Zaduszki mamy – CZY POTRZEBUJEMY HALLOWEEN?

Halloween to przypadkowa lub nie, ale na pewno implantacja. Popatrzmy krytycznie na to święto.
W Polsce obchodzimy święta pochodzenia europejskiego czyli Dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki.

W PRL zbijały się one w jedno. To święta bardzo głęboko wrośnięte w świadomość ludzi, jak i w kalendarz świąt rodzinnych i narodowych. Halloween natomiast ma swą liturgię, obyczajowość, dość bogaty rytuał publiczny i prywatny. Ale to jednak święto pochodzenia anglosaskiego, święto Amerykanów, które obecnie jest dość natarczywie implantowane, podobnie jak Walentynki. Należy do innego repertuaru kulturowego. Jeśli się przyjmie, musi wyprzeć stare lub zająć miejsce obok.

Halloween czyli święto duchów nie wyrasta z naszej kultury a ewidentnie jest nastawione na rynek gadżetów. Halloween to bezkrytyczne przyjmowanie obcych kulturowo wzorów wątpliwej jakości, zakrawające na snobizm.

Halloween czerpie swoje początki z przedchrześcijańskiej tradycji celtyckiej. Zgodnie z celtyckim zwyczajem 1 listopada kończyło się panowanie boga śmierci. W tym czasie duchy zmarłych w mijającym roku wędrowały do królestwa zmarłych. Maski czarownic i ogień miały pomóc ludziom w wypędzeniu złych duchów i prowadzeniu dobrych dusz do królestwa zmarłych. Święto najbardziej popularne jest dziś w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.

Źródło: http://e.kai.pl/

Zobacz też: Helloween czy Święto Wszystkich Świętych?

Od: „Tomasz Kuczyński”

Do:
Temat: Moja opinia o MORSIE
Data: 22 listopada 2001 09:39

Jak wiadomo wszystkim w dniach 16 -18.11.2001 w okolicach Starej Wsi odbył się MORS. MARSZ OTWOCKICH RAD STARSZYCH. Celem biwaku było wybranie najlepszej Rady drużyny naszego Hufca w roku 2001, poznanie innych drużyny, wspólne spędzenie kilkunastu godzin na prawdziwym harcowaniu.

W Morsie uczestniczyło pięć patroli: 3 DH, 7DH, 11 DH, 33 ODHS, 126 DH. Dla mnie uczestnictwo tak małej ilości patroli nie było jakimś większym zaskoczeniem. Od dawna wiadomo, że w naszym hufcu działa dobrze tylko kilka drużyn. Z punktu widzenia organizatora zaliczam MORSA do imprezy udanej i jestem zadowolony z przebiegu imprezy. Oczywiście nie obyło się bez pewnych niedociągnięć. A to Arek za bardzo się schował na swoim punkcie, a to trasa była za długa, a to rozpoczęcie przedstawienia się przeciągało, lub coś jeszcze innego…

Uważam, że taka impreza, tylko dla Rad Drużyn jest potrzebna. Każdy drużynowy ma możliwość wykorzystania tej imprezy w pracy ze swoimi zastępowymi, stwarzanie dobrej atmosfery w Radzie, co znacznie poprawia codzienną pracę. Chciałbym aby MORS był imprezą cykliczną i myślę, że listopad jest mimo wszystko dobrym miesiącem na tego typu imprezę. Na koniec podziękowania. Szczególnie dziękuję dh Uli Bugaj, dh. Magdzie Grodzkiej, dh. Tomaszowi Grodzkiemu, dh Piotrkowi Jaworskiemu, dh. Michałowi Łabudzkiemu oraz Arkowi Królakowi, oraz dyrektorowi MDK panu Czesławowi Woszczykowi.

GRATULACJE : GRATULUJĘ WSZYSTKIM UCZESTNIKOM HARTU DUCHA I WYTRWAŁOŚCI I DZIĘKUJĘ ZA PRZYBYCIE.

Tomek Kuczyński

MORS – jak to było i co się stało

Jak to było – każdy, kto wziął udział w Marszu Otwockich Rad Starszych, ma swoje subiektywne zdanie. A co się stało? Na szczęście nic. A mogło…

Pomijając pierwszą część zmagań rad drużyn, wszystko było dopracowane, a zwłaszcza gra fabularna z Harrym Potterem w tle, która poza sprawdzianem wiedzy stanowiła świetną okazję do poczucia się „magicznym” człowiekiem – przecież harcerstwo ma w sobie pewną magię… Wieczorne ogniobranie chyba dla wszystkich stanowiło element zaskoczenia – nikt nie spodziewał się takiego spektaklu, warto było poczekać i trochę pomarznąć.

