Przygotowując zbiórkę

Przygotowując zbiórkę zdarza się, że brakuje nam pomysłów na tzw. przerywnik. Zamiast sięgać do starych, co prawda sprawdzonych gier i zabaw, może warto sięgnąć do czegoś nowego. Przykład kilku zadań zamieszczam pod spodem.

Zadanie 1

Na obóz pojechało trzech braci: Adaś nie kłamał nigdy, Bolek jedno zdanie mówił prawdziwe, a drugie fałszywe, natomiast Czesiek kłamał zawsze.

Pewnego dnia u komendanta dzwoni telefon z wartowni: „Tu mówi Bolek. Podchodzą nas harcerze z sąsiedniego obozu.”

– Wstawać, czy nie – myśli komendant.

A co ty myślisz?

Zadanie 2

Długość jednej zapałki wynosi 5 cm. Ile zapałek potrzeba na kilometr?

Zadanie 3

W każdym rogu kwadratowej działki rośnie jabłoń. Należy nie zmieniając kształtu działki powiększyć dwukrotnie jej powierzchnię tak, aby jabłonie nadal rosły przy granicy działki.

Zadanie 4

Harcerki przygotowywały jedzenie. Według przepisu do garnka należało wlać 4 litry wody. A druhny miały tylko takie naczynia jak widać na rysunku. Jak poradziły sobie harcerki?

Zadanie 5

Podczas rajdu harcerze znaleźli kamień, na którym było wyryte:

“Pod tym kamieniem spoczywają prochy człowieka, który przez 6-tą część życia był dzieckiem, a 12-tą młodzieńcem. Przez następną 7-mą część życia był nieżonaty. W 5 lat po ślubie urodził się syn, który dożył wieku 2 razy krótszego od ojca. W 4 lata po śmierci syna zmarł”.

Ile lat żył ten człowiek ?

Zasady dobrej zbiórki w terenie

Przypomnijmy sobie teraz zasady dobrej zbiórki i zobaczmy, czy sprawdzają się one również w przypadku zbiórek terenowych

1. Zasada logicznego ciągu – hm…wszystko co robimy (zbiórki też !!!) powinno mieć jakiś sens, czyli popularnie mówiąc „trzymać się kupy”. Wyobraźmy sobie następującą zbióreczkę w drużynie młodszoharcerskiej: dziewczęta śpiewają sobie na początek kilka ulubionych piosenek „Za naszym domem…”, „Pokochajcie błazna ludzie…” i nagle drużynowa mówi :” Wyobraźcie sobie, że jesteście grupą komandosów, których zrzucono…”. Albo inaczej: drużynowy stwierdza: „Dzisiaj pójdziecie na grę terenową”, więc harcerze idą i znajdują kolejne listy z zadaniami: Zmierz wysokość tego dębu… zaklaszcz trzy razy i zakwicz jak prosiak.. w którym roku urodził się Andrzej Małkowski?… Oj, chyba lepiej trochę inaczej, ciekawiej i… logiczniej. Temat gry terenowej można bez problemu wprowadzić na samym początku zbiórki, a nawet jeszcze wcześniej, np. przez odpowiednie zadanie międzyzbiórkowe (każdy zastęp przynosi busolę), albo zapowiadając, że następna zbiórka „w sobotę o 10.00 pod pomnikiem w Parku im. Szarych Szeregów, przychodzimy w mundurach polowych”. Postarajmy się również, żeby nie rzucać haseł „no to teraz wychodzimy na grę” albo „idziemy na zwiad”. Lepiej nawiązać do: poprzedniej zbiórki, usłyszanej przed chwilą gawędy, ostatniej piosenki itp. Podobnie zakończenie powinno współgrać ze wszystkim, co się do tej pory działo. Jeśli gra terenowa z listami, to dobrze gdy mają one wspólną tematykę, mogą również składać się na opowieść albo puzzle…

2. Zasada tempa – w przypadku gry tempo może „siadać” szczególnie wtedy, gdy patrole wychodzą co jakiś czas. Niezbędny jest wtedy dobry pomysł na zajęcie tych czekających na wyjście albo na przyjście pozostałych. Tradycyjnie można wtedy nauczyć nowej piosenki (dobrze, jeśli związanej z tematem gry), można też dać patrolom zadania „uzupełniające” do tych na trasie. Jeśli jest zima i patrole czekają w lesie na przyjście pozostałych, niegłupim pomysłem jest ognisko, albo cały zestaw gier ruchowych, no bo po co bezczynnie marznąć ?

3. W przypadku zwiadu, jeśli jest on częścią większej, harcówkowej zbiórki trzeba „strategicznie” skalkulować ilość czasu, bo jeśli będzie go za dużo, bardzo prawdopodobne, że harcerze będą snuć się po osiedlu, wsi itd. i nudzić się. Ważny jest też czas trwania całej gry – jeśli będzie łatwa i za krótka, harcerze skwitują ją „ale kicha” i może być trudno zachęcić ich do entuzjastycznego potraktowania następnej. Z drugiej strony gra długa i po niezbyt ciekawiej trasie też nie przyniesie dobrych efektów. Gry w ogóle „lubią” sprawiać niespodzianki. Zaplanowaliśmy, że przejście trasy powinno zająć godzinę, góra półtorej, a tu po 2,5 godziny harcerzy dalej nie widać…Okazuje się, że ktoś zabrał jeden list i w związku z tym harcerze zabłądzili. Jak zapobiec takim sytuacjom ? Myślę, że najbezpieczniej jest zostawić sobie spory zapas czasu na tego typu sytuacje awaryjne. Nic się nie stanie, jeśli harcerze wrócą do domu trochę wcześniej, niż powiedzieli rodzicom, gorzej, gdyby wrócili dwie godziny za późno… 4. Zasada przemienności elementów – zbiórki terenowe same w sobie są urozmaicone, np. na grze: harcerze idą wg opisu trasy, szukają ukrytego listu, biedzą się nad odczytaniem go, następnie wykonują zadanie. Po prostu nie ma kiedy się nudzić, szczególnie jeśli liczy się czas wykonania zadań. Ważna jest jednak wielkość patrolu – jeśli będzie za duży, dwie osoby zajmą się zadaniem, a reszta będzie się nudzić. Takiej zbiórki nie da się przeplatać tradycyjnymi przerywnikami, czyli piosenkami i pląsami…. Dla zachowania równowagi początek i koniec zbiórki mogą być bardziej statyczne, czasem nawet powinny, żeby dać harcerzom wytchnienie. Z kolei na wycieczce czy nawet podczas dojścia do lasu zwracajmy uwagę na możliwości fizyczne – 11-latek nie jest w stanie maszerować tak szybko jak jego 15-letni kolega. 5. Zasada czegoś nowego nowego na każdej zbiórce – bardzo wdzięczna zasada, jeśli chodzi o zbiórki w terenie. Już samo przeprowadzenie zbiórki nie w harcówce, a np. w parku (choćby dobrze znanym) jest pewnym „powiewem nowości”, nie mówiąc już o terenie absolutnie nieznanym i atrakcyjnym (bagna, chaszcze itp.) Trzeba jednak koniecznie pamiętać o bezpieczeństwie (!) – nawet supergenialny pomysł nie jest wart realizacji, jeśli harcerzom podczas zbiórki może się coś stać. Pamiętajmy, że jesteśmy za nich odpowiedzialni. Sama formuła pozwala na liczne innowacje: opis trasy czy listy możemy przygotować na wiele sposobów (przykłady podam w dalszej części). Zbiórka w terenie jest wspaniałą okazją do poznania czegoś nowego, chociażby nieznanego kawałka osiedla. Niesie tez za sobą mnóstwo nowych sytuacji (np. harcerz musi sam podjąć błyskawiczną decyzję, czy warto od razu spróbować zdobyć proporczyk i zaryzykować bycie złapanym, czy lepiej poczekać).

