Piknik rodzinny

21 czerwca 2005 w sobotę odbył się rodzinny festyn w TBS-ach przy ulicy Wroniej, zorganizowany prze ICSiR.

Dzień wcześniej (na zbiórce) razem z dziewczynami, dowiedziałam się, że mamy tam jutro malować twarze dzieciom. Tak, więc dzień później umówiłyśmy się trochę wcześniej, żeby zdążyć na 16. (początek festynu). Na miejscu zastałyśmy jeszcze nie do końca rozłożone stoiska i zespół, który jeszcze testował sprzęt. Jak się na miejscu okazało, nie było dla nas farb ani niczego, co miało służyć do malowania twarzy. Zdziwiony naszym widokiem organizator powiedział, że „dziewczyna od malowania twarzy” przyjedzie dopiero o 17., a my możemy jej pomóc. Tak, więc miałyśmy 1,5 godziny na ustawienie stoiska i wymyślenie krótkiego, ale wymownego napisu na plakacie. Po długim kontemplowaniu (inteligentne słowo) nad napisem, Ola (zwana także Murzynem), która siedział cicho i nic nie zdradzała, że w jej głowie przebiega wielki proces twórczy ;], zapytana czy coś wymyśliła, wyrecytowała nam krótki wierszyk. Miałyśmy już połowę roboty za sobą. Czekając na tę „dziewczynę” poszłyśmy pograć w którąś z gier, bo koniecznie chciałyśmy wygrać lizaka ;] Niestety dzieci nie były takie miłe, jak wyglądały i szybko wypchnęły nas z kolejki. Nie udało się.

Gdy wróciłyśmy, przy naszym stoisku z czterech krzeseł zostało jedno! Krzesło nie woda, nie mogło wyparować! Okazało się, że KTOŚ je nam podebrał. Nie byłyśmy chamskie i nie zabrałyśmy ich tym KIMŚ, więc poszłyśmy po nowe. Ale i te zniknęły, więc postanowiłyśmy usiąść na ławce.
Żadna z nas nawet nie wiedziała, jaki ma talent w malowaniu twarzy. Już po chwili, każda z nas miała więcej klientów niż ta specjalistka obok nas. Każda z nas też miała swoją specjalność. Ola malowała zazwyczaj motylki, ja trupie czaszki lub mrówki, zaś Magda nie okazywała szczególnych specjalności i malowała wszystko po kolei.
Cały festyn skończył się o 18. Niestety Ola musiała pójść do domu trochę wcześniej i zostałam Ja i Magda. Klientów już nie miałyśmy, ponieważ prawie każde dziecko na festynie było już wymalowane. Więc wspólnymi siłami, na koniec, wymalowałyśmy dzieło nazwane później „Pan Motyl” Mirkowi na twarzy. Był to barwny motyl (ha ha jeden z lepszych). I tak się skończył ten wspaniały festyn, a zarazem chyba nasza kariera malarzy dziecinnych twarzy 🙂 Chociaż chętnie byśmy jeszcze kogoś wymalowały za motyka, albo za diabła…

Ola Lasocka
5DHS LEŚNI

LEDNICA 2005

Każdy z nas potrzebuję wiary. To na niej opieramy swój system wartości i nią kierujemy się w swoim działaniu. W niej najczęściej widzimy siłę, nadzieje w trudnych chwilach, spokój, kiedy jest nam źle i radość, kiedy coś nam się udaje. Każdy z nas wierzy w coś innego.

Właściwie nasze serca i dusze umożliwiają nam wiarę we wszystko. A te nasze ludzkie dusze już tak mają, ze nie lubią być same.