Jednak wśród elementów wybitnych pozostaje jeden niechlubny – mianowicie piątkowa nocno-wieczorna gra terenowa. Pierwsza nasuwająca się uwaga, to ogólna dezorientacja. W momencie startu chyba nikt za bardzo nie wiedział, o co tak właściwie chodzi. Idea nagłego desantu nie-wiadomo-gdzie (no, niezupełnie, Starą Wieś wszyscy znają) była interesującym dodatkiem do dość standartowych gier hufcowych. Jednak aby w pełni to docenić, trzeba mieć jakieś pojęcie O CO CHODZI. Sądzę, że tym, czego zabrakło w tym momencie, to porządna odprawa dla patrolowych. Zdaję sobie sprawę, że od harcerza (zwłaszcza od członka rady drużyny) można wymagać odrobiny inwencji w rozszyfrowaniu współrzędnych punktów gry (wyznaczały je punkty przecięcia pewnych linii, poprowadzonych między innymi punktami). Jednak każdy, kto ma elementarną wiedzę z geometrii wie, że milimetrowe różnice na mapie to bezcenne kilkadziesiąt metrów w terenie. A wystarczy, że punkty 1, 2, 3, 4, które trzeba odpowiednio połączyć są naniesione pół milimetra w lewo… Co do samej mapy – była trochę nieaktualna, bo brakowało na niej dość istotnej drogi. Ale dla harcerza to drobnostka… Gorzej, jeśli punkt, do którego ma dotrzeć jest pół kilometra dalej, niż na mapie i to nie w tę stronę. Aby zapobiec temu, że 70% patroli przez godzinę szukało Arka po lesie, można by po prostu zastosować koperty awaryjne – oczywiście ich otwarcie kosztowałoby punkty karne, ale dawałoby to możliwość wyboru między lepsza punktacją a znalezieniem się w ciepłym śpiworze.

Moje kolejne uwagi odnoszą się do samej trasy. Gra była zaplanowana na ok 6 godzin. Było 5 punktów, na każdym patrol miał spędzić średnio 40 minut. Z prostego wyliczenia mamy, że odległości między punktami patrol powinien przebywać w czasie ok. 26 minut (wliczając powrót z ostatniego punktu do szkoły). Jednak jak tego dokonać, gdy jeden punkt jest w Pogorzeli, drugi w Glinie a na plecach targamy plecak? Trochę niewykonalne. Zastanawiam się, czy ktoś przeszedł trasę w warunkach operacyjnych (noc, mróz, 10 kg na plecach, cały tydzień niedospanych nocy za sobą), czy też może trasę układano jeżdżąc przysłowiowym palcem po mapie, ewentualnie samochodem po okolicy? Gdyby zmniejszyć odległości i zwiększyć ilość punktów, gra zyskałaby dużo na atrakcyjności i stałaby się dużo bardziej dynamiczna.

MORS ma w sobie słowo „Starszych” oraz „Rad”. Dlatego można od uczestników wymagać pewnego zahartowania w bojach. Warto by jednak spróbować przełożyć teorię na praktykę i dostrzec, że w hufcu jest jedna drużyna starszoharcerska, a w radach drużyn są też zastępowi, którzy w MORS-ie musieli wziąć udział choćby ze względu na cenzus ilościowy patroli. Może mając na uwadze zdrowie tych najmłodszych uczestników – pozwolić im jednak na zostawienie plecaków w szkole (koło której przecież był desant)?

Skoro już o zdrowiu mowa – stąd blisko jest do bezpieczeństwa. Jak wiadomo – na wsiach w piątkową noc różne cuda się dzieją. Ponadto – tylko w dwóch patrolach był ktoś pełnoletni. Może ta uwaga powinno się odnieść do patrolowego, ale w końcu w informatorze nie było na ten temat ani słowa. Pomijam też wątpliwe bezpieczeństwo niektórych punktów. Organizując jakąkolwiek imprezę nie powinniśmy zapominać, że każdy uczestnik najpierw jest człowiekiem z dość krucha głową, czyimś dzieckiem, a na końcu harcerzem.

Kopalnią tematów na zażalenia jest lista niezbędnych rzeczy. Owszem, informuje o tak oczywistych rekwizytach jak przybory do mycia (podobno harcerz może się bez tego obejść), ale na temat karimaty – niezbędnej do w miarę wygodnego snu – milczy. Poza tym, jak już się komuś przypomina o konieczności zabrania piżamy, to można by też dodać, że przydatne są też światła ostrzegawcze do oświetlenia kolumny.

