Coraz dalej mi do domu…

„CORAZ DALEJ MI DO DOMU, WSZYSTKIE KLUCZE POGUBIONE”

03.02.2004, wtorek, Otwock godz. 19:10
Są już wszyscy. Wsiadamy do pociągu i ruszamy na spotkanie ze wspaniałymi krajobrazami, głębokim śniegiem(1,70m) i siarczystym (jak mi się wtedy wydawało) mrozem. Każdy cieszy się, że jedzie. Podróż takim środkiem transportu jak pociąg nie opływała w luksusy, za to nie narzekaliśmy na nudę. No bo jeśli ma się w przedziale dziewięcioletniego chłopca, opowiadającego o swoich przeżyciach (m.in. jak to zjeżdżał na zjeżdżalni „Hara-kiri”) oraz rozrywkowych członków naszej wspaniałej drużyny to o nudzie nie ma mowy!!! Ale nawet najbardziej wytrwali przegrali ze zmęczeniem i poszli spać. Nasze ciała ułożone były w pozycji embrionu (cokolwiek to oznacza).

04.02.2004, środa, Jelenia Góra ok. godz. 07:48
Drastyczna pobudka po krótkim śnie (jeśli można to tak nazwać), zdrętwiałe kończyny, niesmak w jamie ustnej i radość z kończącej się jazdy – w takim stanie można mnie było zastać na drugi dzień ranoJ.Wreszcie dojechaliśmy…
Prosto z dworca pojechaliśmy dużymi samochodami do Jagniątkowa. Po drodze mieliśmy okazję sprawdzić swoje umiejętności w ratowaniu ludzkiego życia, bowiem na poboczu pewna starsza pani dostała zawału (taką postawiliśmy diagnozę). Pominę opis samej akcji ratowniczej, ale z pewnością staruszka została (w całości) dostarczona karetką do szpitala, który paradoksalnie znajdował się po drugiej stronie ulicy.
Dalsza podróż nie była już tak emocjonująca.

Jagniątków, godz. 10:33
To mała miejscowość, skąd o własnych nogach ruszyliśmy na Hutniczy Grzbiet do chatki, w której mieliśmy zamieszkać przez najbliższe kilka dni. Droga pod górę była niezmiernie dłuuuga, męcząca i ciężka, bo w plecakach, oprócz swoich prywatnych rzeczy, nieśliśmy około 80kg jedzenia. Po 3 godzinach marszu z częstymi postojami (każdy wg własnej potrzeby) dotarliśmy do celu. Jaka była moja radość, gdy pośród drzew i śnieżnych zasp ujrzałam drewnianą chatkę… to jest uczucie nie do opisania!!!

Hutniczy Grzbiet, chatka AKT, Godz. 13:58
Po ciężkich zmaganiach czas na posiłek i cieplutką herbatę. I tu nie obyło się bez psikusów. Poznałam na swojej skórze jedną z zasad panujących w chacie. Dotyczy ona tego, iż nie bierze się kanapki spod spodu, a karą jest zmywanie naczyń po posiłku. Szczęście w nieszczęściu, że to nie był obiadJ. Po napełnieniu naszych brzuszków, mieliśmy za zadanie dowiedzieć się jak najwięcej o miejscu, w którym przebywamy. Każda z trzech grup pracowała na swoją korzyść. Wyduszenie informacji nie było jednak takie proste. W zamian za nie musieliśmy spełnić prośby gospodarzy chatki (niekiedy trudne). Ja jako osoba zmywająca, pomagałam swojej (najlepszej J) grupie jak tylko mogłam, nastawiając gumowe ucho, wszędzie tam gdzie słychać było cos ciekawego.
Jakieś efekty tego były… J

Godz. 20:00
Teraz nadszedł czas na sprawdzenie naszej wiedzy. Na szczęście nie pisaliśmy żadnego testu itp. no bo są ferie. Organizatorzy wyjazdu (Sonia&Kuba) zapewnili nam ciekawą formę wykazania się. Zdrowa forma rywalizacji czyli „słodki” hazard. Stawialiśmy cukierki; za dobra odpowiedź dostawaliśmy drugie tyle, a za złą… no cóż traciło się je. Na koniec gry wcale nie podliczaliśmy słodkości, tylko każda grupa zjadła to, co wygrała!!
Ten quiz nas troszeczkę wymęczył, nie wspominam już o przebytej dziś drodze, więc szybko „polegliśmy” w naszych śpiworach.

