Na siagę (MTO 2004)

Zamiast obszernej i może dla niektórych nieco nudnej relacji z wyprawy zastępu wędrowniczego 5 D.H. „Leśni” w okolice Radomia postanowiłem przedstawić Wam same wnioski i nasze spostrzeżenia. Dotyczyć one będą spraw należących zarówno do organizatorów, jak i uczestników.


1
Podczas organizowania imprez ogólnopolskich nie warto ściągać ludzi na 13:00 w piątek, jeżeli nie macie czegoś świetnego do zaproponowania. Pewnie, że miło jest się zwolnić z pracy, albo szkoły, ale nie każdemu i nie zawsze się to uda. My pojawiliśmy się w radomskiej straży pożarnej o 14:00, rozwinęliśmy dwa węże, połączyliśmy je, psiknęliśmy gaśnicą (to wszystko zajęło może 5 minut razem ze zwijaniem), a potem mieliśmy 4 godziny na dotarcie na następny punkt (pół godziny autobusem).



2
Poza tym godziny meldowania się na pierwszym punkcie powinny być dostosowane do odległości, jaką patrol musi pokonać, aby dotrzeć na bieg/ rajd/ cokolwiek. Nie może być tak, że ściągacie ludzi z Gdańska na 11:00, a drużyny lokalne mają zameldować się dopiero o 19:00. Musicie dbać PRZEDE WSZYSTKIM o gości, dopiero potem o „swoich”.


3
Nieźle by było poinformować przyjezdnych o cenach przejazdów środkami komunikacji lokalnej i różnicach między tymi dojazdami. Pociągiem szybciej, ale drożej, w tej linii bilety kupuje się u kierowcy, a w tamtej kasujecie te kupione w kiosku itp.


4
Może warto w mailu od organizatora napisać, że społeczność lokalna jest średnio przyjazna dla harcerzy i lepiej przemknąć się raczej ciszej, niż głośniej. My maszerowaliśmy w mundurach i z pomalowanymi twarzami, i chyba nigdy w życiu nie czułem takiej wrogości w stosunku do harcerzy, jak tego dnia w Radomiu.


5
Fajnie by było jakoś wylewniej powitać gości, niż tylko „rozbijcie sobie szałas gdzieś na terenie, o 20 będzie ognisko”. „A gdzie jest oboźny?” – pytasz druha małomównego, „Hmmm… to ja”. „Mieliśmy pokazać nasze papiery: ubezpieczenie, kartę biwaku…” „Aha… to ktoś tam później sprawdzi” I tyle. Nie sprawdzili i wcale nie jestem pewien, czy wszyscy mieli te dokumenty. A mogły by się niestety przydać.


6
Po co kazać ludziom budować szałasy z suchych liści? Albo budujesz budę z suszków, która tylko wygląda jak szałas, ale przepuszcza wodę jak sito, albo budujesz prawdziwy szałas z trochę mniej zgodnych z wymogami ochrony środowiska i poszanowaniem przyrody materiałów, ale jesteś pewien, że jest OK. To zadanie było infantylne. Na dodatek nie mogliśmy wykorzystać pałatek. „Jak zacznie padać, to sobie przykryjecie.” Czyli z założenia przyjmujemy, że nasz szałas jest do bani. Zbudowaliśmy nasz daszek starannie, nie waham się stwierdzić, że najlepiej ze wszystkich, ale i tak był dziurawy. Takie zadania tylko mnie drażnią.


7
Była gorąca woda na kolację, ale nikt nam o tym w odpowiednim czasie nie powiedział. Niespodzianka. Od tego jest oboźny, żeby wszyscy wiedzieli, o co chodzi.


8
Pobudka o 3:30. Była gorąca herbata (plusik), a my o wszystkim wiedzieliśmy po odprawie, która odbyła się o 23:00 (drugi plusik).


9
Pierwszy punkt po trzygodzinnym, szybkim marszu (4:00 7:00). Dostajemy karteczkę, na której stoi jak byk, że mamy wrócić do punktu, który leżał na drodze naszego przemarszu (jakieś 70% trasy z powrotem). Ludzi trafia szlag i słusznie. Do bani z takim punktem i do bani z trasą, która wyklucza powrót inną drogą. W ogóle takie wracanie to kiepski pomysł. Nie lepiej po okręgu? Ponieważ od dwóch godzin pada jesteśmy już troszkę mokrzy. Sytuację ratuje właścicielka sklepu, w którym dostaliśmy karteczkę. Oferuje wrzątek i suchy garaż (w sklepie za mało miejsca). Korzystamy, tracąc umyślnie pół godziny na śniadanie.