MORS jakoś się odbył. I dobrze, bo nie było go od trzech lat (ostatnie dwa – ’96, Mlądz, M. Wojtasiewicz, ’98 – Wola Karczewska, także zorganizowany przez Maćka), a w hufcu brakuje imprez cyklicznych. Jednak na ile był bardzo udany? Ocenę pozostawiam Czytelnikom.

Ćma

KUCZYN, KOGUT, STARA WIEŚ, PROMETEUSZ i PIĄTA NAD RANEM

Nikt nie wiedział, o co tak naprawdę chodzi, gdy pewnego listopadowego piątku, pod drzwiami Komendy Hufca, dostaliśmy jakieś pokręcone mapki. Wszyscy byli nieco zdezorientowani widząc na nich jedynie mnóstwo zaznaczonych punktów z cyferkami, rozsianych po całej okolicy.




A kartka z zadaniami wcale nie ułatwiła nam rozwiązania zagadki i wyjścia na trasę. Dzięki Bogu, w naszym hufcu trafiają się sporadycznie myślące osoby, które odgadły co kryją w sobie te tajemnicze znaki…

Następną miłą (i wcale nie ostatnią…) niespodzianką tego wieczoru był nasz nietypowy środek transportu – okazał się nim kontener, w który zapakowano nas i wywieziono, nie do końca świadomych gdzie…

Naiwni, że gra skończy się przed 2.00 w nocy, każda grupa udała się w swoją stronę na poszukiwanie punktów. Było ich trochę, a na każdym czekały na nas nietypowe i wymagające myślenia zadania… Na każdym starano się nas zagiąć, ale jako reprezentacje drużyn – nie zawiedliśmy.

Atrakcji nie zabrakło. Biegi z noszami na przełaj przez las, gotowanie herbaty w menażkach nad ogniskiem, stawianie namiotów z pałatek, czy kąpiele w stawie przy temperaturze -2 stopnie o godz.1 w nocy z pewnością się do nich zaliczają, a do rzadkości nie należały… i skusili się na nie tylko prawdziwi twardziele…

W każdej grze zdarzają się różne niedociągnięcia, a nigdy nie było i raczej nie będzie takiej gry, która by się nie przeciągnęła, ale chyba nikt nie przewidział, że gra przedłuży się o blisko 5 godzin! (ostatni patrol przybył do miejsca noclegu- szkoły w Starej Wsi, grubo po 5.00). Szczęśliwi ci, którym udało się przespać więcej niż 2 godziny…

Z następnego dnia MORS-a utkwiły nam w pamięci głównie:

– ucieczki przed Filchem i jego kogutem… ( co prawda niektórzy byli zawiedzeni i rozczarowani, gdyż spodziewali się Kuczyna chodzącego z kogutem na sznurku, a tu co ???…)

– fizyczne zadania prof. …??? (niestety nie pamiętam jak się nazywał)

Jednak prawdziwą atrakcją wieczoru było pojawienie się Prometeusza i przekazanie ludziom ognia.

I jak to zwykle bywa, na zakończenie powinno się napisać jak było, otóż: to, że gra była udana, to mało powiedziane…!!! Było po prostu… zawodowo !!!!!! Długo tego nie zapomnimy. Dzięki Kuczyn…


„Kózka” i Paweł

Gratulacje

Z okazji okrągłej rocznicy redakcja “Przecieku” składa Magdzie i Tomkowi życzenia przeżycia kolejnych udanych 5 lat, 2 miesięcy i 21 dni.


Szkoda, że jesteście już oboje harcmistrzami, bo byśmy mogli Wam życzyć kolejnych podkładek pod krzyżami…

HSI

Raz…, raz…, raz… dwa… strzy… Czy mnie słychać…?

Helou! To ja, Głos Twojego HaeSjI! Dziś opowiem Ci, co tam hufcowi Spiskowcy spiskują żeby nie było, że nie wywiązują się ze swoich obowiązków. Trochę bywali w harcerskim świecie, a jak gdzieś nie byli, to już wiedzieli kogo trzeba, tam… ten… kolanem do ściany… i… no…

I w ten sposób stało się, że w końcu oddają do użytku kolejny numer Twojego ulubionego miesięcznika. Zgodnie z umową, czy jak to tam nazwać, każdy kolejny numer pojawia się w trzecią roboczą środę każdego miesiąca. Jeśli nie zauważyłeś, że comiesięczny raport Spiskowców, w tym miesiącu pojawia się z tygodniowym opóźnieniem, to bardzo dobrze, bo się nie wydało! Chociaż… może to tak nie do końca dobrze, bo wiesz, co to oznacza, drogi Czytelniku? To oznacza, że nie czekasz na „PRZECIEK” z utęsknieniem i nie pilnujesz, kiedy wychodzi. No dobra, tym razem masz wybaczone. W każdym razie „Spisek” przyznaje się do „obsuwy”, ale stało się to na prośbę naszych współpracowników.

