Kaktusińska zdała maturę

Kaktusińska przeciągnęła się. Pomyślała, że skoro matura z biologii jest dopiero jutro, dokładniej za osiem godzin, to zachodzi szansa, że wkuje zawartość tej ostatniej książki przed dziewiątą, zwłaszcza, jeśli weźmie ją sobie do autobusu…


Między Bogiem a prawdą – całkiem nieźle jej było z okazji tej całej matury – ojciec zakazał bratu zbliżania się do jej pokoju na tydzień przed egzaminem. Informacje zdobyte dzięki współpracy z sąsiadem nieco ją uspokoiły – Uczepiński nie znalazł nic, co stawiałoby w małopozytywnym świetle jej ukochanego. Nawet drobiazgowe śledztwo, przeprowadzone na żądanie Kaktusińskiej (miała jeszcze kilka kłopotliwych dla sąsiada informacji związanych z jego wiernością małżeńską). Tak. Wszystko było w porządku. Poza jednym detalem…



Od kilku tygodni prawdziwym utrapieniem naszej zaprzyjaźnionej rodziny stał się… sąsiad, który wprowadzał się do mieszkania na tym samym piętrze. Miał on pewien brzydki zwyczaj – niezbędne prace remontowe, wymagające zaangażowania wiertarki wykonywał zawsze od 7 do 8.15 rano a następnie od 16.30 do 19.



Niewtajemniczonym wyjaśniam, że pierwsza sesja uniemożliwiała Kaktusińskiej tak niezbędny podczas przygotowań do matury sen a druga niebezpiecznie kolidowała z czasem, jaki bohaterka przeznaczała na naukę. No tak właściwie to uczyła się całymi dniami ale między 16.30 a 19 odbywało się to na oczach ukochanych rodziców, którzy w ten sposób utwierdzali się w przekonaniu, że jeśli coś uniemożliwi ich córuni zdanie egzaminu dojrzałości, to z pewnością nie będzie to brak wkładu pracy.



Kaktusińska przerzuciła jeszcze kilka kartek, ziewnęła szeroko i zrobiwszy optymistyczne założenie, że tego, czego się nie nauczyła na sto procent nie będzie, poszła spać.
Sama matura z biologii wyszła bardzo zabawnie. Zgodnie z przeczuciami wszystkich uczniów, większość nauczycieli zapadła na głuchotę i ślepotę, więc wszystkie chwyty stosowane na polskim można było odnieść do biologii. Zatem po dwóch godzinach pisania testu z człowieka, Kaktusińska wybrała się do toalety, gdzie przez telefon komórkowy niezawodny Ryszard podyktował jej brakujące odpowiedzi. Pani woźna stała na czatach, miała zagwizdać, jakby ktoś szedł. Potem się okazało, że nie umie gwizdać… Po zakończeniu egzaminu, Kaktusińska udała się do rodzinnego gniazda, gdzie zdała rodzicom szczegółową relację, pomijając udział Ryszarda oczywiście…



W dniu ogłoszenia wyników naszą młoda bohaterkę obudził uroczy odgłos wiercenia. Miała pecha, ponieważ świdrujący odgłos nie opuścił jej aż do momentu, w którym na liście nazwisk odczytała swoje oraz stojące przy nim cyfry: 3; 2.


Odetchnęła z ulgą – zdała. Jednak chwilowe odprężenie ustąpiło miejsca nagłej panice: przecież rodzice ją zabiją! Znowu będzie, że się nie uczy, co ona zamierza zrobić ze swoja przyszłością i inne brednie.



Podzieliła się swoimi obawami z Ryszardem, na którego silnym ramieniu się wspierała.
– Ależ Rybciu, przecież to twoi rodzice, kochają cię więc będą się cieszyć niezależnie od ocen!
– Tak myślisz? – upewniła się dziewczyna, zastanawiając się jednocześnie, jak mogła być taką flądrą, żeby oskarżyć ukochanego o jakieś ciemne machlojki. Nie, on jest po prostu cudowny…
– Faktycznie, zrobiłam, co w mojej mocy. A to wszystko przez tego cholernego sąsiada i jego wiertarkę. To dlatego nie mogłam się uczyć.
– Straszny typ, kochanie, masz racje… – Ryszard uśmiechnął się jakoś tak mrocznie.



Dwie godziny później Kaktusińska kończyła składać raport na temat uzyskanych ocen. Zgodnie z przewidzeniem, państwo Kaktusińscy nie zachwycili się jej wynikami i z przekonaniem stwierdzili, że to wszystko przez jej częste spotkania z Ryszardem. Jednak sprytna dziewczyna od razu zasłoniła się przygotowanym wcześniej argumentem o wiertarce. Trochę poskutkowało, do tego stopnia, że tato Kaktusiński i zaproszony wujek, nieco ośmieleni wypitym trunkiem (przygotowano małą libacyjkę rodzinną z okazji spodziewanego sukcesu córki) mieli zamiar zastukać do sąsiada i po sąsiedzku dać mu w pysk. Ale ostatecznie się rozmyślili, bo jakby tamten dostał, to dla porządku musieliby tez iść wlać Uczepińskiemu a tamten na pewno by doniósł na policję…



Następnego ranka Kaktusińska udała się do sklepu po bułki na śniadanie. Kiedy czekała pod domofonem, aż jej złośliwy brat otworzy jej drzwi, zaczęła przeglądać zakupioną gazetę. Tytuł na pierwszej stronie sprawił, że guma do żucia wpadła jej do gardła: „MĘŻCZYZNA ZABITY WIERTARKĄ W CENTRUM PODWARSZAWSKIEGO MIASTECZKA”. Wówczas zdała sobie sprawę, że rano nie słyszała wiertarki u sąsiada. Szybko wbiegła po schodach i bez wahania nacisnęła na dzwonek Uczepińskiego. Czas zacząć działać bardziej radykalnie.



Ola Kasperska