Z 3 na 4 czerwca 2005 odbyło się spotkanie młodzieży chrześcijańskiej w Lednicy. Rozpostarte pola zszokowały nas ilością osób, jakie mogą pomieścić. Bowiem według organizatorów było nas 200 tysięcy. Wszyscy byliśmy porozdzielani na odpowiednie sektory a, nad całością czuwała wielka Ryba, metalowy pomnik wykonany właśnie na ta okazję.
Lednica 2005 bynajmniej nie była czymś, co kojarzy nam się z nudnymi mszami kościelnymi. Wprawdzie prowadzącym także był ksiądz to nawoływał on językiem młodzieży i słowami, które do tej młodzieży trafiały. Wiele słów związane było z przesłaniem Ojca Świętego Jana Pawła II. Nawiązywano do Chrztu Polski i porównywano ją do dziecka, których chrzest jest połączony z wieloma wyborami. W pamięci pozostała mi jedna z piosenek śpiewanych przez bluesowy zespół mnichów „ Orlęta”. Śpiewali w niej o rozpostarciu skrzydeł i wstąpieniu na własną drogę. O jej ciągłym szukaniu, czyż tego samego nie chce od nas harcerstwo?

Mimo iż pogoda nam nie dopisywała i do punktu medycznego, co i rusz zgłaszały się osoby z wyziębieniami czy bólami głowy, atmosfera była gorąco. Ludzie skakali w rytm muzyki, śpiewali i tańczyli razem. Razem czuli się bliżej Boga, pokazując mu swoją wiarę na indywidualny, nieco szalony sposób. Przy tym wszystkim musze Wam powiedzieć ze zachwyciłam się możliwością spowiedzi siedząc obok księdza na polanie wśród traw albo w młodym brzozowym zagajniczku. Młodzi księża byli wyrwali w swej posłudze i nie odchodzili z miejsca „warty” mimo burz i silnych wiatrów.

Pod wieczór przeprowadzono główną drogą na polach Lednickich rzeźbę wykonaną specjalnie na ta okazję „Chrystusa frasobliwego”. Ludzie skupiali się wokoło niego, modląc się i śpiewając. Każdy z nich chciał ujrzeć i dotknąć tego dzieła, przez które, według ich uczuć, przepływała miłość Pana. Dla mnie, osoby nie wierzącej, także było to ważne. Przystanęłam w zachwycie nad możliwościami ludzkimi i nas siłą wiary. Pomodliłam się na swój sposób i poszłam dalej. W swoja drogę. Wierząc, że kroczę tą właściwą…

Kulminacyjnym wydarzeniem całego spotkania było oczywiście przejście przez Rybę – bramę tysiąclecia. Porządku pilnowali żołnierze robiąc z siebie tzw. „ mór”, drogę natomiast wyznaczały wozy strażackie, policyjne i karetki. Była to godzina 1 w nocy, kiedy przez bramę przeszli niepełnosprawni. Następnie przechodziły po kolei sektory. Dochodziły mnie słuchy ze w zeszłym roku ludzie nawzajem siebie deptali, dopychali się jak najszybciej do bramy. Byle by dojść do celu. W tym roku jako służby medyczne przygotowani byliśmy na to samo. Tutaj jednak okazuje się ze ludzie mogą nas zaskoczyć w każdej chwili : spokojny spacer, zgranie się w grupach, szanowanie i tolerowanie spotkanych braci na wspólnej drodze. Przez Rybę przechodziła młodzież z całej Polski – szkoły, kluby – tutaj apropo muszę zmienić temat. Otóż wydało mi się niezwykle ciekawa i warta przekazania sytuacja, jaką ujrzałam na Lednicy. Klub piłkarki, ludzie ogoleni na łyso, których zazwyczaj szufladkujemy. Kojarzą nam się tacy z bójkami, alkoholem i bezsensownymi krzykami w autobusie. Kiedy mych uszu doszedł ich krzyk spodziewałam się tego samego. Jakież było moje zdziwienie, kiedy usłyszała „ Ty Panie wiesz jak ja kocham cię”. Piłkarskimi krzykami- bo przecież Lednica jest okazja do pokazania swojej wiary na każdy sposób. Po prostu – każdy wierzy na swój sposób. Wróćmy jednak do tematu: wśród tłumu można było spotkać młodzież z ogromnych miast niosących małe karteczki – skąd są? Jak również takich, co nieśli olbrzymie transparenty- ci pochodzili z tych mniej znanych terenów naszego kraju. Spotkałam tam również swoich znajomych- ze szkoły, z harcerstwa. Na końcu sami przeszliśmy przez Bramę. Być może to moja wrażliwa, marzycielska dusza kazała mi wtedy poczuć coś niezwykłego. A być może siła wiary i poczucie braterstwa, jakie pozostało mi po tym niezwykłym spotkaniu.