Dobra… to jedno już załatwiłem.

Teraz w imieniu Spisku pragnę pochwalić się pierwszym autografem, jaki dostali jako redakcja, a tak właściwie, to Ty, drogi Czytelniku, go dostałeś. Tak, tak. Ale może po kolei. Pan Wojciech Sobociński jest tak jak Ty druhem, podharcmistrzem z resztą (harcerzował na Pradze Pd). Może już nie jest tak aktywny na polach harcerskich jak Ty, ale nareszcie nawiązał z nami (w sensie otwockimi harcerzami) kontakt, który mu się już po nocach śnił (nic nie wspominał o koszmarach). No kto z kim pierwszy i w ogóle, to już dokładniej innym razem, jak się druh Sobociński da namówić Spiskowi na jakiś interwju, na przykład. Dh S. współpracuje z harcerzami z naszego hufca, służąc im swoją fachową wiedzą w zakresie przyrodniczo turystycznym [P2(2) „Polowanie na nietoperze” & P4(4) „Bagienna awifauna”]. Na łamach Twojego pisma pojawił się w numerze z maja (z kotem w umywalce na okładce), a tak na co dzień pisuje do „Linii Otwockiej”. Ostatnio sprawił, że na rynku pojawił się przewodnik po dawnej Puszczy Osieckiej. Tutaj oficjalnie zapraszam Cię na stronę 16 „Przecieku”.

Jestem, co prawda tylko Głosem, ale czytać też potrafię i szczerze powiem, że już na dniach moja biblioteczka powiększy się o jeszcze jedną pozycję turystyczną. Tam, gdzie Cię zaprosiłem trochę wyżej, jest napisane o tym przewodniku.

Ha! Twoja biblioteczka niech nie będzie gorsza! Jest to akurat ten typ kobiety, który lubi być poszerzany! Zgłoś się do HSI i żądaj przewodnika „Szlakami dawnej Puszczy Osieckiej” Marty i Wojciecha Sobocińskich.

Harcerze 12 zł , krewni i znajomi 15 zł
Żadnego 0-700! Po prostu przyjdź do Hufca!
[Albo napisz: po.puszczy@zhp.otwock.com.pl]

Rozmowy zasłyszane – MONGOLIA

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że smakowały ci baranie jelita, którymi poczęstowali nas w jurcie? Muszę przyznać, że bałam się nieco o twoje zdrowie, ale z drugiej strony poczułam też ulgę, że to nie ja muszę degustować i spokojnie mogłam wyłgać się wegetarianizmem.

– Dobra, dobra! Wiem, że do Mongolii moda na wegetariańskie żarcie jeszcze nie dotarła i długo nie dotrze, i że łatwo można się tym wykpić, ale w końcu sama piłaś sute-czaj i obsuwałaś chuszury. Tylko czasami kończyło się to… hm… koniecznością spożycia dużej ilości węgla.

– No, nie porównuj solonej zielonej herbatki z dodatkiem mleka albo tłuściutkich, smażonych placuszków nadziewanych baraninką do jakichś tam flaków pływających w brunatnej wodzie. To już była przesada. Nawet ten wysuszony na kamień ser okazał się w porównaniu z tym wyjątkowo smaczny. A tak swoją drogą, to zastanawiam się, czy dałoby się zrobić taki kamienny ser z naszego białego?

– No nie wiem… tamten był chyba zrobiony z mleka jaka… A może wielbłąda, owcy albo klaczy? Przecież oni piliby mleko słonia, gdyby mogli! A ryb nie jedzą, chociaż mają taaakie rzeki! Pamiętasz Jezioro Chubsuguł? Przeogromniaste! Trzeba by było z 10 dni jechać konno, żeby je objechać!