10
Na następny punkt daleko i mało czasu. Raczej nie zdążymy, bo niektórzy już lekko wysiadają. Zastanawiamy się, czy się nie rozdzielić (część mogła by pojechać PKS em), ale trafiamy stopa (Żuk) i za złotówkę od łebka jedziemy na sam punkt). Jesteśmy pół godziny przed czasem.


11
Jakieś druhny stoją nad uroczą rzeką Pacynką, ale nie tam, gdzie zaznaczony został punkt na mapie (liczbą 13). Nie wiedzą, czy są punktem 13. Chyba raczej 3. Poszukaliśmy innego miejsca, ale to było jednak tamto. Jacyś dziwni ci organizatorzy. Dlaczego na punktach ludzie nie wiedzą, jak są oznaczeni?


12
Zadanie: oskubać kurczaka bez głowy, wypatroszyć, przyrządzić. 2 godziny. Na moment przestaje padać. Kurczak jest jadalny tylko 2mm z wierzchu. Zostawiamy go psu. Czy śmierć kurczaka warta była tego punktu. Chyba nie.


13
Znowu 2 godziny marszu (ale skracamy stopem i PKS’em). Kolejny punkt znowu nie tam, gdzie wskazuje mapa. Zadanie: rozstawić szpital polowy przy terenie skażonym chemicznie. Do dyspozycji macie 10 kanadyjek w stanie rozpadu wraz z kocami i prześcieradłami, “dychę” i NS’a, biało czerwoną taśmę, 2 “opieki”, 2 wiadra i 2 miski. Znowu jest tak infantylnie, że mdło się robi. Kto w naszych czasach rozstawiłby taki pseudo szpital? Nikt. Po co to robić? Chyba w informatorze harcerskim sprzed 20 lat ktoś coś takiego zobaczył i się mu przed tym MTO przez mgłę przypomniało. Coś tam tworzymy, mamy dobry czas i idziemy dalej.


14
Gubimy się, a raczej ja gubię nasz patrol. Mapa wydrukowana z internetu, powiększona i oczywiście czarno – biała. Nie zauważam drugiego szlaku i idziemy przez pół godziny w złym kierunku (szlak to szlak po co sprawdzać kompas ?). Jak można było temu zapobiec? Po prostu trasę powinny kontrolować przynajmniej dwie osoby. Potem trzeba ciąć na azymut przez las i podmokłe łąki. Ludzi znowu trafia szlag. Czy warto się tak mordować? Zwalniamy. Po drodze sklep podnosi morale, ale stopy mamy w takim stanie, że zamiast zakładanego przez organizatorów tempa 5km/h idziemy chyba 2km/h. Tego też nie przewidzieli – trzeba się jednak spodziewać, że ludzie z dużymi plecakami się męczą. Poza tym po drodze zjedliśmy kilka kanapek i to nas też opóźniło. Przerwy na posiłki też trzeba wliczać w czas trasy. Na punkt dochodzimy z ponad dwugodzinnym spóźnieniem. Ale dochodzimy. Jestem dumny z naszego patrolu.


15
Zaczyna się robić burzowo. Bardzo burzowo. Trasa zostaje zamknięta. Czekamy na transport awaryjny do noclegu, który zamiast w lesie ma być w ośrodku hufca Radom Miasto. Czekamy długo, ale w końcu po nas przyjeżdżają. Godne pochwały, choć może nie zrobione idealnie. Takie sytuacje trzeba przewidywać i mieć odpowiednią liczbę zarezerwowanych samochodów. Ale i tak bosko, że po nas przyjechali. Nie dalibyśmy rady wrócić pieszo przed ranem. Spalibyśmy w lesie w naszym namiocie, a tak ciepła sala kominkowa i ciepły posiłek białego barszczu ile dusza zapragnie.


16
Apel następnego dnia w porządku. Miło. No i zajęliśmy drugie miejsce na 8 patroli wędrowniczych (3 w ogóle się wycofały). To był prawdziwy wyczyn. Cały weekend padało, a my przetrwaliśmy. Może za rok będzie lepiej? A może pojedziemy gdzie indziej? Jeszcze w trasie przysięgaliśmy sobie, że “nigdy więcej”, ale w pociągu do domu okazało się, że większość z nas chce jechać w przyszłym roku. I pewnie o to chodzi z tym wyczynem.

Marek Rudnicki