną pomocą paniom z władz miasta, przy przygotowaniu miejsc dla przedstawicielstwa władz Otwocka i dla innych ważnych gości.

Po zakończeniu Mszy Świętej uroczystości przeniosły się pod Obelisk Józefa Piłsudskiego. „Reprezentacyjni” harcerze oczywiście też tam byli. Ale to było coś! Najpierw harcerze, a dopiero za nimi poczty sztandarowe. Widok piękny.

Kiedy wybrzmiały już wszystkie pieśni okoliczonościowo -trzeciomajowo – patriotyczne w wykonaniu chóru jednej z otwockich parafii, nastąpiło uroczyste (jak wszystko w tym dniu i w tym tekście) złożenie kwiatów pod obeliskiem. Tu również Nasza harcerska pomocna dłoń okazała się bardzo przydatna.

Święto 3 Maja było najbardziej podniosłym elementem obchodów Święta Hufca.

Strz.

„ZHP zlikwidowano!”

HSI „Spisek” w ramach swojej działalności korzysta z niemal każdego medium informacyjnego. Ssiemy informacje z wszelkich nawet pozornie „wygasłych” źródeł.

A czego szukamy i co znajdujemy? Informacje o działalności innych hufców; ogłoszenia dotyczące zapotrzebowania na sterników czy innych płetwonurków fanatyków; podobne (ale tylko w kwestii przeznaczenia) do „Przecieku” gazety innych hufców; barwne relacje z gier, rajdów, jak również zaproszenia na dopiero organizowane – ogólnie rzecz ujmując są to rzeczy zwyczajne. Część z tego całego „kociołka zdobyczy” przecieka przez nasze paluchy do – Oooo! Właśnie to co czytasz w ten sposób się tu znalazło.

Zdarza się, że tych informacji jest tak dużo, że trzeba wybrać jakieś kryterium odsiewania. Czasem pochłonięcie takiej ilości słów i faktów okazuje się niewykonalne. Wtedy stosujemy właśnie odsiewanie – coś co przyciąga naszą uwagę od samego początku, z pewnością pojawi się – Oooo! Właśnie tutaj.

A oto coś co niemal samo wyskoczyło z sita w trakcie eliminacji.


Pewnego popołudnia HSI na służbie będąc otrzymała informację, której nikt z nas się nie spodziewał (słońca w Przerwankach też się nikt nie spodziewa, ale to nie ta sama moc zaskoczenia)… Wszyscy obawiali się, że być może kiedyś to nastąpi , ale nikt się tego nie spodziewał… nie teraz… Informacja brzmiała: ZHP zlikwidowano… Szok! Totalne zaskoczenie! Jak to się stało? Jak? Dlaczego? Kto za tym stoi? Kurcze…

Informacja została potwierdzona na piśmie, pod nim pojawił się stosowny przy takich informacjach podpis potwierdzający i pieczęć urzędowa. Nie trzeba chyba opowiadać o odcieniu bieli jaki wstąpił na pałające dotąd rumieńcem oblicza. Nie wiedzieliśmy jak to wszystkim powiedzieć. Spodziewaliśmy się jeszcze ostatecznego orzeczenia na piśmie w sprawie wspomnianej likwidacji. Postanowiliśmy przed podaniem tego do wiadomości publicznej, sprawdzić wiarygodność pierwszego pisma. Zaprzyjaźniony specjalista grafolog niestety potwierdził nasze najgorsze oczekiwania. Zapisany kawałek papieru nie był fałszywy…

Postanowiliśmy jednak nie załamywać rąk i walczyć – no z której strony by nie spojrzeć – o byt. Korzystając ze sprawdzonych już kanałów komunikacyjnych nie wstrzymywaliśmy naturalnych czynności naszego „związkowego organizmu”. Wypada wspomnieć, że na wieść o tragedii postaraliśmy się, o prowizoryczną klepsydrę z własnych środków. Niestety jakiś druh, bądź druhna, nie chcąc uwierzyć dokonał/a furiackiej destrukcji afisza. To był swego rodzaju znak, że nie można po prostu usiąść i płakać, jakby to pomagało, to pewnie częściej byśmy chodzili z opuchniętymi powiekami.

