Podróże na dwóch – kołach

Witam wszystkich, którzy choć trochę interesują się dwoma kółkami.
Ostatnio zastanawiałem się od czego zaczęła się moja przygoda z jednośladami.
Często ludzie mnie pytają „czemu cię do tego tak ciągnie?”
To proste, kiedy moi rodzice się poznali jedynym ich środkiem lokomocji był motocykl mojego ojca (SHL Gazela). Jeździli na nim baaaaardzo długo.
Kiedy mama był w ciąży to wbrew radom całej rodziny, do siódmego miesiąca ciągle jeździła z tatą jako „plecak”.

Niektórzy naukowcy twierdzą, że już w brzuszku u mamy kształtują się przyszłe gusta małego człowieczka. Coś w tym jest.

Kiedy miałem 3 lata miałem swój pierwszy mały kask i jeździłem z rodzicami gdzie się dało.
Później zacząłem chodzić do przedszkola (właściwie jeździć). Tato sadzał mnie przed sobą prawie że na zbiorniku i fruuu.

Teraz po latach przyznam się, że byłem dumny, że jako jedyny jestem przywożony motocyklem.

Od najmłodszych lat ciągnęło mnie do wszystkiego, co jeździ i ma nie więcej niż dwa koła.

Jako czterolatek dostałem od chrzestnego pierwszą hulajnogę, później był rower, ale to nie to samo 😉
Potem mijały lata, a pociąg do jazdy na stalowym rumaku kiełkował jak ziarenko na żyznej ziemi.
Koledzy mieli motorynki i tym podobne sprzęty, ja niestety nic (brak funduszy).

Pewnego dnia stało się… Tato kupił silnik do roweru
(W latach siedemdziesiątych był to dość powszechny wynalazek, ojciec też taki kiedyś miał, ba nawet dwa. Polski „Grom” montowany na przednim widelcu z gumową rolką napędzającą koło. Oraz niemiecki „Maw”, który poprzez dodatkowy łańcuch napędzał tylnie koło.)
Trochę trwała adaptacja „jednostki napędowej” do ramy, w końcu się udało i w ten oto sposób powstała „Srebrna strzała” zwana również „Piardopędem”.

Jeździłem na niej przez kilka ostatnich lat podstawówki.
Kiedy zdawałem do szkoły średniej odziedziczyłem po bracie „Romet’a 750 Kadet” czyli młodszego brata znanego wszystkim „Komara”.
Cały problem polegał na tym, iż była to rama z kołami i konopny worek z częściami silnika.
Tatko pomógł mi go poskładać poczym na moich oczach rozmontował i kazał samemu złożyć.

Udało się!

Jeździłem na nim przez kilka lat. Później z powodu braku czasu na naprawy odstawiłem sprzęt do garażu na dłuższy czas (wstyd mi).
Trzy lata temu zew powrócił.
Wyciągnąłem staruszka i zacząłem nieco modernizować. Założyłem inny zbiornik, który kolega pomalował mi aerografem, zrobiłem nową kanapę (dwupoziomową jak w chopperach 😉 ) Dodałem podnóżki dla pasażera i zamontowałem silnik od Simsona.
Znów przejeździłem na nim dwa sezony. Niestety malutka „pięćdziesiąteczka” była za słaba, żeby wozić mnie i pasażera. Wtedy to udało mi się zaoszczędzić troszkę pieniędzy i nareszcie zrobiłem prawo jazdy kategorii A (motocyklowe).
Teraz śmigam ojcową MZ TS „stopięćdziesiątką”.

W dniach 2-4 kwietnia jest otwarcie sezonu motocyklowego na warszawskim Bemowie.
Prawdopodobnie tam będę. Jak było? Dowiecie się z następnej dawki „Podróży na dwóch kołach”.

Pozdrawiam

Perkun

Foto by Strz oraz archiwum własne