– A wiesz, że ostatnio przeczytałam gdzieś, że Jez. Chubsuduł stanowi 3% zapasów wody pitnej. I to jeszcze jakiej wody! Nigdy wcześniej nie widziałam tak czystego i tak „martwego” jeziora. Pamiętasz, nie rosły tam prawie żadne rośliny. Co w takim razie jedzą ryby? Wszędzie mnóstwo maleńkich kamyczków. Ale było śliczne! A jakie zimne. W końcu coś o tym wiesz, prawda?

-No taaak! Naturystyczna kąpiel w Chubsugule była ostatnią przed naszą ośmiodniową konną wyprawą w góry. Pamiętasz opowieść o lęku wysokości na jeziorze? Podobno pływając (brrr… nie wiem, jak?) można się przestraszyć… wysokości właśnie. A raczej głębokości woda jest przezroczysta na kilkadziesiąt metrów. A ta bardzo niska temperatura jeziora jest chyba ostrzeżeniem przed górską wycieczką we wrześniu. Przecież którejś nocy zamarzł strumień, przy którym stał nasz namiot.

– Te noce były koszmarne, mimo że (jak mawiał Krzysiek) ubieraliśmy się we wszystko oprócz zupek chińskich. Dobrze, że nasz przewodnik Bajra robił w ciągu dnia godzinne „fajfminutsbrejk”. Można było trochę odespać. A pamiętasz, że kilka dni wcześniej na Gobi spaliśmy w podkoszulkach. Było bardzo ciepło, choć wszyscy straszyli, że dobowe amplitudy mogą dochodzić do 30 OC.

– I tam przynajmniej zobaczyliśmy miejscowych. W górach nie udało nam się spotkać Caatanów, których szukaliśmy. A mieli być tacy super… I te stada reniferów… O! Widzisz! Oni też piją mleko, tyle, że reniferowe. Gdyby nie uciekli za którąś z gór, byłoby fajne widowisko. Zupełnie odmienna kultura i religia. Z całego szamanizmu uświadczyliśmy tylko jedną szamankę w samotnym czumie. Była tak „uturystyczniona”, że powinna sprzedawać u wejścia do swojego „wigwamu” bilety! Wracając do Gobi… Niesamowicie było w Sajszand, w lamajskiej świątyni, prawda?

-Pierwszy raz w życiu uczestniczyłam w buddyjskim nabożeństwie to naprawdę poważne przeżycie te bębny, kadzidła, „trąbki” z wielkich muszli i mnisi intonujący sutry. Ale się wtedy wzruszyłam. Ale to nie był koniec wrażeń… Pamiętasz, co stało na ołtarzu? Słoik ze swojsko brzmiącym napisem „SAŁATKA NADWIŚLAŃSKA” to dopiero było przeżycie!!!

– Ktoś kiedyś zauważył, że ciekawe są podróże rzeczy martwych. To samo dotyczy też mongolskich czapek i młynków modlitewnych, które przywieźliśmy na pamiątkę. Zresztą sama odkryłaś, że młynki są zrobione z blachy z napisem wewnątrz: „ODŚWIEŻACZ POWIETRZA O ZAPACHU POMARAŃCZOWYM”! Buddyjskie świątynie są pełne tajemnic…

– Tak. Na przykład, gdy mała mongolska dziewczynka wręczyła mi w czasie nabożeństwa dwa cukierki. Chciałam okazać się grzeczną turystką, stosującą się do zasad podróżniczego „savoir vivre’u” i jednego natychmiast skonsumowałam a drugiego schowałam do kieszeni na później, okazując przy tym, jak bardzo są pyszne. Ucieszyła mnie reakcja reszty Mongołów, którzy uśmiechali się do mnie. Później dopiero zrozumiałam, że oni po prostu śmiali się ze mnie, bo w taki oto sposób pozbawiłam Buddę posiłku. Te cukierki miały być ofiarą dla Niego. No cóż, wykazałam się ignorancją, ale za to Mongołowie mają co opowiadać swoim znajomym na imieninach i dobrze się bawią przy oglądaniu zdjęć, które nam potem robili.

– Tak! Mają poczucie humoru. Gorzej było, kiedy Krzysiek błysnął fleszem po oczach głównemu mnichowi odprawiającemu modły. Skończyło się to obowiązkową ofiarą w wysokości 3 dolarów. Poza tym na Gobi było fantastycznie. Niesamowicie zróżnicowany krajobraz. Od skał wulkanicznych, poprzez kamieniste równiny, aż do piaszczystych wydm. I mogliśmy pojeździć UAZ’em!. Poza tym to tam pierwszy raz jeździliśmy konno w mongolskim drewnianym siodle. Oni chyba muszą mieć ołowiane pośladki od takiej woltyżerki! No i te baranie flaki… To też tam.