6. Zasada „drużynowy też jest z nami” – podczas zbiórek terenowych harcerze większość czasu spędzają sami. Rola drużynowego sprowadza się więc do przygotowania (starannego!) zbiórki. Może on również być tajemniczą postacią spotykaną na trasie, albo jeśli potrzebuje porcji godziwej rozrywki ukryć się w szczególnie ciekawym miejscu trasy i obserwować zmagania swoich harcerzy. Czasem jest wręcz wskazane, żeby służył radą i pomocą w wykonywaniu zadań np. może przed zwiadem zasugerować, gdzie można uzyskać potrzebne informacje – jeśli harcerze nie poradziliby sobie sami, bo jeśli są w stanie to patrz punkt następny.

7. Zasada samodzielności i inicjatywy harcerzy – druga wspaniale „spełniająca się” zasada. Zbiórki w terenie angażują niemal wszystkie funkcje psycho-fizyczne i są znakomitą okazją do sprawdzenia swojej kondycji, zaradności, umiejętności współpracy i właśnie wykazania się inicjatywą. Powinniśmy zawsze dawać harcerzom zadania „na poziomie”, tzn. wymagające pewnego wysiłku, ale możliwe do wykonania. Mają wtedy ogromną satysfakcję, że zdołali wykonać coś, co z początku wydawało się trudne, nabierają wiary we własne siły oraz zaufania do innych – a przecież o to nam chodzi. Na bardziej zaawansowanym etapie rozwoju drużyny można nawet pokusić się o to, żeby zastępy, albo pojedynczy harcerze przejmowali stopniowo organizację zbiórek terenowych, i nie tylko tych. Jeśli drużyna pracuje zastępami, niech zastępowy organizuje gry, wycieczki i zwiady dla swojego zastępu – na początek łatwe do przygotowania i przeprowadzenia, później coraz trudniejsze.

8. Zasada czterech stałych elementów – rozpoczęcie, zakończenie – jak najbardziej, zadanie międzyzbiórkowe – jeśli jest taka potrzeba, natomiast gawęda może być dobrym wprowadzeniem, bądź podsumowaniem, ale nie starajmy się jej na siłę wprowadzać do planu zbiórki, bo będzie to tzw. kwiatek u kożucha.

9. Zasada podziału pracy między drużynowego a przybocznego – jak najbardziej! Zbiórka w terenie, szczególnie wymyślna gra terenowa czy bieg na stopnie musi być dobrze przygotowana, bo inaczej czeka nas klapa. Oznacza to oczywiście dużą ilość czasu i pracy, i każdy przyzwoity przyboczny nie zostawi swojego drużynowego samego, a żaden drużynowy nie pozbawi przybocznego możliwości poznania kolejnego tajnika prowadzenia drużyny pt. przygotowanie zbiórki w terenie. Przygotowując cokolwiek w ekipie dwu- lub trzyosobowej mamy co najmniej dwa razy więcej pomysłów, a poza tym łatwiej uniknąć błędów typu: niezgodna z rzeczywistością liczba parokroków, pomyłka w opisie trasy czy szyfrowaniu. Więcej uwag o tym, co należy zrobić przed zbiórką znajdziecie w dalszej części.

10. Zasada niespodzianki – łatwa do zastosowania, np. dziwna postać na trasie, nieoczekiwane miejsce zbiórki czy też samo wyjście w teren. Poza tym tzw. „samo życie” czyli pogoda lub nieoczekiwane pomysły harcerzy mogą niespodziewanie urozmaicić albo zupełnie zmienić przebieg zbiórki.

Materiał pochodzi z “Poradnika raczkującego drużynowego” ze strony internetowej Hufca ZHP Łódź – Bałuty.

Wieczór z Wampirem, czyli Wampiriada

Sobota, godzina 16.10. Drobny poślizg zawsze musi być wliczony w każde przedsięwzięcie. Na sale dawnego kina w Karczewie zaczynają wchodzić harcerze, zuchy i wszyscy zaproszeni goście. Gaśnie światło, publiczność czeka w napięciu…


Nagle, nie wiadomo skąd rozlega się echo rozmowy jakichś dwóch niezwykłych stworzeń. Po chwili rozsuwa się kurtyna i oczom zgromadzonych ukazuje się napis „Wampiriada” a dwa urocze wampiry-konferansjerzy: Henryka (na co dzień Magda Firląg) i Zdzisław (szerzej znany jako Łukasz Kostrzewa) schodzą po drabinie na scenę. Festiwal piosenki „Wampiriada” zostaje otwarty.

