Moje zmagania z granatowym sznurem – rozbrykani młodzieńcy

… czyli problemy jakie napotykam prowadząc drużynę.
Część 1.
Wbrew pozorom nie mam aż takich problemów z moimi harcerzami, tylko z samą sobą. Owszem na początku łatwo nie było, tym bardziej, że byłam zupełnie nieprzygotowana do prowadzenia drużyny, mieliśmy deficyt tzw. kadry: ja – bez doświadczenia, Jula tym bardziej…

Ale z tym jakoś się uporaliśmy. Nie wiem jak. Samo się zrobiło. Start nie był taki zły jak się spodziewałam 😉 ale… nie przesadzajmy. Najważniejsze, że miałam motywację i widziałam jakiś sens i cel w tym co robię. Ale… miało być o problemach…

1. Rozbrykani młodzieńcy. Jak sobie radzić? Złoty środek nie istnieje. Do każdego musiałam podejść indywidualnie, czyli trzeba było się przygotować na godziny rozmów. Najważniejsze, to aby wiedzieć co jest powodem tego rozbrykania… Dużo energii, chęć zwrócenia na siebie uwagi… Jak sobie radziłam? Chwila na zbiórce gdy można poszaleć, zadania – w zależności od potrzeb – by szaleńcy mogli się wykazać – dla mózgów bardziej „fizyczne” i odwrotnie… A gdy ktoś przegiął i musiał np. przygotować zbiórkę (prawie sam, mało czasu, trudny temat i brak pomysłów i pomocy…) to wiedział, że lepiej nie wariować. A jeśli chodzi o te rozmowy – to było najlepsze w tym całym zamieszaniu – teraz widzę jak owocuje – zaufaniem przede wszystkim J

2. Wieje nudą. Siedzenie w harcówce naprawdę może wyjść bokiem nawet gdy zbiórki będą bardzo ciekawe. Propozycje na każdą porę roku:
– zima: lepienie bałwana, śnieżna bitwa i tarzanie się w śniegu; kino połączone z lodowiskiem
– wiosna: spotkanie przy ognisku (a nawet grillu), spacer nad Świder czy na Torfy… gdziekolwiek, piknik
– lato: tu chyba problemów nie ma… byle na świeżym powietrzu
– jesień: wyjazd do zoo – przede wszystkim, ludki z kasztanów i żołędzi ;P
Oczywiście każde „wyjście” jakoś się rozwijało w zależności od „planu wstępnego”. Biwaki i takie inne oczywiście pomijam bo to naturalne!

3. „Bo ja go/jej nie lubię!” Najgorsze co może być. Brrr…. Nie da rady aby wszyscy się kochali (a szkoda), ale nie znaczy to od razu, że antypatię mamy okazywać sobie na każdym kroku. Głupie docinki, gadanie za plecami. Przecież to krew zalewa… Co z takimi delikwentami? Zmusić do współpracy – wspólne zadania, rozmowa – wyjaśnienie powodów wzajemnej niechęci (ciężka sprawa). Jest to o tyle ryzykowne, że mogą się później wręcz nie cierpieć. Drugie zakończenie jest szczęśliwe i mi się ono trafiło.
Na dziś to już wszystko. Kolejne problemy i jak sobie z nimi radzę poznacie za miesiąc.

Kinga Duszyńska