Wcale nie taki zły Mikołaj…

„Zły Mikołaj” to nie kolejna świąteczna komedia o radosnych przygodach spotykających przeciętną amerykańską rodzinę / świętego Mikołaja podczas przygotowań do wigilijnej wieczerzy / roznoszenia prezentów. Nie jest to także film o wesołym, brodatym staruszku z zaśmieconej i zasypanej reniferami Laponii.

Czym zatem jest? Konfrontacją ciepłej i rodzinnej atmosfery Bożego Narodzenia z życiem złodzieja i alkoholika, który przez cały grudzień udaje czerwonego świętego i znosi obecność rozkapryszonych dzieci na swoich kolanach tylko po to, aby 24. dnia ostatniego miesiąca każdego roku… wyjąć pieniądze z sejfu kolejnego supermarketu i przetrwać za nie do następnych świąt.

Willie (czyli właśnie główny bohater) nie działa jednak w pojedynkę. Jego wspólnikami są karzeł Marcus i jego żona Lois. I wszystko toczy się swoim niezbyt przyzwoitym, ale ustabilizowanym tempem, dopóki tytułowy Mikołaj nie spotyka na swojej drodze prześladowanego i – przyznajmy – niezbyt rozgarniętego ośmioletniego Thurmana i barmanki o imieniu Sue, dzięki którym tor jego życia powoli zaczyna zmieniać kierunek.

Nie da się ukryć, że film porządnie daje do myślenia. O znaczeniu świąt, o nędznym ludzkim żywocie, o dwóch rodzajach przyjaźni: tej bezinteresownej i pełnej poświęceń oraz o tej ulatniającej się przy pierwszej lepszej okazji, o zbawiennym wpływie dzieci na dorosłych i o tym, że miłość naprawdę jest ślepa.

Cały czas nie wiem jednak z której strony „Zły Mikołaj” jest komedią. Jest bowiem tylko jedna rzecz, która w filmie poruszającym tak poważną problematykę wywoływała we mnie niemalże ataki niekontrolowanego śmiechu – oprawa muzyczna. Kradzieże, przekleństwa, alkohol… a w tle usłyszeć można melodie znanych kolęd. Wiem, że to celowe, że niby takie podkreślenie granicy dzielącej dwa zupełnie różne światy, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać. A skoro wspomniałam już o niestosownych wyrażeniach, to jeśli Drogi Czytelniku masz mniej niż 15 lat to przed seansem szczelnie zatkaj uszu watką. Słownik Mikołaja nie jest zbyt rozbudowany.

Końcowa ocena filmu wypada zdecydowanie dobrze. Dodam tylko jeszcze, że cały czas nie wiem co myśleć o zakończeniu. Z jednej strony było mało oryginalne i dość łatwe do przewidzenia, ale z drugiej właściwie nie dało odpowiedzi na wszystkie zadawane sobie podczas projekcji pytania. Zresztą zobaczcie sami. Chociaż z czystym sumieniem polecić „Złego Mikołaja” harcerzom nie mogę, bo zgodny z zasadami moralnymi to on na pewno nie jest.

Ola Bieńko