Dziękuje za nie Wszystkim i życzę Wam więcej takich cudownych doznań jak to, które dało mi wiele do myślenia, które otworzyło mi oczy na cos nowego i na siebie samą. Na maja wiarę- bez względu jaką która swoimi wartościami popycha mnie do kroczenia drogą. Dla niektórych cel ten jest Bogiem, lecz dla Wszystkich jest przede wszystkim najważniejszym ?
Szukajcie swojej drogi !

Ewa Dobrowolska
309 Warszawska Drużyna Wędrownicza „Horyzont”

MORS 2005

Dobiegło końca nasze trzydniowe spotkanie. Bardzo się cieszę, że w Starej Wsi spotkali się przedstawiciele różnych otwockich i józefowskich drużyn. A były to patrole:

5 Drużyny Harcerzy Starszych
5 Józefowskiej Drużyny Wędrowniczej
7 Drużyny Harcerzy Starszych
33 Drużyny Harcerskiej i 33 Drużyny Wędrowniczej
77 Drużyny Harcerzy Starszych
123 Drużyny Harcerskiej

Nasze zmagania zaczęliśmy na józefowskim basenie. Tam trzy konkurencje na czas zjazd rurą:)), pływanie na 50 metrów i nurkowanie po rzuconą monetę. Tu triumfował Maks z 5DHS a drugi był Maciek ze 123 DH.

Piątkowy wieczór to pięciogodzinna gra z technik harcerskich. Najlepszym zespołem gry okazał się patrol 5DW.

Noc w namiotach i zapach wojskowych materacy przypomniał nam, że Przerwanki tuż, tuż.

Poranek sobotni zaczął się dla MORS-ów o 7.00. O godzinie 8.00 wystartowała gra, której scenariusz oparty był na działaniach dywersyjnych realizowanych w czasie II wojny światowej na terenie rejonu „Fromczyn”. Największą ilość punktów na grze otrzymały ekipy: 5 DW, 7DH, 33 DH+DW.

Wieczór przy wspólnym kominku, który składał się w dużej mierze z elementów przygotowanych przez patrole. Najwyższe noty zdobywają obie piąte – 5DHS i 5DW.

W nocy przyjechał do nas Luc Skywalker i Darth Vader.

Niedzielny poranek to morderczy quiz z wiedzy harcerskiej. Po dwóch godzinach walki wyłoniono zwycięzcę 5 DHS.

Wspólny apel z nagrodami i krąg zakończyły tegorocznego MORS-a. Po podsumowaniu punktacji pierwsze miejsce i nagrody w postaci harcerskich koszulek, latarek-czołówek i dyplomu zdobyła

5 Drużyna Harcerzy Starszych Leśni prowadzona przez Mirka Grodzkiego.

Drugie miejsce (oraz nagrody) podzieliły między siebie:
5 Józefowska Drużyna Wędrownicza prowadzona przez Marka Rudnickiego i połączone 33 Drużyna Harcerska „Lagoon” Karoliny Boguckiej i 33 Otwocka Drużyna Wędrownicza Oli Makowskiej.

Trzecie miejsce przypadło drużynom: 123 Drużynie Harcerskiej dh. Michała Banego, 77 DHS Pawła Majkowskiego i 7 DHS Kingi Duszyńskiej.

Wszystkim serdecznie gratuluję i do zobaczenia za rok!!!

Komendant MORS 2005
Cztery Płomienie

Historia – cz. 5

Gdy już wszystko było ustalone czarodziejka poszła do swojego pokoju wynajętego od gadatliwego karczmarza. Myślami była już pod pierzyną, ale błąkały się jej w głowie o wojowniku dwa pokoje obok.


Jak studiowała księgi o swoim wrogu w szkole magii, czytała że Słudzy Krwi wyróżniają się nieprzeciętną urodą ale nie spodziewała się że, aż tak jak ten wojownik… Zgasiła wszystkie świece i ułożyła się do snu, a nim planując zemstę na Grabarzu. I czując nowe uczucie, które dopiero co rozkwitało w niej niczym kwiat..