Publiczność oczekuje na występ pierwszego zespołu. Jednak co się dzieje? Na scenie, wśród scenografii tworzącej ruiny zamku, Henryka usiłuje przypomnieć sobie słynny fragment „Hamleta” W. Szekspira… Zdesperowany Zdzisław ściąga niefortunną aktorkę ze sceny mówiąc, że „prezes zdecydował, że teraz wystąpi 33 ODHS”. Tak się też dzieje. Jako następny wykonawca pojawia się 126 DH i 7 ODH. Swoje umiejętności (oczywiście nie licząc niezastąpionego Zdzisława i Henryki) prezentuje także 65 GZ „Mali Globtroterzy”, 11 DH „Bezdroże”, zespół „Polarynki” z Domu Dziecka w Michalinie oraz połączone siły dwóch próbnych drużyn – działających przy szkołach podstawowych nr 1 i nr 6.

Pomiędzy występami publiczność miała okazję wspólnie się pobawić i rozruszać podczas wspólnych harcerskich zabaw. W ten sposób, wśród śmiechu, śpiewu i muzyki, upłynęła konkursowa część festiwalu. Jury odleciało na naradę, nastąpiło 10 minut przerwy.

Drugą część imprezy stanowił występ gwiazdy wieczoru, zespołu Szczyt Możliwości. Łukasz Kostrzewa, Piotrek Kostrzewa i Maciek Siarkiewicz zaprezentowali znane utwory zespołu Stare Dobre Małżeństwo oraz swoje własne kompozycje. Wzruszona publiczność razem z nimi śpiewała o bieszczadzkich aniołach, które skrzydła, nawet przy dobrej pogodzie, noszą w plecaku.

Szczyt Możliwości, żegnany owacjami, opuścił scenę. Jego miejsce zajął naczelny czarownik hufca Otwock, komendant Tomasz Grodzki, tego dnia pełniący funkcję przewodniczącego jury. Pierwsze miejsce i główną nagrodę – gitarę, ufundowaną przez redakcję Tygodnika Otwockiego otrzymały Polarynki. Druga nagroda trafiła do próbnych drużyn a trzecie miejsce zajęły zuchy z gromady „Mali Globtroterzy”. Ponadto redakcja Samorządowa Inicjatywa Młodych przyznała nagrody specjalne Maćkowi Łabudzkiemu, obu próbnym drużynom i Tomkowi Kuczyńskiemu, za to, że „był na festiwalu”. Każdy zespól otrzymał pamiątkowy dyplom i nagrodę dodatkową w postaci płyty kompaktowej.

Festiwal nie miałby z całą pewnością tak niezwykłej, pełnej radości atmosfery, gdyby nie dekoracja. Jej tło stanowił „witraż” z bibuły z zamkiem, wilkiem na skale, Babą Jagą na miotle i żółtymi ślepiami, spoglądającymi w głąb sali – czyli tym wszystkim, co kojarzy nam się z atmosferą grozy. Jedyne oświetlenie sali pochodziło ze świeczek, masek z dyni i podświetlenia „witraża”. Jeśli dodać do tego ruiny zamku – mamy kompletny obraz wyglądu sceny. Jednak pomimo tego posępnego z pozoru wystroju nikt się nie bał. Za to wszyscy poczuli się choć trochę „magicznie”. Nie byłoby tego efektu, gdyby nie nieoceniona Gosia Sawa, nasz naczelny scenograf, której udało się połączyć liczne szkice pomysłów w jedną całość.

Chciałabym podziękować wszystkim tym, którzy przyczynili się do zorganizowania festiwalu: sponsorom – firmie Morand, redakcji Tygodnika Otwockiego, Samorządowej Inicjatywie Młodych, sklepowi muzycznemu Otwrock i Komendzie Hufca. Szczególne wyrazy wdzięczności kieruję do Asi Kołodziejek, Kasi Kołodziejczyk, Łukasza Kostrzewy, Piotrka Kostrzewy, Magdy Firląg, Diany Mierzejewskiej, Maćka Siarkiewicza, Sylwii Żabickiej, Sylwii Woś Michała Dymkowskiego, Maćka Dymkowskiego, pana Krzysztofa Krzeszewskiego, Tomka Lubasa i oczywiście pani Ryszardy Falkowskiej.

Ewa

Wywiad z Wampirem

HSI: Jak czujecie się po festiwalu, w momencie gdy to duże przedsięwzięcie wreszcie się już odbyło?


Ewa Krzeszewska: Ja jestem dumna, wiem że to mało skromne, ale była to pierwsza taka impreza, za która czułam się całkowicie odpowiedzialna, choć przecież nie robiłam wszystkiego sama. Słyszałam kilka pochlebnych opinii o festiwalu – to było bardzo miłe. Jeżeli kiedyś miałam jakiekolwiek wątpliwości, to teraz nie ma po nich śladu.

Ola Kasperska: Na pewno jest satysfakcja, że właściwie wszystko się udało tak jak trzeba i nie wydarzyła się żadna katastrofa. Ale czuję też ulgę, że już jest po wszystkim. Teraz Można się już tylko cieszyć tym, co było, a nie martwić o to, co może się nieplanowanego wydarzyć.

HSI: A wydarzyło się?

O.K.: Prawdę mówiąc, to chyba obeszło się bez większej katastrofy. Tylko frekwencja mogła być wyższa. Liczyłyśmy na większy – poprawka – jakikolwiek odzew ze strony hufców ościennych. Szkoda, że tak się nie stało, bo festiwal z pewnością jest doskonała okazją do wspólnej zabawy i lepszego poznania się.

HSI: Zaciekawiła mnie nazwa. „Wampiriada” brzmi raczej złowieszczo. Może wystraszyli się? Skąd pomysł na taką właśnie nazwę dla tej imprezy i do czego się odnosi?

E.K.: Wystraszyli się? Hm… być może. Jeżeli chodzi o nazwę to narodziła się podczas jednego z naszych spotkań, kiedy próbowałyśmy coś postanowić. Nazwa wypłynęła samoistnie, gdy zdecydowałyśmy się na konwencję Halloween. Wampiry, Wampiraida, Halloween – to się łączy.

HSI: Nie ma działania bez idei, a idea – jak wiadomo – musi się narodzić. Jak doszło do tego, że „Wampiriada” się odbyła?

O.K.: Pierwsze hasło padło na wyjazdowej zbiórce drużynowych i funkcyjnych hufca, jeszcze w lutym. Wtedy każdy z obecnych miał powiedzieć, co jest w stanie zrobić dla środowiska. Jakoś tak wyszło, że wpadł nam do głowy ten festiwal. Później obie wpisałyśmy sobie to przedsięwzięcie w plan próby na stopień Przewodnika i … klamka zapadła.