– Szkoda tylko, że nie znaleźliśmy kości dinozaurów, z których przecież Gobi słynie. Znaleźliśmy za to inne kości. Ale wolę nie zastanawiać się, jakiego pochodzenia była ta, którą przywiozłeś sobie do domu. Szczególnie, biorąc pod uwagę fakt, że starym mongolskim zwyczajem jest pozostawianie zmarłych raczej na powierzchni ziemi niż pod…

– Czymś trzeba w końcu karmić bezdomne zwierzątka typu sępy wielkości helikoptera. Widzieliśmy je przecież w akcji…

– No tak, ale one jadły przecież jakiegoś padłego jaka, albo inną kozę, prawda? No powiedz, że prawda!!!

– Ależ tak, oczywiście jaka! Gobi to było przeżycie! Pierwszy raz widziałem wielbłądy na wolności. To wszystko było daleko od Ułan Bator, a później okazało się, że wcale nie trzeba długo jechać, żeby zobaczyć coś pięknego. Pamiętasz Terejdż? 60 km od U.B. a takie widoki. Mocno to wszystko skomercjalizowane; turyści, gościnne jurty… byłem pod wrażeniem. Zobaczyliśmy, jak się robi masło, piliśmy kumys. Musisz przyznać, że akurat te dwa przysmaki były O.K.. No i ten domowy chleb…

– Nie wiem, czy nasza osławiona polska gościnność może równać się z gościnnością mongolską. To niesamowici ludzie. Wystarczy przekroczyć próg jurty, a natychmiast częstują nas wszystkim, co mają. Są bardzo życzliwi, uśmiechnięci, ciepli i tacy niesamowicie spokojni. Tak, życie w stepie jest bez wątpienia spokoje, choć często niełatwe. Przeprowadzki na inne miejsce co trzy miesiące, srogie zimy, brak dostępu do lekarza to nie jest łatwe życie. A oni zawsze tacy serdeczni i uśmiechnięci…

– O, wysiadamy, nasza stacja…

Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i przede wszystkim miejsc jest zupełnie przypadkowe i nie związane z wyprawą Moniki Siwak, Marka Rudnickiego i Krzysztofa Podwójcica.

m&m’s

System zastępów – część 2

Część 1
Zawsze i wszędzie polecam system zastępów, czyli małe grupki chłopców o stałym składzie pod kontrolą zastępowych. Jest to ogromny krok do sukcesu.

R. Baden-Powell,

ScoutingforBoys, 1908


W drużynach harcerskich dziewczęta podzielone są na zastępy: małe grupki o stałym składzie prowadzone przez zastępowe wybierane przez same dziewczęta.


Zastęp daje harcerce poczucie bezpieczeństwa i pewność siebie, umożliwia odnalezienie własnego „JA” w małej grupie rówieśniczek, poczucie wspólnoty. W działaniu zastępu uczy się ona rzeczy, których nie miałaby okazji nauczyć się sama – życia w grupie, małej społeczności, współdziałania, lojalności, dawania i brania, tolerancji, samodzielności, czasami kierowania innymi.

Vademecum Skautek, 1978


Sukces w działaniu harcerskiej metody wychowawczej polega w dużej mierze na właściwym wykorzystaniu możliwości, jakie daje praca systemem zastępowym. Problemy pojawiają się tam, gdzie idea działania w małych grupach nie została właściwie zrozumiana i nie jest prawidłowo realizowana. W takiej sytuacji praca z drużyną staje się coraz trudniejsza, a harcerze sami czują się rozczarowani.


Jeśli więc program pracy drużyny systemem zastępowym ma przynieść sukcesy, drużynowi, muszą zrozumieć, że:


1. Bardzo ważne jest, aby harcerki i harcerze dobrze się czuli w swoich zastępach, dlatego że sami powinni wybierać grupkę, do której chcą należeć. Nie wolno więc stosować np. zasady, że wszystkie zastępy muszą mieć tyle samo członków, albo że rodzeństwo nie może być w jednym zastępie. Z punktu widzenia samych skaut6w, skauting wprowadza ich w grupy braterstwa, które sq zgodne z ich naturalnym instynktem bycia w gromadzie. (R. B-P)


2. Nie ma żadnego wzorca wiekowego, na podstawie którego można utworzyć zastęp: może on bowiem składać się z harcerek i harcerzy w różnym wieku, w tym samym wieku lub drużyna może wypracować sobie własną kombinację. Zastępy powinny być złożone ze skaut6w w zbliżonym wieku (R. B- P).