Następnej nocy zaczęli oboje się zbierać. Jej nowo poznany towarzysz nic nie mówił. Zobaczyła jak ściągnął wodze swojego rumaka i go poklepał po umięśnionej szyi. Sam koń w nocnym świetle wyglądał jednocześnie groźnie jak i pięknie. Jedyne, co różniło go od reszty koni to było to że posiadał dziwnie inteligentne oczy. Sierść jego błyszczała w świetle księżyca dodając mu tym większego uroku.


Jeszcze raz spojrzała w kierunku swojego ochroniarza i usiadła na swoim białym rumaku. Po chwili na swoim usiadł też wojownik. Obejrzał się na nią w tym samym czasie koń zawrócił w jej kierunku. Przemknęło jej przez głowę, że działali jakby znali swoje myśli. Sługa Krwi patrzył na nią swoimi dwu kolorowymi oczami a ona czuła że się czerwieni. Ale miała nadzieję, że tak nie jest.


– Moja trasa przebiegała przez Trakt Wschodni, bo jak słyszałam w ostatnim mieście istota podobna mi przemierzyła go z wielkim wojskiem. Jeśli masz jakieś nowe informacje mów bo ja nie zmienię swojej trasy?
– Nic nie słyszałam, po za tym co już powiedziałeś. Zdaje się na ciebie.
– A więc dobrze, Pani- odwrócili się i zaczęli jechać kłusem po drodze. Za nim od razu ruszyła ona. Dogoniła na swoim koniu i zrównała się z nim.


Jechali cały czas w milczeniu. Co trochę ją denerwowało, bo pozwalało myślom swobodnie dryfować wokół tego co się ostatnio stało. Musiała zacząć o czymś rozmawiać, bo jeżeli to dłużej potrwa to się będzie nad sobą rozczulać.

– Czy zatrzymujesz się gdzieś na dzień na Trakcie?

Wojownik nadal jechał w milczeniu. Nawet się do niej nie odwrócił, ani na nią nie spojrzał. Wyglądał jakby myślami był gdzieś daleko stąd. Podjechała bliżej niego i lekko dotknęła ramienia. Drgnął i spojrzał na nią tak, że zimny dreszcz przeszedł jej ciało. Od kręgosłupa w górę. Tylko się uśmiechnęła żeby ukryć strach.

– Na Trakcie zahaczymy o jedno duże miasto, Bretonię. Muszę się najeść. Więc nie będziemy się zatrzymywać.

– Dlaczego go tak nienawidzisz? – wyrwało jej się. Ale tego już nie mogła powstrzymać. Spojrzał na nią swymi dwu kolorowymi oczami i rzucił ciętą odpowiedź.

– Przez niego straciłem dobytek i rodzinę. Nie chce do tego wracać!

– Przepraszam. Nie chciałam – spojrzał na nią ostatni raz i przyspieszył swojego konia. Zaraz za nim pogalopowała ona. Jechali aż do świtu, gdy dojechali do Bretonii. Miasta białych wież i dziwnego współżycia między tutejszymi kobietami ,a mężczyznami. Była tu też zniesławiona szkoła czarnej magii. Prowadzona przez kontrowersyjnego arcymaga Sarlaka, który brał udział w życiu towarzyskim miasta i nawet posiadał własny dom publiczny. Mówią nawet że nie jeden. Noc i wąskie uliczki tego miasta gdzie niegdzie odpychały swoim smrodem z nieczystych uliczek.
Zauważyła, że Sługa Krwi czujnie się rozgląda na boki, po chwili podjechał do rozbudowanej trzypiętrowej gospody nie tracąc czujności. Wszedł jak gdyby nigdy nic podszedł do gospodarza. Coś powiedział, tamten z przestrachem pokiwał głową dał klucz i pokazał na schody. Później gdzieś się ulotnił. Jej nowy znajomy podszedł do niej i powiedział:
– Chodź na górę, ktoś nas śledził od poprzedniej wsi…


C.D.N.
Wiktor Gdowski

Przetrwać ciche dni

Wierzyć w czyjeś słowa, brać jego krytykę pod uwagę, wzorować się na kimś i kierować się jego śladem, ufać mu, naśladować, doceniać, nawet iść za kimś w ogień wierząc, że to jedyna słuszna droga. Czy to jest autorytet?