HSI: Festiwal ze strony widza wyglądał na bardzo dopracowany. Możecie powiedzieć, co sprawiło wam najwięcej trudności?

E.K.: Gdy już organizacja przedsięwzięcia ruszyła pełną parą okazało się, że jest mnóstwo rzeczy, które trzeba zrobić, a przede wszystkim nad nimi zapanować. Dla Nas obu to było nowe doświadczenie i obie byłyśmy zielone w tym temacie. Co rusz ktoś przychodził i podpowiadał, że trzeba zrobić to, czy tamto. Ale jak sama powiedziałaś festiwal wyglądał na dopracowany, wiec chyba się udało. Była jeszcze kwestia pieniędzy, sponsorów. Trudno jest pójść do firmy i po prostu poprosić o pieniądze, ale niektórzy okazywali się bardzo życzliwymi osobami i cały stres mijał.

HSI: Czy zorganizowanie festiwalu wymaga dużych nakładów środków finansowych?

O.K.: Najdroższym elementem było nagłośnienie, sfinansowane w całości przez Komendę Hufca. Ogólnie rzecz biorąc, starałyśmy się pozyskać jak najwięcej sponsorów. W ten sposób większość dekoracji mogłyśmy wykonać dzięki życzliwości pana Andrzeja Morawskiego z firmy Morand – pozostałą część pokryły wpłaty uczestników.

E.K.: Bardzo ważną rzeczą na festiwalu są nagrody, chciałyśmy, aby były one atrakcyjne, więc zwróciłyśmy się do Tygodnika Otwockiego, który ufundował pierwszą nagrodę – gitarę. Karimaty – drugą nagrodę – dostałyśmy od Tomka Kuczyńskiego, a od sklepu muzycznego Otwrock otrzymałyśmy płyty kompaktowe.

HSI: Finanse i sponsoring to dość drażliwa kwestia. Jakie było nastawienie potencjalnych sponsorów wobec waszej propozycji?

O.K.: Sądzę, że na ogół raczej przychylne. Przecież nie chodziło o jakieś astronomiczne kwoty.

E.K.: Bardzo dużo zależało od chęci, jeżeli ktoś był przychylny naszej idei to można było załatwić decyzję np. Komendy przez telefon, jeżeli nie osoby zasłaniały się biurokracją

HSI: Czy jesteście zadowolone z efektu, jaki wywołała „Wampiriada”?

E.K.: To się okaże trochę później, zależy od tego, jak będzie wspominany. Tak na gorąco to mogę powiedzieć, że tak.

O.K.: Chyba tak, chociaż ciężko mi to obiektywnie ocenić. Po prostu wkład pracy jakby nieco przesłaniał mi efekt.

HSI: Czy „Wampiriada” stanie się od tej pory stałą pozycją w kalendarzu hufca?

O.K.: Nie mówię tak, nie mówię nie. Nie chciałabym w tej chwili podejmować takiego zobowiązania, ale jak to w życiu – wszystko się może zdarzyć. Nawet festiwal. HSI: Czego wam życzyć?

E.K.: Motywacji, żeby w przyszłym roku zaistniała „Wampiriada”, bo wydaje mi się, że potrzeba takich imprez.

O.K.: Chyba przede wszystkim cierpliwości i wytrwałości do dalszej harcerskiej pracy.

HSI: Dziękuję za rozmowę.

HSI

Zuchy – Czuj!

Bractwo Kamykowe znów do pracy jest gotowe – takim powitaniem zaczęło się pierwsze po wakacjach hufcowe spotkanie „zuchowców”.

Wszyscy byli jednomyślni, że zbiórki trzeba kontynuować. Zeszłoroczna praca Bractwa przyniosła efekty. Powstały dwie gromady zuchowe, i możliwe że wkrótce ujawni się trzecia. Bractwo Kamykowe jest niedużym liczbowo zespołem, ale jego potencjał i możliwości (oby tylko nie zapeszyć) są nie do opisania. Poza możliwościami ofiaruje wzajemną pomoc, wspieranie się w trudnych chwilach, inspiruje do działania, wspólnych planów, pomysłów na zbiórki. Takie są właśnie kamyki – przez nazwę, bliskie nazwisku najwspanialszego Wodza Zuchów – Aleksandra Kamińskiego, przez działanie – wytrzymałe, twarde w postanowieniach, szlachetne, potrafiące wyzwolić lawinę dobroci, radości i fajnych pomysłów. Bractwo Kamykowe to jeszcze nie namiestnictwo zuchowe, ale może zalążek, który stanie się już nie kamykiem, ale kamieniem milowym w rozwoju ruchu zuchowego w Otwocku

12 listopada br. odbyła się kolejna zbiórka Bractwa Kamykowego z udziałem pani psycholog Agaty Danowskiej. Pani Agata opisała cechy psychiczne dziecka w wieku zuchowym, czyli w wieku 7-11 lat, poradziła jak powinien zachowywać się drużynowy w niektórych trudnych sytuacjach na zbiórkach i powiedziała na co szczególnie zwracać uwagę, by osiągnąć powodzenie wychowawcze. Wnioski pani psycholog zbiegły się z doświadczeniami drużynowych, pochodzącymi ze zbiórek, czy kolonii zuchowej oraz potwierdziły trafność postępowania wobec dzieci w wielu przykładowo podawanych sytuacjach. Ciekawym podsumowaniem spotkania było przekazanie uczestnikom zbiórki informacji pt. ”Czym żyją twoje dzieci?” Przepisaliśmy dla Was druhno i druhu te 18 niezwykle ważnych linijek, abyście byli świadomi czym żyją wasze harcerskie dzieci. Musi to wiedzieć każdy drużynowy, że o rodzicach nie wspomnę. Dlatego bezwzględnie warto to przeczytać!

Dzieci wciąż krytykowane uczą się potępiać.

Dzieci wychowywane w atmosferze wrogości uczą się walczyć.

Dzieci wzrastające w strachu uczą się bać.

Dzieci, które spotykają się wciąż z politowaniem, uczą się użalać nad sobą .

Dzieci ciągle ośmieszane uczą się nieśmiałości.