Ktoś nas chyba cały czas obserwował. Wnioskujemy to stąd, że nie podając do publicznej wiadomości informacji o likwidacji ZHP automatycznie spowodowaliśmy, że nie zamknęła się działalności w drużynach, we wszelkich służbach i jednostkach hufca, część harcerzy naszego hufca funkcjonowało niezmiennie w ramach listy dyskusyjnej; nie ustała również praca nad witrynami internetowymi – powstał nawet niemały spór na liście dyskusyjnej, który ciągnął się przez parę ładnych dni (pewności nie mam co do finału, w sensie – czy już nastał) – wszystko to sprawiło, że obiecane pismo ostatecznie stwierdzające destrukcję – nie pojawiło się w umówionym terminie!!! Odbyło się to przy niewiedzy jednostek o straszliwych faktach, proszę jak skuteczne może być niedoinformowanie. Jak to dobrze, że nie podaliśmy tego od razu do wiadomości publicznej. Pierwszy raz w pracy „Spisku” okazało się, że czasem lepiej nic nie powiedzieć, niż trąbić o tym na wszystkie strony. Były już przymiarki kilka tygodni temu, jednak coś kazało nam powalczyć jeszcze trochę. I udało się!!! Tajemniczy obserwator doszedł widocznie do wniosku, że wysłanie takiego pisma do nas (hufca) to był błąd, że w ogóle nie powinno się pojawić, bo przecież Hufiec Otwock funkcjonuje bez większych zastrzeżeń – możemy się tylko domyślać, że tak wywnioskował, ale faktem jest, że jednak coś powstrzymało adresata (nazwisko znane redakcji). Miejmy nadzieję, że to właśnie praca naszego hufca widziana z boku pozwala takim ludziom twierdzić, że harcerstwo to nie jest jakieś tam KWA (Kółko Wzajemnej Adoracji), tylko coś wartościowego i potrzebnego – przecież tylu ludzi na raz nie może się mylić.

Miejmy to wszystko na uwadze, droga druhno, drogi druhu. Jeśli widzisz jakieś niedoskonałości w pracy jednostek, czy w ogólnie pojętej pracy hufca – powiedz im o tym, zaproponuj coś, daj trochę więcej od siebie – nie tylko siarczystą krytykę, powodującą uwiąd aparatu słuchowego co wrażliwszych person.

Druhny i druhowie, zróbmy wszystko, aby to pismo nigdy nie przyszło.

Strz.

Jak nie dopuścić do zardzewienia roweru?

Odpowiedź: po zakupieniu w Geant nie wystawiać go pod żadnym pozorem na niszczycielskie działanie czynników atmosferycznych. Jeżeli jednak chociaż raz wybraliście się na nim do sklepu, albo, co gorsza, nawet dalej, rdza dopadnie go prędzej czy później.


Jedynym, ekologicznie słusznym sposobem na nią jest materiał o właściwościach ściernych. Piasek ma. A gdzie najlepiej się po niego udać w jeden z tych pięknych majowych dni? – wiadomo … na trasę zwaną „Piaszczystą Percią”.


Początek na przystanku PKP Międzylesie (zawsze lepiej wracać do domu, niż się od niego oddalać), po wschodniej stronie torów. Obieramy kolor naszej. Sugeruję żółty (jak piasek).

Za znakami żółtymi jedziemy tylko kilkaset metrów przez osiedle, później lasem, przez bory sosnowe.
Dawniej tereny, przez który będzie wiózł nas rower (ponad 20 km) był całkowicie pozbawiony szaty leśnej. Jedynie wrzos pokrywał grzbiety wydmowe. Stęsknionym górskich wędrówek dawały one złudzenie miniaturowych grani górskich, zaś ścieżki wiodące nimi zyskały rangę „perci”. Obecnie otaczają nas młode bory suche, prawie pozbawione runa. Bór to inaczej las ze znaczną przewagą drzew iglastych. Wokół nas króluje sosna i jałowiec.
O uzdrawiającym działaniu sosny na nasze płuca wiecie na 100%, ale czy wiecie, ze nasi przodkowie leczyli nią także ból zębów? Takiego cierpiącego przodka okadzano igliwiem z sosny, w którą uderzył piorun. Jałowiec natomiast był nieodzownym elementem ekwipunku pradawnego podróżnika. Dokładniej chodzi o jałowcowy kij, który nie tylko wspierał strudzonego, ale też odstraszał wszelkie piekielne „tałatajstwo”. Jeżeli jesteś panną i już ciekawą jakiegoż to przystojniaka los dla ciebie zgotował, zatrzymaj się przy jakimś sporym jałowcu. Zamknij oczy, lewą ręką (koniecznie lewą, bo to sprawy sercowe) sięgnij w głąb krzewu (kłuje, kłuje! Dla takiej wiadomości można trochę pocierpieć), zerwij gałązkę i… jeżeli jest zielona, to wyjdziesz za super przystojnego bruneta, jeżeli podeschnięta – będzie to blondyn, a jak całkiem sucha – to rudy.

Wjeżdżamy na tereny Radości. Te wielkie dęby to prawdziwe zabytki. Za gajówką Radość zaczynają się wydmy i tylko patrzeć jak pojawią się torfowiska z kępami turzyc. Jesteśmy na terenie Zielonego Ługu („ługi” = torfowiska).