O definicjach i typach autorytetów będzie innym razem, w innym artykule i innym dziale. Ten jest przeznaczony na moje marudzenie i niech tak zostanie. Na początku autorytet to coś innego. Dla dziecka słowo rodziców jest święte, słowa wszystkich dorosłych prawdziwe i słuszne. Dla dziecka nie podlegają dyskusji ani refleksji – skoro tak mówią dorośli, to pewnie tak jest. Rodzice, dziadkowie, ciocia, potem nauczyciele i w końcu drużynowi. Życia uczymy się przez przykład. Lepszy lub gorszy.
Naśladujemy innych ludzi. Do pewnego momentu wierzymy we wszystko, co nam mówią starsi. Rodzice, nauczyciele, drużynowi są autorytetami z założenia – są starsi, więc mądrzejsi, silniejsi , bardziej doświadczeni. A potem przychodzi taki wiek, że….


Gdy człowiek ma 14 lat
Gdy człowiek ma 14 lat zaczyna kreować swoje zdanie. Zauważa, że może mieć swoje własne, prywatne zdanie i może je wygłaszać. Cały otaczający go świat ocenia od nowa. Bez tego, co miał do tej pory: bez fasady sztucznie postawionych autorytetów. Jego oceny bywają błędne, stronnicze, ale własne.
Płynące z głębi 14 letnich doświadczeń. Weryfikuje wszystkie autorytety, które kiedyś miał. Ocenia ludzi, których słuchał i wierzył. Wszystko zupełnie od nowa. To trudne, przekonać się, że rodzice mają wady. Drużynowy nie jest idealny, a nawet nie jest idealnym harcerzem a nauczycielce nie układa się życie rodzinne. Na każdego wówczas patrzy z góry – czuje się zdobywcą ważnej informacji o tym człowieku. Informacji, która dla innych jest oczywista, dla niego świeżo odkryta. Słabość. Świat staje się szary, a do tej pory był taki kontrastowy. Trudno w nim o jasne wskazówki. Trudno też o zaufanie do tych bogów, których właśnie zrzuciło się z piedestałów. Każdy z autorytetów spada. Nastolatek ścina głowy jedna po drugiej. Rodzice, nauczyciele, na końcu drużynowy. Ten, który był coś wart przechodzi weryfikację pozytywnie i wraca na swoje stare, ale nowe miejsce. Ten, który był tam tylko postawiony z urzędu spada bezpowrotnie.


Ciche dni
To trudny czas dla harcerza. Trudny w kontaktach z nim. Już nie jest tak bardzo zapalony do pracy, już nie jest dyspozycyjny i w każdym calu oddany drużynie. Drużynowy przestaje być jego bogiem. Trzeba bardzo uważać w tych dniach, miesiącach. To przechodzi. Jeżeli jako drużynowy byłeś coś wart, wrócisz na swoje miejsce. A jeżeli nie, to może pomyśl, czemu nie wracasz? Może co innego mówisz, a inaczej postępujesz?
Może jesteś niesprawiedliwy, niekonsekwentny, nieautentyczny. Te cechy najbardziej rażą młodych ludzi. Być uczciwym, nieobłudnym, konsekwentnym i prawdziwym – cokolwiek robisz, nawet jeżeli robisz źle. Ważna jest także umiejętność przyznania się do błędu. Przetrwanie cichych dni wymaga wielkiej elastyczności w kontaktach z nim.


Potem już wszystko będzie inaczej. Już nie będziesz bogiem. Będziesz normalnym człowiekiem i im bardziej prawdziwym, uczciwym, realnym tym lepszym. Bo na takim człowieku nastolatek może pewnie się oprzeć – gdy wie, czego może się po tobie spodziewać, wie, że niczego nie ukrywasz.
AMN