Dzieci wzrastające pośród zazdrości uczą się, czym jest zawiść.

Dzieci bezustannie zawstydzane uczą się poczucia winy.

Dzieci otoczone tolerancją uczą się cierpliwości.

Dzieci otrzymujące dość zachęty uczą się śmiałości.

Dzieci, którym się nie szczędzi pochwał, uczą się uznawać wartość.

Dzieci w pełni aprobowane uczą się lubić samych siebie

Dzieci akceptowane uczą się odnajdywać w świecie miłość.

Dzieci, które często słyszą słowa uznania, uczą się stawiać sobie cele.

Dzieci wzrastające w atmosferze wspólnoty uczą się hojności.

Dzieci otaczane rzetelnością i uczciwością uczą się, czym jest prawda i sprawiedliwość.

Dzieci wychowane w poczuciu bezpieczeństwa uczą się ufać sobie i innym.

Dzieci dorastające w klimacie przyjaźni uczą się, jak wspaniale jest żyć.

Dzieci otoczone łagodnością uczą się spokoju ducha.

Ula Bugaj

PALMIRY 2001

Kiedy po raz pierwszy padło hasło „PALMIRY 2001” oczywiście byłem nastawiony bardzo pozytywnie.

Mam duży sentyment do tego rajdu. Był to mój pierwszy harcerski wyjazd i jak dotąd ani razu z niego nie zrezygnowałem. Nie miałem zamiaru i tym razem. Jednak dużo rzeczy mnie do tego skłaniało.

Po pierwsze okazało się, że Palmiry zostały skrócone do dwóch dni, po drugie prawie żadna drużyna z naszego hufca nie zdecydowała się pojechać oprócz oczywiście nas (połączonych sił 7 i 126) i 33 ODHS. Przykre to było zwłaszcza, że pozostały w pamięci zeszłe lata, w których to cały hufiec spotykał się wieczorem w jednej szkole i były okazje do wspólnych rozmów, śpiewów itp. Ale cóż pomimo to i tak bardzo cieszyłem się na wyjazd. Na początku było całkiem miło. Wędrówka w nocy, kominek w zupełnym mrozie, nocleg w stodole na sianie.

Następnego dnia w bardzo dobrych nastrojach wyruszyliśmy w drogę i to właśnie jest najlepsze w Palmirach. Długa wędrówka bez żadnych punktów kontrolnych i zadań do wykonania z możliwością długich i ciekawych rozmów. Jednak kiedy doszliśmy na miejsce spotkał nas wielki zawód. Na polanie absolutnie nic się nie działo, nie licząc zespołu metalowego (śpiewającego znane piosenki harcerskie na własne melodie) i ich wiernej grupki fanów (kilka osób skaczących pod sceną i machający swoimi bujnymi fryzurami), nawet znaczków brakowało dla osób którzy wcześniej ich nie zamawiali. Tak więc organizacja rajdu pozostawia bardzo wiele do życzenia, a właściwie z roku na rok jest coraz gorzej i nic dziwnego, że coraz mniej osób decyduje się na udział w nim. Nie pamiętam jak długo tam siedzieliśmy, ale chyba całkiem sporo, bo wcześnie przyszliśmy. Później jeszcze tylko krótki spacer po cmentarzu, apel poległych i mogliśmy wracać domu. W pociągu było bardzo wesoło więc mimo wszystko rozstaliśmy się w bardzo dobrych nastrojach.

SIAREK

Bez względu na pogodę

Rajd odbędzie się bez względu na pogodę (no chyba, że będzie świecić słońce), w okolicach Sandomierza w dniach 9-11 XI 2001r. Start: parking pod kościołem św. Katarzyny i Stanisława Biskupa, w Kleczanowie k. Opatowa. Zakończenie:…??? – a kto to wie!!! (może f niedzielę, a może na Księżycu)”

Tak brzmiały pierwsze linijki tekstu na ulotce informacyjnej IV Ogólnopolskiego Rajdu Harcerskiego KAMYK organizowanego przez harcerzy z Ostrowca Świętokrzyskiego. Jeżeli chodzi o ogół, to stało się dokładnie tak jak napisano. Nasz przypadek, czyli michalińskiej 5 D.H. „LEŚNI”, był trochę bardziej skomplikowany. Ale po kolei.
Pomysł tegorocznego wyjazdu urodził się 380-parę dni wcześniej, kiedy to byliśmy na III Rajdzie KAMYK. Rajd ten w odróżnieniu od innych nie ma stałej trasy. Zawsze jednak jest w świętokrzyskim. Warunkiem przyjęcia w poczet rajdowiczów – poza uiszczeniem stosownej opłaty itd. – jest wykonanie 3 zadań przedrajdowych (teraz 3; rok temu było 10 z 20!!!), czyli napisanie piosenki kamykowej, wykonanie plakatu na kampanię „Rzuć palenie – Zbieraj kamienie” oraz napisanie opowiadania pt.: „Królewna Ścieżka i siedmiu kamieniarzy na biegunie południowym”.

Niewyspani, ale w pełni przygotowani na tę imprezę turystyczną „ochoczo” stawiliśmy się w piątek na stacji o 5.30 [Zieeeeew]. W Warszawie przesiedliśmy się w pociąg pospieszny do Ostrowca, a stamtąd o umówionej godzinie mieliśmy być odebrani przez Zaprzyjaźnionych Organizatorów. Ale w życiu tak niestety czasem bywa, że nie wszystko dzieje się tak jak byśmy tego chcieli. Ha! Stało się! Kiedy siedzieliśmy już w pociągu, pan konduktor poinformował nas, że ów wehikuł nie dość, że nie zatrzymuje się w Ostrowcu, to w ogóle przez niego nie jedzie! [Dopiero później jeden z pasażerów wytłumaczył nam, że to dlatego, że powódź uszkodziła pewien odcinek trasy kolejowej]. W tym momencie w naszych głowach zaczęły rodzić się wysublimowane epitety pod adresem pani z informacji kolejowej, jak również wydawców sieciowego rozkładu jazdy PKP. Wyszło na to, że nie zdążymy na umówioną porę. No to, co? Dzwonimy! (nie ma to jak drużynowy i przyboczny z „komórką”) Ha! Kolejna katastrofa! „Nie wzięliśmy numeru!” Koniec końców, stosując wszystkie wpadające nam do głowy opcje, dodzwoniliśmy i umówiliśmy się. Później niezależnie od nas zaszły kolejne zmiany w planach podróży i znów przez długi czas nie mogliśmy się dodzwonić.
Uporawszy się wreszcie z problemami (tele)komunikacyjnymi, spotkawszy naszych „odbieraczy” i mając już ze dwie godziny „obsuwy” względem reszty, radośnie uznaliśmy rajd za rozpoczęty. „Ogór” Zaprzyjaźnionych dowiózł nas na pierwszy punkt trasy skąd już na własnych nogach podążyliśmy dalej.

