Zalesiono Kraków

Jeszcze trzy tygodnie temu nic nie wskazywało na to, że 5DHS „LEŚNI” gdziekolwiek pojedzie na ferie – razem! A jednak. Chociaż może nie całość. Jednak znaczna cześć wybrała się do Krakowa. A jak było? Przeczytajcie sami…

Kiedyś usłyszałam, że z LEŚNYMI nie można się nudzić – chyba coś w tym jest. To była jazda. Dzień rozpoczął się dla niektórych [tych nie przyzwyczajonych] dość wcześnie, gdyż już o 6:45 mięliśmy się spotkać na peronie w Michalinie. Pociąg miał być o 7:00. Ale jak to wiadomo Harcerze [!] wszyscy byli bardzo punktualni a nawet przed czasem. Dlatego nie zastanawiając się, jednogłośnie ustaliliśmy, że pojedziemy właśnie nadjeżdżającym pociągiem [mam za sobą już kilka przygód, a pogoda była nie najciekawsza, wiec wiadomo – przezorność, lepiej poczekać niż się spóźnić]. W Warszawie Wschodniej byliśmy już po 40min. tutaj niebawem miał byś podstawiony pociąg który miał nas zawieźć w bardzo magiczne miejsce, którym jest Kraków.

Pociąg został podstawiony, szybciutko ktoś poleciał zająć przedział i już po chwili nasze plecaki były na właściwych miejscach, my również. Pociąg ruszył.
Nagle rozległo się lekkie stukanie, ale co tam, Dąbi sobie nie szczędził i odpukał nieco mocniej, niestety na tyle mocno, że po chwili w naszym przedziale znalazła się pewna kobieta z niewesołą miną. Chyba nie lubi rozmawiać. Jak się okazało w przedziale obok znajdują się małe dzieci. OK. na jakiś czas był spokój. Kontrola. Bileciki sprawdzone. My już po kilku partyjkach „MAKAO” [obowiązkowo] a tu trzask. Dąbi, który jeszcze przed chwileczką stał znalazł się na swoim miejscu. Pech chciał, że narobił przy tym wiele hałasu u naszych kochanych sąsiadów. Ups…znowu pomyśleliśmy wparuje do nas tamta kobieta. Ale nie – tym razem konduktor?! Udzielił nam reprymendy oraz polecił tym nadpobudliwym „baranki”. Dalsza podróż upływała na gadaniu, śmianiu się…spaniu, czytaniu, graniu w karty i jedzeniu :p

Wylądowaliśmy w końcu na Dworcu Głównym w Krakowie. Nieco spięci [mam nadzieję, że niektórzy z nas, jak nie wszyscy wyciągnęli coś na przyszłość z tej lekcji] sytuacją ruszyliśmy ku Rynkowi. Mieliśmy przed sobą niespełna 3godziny „rozrywki”.
Usiedliśmy na ławkach [przy pomniku Adama Mickiewicza] i tutaj nastąpiło pytanie: co dalej… mieliśmy sporo frajdy przy obserwacji harcerzy krążących w tą i z powrotem po Rynku. Zastanawialiśmy się czy są to harcerze z ZHP, czy ZHR. Niestety nie było chętnych do nawiązania rozmowy. Wybiła 14 -> lufcik okienka wierzy Mariackiej został uchylony, a zaraz z nim ukazała się trąbka. Ten kto był po raz pierwszy miał okazję usłyszeć ok. 37sekundowy hejnał krakowski [jego historii już przytaczać nie będę]