3. Zastępowa, zastępowy powinni być wybierani przez członków swojego zastępu. Mogą oni być zmienieni, jeśli zastęp uzna, że „szef” nie wywiązuje się z powierzonej funkcji. Każdy przywódca zastępu sam wybiera swojego zastępcę, podzastępowego, ale zawsze musi on być zaakceptowany przez grupę.


4. Naturalne jest, że zastępowy nie zawsze będzie posiadał ogromną wiedzę i umiejętności, w małym palcu miał wszystkie techniki i talent ich przekazywania. Zastępowy to osoba, która ma za zadanie uczyć swoich harcerzy wiadomości i umiejętności podstawowych, ale tak naprawdę nauka i rozw6j harcerzy dokonuje się poprzez działanie, wspólne wykonywanie zadań i itp. O ile jest to możliwe, funkcja zastępowego powinna być niejako przechodnia: drużynowy musi stwarzać takie sytuacje, które zachęcą wszystkich członków drużyny do podejmowania się odpowiedzialności za grupę rówieśników. System zastępowy ma za zadanie wykształcić u chłopców poczucie odpowiedzialności za innych członków zastępu (R.B-P) .


5. Rozwój dzieci i młodzieży nie trwa chwilę, ani nawet rok. Zastępowi i drużynowy nie mogą więc oczekiwać od razu wspaniałych wyników swojego działania, a integrowanie się dziewcząt i chłopców, tworzenie zastępów, podejmowanie pracy, nauka przez zabawę i działanie, wreszcie pełna odpowiedzialność zastępu za swój program i jego realizację to proces długotrwały.


Wszyscy harcerze powinni przejść przez kilka etapów działania w drużynie:

– kilka dziewcząt lub kilku chłopców decyduje się na bycie razem w grupie, czyli zakładają zastęp,

– poznają się bliżej, zaczynają razem wykonywać proste zadania proponowane przez drużynowego,

– jedno z nich zaczyna przewodzić grupce przy wykonywaniu zadań, staje się coraz bardziej odpowiedzialne za zastęp i przejmuje obowiązki zastępowego,

– zastęp sam zaczyna wykonywać proste działania; trudniejsze próby podsuwane są przez drużynowego, jednak nie ingeruje on w wybór samodzielny zastępu,

– samodzielność grupy rośnie; nie potrzebują pomocy drużynowego, sami planują i realizują zadania zawarte w programie,

– zastęp potrafi planować takie zadania, które służą samorozwojowi, ukierunkowane są na przeważające zainteresowania harcerek i harcerzy, następuje specjalizacja zastępu w danej dziedzinie (np. ekologia, surviwal, plastyka, wędrownictwo, itp.),

– wszystkie zadania mają jasny, ściśle okre6lony cel – zastęp realizuje samodzielnie swoje plany i ponosi za to pełną odpowiedzialność,

– zastęp potrafi zaplanować własną pracę na najbliższy rok, połączyć ją z zamierzeniami drużyny, przygotować program rozwoju indywidualnego swoich członków. Funkcja zastępowego jest w zasadzie „przechodnia” w zależności od podejmowanego zadania – harcerze dobrze się znają i wiedzą, komu można powierzyć odpowiedzialność za konkretne zadanie.


Wybór zastępowej, zastępowego może następować na każdym z przedstawionych etapów, zależy to po prostu od decyzji członk6w zastępu, jest jednak zasada, której powinno się przestrzegać: o ile zastępowa czy zastępowy nie muszą być najstarszymi w zastępie, o tyle ich doświadczenie, wiedza i umiejętności dotyczczące zadania, do kt6rego kierowania mają być wybrani, powinny być największe.


Kilka uwag dla drużynowego:


1. Drużynowy ma za zadanie pomagać zastępom, umożliwiać rozw6j indywidualny ich członków i dbać o jego zapewnienie w każdej małej grupie, ale nie powinien być nadopiekuńczy w stosunku do swych harcerzy uczących się przecież samodzielności.


2. Zastępy nie muszą ewoluować dokładnie według opisanych etapów – jeden szybciej przejdzie określony etap, drugi w ogóle go ominie, a trzeci będzie długo „rozporacowywał” dany etap. Zastępy nie muszą się rozwijać w tym samym tempie, gdyż zależy to od indywidualnych predyspozycji członków zastępu.


3. Drużynowy musi dobrze analizować każdy kolejny etap, na którym akurat znajduje się zastęp, oceniać pracę zastępowego i dbać o warunki rozwoju zapewniane harcerkom i harcerzom.


