Instuktor – to brzmi dumnie: Ewa


Wczoraj, mniej więcej o tej porze (21:15) stałam przy ognisku nad Świdrem, trzymałam dwa palce prawej ręki skierowane w stronę ognia, granatowej podkładki, książeczki instruktorskiej. Dopiero wtedy (już po wycieczce radiowozem, przejściu trasy nad rzeką, współ-ułożeniu ogniska) zrozumiałam tekst Zobowiązania Instruktorskiego. Już wcześniej znałam jego treść, ale dopiero wczoraj dotarło do mnie, że teraz jestem w pełni odpowiedzialna za wszystko, co robię. Dlatego najtrudniej mi było wymówić: „…i wychowam swojego następcę”

Ta świadomość mnie przytłacza. Czuję się taaaka malutka w stosunku do oczekiwań, jakie niektórzy maja wobec mnie. Nie czuję się ważniejsza, nie czuję, że jestem ponad kimś – tak jak to było kilka lub kilkanaście lat temu gdy zdobyłam kartę „już pływam”. Myślałam, że już jestem dorosła i mogę być ratownikiem, a ja ledwo co unosiłam się na wodzie. Czasami wydaje mi się, że chciałabym cofnąć się o parę lat, zdobywać kartę młodego pływaka, składać Przyrzeczenie harcerskie i być błogo nieświadomą wiedzy, jaką jeszcze musze zdobyć.

Wrzucałyśmy wczoraj z Żabą do ogniska węgliki (nie mylić z wąglikami) z Przyrzeczenia. W pewnym momencie chciałam je z powrotem wydobyć z czerwonego żaru i zachować… tamten sposób myślenia.

Może trochę przesadzam, dorabiając jakąś pokręconą ideologię, ale dla mnie wczorajszy dzień jeszcze trwa. Emocje nadal nie opadły.

Na koniec chciałam przeprosić wszystkie osoby (wybaczcie, że nie wymienię każdego z osobna, ale chcąc to zrobić mielibyście w ręku załącznik do numeru) z którymi nie spotkałam się wczoraj wieczorem i podzię-kować tym, którzy byli.

Ewa