Korzystając z okazji i czasu jakim dysponowaliśmy przeszliśmy się wzdłuż Sukiennic, zatrzymując się przy każdym stoisku. Kolejnym celem naszym odwiedzin był sklep spożywczy . Z góry założyliśmy, że zakupy zrobimy wspólnie, dlatego nastąpiła zrzuta i wraz z Magdą wkroczyłyśmy do akcji. Dziękuję chłopakom za wytrwałość i wyrozumiałość. Wiadomo co się dzieje, gdy dziewczyny robią zakupy – a te do najkrótszych nie należały. W związku ze zbliżającą się godziną 16 ruszyliśmy do Schroniska Młodzieżowego PTSM. Tutaj potwierdziliśmy nasz przyjazd i zostaliśmy skierowani do pokoju 307. Zakwaterowani z 16 osobowym pokoju mieliśmy super. Tak nam się wydawało na początku. Rozpakowani i przebrani poszliśmy na stołówkę w celu spożycia obiadu oraz gorącego napoju [dziękujemy babci Magdy za pierogi]. Po godzinie wróciliśmy do pokoju a tu psikus – mamy współlokatora. Doszliśmy do wniosku, że skoro jesteśmy wypoczęci idziemy na spacer, tym bardziej, że mieliśmy wyjść po Mirka na Dworzec. Zanim jednak wyszliśmy doszły kolejne i kolejne osoby… lekko zniesmaczeni opuściliśmy Schronisko. Pokręciliśmy się po „parkach” których w Krakowie nie brakuje. Przy okazji oglądaliśmy pomniki pamięci narodowej. Chłopaki wyczaili jakąś wystawę, więc również na nią wstąpiliśmy. To było bardzo trafne. Wystawa dotyczyła różnego rodzaju reklam. Przyznaję, że była ciekawa. Mam je przed oczami do dzisiaj. Tym razem weszliśmy na Rynek od właściwej strony, a więc przez Bramę Floriańska, zahaczając o Barbakan i „Pomnik Grunwaldzki”. Brrr zimno. Było ciemno, więc nie było sensu krążyć po ciemnych uliczkach. Jednogłośnie postanowiliśmy pobuszować po Empiku. Rozdzieliliśmy się na dwa obozy, żeński: ja & Magda oraz męski: Dąbi, Paweł & Maksym. O wyznaczonej godzinie spotkaliśmy się przed wejściem i wolnym kroczkiem ruszyliśmy na Dworzec. Och! Zapomniałabym. Oczywiście jak większość chłopaków [tzn. niektórzy] lubi sprawiać innym niespodzianki, tak i nasi nas zaskoczyli. Dostałyśmy od nich super, fantastyczne kartki. Dziękujemy:*

Przyszedł czas oczekiwania na pociąg Mirka. 30’, 15’ 5’…o jest. Od razu go „przylukaliśmy” jednak plan był taki, że się nie ujawniamy i śledzimy aż do umówionego miejsca [przy „Adasiu”] Szybko Mirek umknął naszym oczom, a skończyło się tym, że był nawet wcześniej od nas. Obraliśmy kierunek Schroniska. Tutaj [szok!] pokój peełny:/ Rozumiem, gdyby to była młodzież. Niestety. Przepraszam, o czym ja będę rozmawiała z 60letnim mężczyzną [wiem, będę się kłóciła!] Hmm oczywiście poszliśmy na stołówkę, tam mogliśmy spokojnie zjeść kolację, a następnie oddać się dłuuuuuuugim rozmowom i grze w karty.
Kolejny dzień rozpoczęliśmy nieco później niż poprzedni. 8:00 pobudka. Jako jedyne przedstawicielki rodu żeńskiego zrobiłyśmy śniadanko, po czym obudziłyśmy chłopaków [oni mieli dopiero fajnie!]. Czekał nas dzień pełen atrakcji, dlatego po bardzo pożywnym śniadanku poszliśmy na najbliższy przystanek autobusowy. Stąd kawałek autobusem i dalej na piechotę. Naszym celem były tzw. Skałki Twardowskiego. Jest to niezwykłe miejsce na przedmieściach Krakowa, gdzie jak nazwa wskazuje znajdują się skałki – wapienne. Niestety nie zobaczyliśmy największej atrakcji, a więc samego jeziorka, które to skałki otaczają. Podobnież woda jest niczym lazur. Nasze oczy musiały zadowolić się jedynie pokrywą śnieżną. Stąd, trochę pokrętnymi drogami udaliśmy się na Kopiec Kościuszki… Miejsce to, wywarło na mnie duże wrażenie. Nie pierwszy raz byłam w Krakowie, ale tu trafiłam po raz pierwszy. Spodziewałam się trochę czegoś innego. Mile zaskoczona byłam sposobem, w jaki Kopiec jest utrzymany. Widać, że sponsorzy, którzy zostawili swoje tabliczki przy wejściu musieli poczuć się w obowiązku dofinansowania naszego narodowego dobra, jakim jest Kopiec.
Zbliżająca się pora obiadowa przyprowadziła nas na Rynek Główny, a dokładniej do baru mlecznego. Pierwotny plan zakładał obiad w „Barze Grodzkim” na ulicy Grodzkiej, ale cena obiadu w barze mlecznym okazała się poza wszelką konkurencją.