05.02.2004, czwartek, Hutniczy Grzbiet, chatka AKT godz. 08:00
Jedną z najstraszniejszych rzeczy na biwaku harcerskim jest pobudka, a drugą wieczna towarzyszka – zaprawa poranna. Bez tego nie można zacząć dnia. Koszmar rannego wstawania jest dla mnie nie do zniesienia. Jak zwykle wstałam ostatnia (prawie na siłę)… A po akrobacjach na śniegu czas na śniadanie. Każdy Zwiewny czyhał tylko na to, by ktoś nieuważny wziął kanapkę spod spodu. Trafił się pewien osobnik (to nie byłam ja), który nieświadomie złamał zasadę…
Dzień minął mi szybko. Chłopcy ciężko pracowali przy noszeniu wody z zamarzniętego źródełka, rąbaniu i noszeniu drewna, a ja usilnie próbowałam wynaleźć sobie jakieś zajęcie. Nie udało mi się. Postanowiłam więc obijać się z premedytacją aż do obiadu J. A po obiedzie… OLB czyli Obowiązkowe Leżenie Bykiem. Jednak pozycja horyzontalna nie dawała mi już satysfakcji. Zapoznałam się z pewnym starszym człowiekiem, który przeprowadzał na sobie dość interesujące doświadczenie. A mianowicie od 7 miesięcy nie robił nic, poza załatwianiem potrzeb fizjologicznych. Nawet jadł tylko wtedy, gdy ktoś zlitował się nad nim i cos mu przyniósł. Dziwny człowiek!! Ale rozmowa wkręcająca… Musiałam jednak przerwać konwersacje, bo Kuba robił zbiórkę na grę. Tę część programu także uważam za udaną i wzbogacającą moją wiedzę.
Wieczorem drużyna integrowała przy wspólnym śpiewie i rozmowach. Niektórzy wytrzymali nawet do 5 nad ranem…

06.02.2004, piątek, Hutniczy Grzbiet, chatka AKT godz.09:00
Oj nasz oboźny chyba zaspał. Wstaliśmy o całą godzinę później!! Nie powiem, żebym nad tym specjalnie ubolewała J. Moja radość sięgnęła zenitu, kiedy okazało się, że porannej gimnastyki nie będzie (ciekawe dlaczego???). no ale kolejny punkt programu, czyli śniadanie odbyło się obowiązkowo. Po posiłku znów trzeba trochę popracować, tylko nie za ciężko. Częste wychodzenie do latryny kończyło się zwykle na wycieczce na skały, z której widok rozpościerał się na całą Jelenią Górę. Cudowny obraz dla oczu…
Po południu plany nam się nieco pokrzyżowały, bo do chaty przybyli oczekiwani goście, ale w nieoczekiwanej ilości. „Trochę” ciasno się zrobiło… ale nic nie przeszkodzi Zwiewnym w dobrej zabawie. Pomysłów nam nie brakuje, a jeden z nich okazał się naprawdę fajny – wieczorne ognisko z kiełbaskami. Pychota!!!

07.02.2004, sobota, Petrovka ok. godz. 13:15
W końcu jesteśmy na szczycie. Już zwątpiłam, że nie dojdę. Chciałam zostać w połowie drogi i poczekać aż wszyscy będą wracać na Hutniczy Grzbiet. Ale jestem osobą, która za wszelką cenę zdobywa stawiane sobie cele. I udało się.
Dla wyjaśnienia: Petrovka to góra, na której szczycie znajduje się schronisko z bardzo miłą obsługą (sama się o tym przekonałam). Pokonaliśmy trudną trasę pod górę, to pokonamy z góry.
Do chatki wróciliśmy razem z Heniem jako ostatni, ale nikt nie zauważył naszej nieobecności. Nie było na mnie ani cm2 suchego skrawka ubrania. A zaraz mieliśmy schodzić do Jeleniej Góry do pociągu. Trudno, jakoś sobie poradzę J.