Maszerowaliśmy jeszcze długo po zmroku, upewniając się w mijanych gospodarstwach „Czy do Sandomierza, panie, to w dobrą mańkę idziem?” W dobrą. Obydwie noce spędziliśmy w internacie przy Zespole Szkół Spożywczych w Sandomierzu.
Sobota upłynęła nam na zwiedzaniu Sandomierza. Ale nie tak zwyczajnie! Najpierw odwiedziliśmy Muzeum Jana Długosza. A już godzinę później… Na rynku robiliśmy tort, z Wieży Opatowskiej wypatrywaliśmy św. Mikołaja, który nie dość, że utknął nad Wisłą, to na dodatek popsuły mu się sanie i trzeba było mu je popchnąć. Na Zamku Królewskim, który na chwilę stał się sceną teatru amatorskiego, przedstawialiśmy sztukę pt.” Bitwa pod Grunwaldem inaczej” – punkt pod nadzorem dh. Jagiełły – dzień wcześniej zobowiązano nas do zorganizowania Dwóch Nagich Mieci. Hm… no było jeszcze kilka mniej lub bardziej harcerskich zadań, którym dzielnie stawialiśmy czoła. Na koniec gry każdemu wręczono kisiel. Była do tego „dorobiona ideologia”, ale już nie będę wnikać w detale. Dobry był w każdym razie.
Wieczory i noce upłynęły nam na kominkowaniu, śpiewaniu, popijaniu herbaty, rozwiązywaniu zadań praktyczno – techniczno – artystyczno – logicznych (trzeba było wytężyć obudzone specjalnie w tym celu o godzinie 2.00 mózgownice) oraz na festiwalowaniu, gdzie prezentowaliśmy zadania przedrajdowe. Wszystko co robiliśmy jako patrol, czyli kilkuosobowa grupa działająca jako zespół, było punktowane. Potem punkcik do punkcika i mając w załodze najmłodszych na rajdzie, ale dzielnych harcerzy, przegoniliśmy w punktacji nawet studentów z Krakowa.

W niedzielę rano na apelu końcowym uważnie nasłuchiwaliśmy kolejnych miejsc, jakie zajmowały patrole. Nie spodziewaliśmy się naszego w wyczytywanej pierwszej piątce i pojawiła się myśl, że pewnie jako patrol z dość małą średnią wieku zostaniemy po prostu wyróżnieni. No nie powiem, żebyśmy nie byli zaskoczeni. Na piętnaście patroli my, czyli patrol „Leśni” zajęliśmy pierwsze miejsce!!!!!!!! Wygrana była naprawdę duża. Było to (a raczej jest i stoi w naszej harcówce) wykonane z granitu 15 kilogramowe trofeum. Nagrodzono nas jeszcze kilkoma innymi drobiazgami, ale nie ładnie się chwalić. Do tych wszystkich przyjemności doszła jeszcze plakietka rajdowa do przyszycia na mundurze. A jak ktoś miał zbędne 3,50 mógł je przeznaczyć na zrobienie sobie koszulki pamiątkowej. Zanosiło się swoją koszulkę, a specjaliści malowali na niej farbą do tkanin logo tegorocznego rajdu – lilijka na tle muru + napis Kamyk 2001. Bardzo fajny pomysł, swoją drogą.
Tak właśnie w krótkich, żołnierskich słowach można by opisać ten wypad. Nie wiem jak inni, ale autor tego artykułu planuje za ponad 350 dni znów pojechać w tamte strony.

Staszek

Zabić smoka!

„(…) Posłuchajcie zatem, szlachetni panowie, co wydarzyło się tydzień temu nie opodal miasta wolnego, zwanego Hołopolem. Otóż świtem bladym, ledwie, co słonko wschodzące zaróżowiło wiszące nad łąkami całuny mgieł…
(…) Krótko, bez metafor. Na pastwiska pod Hołopolem przyleciał smok.
(…) Opowiadaj. Duży był?
– Ze trzy końskie długości. W kłębie nie wyższy niż koń, ale dużo grubszy. Szary jak piach.
– Znaczy się, zielony.
– Tak. Przyleciał niespodziewanie, wpadł prosto w stado owiec, rozgonił pasterzy, utłukł z tuzin zwierząt, cztery zeżarł i odleciał.”




W ten sposób się o mnie dowiedzieli.

Uradzili, że podzielą się na trzy grupy i ruszą, aby mnie zabić. Brrr. Pierwszej szajce przewodził niejaki Boholt (wyglądał prawie jak Maciek Dymkowski) rębacz, zasłużenie cieszący się opinią rzeźnika. W kolejnej grupie hersztem był Yarpen Zigrin krasnolud, którego rysy twarzy przywodziły na myśl Piotrka Zadrożnego. I w końcu prosty w myśleniu aczkolwiek skuteczny w działaniu szewc Kozojed, do złudzenia przypominający Anię Pietrucik.

Niedoczekanie wasze – pomyślałem tak łatwo mnie nie dostaniecie!

Ruszyli. Boholt z kompanią od razu pociągnął w knieje. Zadaniem, które miało ich wewnętrznie przygotować do spotkania ze mną, było wykonanie dobrego uczynku. Co zrobili? Nie, lepiej o tym nie pisać. W tym czasie ludzie Yarpena szukali kramu warzywnego z kapeluszem w herbie, w którym to żona kramarza miała coś wiedzieć o smokach. No i zdradziła im, jaki jest mój przysmak i podarowała im go oczywiście nie uczyniła tego za darmo balladę najpierw usłyszeć chciała.

Kozojed też by rad wyruszył, ale troszkę mu się pokomplikowało i długo w ziemi ryć musiał, zanim klucz odnalazł, który drzwi do komnaty z wiadomością otwierał. W końcu wszyscy sobie jakoś poradzili i ruszyli w leśne ostępy.

