S.D.M. – Starzy Dobrzy Maruderzy

Jaka epoka? – historycy określą
jaki wiek? – XXI
jaki rok? – 2002
jaki miesiąc? – czerwiec
jaki dzień? – 4
i jaka godzina? – w okolicach 19.30

W tej przestrzeni czasowej znalazł się ktoś, kto pomógł nam się spotkać pod wielkim dachem Liceum Ogólnokształcącego im. K. I. Gałczyńskiego w Otwocku. Ten „ktoś” to Komenda Hufca ZHP Otwock.

W jasny, nowy dzień na schodach liceum ustawiła się tłumna kolejka o łagodnych, romantycznych duszach z biletami również romantycznymi: z widokiem na połoninę wetlińską. Byli tam (na schodach) harcerze oraz byli harcerze, ich rodzice, krewni i znajomi w wieku każdym. Niektórzy nawet z dalekiej Warszawy. Ruszyli znad Wisły, szli, biegli, poprzez śniegi, deszcze, blaski oraz cienie, nie dali się i zdążyli. Pewnie dlatego, że koncert miał prawie pół godziny opóźnienia.

Żądni ukojenia rozklekotanych hałasem nerwów, spragnieni wolności od miecza ognistego, który praca/szkoła codziennie nad nimi zawiesza, rozsiedli się na niżu (ponad 300 krzeseł) i wyżu (z tyłu na szkolnych ławkach), aby z Nimi w dali zniknąć cicho i zapomnieć wszystko. Przez niebo przeszedł dreszcz niepokoju, czy dla wszystkich starczy miejsca. Starczyło.

Mikrofony rozgrzewały tubylcze talenta: „Szczyt Możliwości” (w składzie, jak należy się spodziewać, byli też oczywiście harcerze). Przy harmonijce, 4 instrumentach strunowych szarpanych (w tym mandolina) i smyczkowym (skrzypce nowej członkini, Justyny) Łukasz Kostrzewa i Maciek Siarkiewicz śpiewali o miłości smutno, wesoło, z nadzieją, z wyobraźnią, czasem za cicho – przynajmniej tak byli „słyszani” w ostatnim rzędzie. Gdy support słusznie i sowicie oklaskany rozszedł się po polach, błoniach i wygonach znalazłszy się w 1. rzędzie widowni, przyszli Mistrzowie: 3 gitary, mandolina, harmonijka, cymbały i inne instrumenty trudne do klasyfikacji.

Ku naszym uszom płynęły żelazne: „Jak”, „Błogo będę sławił..”, „Obudź się”, „Metamorfoza”, „Majka” (z koncertową modyfikacją: „w majtkach”), „Nie rozdziobią nas kruki”, „Nie brukliński most”, „U studni”, „Opadły mgły…” (w atmosferze unoszącego się dymu scenicznego), „Czarny blues” (po wybiciu godziny 4.00 na cymbałach), „Bieszczadzkie Anioły” (przy tej piosence naleśniki z jagodami w „KREMENAROSIE” w Ustrzykach Górnych smakują najlepiej, czyżby SDM śpiewało do naleśnika?). Poza tym moc innych piosenek bardziej, czy mniej znanych nawet dla nich samych: piosenkę o Tymbarku zaśpiewali (dwa razy) przy pomocy tomiku wierszy trzymanego przez Izę.

Ten zawodzący śpiew potrafił lepić serca w proch potrzaskane, roztańczyć, rozklaskać, rozbujać, ośmielić do wtórowania. Noga sama stukała rytm. Tylne rzędy śpiewały trochę mniej. A nawet przez pierwsze piosenki dały się słyszeć ściszone śmiechy i dyskusje („co tam u Bronki?”). Trochę mnie to zdziwiło. Czy wszyscy tutaj rzeczywiście mają poetyczne dusze? Gdzie magia? Czar? Odpowiedź: w rzędach bliżej sceny. Tam publika reagowała typowo koncertowo. Również na wiersze Adama Ziemianina, którymi sam autor wiódł nas, niósł nas przez strony swojego tomiku (do kupienia po koncercie) w przerwie między częściami koncertu. Metafora o balkonie była genialna. Kto chciałby ją poznać donoszę, że widziałam jak Pani Bibliotekarka z Michalina kupuje ten tomik.

Stare Dobre Małżeństwo od kilku lat corocznie pojawia się u nas z okazji Dni Hufca ZHP Otwock. Wyraźnie widać, że czują się wśród żywicznych iglaków (na zewnątrz i na scenie) jak u siebie. To cieszy!

Tylko, niestety chwilami odnosiłam wrażenie, że jestem na konkursie młodych talentów. Artyści trochę sobie „odpuścili”? Gitara pobrzękiwała, skrzypce nie grały takich pięknych „solówek” do jakich przyzwyczaiły mnie kasety, niektóre piosenki przez to brzmiały beznamiętnie.

Serce ściskało się z żalu i strachu, że chyba stanęłam nad przepaścią lukrowaną i SDM nie jest już w stanie mnie zachwycić. A przecież przy ich piosenkach zdobywałam średnie wykształcenie, uczyłam się do matury (rocznik: 199… ha! nie powiem), potem do sesji. SDM znali/ją wszyscy studenci: kasetę „Dla wszystkich starczy miejsca” przegrałam od Maxwela – czarnoskóry, rodowity Zimbabwejczyk bez polskich korzeni!!! Czy to wina mijającego czasu, czy Pana Akustyka?

Ale próżne żale. Mam nadzieję, że za rok Komenda Hufca też się postara o Starych Dobrych Maruderów, którzy jednych wzruszą, drugim podarują stan jakby biedronki nimi powoziły, a trzecich wpędzą w refleksję. Poruszą emocje; o to w tym wszystkim przecież chodzi.

MS