W Nadwełtawskim Grodzie

„Pełne dwuznaczności, nadwełtawskie miasto nie gra w otwarte karty. Ta kokieteria starej damy, co udaje, że jest już tylko martwą naturą, niemal pozostałością dawnej świetności, przygaszonym krajobrazem pod szklanym globem, dodaje uroku. Wkrada się w dusze za sprawą czarów i sekretów, do których tylko ona ma klucz. Praga nie popuszcza nikomu, kogo schwytała…” A. Ripellino

No to chyba zostałem schwytany… Zaczęło się już w pociągu. Moim zdaniem jest to najkorzystniejszy sposób dotarcia do stolicy Czech. Najkorzystniejszy nie znaczy najtańszy. Podróż dosyć długa (ok. 10 godz.) ale całkiem wygodnie a decydując się na miejsca sypialne nawet się nie zdążyłem zbytnio zmęczyć. Mając na uwadze opowieści dobrych ludzi wiedziałem że należy odpowiednio zadbać o swój plecak a w szczególności dokumenty i walutę. Wszystko co możliwe odpowiednio przygotowałem (pieniądze porozkładane po wszystkich możliwych kieszeniach, paszport cały czas na oku no a plecak pod głową i dodatkowo jeszcze poprzypinany karabinkami do łóżka, a cały przedział zamknięty od wewnątrz specjalnym patenciarskim zamkiem PKP-jak nic twierdza nie do zdobycia) i w pełni już spokojny udałem się na „leciutką” drzemkę. Czwarta nad ranem może sen przyjdzie… no i przyszedł, a nawet dwóch. Z pięknie opalonymi twarzami i w tradycyjnym stroju służbowym z trzema paskami. Tylko sobie znanym sposobem szybko pokonali superzamknięcie przedziału i wprawionym wzrokiem przebadali co by tu sobie wypożyczyć. Na szczęście w przedziale nie byłem sam i moja sąsiadka z łóżka poniżej (później okazało się – pani profesor od owadów w podróży na konferencję międzynarodową) odpowiednio ustosunkowała się do zaistniałej sytuacji. No i się obudziłem… Panów sportowców już nie było. Pociąg nagle zaczął hamować w szczerym polu. Jak się później okazało nie w każdym wagonie były rozpisane warty i część pasażerów miała trochę lżejsze bagaże. Jak widać nie tylko my chcemy do Europy, czescy „sportowcy” nie chcą być gorsi. Ale nie ta przygoda spowodowała że już teraz myślę o ponownej podróży Warszawa-Praha.

Teoretycznie noclegów nie trzeba wcześniej zamawiać. My tak niestety zrobiliśmy. Wszystkich formalności dopełniliśmy od razu na dworcu (Praha-hlavni nádra?i) korzystając z jednej z wielu miejscowych informacji. Miał być sympatyczny pokój z okrągłym oknem oraz porannym śniadaniem. Sympatyczny pokój na ulicy Opletalovej okazał się jednym z tysiąca pomieszczeń akademika studenckiego, udostępnianego w trakcie wakacji naiwnym turystom. Czesi chyba wiedzą co to jest dobra reklama, bo wolnych miejsc było mało. A na pokładzie przegląd chyba z całego świata (najwięcej japończykopodobnych z nieodłącznymi aparatami). Brak obiecanego okrągłego okna, wszystkobrudzące ściany, międzynarodowe kolejki pod prysznic oraz brak śniadań wliczonych przecież w cenę wcale nas nie zniechęcały bo przecież nie przyjechałem tutaj siedzieć w pokoju. Dodatkowym dreszczykiem emocji była obsługa tego lokalu. Przemili młodzi Arabowie łamanym czesko-angielskim udzielali nam wyczerpujących informacji. (trochę słaby termin wybrali sobie na praktyki). Ale już teraz z sympatią myślę o powrocie na ulicę Opletalovą. A dlaczego?

„Złota Praga”, „miasto stu wież”, „najpiękniejsze miasto Europy” tak niekiedy mówi się o Pradze. Żadne zdjęcia, żadne informatory a tym bardziej nieudolne moje próby dziennikarskie nie oddadzą w pełni klimatu tego miasta. Małe kręte uliczki, pełne sklepików z różnymi pamiątkami (lalki-kukiełki, kryształy, obrazy to klasyczne suveniry z tego miejsca) całe mnóstwo starych, bardzo ciekawych architektonicznie budynków, bogate zdobienia i dużo zieleni to typowy praski krajobraz. (statystyczna Praha to min: 900 ha centrum historycznego zaliczonego przez UNESCO do światowego dziedzictwa, 10 000 podlegających ochronie dzieł sztuki, 10 000 ha terenów zielonych, 2570 km ulic oraz rozległa sieć metra z 43 stacjami) Pragi na szczęście, nie da się zwiedzić i poznać podczas jednego wyjazdu. A to coś jest nieczynne (nam np. nie udało się w ogóle zobaczyć dzielnicy żydowskiej (Josefov), zamkniętej dla zwiedzających z powodu szabasu a później złej pogody) albo jeszcze się nie wie że tam warto być i zobaczyć coś ciekawego, albo po prostu zabraknie czasu. A każdy znajdzie coś dla siebie. Nie tylko charakterystyczne budowle (Zamek Praski -Pra?skŷ Hrad, Rynek Starego Miasta z pomnikiem Jana Husa, Ratuszem Staromiejskim i zegarem astronomicznym, Wyszehrad i wiele innych), niezwykle bogato zdobione złotem i szlachetnymi kamieniami kościoły (św. Mikołaja, Marii Panny przed Tynem, św. Jakuba itd.) ale również bardzo klimatyczne małe uliczki z równie klimatycznymi knajpkami i knedlikami (byliśmy min w knajpie gdzie rozpoczyna się przygoda Wojaka Szwejka- U Kalicha). Godne polecenia jest również praskie ZOO oraz kilka okolicznych ogrodów i parków.

Dla mnie najbardziej magicznym miejscem stał się zdecydowanie gotycki wiadukt, oparty na 16 masywnych sklepieniach łączący odległe o ponad 500 metrów Stare Miasto z Małą Straną- czyli Most Karola (Karlův Most). Chronią go potężne drewniane izbice i stojące z obydwu stron wieże. Most Karola zawsze był czymś więcej niż kładką przez Wełtawę. Dawniej odbywały się tu turnieje, bitwy, egzekucje. Dzisiaj to miejsce tysiąca turystów bez względu na porę dnia i roku. W nocy latarnie rzucają cienie na rzędy rzeźb podkreślając atmosferę tajemniczości i niezwykłości. W porannej mgle dla niektórych most ten nabiera wymiaru magicznego, innych przeraża. Dla mnie to nie tylko źródło inspiracji ale tam po prostu dobrze się czuję.

Polecam Pragę. Naprawdę warto…

Jurek Lis