4. Nie jest niczym złym, jeżeli któryś z zastępów cofnie się do etapu, który osiągnął wcześniej, po prostu grupa musi sama decydować, na co ją stać i w jaki sposób potrafi najlepiej zrealizować założone sobie plany.


5. Drużynowy na każdym etapie rozwoju zastępów jest stróżem zasad pracy w zastępach, ekspertem, doradcą i pomocnikiem.


System zastępowy jest elementem, dzięki któremu metoda nasza może przynieść sukcesy. Ale wszystko zależy od ludzi, a nie od systemu. (R. B- P)


Kilka uwag na temat tego, czego harcerz może potrzebować:


– radości z przynależności do drużyny z własnego wyboru, przebywania z grupą przyjaciół. Harcerz ma prawo zostać w zastępie tak długo, by zadecydował, czy grupka ta mu odpowiada i czy sam do niej pasuje. Ma także prawo do zmiany zastępu pod warunkiem, że oba zastępy się na to godzą. Dla drużynowego oznacza to, że zastępy wcale nie muszą być jednostkami stałymi, niezmiennymi, zakłada to także nierówność zastęp6w pod względem wielkości, struktury wieku i umiejętności członków zastępu: to jest właśnie to, czym jest system małych grup i dzięki czemu na pewno ułatwi sprawną działalność drużyny.


– czynnego uczestnictwa w planowaniu pracy drużyny, nieustannej aktywności wewnątrz zastępu. Czasem któryś z zastępów działa w odmienny sposób niż reszta, i tak być powinno. Drużyna w całości składa się wszak z kilku zastępów dowodzonych przez różnych przywódc6w, jest więc mozaiką działań kilku małych grup układaną równomiernie przez wszystkich członków drużyny.


– reprezentowania zastępu przez zastępowego na radzie drużyny. Dla drużynowego oznacza to, że każdy harcerz ma prawo do własnego zdania na temat pracy drużyny i powinien mieć możliwość przekazania go radzie. By tak się faktycznie działo, zastępowy będzie potrzebował pomocy w stworzeniu planu pracy zastępu, czasu na spotkania i rozmowy z wszystkimi członkami zastępu. Jedną z głównych cech dobrego przyw6dcy jest zdolność do reprezentowania wszystkich członk6w zastępu na radzie drużyny.


Tekst pochodzi z materiałów kursu drużynowych starszoharcerskich Centralnej Szkoły Instruktorskiej ZHP w Załęczu Wielkim (1995 rok)

3, 2, 1, 0… CZUJ!

Uff.. 5 G.Z. “LEŚNE LUDKI” znowu wkracza do akcji.


Po kilku nieprzespanych nocach udało się sklecić wszystko do kupy. Na pierwszą zbiórkę zuchy przyszły wprawdzie nie tak licznie jak harcerze, ale jakże pięknie i ochoczo! W naborze do gromady pomagali nam harcerze z 5 D.H. “LEŚNI” (którym dziękuję za pomoc). W końcu cała kadra gromady wywodzi się z tej drużyny:

Karolina Śluzek – drużynowa, Agnieszka Bąk – opiekunka, Karolina Grodzka – przyboczna, Anna Białkowska – przyboczna.

Zbiórki odbywają się w każdy Czwartek, o godz. 16.01 w Szk. Podst. Nr. 2 w Michalinie.

Św. Jerzy – patron skautów

[O patronie polskich harcerzy czytaj na tej stronie]
Dla skautów na całym świecie świętym – opiekunem, to znaczy tym, który wstawia się za nami u Boga jest św. Jerzy.


Nie mamy pewnych informacji historycznych dotyczących tej postaci. Niektórzy podważają historyczność św. Jerzego. Wiele dokumentów m.in. o św. Jerzym zostało sfałszowanych przez starożytnych heretyków, a inne mają sporo niejasności. Dodatkowo kiedy Małą Azję zajęli Turcy, zniszczyli w niej wszelkie ślady chrześcijaństwa. Legenda głosi, że miał być uproszony przez rodziców w późnej starości długą modlitwą.


Najstarszy opis Świętego pochodzi dopiero z roku 954. Jest w nim, jak i w wielu średniowiecznych żywotach św. Jerzego mnóstwo legend.


Kościół Wschodni nadał mu tytuł „Wielkiego Męczennika”. Kult jego na Wschodzie był tak popularny, że zajmował pierwsze miejsce po Najśw. Pannie Maryi i św. Michale.