A w lesie, jak to w lesie. Tu żmijka, tam żmijka, ale one…Pierwszym poważnym zadaniem, któremu wszyscy stawić czoła musieli, było uwolnienie małego smoka z rąk okrutnej królewny. Ona to (jędza przebrzydła), zaczarowała część terenu tak by ludzka stopa stanąć na nim nie mogła i uwięziła biedne stworzenie. Ho, ho, jakich sztuczek się grupy imały by gada wydostać a częścią ciała żadną, gruntu nie dotknąć.

Droga wiodła dalej nad „jeziora toń okrutną”. Gdybym stwierdził, że okolica przypominała rezerwat „Na torfach” a syrena nad jeziorem miała uśmiech Sylwii Żabickiej to nie brzmiałoby to zbyt lirycznie. Pozostańmy, zatem przy opcji Mickiewicz/Goethe i dość powiedzieć, że nad lustrem wody każdy miał wczuć się w rolę rycerza szukającego ukrytego skarbu i przy pomocy syreny i jej narzędzi badawczych (!) mógł określić swój charakter, swoje cechy, swoje wnętrze.

Później znowu lasy i lasy. Zmierzchać zaczęło. Odległe jęki strzyg i mlaskanie kikimory nie odstraszyły nikogo. Mimo utrudzenia wszyscy wędrowcy brnęli gościńcem kilometr za kilometrem. A tu bęc. Jaskier. Poeta tutaj bardziej występując jako aktor chciał, by dziatki utrudzone, które do niego przyszły, sztukę krótką przygotowały. A mottem jej być miało stanu rycerskiego z harcerskim porównanie. Jakoś poszło… Nie wszystkim… A nawiasem mówiąc, to Jaskier bardziej niż średniowiecznego barda, przypominał idola nastolatek muzykanta osiągającego „Szczyt Możliwości” Maćka Siarkiewicza.

Gdy i to zadanie ukończone zostało, marsz mozolny z map użyciem się rozpoczął. Myślę, że każdy odetchnął, gdy nagle pojawiał się Michał z Osuchowa, który powożąc Żelaznym Rumakiem strudzonych wędrowców wywoził hen, hen aż za Wisłę odległą. Stamtąd dwie wiorsty drogi i… Zamczysko! Mury posępne. Flanki niezdobyte. Fosy nieprzebyte. Ale bilety wstępu oczywiście wykupione. Tylko smoka ani widu ani słychu! A przecież tajemniczy Borch, który na każdym liście, jaki czytali się podpisywał, wskazówki, dokąd zmierzać dawał, do zamku tego iść kazał. Gdzie smok, zatem? Gdzie poczwara okrutna, którą by zadania wypełnić, zabić należy?

Gdzie i kim był smok, jaki spotkał go los, tego nie napiszę. Wiedzą to wszystkie harcerki i wszyscy harcerze z Drużyny Sztandarowej, którzy 10 listopada Roku Pańskiego 2001 wyruszyli na 24 godzinną zbiórkę do Czerska.

Dalej było bardzo konkretnie. Kolacja z pieczonych na zamkowym dziedzińcu kiełbasek. Herbata z radzieckiego elektrycznego czajnika. Temperatura w pomieszczeniu taka, że każdy mógł przebrać się w luźny strój typu: dwa polary, czapka, szalik, kalesony i rękawiczki. W tym miejscu krzyczę głośne hip, hip, hurra na cześć taty Ewy druha Krzyśka Krzeszewskiego, który nie po raz pierwszy bardzo pomaga nam, tym razem przywożąc dwa wydzielające ciepło, kaloryferopodobne urządzenia.

Bardzo lubię Was słuchać. Tego, co macie do powiedzenia. Na wieczornicy „Harcerz postępuje po rycersku” miałem po temu okazję. Mówiliśmy o wielu trudnych i ciekawych rzeczach. O mówieniu prawdy. O umieraniu. O gotowości. Cieszę się, że byłem tam z Wami.

A co myślicie o „Balladzie o krzyżowcu”? Według mnie, naprawdę nieźle nam wychodziła…

Podczas wieczornicy powołaliśmy (o czym marzyłem od dawna) Kapitułę Imion. Chcemy wrócić do starej skautowej tradycji posiadania swego harcerskiego przydomka. I teraz Zuza, Piotrek i Ewa czuwać będą by te nowe imiona powstając, jednocześnie charakteryzowały ich posiadaczy. Każde imię ma swój sens, swoje drugie i trzecie dno. O północy nadano imiona dwóm osobom, które także odnowiły swoje Harcerskie Przyrzeczenie. Druhna Sylwia to od dziś dla nas wszystkich Sosna.

Ponieważ następnego dnia mieliśmy uczestniczyć we Mszy Św. z okazji rocznicy odzyskania niepodległości, należało skompletować sprzęt i wszystko omówić. Później starczyło nam jeszcze sił na punkt programu, który nazwałem „Poczytaj mi mamo”. Kto nie zasnął, ten dowiedział się, kim był Yarpen, Boholt, Kozojed, czy w końcu Borch czytaliśmy jedno z opowiadań z cyklu wiedźmińskiego Andrzeja Sapkowskiego.

A rano? Pobudka o 5.45 i jazda do Otwocka. Spotkaliśmy się tam ze wszystkimi, którzy nie mogli do Czerska wyjechać a pomogli nam podczas uroczystej Mszy, reprezentować nasz hufiec. Dziękuję Wam. Dziękuję Kózce wie, za co. Po raz pierwszy od kilku lat byli z nami także harcerze młodsi, z którymi po uroczystości przemaszerowaliśmy pod Nasz pomnik na Skwerze Szarych Szeregów. Jeszcze tylko wspólny krąg…. i do domów.