Na godzinę 18 mieliśmy udać się na eliminacje do 21 Przegląd Kabaretów „PAKA” [kultura musi być :D] a, że byliśmy troszkę zmarznięci i przemęczeni postanowiliśmy, że podzielimy się [ponownie] na dwa obozy – identyczne jak dnia poprzedniego] i każdy zrobi coś na własną rękę. A o 17:00 spotkamy się w Schronisku. Tak też uczyniliśmy. Ja z Magdą postawiłyśmy na ciepło, dlatego po króciutkim spacerze poszłyśmy do Schroniska. W tym samym czasie chłopaki zajęci byli bardzo tajemniczymi czynnościami, których szczegółów niestety zdradzić nam nie chcieli. Bardziej zmęczeni ucięli sobie drzemkę, inni zajęli się sobą – kawa, herbata, karty, książka…
Kiedy nadeszła pora kabaretu ubraliśmy się i poszliśmy do krakowskiej „Rotundy”. Na szczęście okazała się być ok. 20 metrów od schroniska. W związku z tym, ze przegląd miał trwać do 21:00 postanowiliśmy pójść dopiero na 19:00. Co na miejscu okazało się błędem: po pierwsze zabawa trwa już w najlepsze, po drugie pozostały nam tylko miejsca na podłodze. Nie okazało się to takie złe, bo przynajmniej siedzieliśmy blisko sceny. Kolejne „przeglądnięte” kabarety pokazywały na co ich stać. Ostatni zdobył sobie serca gorącą atmosferą, jaką wytworzyła na widowni. Ale nie jest to trudne, jeżeli ma się w programie męski striptiz… Więcej nie powiem!

W niedziele rano poszliśmy na Wawel i odwiedziliśmy grób por. Hamiltona – Bohatera Szczepu Józefów. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku ok. 21:00 wylądowaliśmy w Michalinie. Dets ol.

Powiedziałam, że Kraków teraz będzie mi się kojarzył z pośpiechem – nieprawda. W głowie siedzi mi piękny widok miasta rozpościerający się na wszystkie strony świata, ze szczytu Kopca Kościuszki. Wszystko pięknie ośnieżone…. [faceci jednak tego nie rozumieją]

P&M

Informacja dla niektórych uczestników tego wypadu: Arrasy (gobeliny) to artystyczne tkaniny ścienne, naśladujące obraz. Nazwa pochodzi od francuskiego miasta Arras, znanego ośrodka produkcji tkanin ozdobnych. Kolekcja została pomyślana jako kompletna dekoracja wnętrz zamkowych. Król dokładnie sprecyzował zamówienie nie tylko pod względem tematyki, ale rozmiarów pasujących co do centymetra na konkretne ściany. Kartony z projektami wykonali najlepsi malarze flamandzcy. W ciągu 20 lat kolekcja rozrosła się do 356 sztuk! Poza ozdabianiem ścian arrasy służyły do dekoracji podczas dworskich uroczystości państwowych, takich jak śluby czy koronacje.
Historia kolekcji jest burzliwa i dramatyczna jak losy Polski. Po trzecim rozbiorze Polski w 1795 roku wszystkie arrasy wywieziono do Rosji, gdzie duża część poważnie ucierpiała, beztrosko skracana lub pocięta na obicia mebli.
W obawie przed kolejną grabieżą wraz z wybuchem II wojny światowej wywieziono ją do Rumunii, następnie do Francji, Anglii i Kanady, gdzie pozostała do końca wojny. Do Polski wróciła dopiero w 1961 roku. Obecnie kolekcja składa się z 142 arrasów.