W pobliżu zagród przysiółka Macierówka szlak prowadzi grzbietem Macierowych Gór. Stara nazwa „Macierówka” pochodzi od macior, samic dzika. Dzisiaj także widać zrytą przez dziki ściółkę pod dębami na wydmie. Po lewej lasy liściaste na torfowiskach, często zalewane wodą. Dojeżdżamy do Zagórza (przebyliśmy ok. 9 km). Jest tu sanatorium psychoneurologiczne dla dzieci i młodzieży. Na jego terenie znajduje się dworek, w którym mieszkała Maria Rodziewiczówna.
Trochę dalej w lesie stoi neogotycki i romantyczny „Zameczek”, którego budowę rozpoczął architekt Czesław Konopka w 1938r. na polecenie prof. Kazimierza Dąbrowskiego, inicjatora budowy sanatorium. Grób profesora jest na pobliskiej wydmie wśród sosen.

Okrążamy sanatorium i cały czas za żółtymi znakami docieramy do wydmy Zbójnej Góry. Pilnujmy szlaku! Wąska ścieżka wyprowadza nas na rozległa polanę, na której w XVIIIw. powstała wieś Aleksandrów. Należała ona do rodziny Branickich. Przed II wojną światową były plany zabudowy terenów wsi. Miał tu nawet dojeżdżać tramwaj. W 1951r. koncepcja zmieniła się i zaczęto Aleksandrów zalesiać. Do Warszawy dołączona w 1992r. Na 13. kilometrze na wydmie (a gdzieżby indziej?) dopatrzymy się szczątków cmentarza ewangelickiego (wieś była częściowo zamieszkana przez kolonistów niemieckich wyznania protestanckiego. Szlak wprowadza nas w wiejskie „aleksandryjskie” (;-) zabudowania, ale to Warszawa! Potem prosto w młode sośniny. Obok czteropiennej sosny parasolowatej wjeżdżamy w głąb lasu. Zaczyna się najbardziej falisty odcinek – Borowa Góra. Mamy już za sobą 16 km. Do samego Józefowa jedziemy wąskimi drogami grzbietami parabolicznych wydm, (uwaga na niedzielnych spacerowiczów i relaksujące się bezsmyczowymi biegami psy). Po lewej i prawej mamy resztki starego boru, potem młodszy drzewostan na Łysej Górze. Wreszcie dotarliśmy do Góry Lotnika, na stokach której w maju 1986r. ogromny pożar zniszczył 50 ha lasu i która z roku na rok jest coraz bardziej zaśmiecana przez amatorów panoramy Warszawy (niektórzy twierdzą, że to jest jeszcze Łysa Góra). BARDZO PIASZCZYSTA droga (coraz bardziej poszerzana, pogłębiana i orana przez samochody (!) przybywające na „taras widokowy” w celach np. grilowania (:-( ) droga zawiedzie nas wprost do Pomnika Lotników. O nim wiecie już wszystko, a dowiecie się jeszcze więcej (niewykluczone). Jak stąd trafić do domu, wiecie?

A jak się czuje wasz rower?

Monika Strzeżysz

Bagno Całowanie – Ptasie Eldorado

Zdecydowanie najcenniejszym rejonem parku jest Bagno Całowanie. Są to rozlegle zdegradowane torfowiska niskie poprzecinane rowami melioracyjnymi. Obecnie laki są użytkowane ekstensywnie lub w ogóle.

W wielu miejscach zarastają wierzbami (szczególnie wokół miejsc, gdzie kiedyś wydobywano torf). Dodatkowym urozmaiceniem są tu wydmy wyrastające ponad okolice (doskonale punkty do obserwacji ptaków). Na całym obszarze bagien występują pojedyncze drzewa – bardzo często wykorzystywane przez ptaki drapieżne jako czatownie, a także miejsca lęgowe. Wszystkie cechy tego terenu sprawiły, ze stal się on bardzo atrakcyjny dla ptaków. W okresie przelotów pojawiają się tu ptaki, które należą do najrzadszych w naszym kraju. Myślę choćby o nurze czarnoszyim, rożencu, gągołach. Ponadto, w czasie wędrówek zatrzymują się na Całowaniu ogromne stada ptaków. Kilka lat temu obserwowałem tu około 2000 gęsi, a ostatniej wiosny było ich około 500. Również stada batalionów, ptaków lęgnących się głównie w dalekiej tundrze, liczą sobie po kilkadziesiąt, a czasem nawet po kilkaset osobników. Lecą tedy również ptaki pospolite. Właśnie teraz można wybrać się na otwarte przestrzenie lak i obserwować setki szpaków. Mniejszymi stadami przelatują trznadle, zięby i inna drobnica. Nadwiślańskie legi i zarośla, a także Bagno Całowanie stanowa doskonale miejsce do odpoczynku i zerowania ptaków wędrownych.

Wojciech Sobociński