i’m hatin’ it

Koleżanka podsunęła mi pomysł, aby opowiedzieć swoje niedawne doświadczenia związane z McDonald’s Polska Sp. z.o.o. Artykuł będzie raczej ku przestrodze i proszę nie iść w moje ślady.


Wszystko zaczęło się bardzo miło i przyjemnie. Nic nie zwiastowało koszmaru, który miał niebawem nastąpić. Zaraz po tym jak załatwiłem wszystkie formalności związane ze szkołą, postanowiłem znaleźć pracę, co by nie obciążać zbytnio kieszeni rodziców. Nie wiele myśląc – bo tak najłatwiej – poszedłem do Centrum Pracy McDonald’s z siedzibą gdzieś na Al. Jerozolimskich. Siedziały tam oczywiście przesympatyczne, bezgranicznie miłe i  uśmiechnięte od ucha do ucha panie. Słodycz biła na 10 metrów. Usiadłem, powiedziałem, że chciałbym pracować w McDonald’s, panie na to, że oczywiście, że nie ma problemu, spytały o zainteresowania, przydzieliły mnie do restauracji „Sezam” (róg Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej), powiedziały, że musze wyrobić sobie Książeczkę Zdrowia do celów sanitarno-epidemiologicznych – pieniążki oczywiście zwróci McDonald’s. Stawka godzinowa: 7, 50 zł (brutto oczywiście). Poczęstowałem się mini – cukiereczkami i wyszedłem zadowolony z myślą, że jestem samodzielnym, młodym człowiekiem.


Kiedy już miałem książeczkę, umówiłem się na podpisanie umowy w przyszłym miejscu pracy. Zanim złożyłem podpis, przez ponad półtorej godziny musiałem się zapoznawać z zasadami BHP, kodeksem pracy McDonald’s, prawami obowiązującymi w restauracji itd. Zawarcie umowy nastąpiło 17.10.2005 r., pracowałem w wymiarze 1 etatu we wtorki, środy i czwartki, średnio 8 godzin dziennie.


Pierwszy dzień pracy zaczął się od oprowadzenia po całym dobytku. Pokazania, co, gdzie i dlaczego. Później odbyć się miało szkolenie na jednym ze stanowisk. W udziale przypaść mi mogło stanowisko na grillu – stanowisko, które wydaje się najbardziej hard-core’owe – polega na staniu przy ogromnym, gorącym blacie i smażeniu non-stop kotletów i przygotowywaniu waszych ulubionych hambuxów i innych kanapek w tempie przekraczającym możliwości przeciętnego człowieka. Kolejne stanowisko, to tzw. smażone, czyli smażenie w wielkich frytkownicach wszelkich produktów związanych z kurczakiem: nuggetsów, skrzydełek i kotletów do McChickena oraz McPremiera jak również robienie dwóch rodzajów kanapek, sałatek i jogurtów. Pracą najspokojniejszą wydawała się praca na serwisie, czyli przy kasie – mnie niestety nie dane było tam pracować. Ostatni rodzaj pracy, to praca na sali: zbieranie tacek, przecieranie stolików, mopowanie podłogi, wymienianie koszy na śmieci. Ostatecznie przeszkolono mnie na smażonych i tam najczęściej pracowałem.


Całe, to smażenie nie wydawało się takie straszne, gdy stałem ze szkolącym mnie instruktorem. Jednak kolejny dzień pokazał jak wygląda prawdziwa praca w McDonald’s. Zdany na samego siebie, pozostawiony na łaskę i niełaskę smażyłem setki nuggets’ów i skrzydełek, przyrządzałem McChickeny, sałatki szefa i sałatki z kurą, co chwila słysząc: Co z tymi czykenami!?, Gdzie te skrzydełka!?, Szybciej z tymi premierami!?, Nagetsy idą!?. Co jakiś czas dostając ostrą reprymendę od szefa kuchni, że kładę za dużo sałaty, że sos ma być centralnie, że coś tam… I tak przez osiem godzin z półgodzinną przerwą.
Mniej wyczerpująca psychicznie była praca na sali. Jednak po ośmiu godzinach biegania w tę i z powrotem, na dół i na górę z tackami lub bez nich, nie miałem siły na nic. W myślach błagałem tylko, żeby nie kazali mi stać przy grillu. Ale jednak…stało się. Na szczęście moja niechęć i nieporadność zwyciężyła i odesłali mnie z powrotem do smażenia kurczaków.


Jako pracownik McDonald’s niestety nie miałem jedzenia za darmo, a jedynie zniżkę, na co poniektóre kanapki, lody i frytki. Jedyne, co miałem za darmo, to picie i niemiłą, nerwową atmosferę. W końcu doszło do tego, że pewnej nocy przyśniła mi się praca. I nie był to miły sen. Raczej był to koszmar. Obudziłem się zlany potem, szczęśliwy, że już po wszystkim. Po minucie uświadomiłem sobie, że wcale nie jest po wszystkim…Ja tam naprawdę pracuję!


Rozmawiając z tamtejszymi pracownikami coś zrozumiałem: McDonald’s to pułapka! Ludzie, którzy tam pracują po prostu nie mają ani czasu, ani tym bardziej siły żeby znaleźć coś innego. Po jakichś dwóch tygodniach poprosiłem o rozwiązanie umowy o pracę za wypowiedzeniem przez pracownika (art. 30 § 1 p. 2 K. p.), które trwało kolejne 14 dni.
Chciałbym przy okazji zdementować plotki o nieprzestrzeganiu higieny i rzekomych niespodziankach w jedzeniu. Higiena stoi na naprawdę wysokim poziomie i o żadnych niespodziankowych shake’ach nie ma mowy.


Reasumując praca w McDonald’s, to niewyobrażalna harówa za ok. 5 zł/h wśród ludzi, którzy zbyt poważnie traktują przyrządzanie hamburgerów, lubiących się wyżywać (oczywiście są miłe wyjątki) na nowych pracownikach. Ze swojej strony absolutnie nie polecam. Przypominam tylko, że jestem całkowicie subiektywny i może znajdą się wśród was tacy, którym takie warunki by odpowiadały.


Paweł Iwiński