Czemu podczas Święta Niepodległości jest nas tak mało? Niech każdy drużynowy i harcerz sam sobie w sercu odpowie. Czemu problemem dla harcerzy jest oddanie 1-go listopada honorów poległym za ojczyznę? Czy warty aż tak przeszkadzają w zarabianiu kasy na sprzedaży zniczy? Wszystkich Świętych Dzień Handlowy!. Wszelkiego typu uroczystości patriotyczne są przecież doskonałą lekcją patriotyzmu. Dziś Ojczyzna nie woła o więcej. Ale czy nie odpowie Jej echo, jeżeli kiedyś zawoła o pomoc? Druhu Drużynowy! Zadbaj by tak się nie stało. Ucz harcerzy poświęcenia. Chwała nielicznym, którzy to czynią. Przecież to głównie na harcerzach i instruktorach leży dziedziczona z pokolenia na pokolenie tradycja i duma z własnej historii. Szkoda gadać…

Cztery Płomienie

Magiczny Andrzej

Już po raz drugi wraz z ministrantami i bielankami z parafi pw. M.B.Częstochowskiej organizowaliśmy Andrzejki dla dzieci uczęszczających do parafialnej świetlicy. Naszym zadaniem było przygotowanie wszelakich wróżb, a ministranci zajęli się dyskoteką.

Wróżby cieszyły się wielkim powodzeniem wśród dzieci i młodzieży, ale i nie tylko ponieważ rodzice także mieli wielką ochotę dowiedzieć się co ich czeka w przyszłości. Wróżbitów i wróżbitek było bardzo wielu więc zacznę od początku (od okna) czyli od Marka Rudnickiego, jego wróżba była dość nietypowa ponieważ po wielkim półmisku z rzadką galaretką pływały świeczki wokoło półmiska były rozłożone karteczki na, których były wypisane mądre myśli mądrych ludzi. Losowanie wróżby polegało na popchnięciu świeczki i w którym miejscu świeczka się zatrzymała z tego miejsca braliśmy myśl przewodnią na przyszły rok. Marek był bardzo zadowolony ponieważ jego stoisko było praktycznie samoobsługowe. Przechodząc dalej trafialiśmy na równie ciekawe miejsce prowadzone przez Karinę Zielińską i Tomka Lacha. U nich można było sobie wywróżyć przyszłość na całe rzycie czyli np.: zaręczyny, zakon, staropanieństwo, bogactwo, dobrobyt, słodkie życie i dziecko, a w przypadku dziecka dodatkowo wróżba specjalna czy to będzie syn czy córka. W przypadku gdy ktoś wróżył sobie dwukrotnie, dochodziło do małych sprzeczności w przypadku gdy ktoś wylosował; zaręczyny i zakon. Po naradzie doszliśmy do wniosku że to oznacza wielkiego pecha w przyszłości. Nie wszyscy byli zadowoleni z tego co ich czeka w przyszłości ale mówiąc krótko takie jest życie. Bysior (Maciek Lach) wróżył z kuli. Jego przepowiednie były tak fantazyjne że klienci odchodzący od stołu nie mogli z wrażenia powiedzieć ani jednego słowa (nie wnikajmy w szczegóły). Jego kolega Hubert, który dzielił z nim stół miał równie szokujące Wróżby typu „wpadniesz dziś do … ” ale były także pozytywne wróżby takie jak „ spotkasz dziś wybrankę swojego życia albo uda Ci się wrócić bezpiecznie do domu itp.” Nie mogło także zabraknąć lania wosku, tym zajmowali się Dyniak (Kuba Wojciechowski) i Mikołaj Fedorowicz. Ich sposób wróżenia różnił się od tradycyjnego, ponieważ po odlaniu wosku były tylko dwie możliwości: szczęście lub pech, jeśli to co odlaliśmy wyglądało pechowo to miało się pecha i odwrotnie, ale tylko oni potrafili stwierdzić czy figura jest pechowa czy też szczęśliwa. Piotrek Bijoch przepowiadał kim zostaniemy w przyszłości (zawód).
Mirek skuszony pięknym wystrojem stoiska, nie oparł się pokusie sprawdzenia co jest jego życiowym powołaniem, a prawda jest taka że Miron będzie fryzjerem. Ostatnim miejscem gdzie można było się dowiedzieć coś o swej przyszłości było stoisko dziewczyn, Magda głównie przepowiadała jaka/i będzie nasz życiowy partner i ile będziemy mieli dzieci. Za to jej sąsiadce wystarczyła data urodzenia aby stwierdzić że jesteśmy: małpą lub świnią, ale to tylko dwa z wielu chińskich znaków zodiaków, które odzwierciedlały nasze usposobienie.
Gdy wszyscy dowiedzieli się co ich czeka w przyszłości udali się na dyskotekę, a my po męczącej pracy udaliśmy się na poczęstunek przygotowany przez rodziców za co bardzo dziękujemy.

Jasiek Wojciechowski

Zamykajcie drzwi piwnicy,
Stańcie wszyscy dookoła.
Mrok rozjaśni światło świcy
I niechaj już nikt nie woła.

Przyszliśmy tu wszyscy po to
Aby przyszłość swoją poznać,
Więc zajmijmy się robotą
Byśmy wrażeń mogli doznać.

Wróżyć dookoła będą
Dziś wróżbici znakomici.
Oni dookoła siędą
Niech moc czarów was Zachwyci!

Niech księżyca jasność blada
Szczelinami tu nie wpada.
Tylko żwawo! Tylko śmiało!

“A. Mickiewicz”, „Dziady” cz. VII

Kult zmarłych

W naszej tradycji kult zmarłych i obchody 1 i 2 listopada mają szczególne znaczenie. 1 listopada obchodzimy jako święto Wszystkich Świętych, a więc zmarłych zbawionych, wyniesionych ponad zwykłych śmiertelników.



Dzień ten celebrowany był kiedyś jako święto radosne. Natomiast 2 listopada to Dzień Zaduszny, w którym wspominamy wszystkich zmarłych (nie tylko Świętych).

Modląc się o ich dusze staramy się przyjść im z pomocą w drodze do życia wiecznego. W pamięci o zmarłych i w okazywaniu im szacunku jest zarówno pewien lęk przed nieznanym i nieodwracalnym jak i uczucie pustki spowodowane odejściem bliskich. Świadomość przemijania skłania do zadumy i szczególnego dialogu jaki toczy się między nami i umarłymi. W pamięci i szacunku dla zmarłych jest również odwieczne pragnienie nieśmiertelności i trwania. Trwania chociażby w pamięci, we wspomnieniu, w serdecznej myśli.

Święto Wszystkich Świętych to również święto patriotyczne – w miejscach uświęconych krwią Polaków zapalamy znicze, składamy kwiaty i oddajemy im szczególną cześć, np. poprzez uroczystości patriotyczne, wystawienie wart honorowych.

MG