08.02.2004 niedziela, Warszawa godz. 05:55
„Wstawać!! Dojeżdżamy do Śródmieścia!!” krzyczał Kocyk. Te słowa zerwały nas na równe nogi. Zaraz potem byliśmy już na peronie, czekając na pociąg do Otwocka. Muszę przyznać, że podróż powrotna była równie udana jak na początku, a może nawet i bardziej. Graliśmy i śpiewaliśmy tak długo, że musiał nas uspokajać konduktor (i to nie razJ).
Co na pewno zapamiętam z tego wyjazdu? Chyba to, że chodzenie na boso po śniegu jest fajne, wspinaczka bez zabezpieczenia jest niebezpieczna i że ludzie z 33ODHS są niesamowiciJ!!!! A piosenka SDM-u pt. „Zielony dom” zawsze będzie mi się kojarzyła z zimowiskiem „Zwiewnych” 2004, przypominając to co na nim przeżyłam…

Wilma (QRA)
Przyboczna 33 ODH



Taki wiersz, jaki jest!!!

Cóż to za gromadka liczna?
Każda buzia taka śliczna
To 33 drużyna
Swoje podboje rozpoczyna!!!

Z przodu Kuczyn dzielny chwat
Z nim żyjemy za pan brat.
On się nami opiekuje
„Padnij!”, „Powstań!” – rozkazuje.

Dalej dwie dziewczynki śmiałe
To przyboczne są wspaniałe.
Ola z Karolą – tak się nazywają
We wszystkich Kuczyna swą siłą wspierają.

Za nimi wielkimi krokami kroczy
Wysoki, przystojny, namiętny druh Kocyk J
Jemu tylko dać wiertarkę
On naprawi nawet pralkę.

Ktoś też biegnie bocznym torem-
Kuba z Padim pod śpiworem.
Bracia bardzo się kochają
I swym żartem rozbawiają.

Tuz za nimi Serhio z Heniem
Na wspinaczkę napaleni.
W latrynie „Henryki” modelują
W ten sposób majątek kumulują.

Z tyłu Artur śpiewa sobie
Klepiąc lekko mnie po głowie.
Nikt go słuchać nie chce wcale
Lecz on śpiewa wciąż wytrwale.

Piotrek Retman już zasapany
Goni Sonię zrezygnowany.
Ale Sonia woli Yoshiego
W drużynie chłopaka nowego…

The Dorothy jak roślinka
Wciąż ta sama smutna minka,
Lecz, gdy Henio ją raz rozśmieszy
Chińskim uśmiechem Dorota się cieszy.

Ania Bogusz apteczki bacznie pilnuje,
Każdego sprawdza czy nic nie wyjmuje.
Ale wieczorkiem, gdy ciemno na dworze
Ania pierwsza zasypia, nic już nie pomoże.

Druhna Krokiet z tyłu sapie
Ledwie do płuc tlenu łapie.
Poznasz ją po wdzięcznym chodzie
I zapierającej dech w piersiach urodzie.

Patrycja, Justyna, Paulina i Wiola
To dziewczyny nie z przedszkola.
Za rzadko je na zbiórkach widzimy
Dlatego bardzo za nimi tęsknimy.

Jeszcze ja na koniec skromnie
Chcę opisać się przekornie
Wilma – tak mnie nazywają
Jak biedną kurę ciągle zaczepiają J…

To wszyscy „Zwiewni” krótko przedstawieni,
Mamy nadzieję, że szybko do nas wstąpisz,
Będziemy niezmiernie zaszczyceni,
A gdy nas ujrzysz, w harcerzy nie zwątpisz!!!