[HAL 2002] Było ich czworo

W czerwcu zmontowali ekipę do wyjazdu i 30. wyrwali się z dusznego podgrodzia. Trafili nad jeziora do wsi Przetrwancum, gdzie rozbili obozowiska mające na długie 3 tygodnie zostać ich izbą i gospodarstwem.






Stali się dla siebie niemal rodziną. Ona, jako jedyna niewiasta zajmowała się nimi jak matka, zaś najstarszy z Nich służył radą w każdej sprawie i wiedział więcej niż cała reszta mogła sobie wyobrazić.

Ten najmłodszy miał duszę nieco niepokorną i trochę rozbrykaną. Często żartował i potem, kiedy już przygarnęli garstkę wiejskich dzieci i opiekowali się nimi, dla większości chłopców był jak starszy brat, a nawet młodszy.

I jeszcze Ten ostatni. Bardzo surowy i groźny na codzień, ale czasem też dobry i chętny do zabaw z dziećmi. Nastawiony na wychowanie młodzieży karnej i twardej.

Ich podopiecznymi stały się dzieci różnego pokroju i o bardzo rozbieżnych charakterach. Na początku krzykliwe, kłótliwe i skore do bitki, a z czasem coraz bardziej uporządkowane i prawe, choć nie wszystkie.

Część z podopiecznych niestety pozostała hałaśliwa i swarliwa, ale mimo to nierzadko ich opiekunowie pałali dumą na widok wyczynów rozbrykanych młodzieńców.

Życie w Przetrwancum płynęło niczym wartki strumień. Każdy dzień stanowił wielką niewiadomą, ciekawą, a za razem odrobinę przerażającą. Dzieci chętnie i z entuzjazmem brały udział w zajęciach zaplanowanych przez Ich Czworo. Bawili się i uczyli.

Z pewnością dla protektorów był to okres radosnych uniesień, ale i skrajnego wyczerpania. Ileż to razy Ten Najstarszy siedział po nocy z marsowym czołem i bladym obliczem i przeczesując swą rudą brodę rozmyślał nad poczynaniami młodych rycerzy.

Codziennymi obowiązkami młodych była nauka fechtunku, a niewiast – szydełkowania i manier, prowadzone przez jedyną białogłowę w gronie starszyzny. Nie omijały ich również ćwiczenia w grze na lutni i śpiewie. Jazda konna z braku środków ukazała się ich oczom jedynie poprzez naukowe traktaty i rozważania teoretyczne.

Jedynym, który posiadał konia i celował w jeździe na nim był Marco, który w życiu codziennym na podgrodziu był strażnikiem bramy i porządku.

Księżniczka Silvella prowadziła niewielką szkółkę dla biednych dziewcząt, a Michael był młodym kupcem, który dopiero co ukończył służbę w cechu.

Natomiast Ten Najstarszy, zwany Ryżym, był przed laty pogromcą smoków i wielkim rycerzem, ale ponieważ dawno wyrósł ze swawoli i hulanek, zajął się bardziej statecznym zajęciem i pracował w miejskiej skarbnicy.

Kiedy minęły już 3 tygodnie, nadszedł czas rozstania nikt nie mógł temu zapobiec. Obozowisko złączono na 4 wozy, a ślady po drewnianych fortyfikacjach uprzątnięto. Niejedno z młodych dziewcząt, które przez ten czas wyrosły już na prawie dorosłe białogłowy, miała wówczas łzę w oku, a i chłopcy. Którzy zmężnieli wprost nie do uwierzenia, mieli bardzo niewyraźne miny. Niewiadomo skąd, ale wiedzieli, że takie chwile już nigdy nie zagoszczą w ich życiu.

Mieli rację. Już po powrocie na podgrodzie rozpoczęła się wielka woja i wielu z tych młodych zapaleńców zginęło w bitwach, a dziewczęta pochłonęła zaraza dżumy, która wówczas przetoczyła się przez Warszawborg i oblężenie miasta.

Ci starsi też walczyli i mężnie ginęli. Tylko ja to przeżyłem. Mały pisarczyk, który to wszystko widział i ziemniaki z podłogi jadł.

P.S. Jednak tuż potem spotkaliśmy się w nowym życiu na Polach Elizejskich, gdzie żyjemy długo i szczęśliwie.

Magda Rudnicka