Biwak „LEŚNYCH”

Pomysł na „produkcję” biwaku narodził się w naszych (moim i Marysi Lipińskiej) krótkich rozumkach tuż po kursie na Brązową Odznakę Ratownika Medycznego. Z początku, właściwie, miała to być nawet tylko niedługa gra ratownicza, ale nie ma gdzie i nie ma kiedy, czyli same musimy coś zorganizować.

Zaraz po pomyśle powstał bardzo wstępny program wyjazdu, który został przekazany wyższym władzom (czyt. MG ). Zaczęłyśmy rozmyślać nad czasem i miejscem akcji.

Termin ustaliłyśmy dosyć szybko prawie od początku stawiałyśmy na koniec stycznia. Z miejscem było trochę więcej problemów. Od razu odrzuciłyśmy Gimnazjum nr 1 i SP nr 2 w Józefowie. Ośrodek „Jędruś” odpadał z powodu remontu, a w SP nr 5 w Otwocku już na wstępie powiedzieli, że nie ma mowy i nie da rady. Dopiero w otwockiej „dwunastce” usłyszałyśmy, że czemu by nie, ale trzeba przyjść po Nowym Roku.


Na początku stycznia wysłałam więc na zwiady uczącą w wyżej wymienionej szkole ciocię, która przekazała mi informację, że należy odwiedzić dyrekcję i złożyć podanie. No więc poszłyśmy i z pomocą Karoliny G. udało się. Budynek miałyśmy już zapewniony. Potem czekało nas już tylko wyciągnięcie pieniędzy od chętnych do wyjazdu harcerzy (tu podziękowania w stronę Bovera i Dyniaka) i przygotowanie zajęć na biwak.

Podzieliłyśmy się pracą, każda wykonała swoją część i 28.01.2005 r. pełne obaw wyruszyłyśmy w stronę Otwocka. Tuż przed naszym odjazdem okazało się, że jeden z punktów programu nie wypali z powodu braku potrzebnej do niego uczestniczki. Natomiast po przyjeździe na miejsce dowiedziałyśmy się, że pracujące tam panie woźne nic o naszym biwaku nie wiedzą i że „ta kartka to chyba o nas była”, po czym po krótkim, acz zwięzłym monologu jedna z nich pokazała nam sale, w których mieliśmy nocować.

Kiedy w końcu wszyscy znaleźli się w budynku i rozlokowali w odpowiednich klasach udaliśmy się na kolację, po której nastąpił jakże pouczający kominek zajęcia dotyczące Bohatera Szczepu Józefów i integracji międzydrużynowej (bo takie też były przewodnie tematy biwaku). Około północy rozpoczęły się tzw. Zajęcia w podgrupach i korepetycje dla młodszych harcerzy, którym nie bardzo chciało się spać, a po czwartej nad ranem… Przez dziurę w ścianie wpadli na korytarz szkoły lotnicy, których samolot rozbił się gdzieś w pobliżu i którzy zdecydowanie potrzebowali pierwszej pomocy.

Rano pomagaliśmy wspomnianym wyżej biedakom znaleźć ładunki samolotu, które pogubili w lesie (a przynajmniej się staraliśmy), a po skończeniu i wypiciu ciepłej herbaty przystąpiliśmy do dalszej integracji i opracowaliśmy trasę lotu Liberatora B 24. Później już tylko wielkie sprzątanie, pożegnalny krąg i rozeszliśmy się do domów.

A teraz moment refleksji. Organizacja biwaku wcale nie jest taką prostą sprawą, jak mogłoby się wydawać i trzeba zająć się nią odpowiednio wcześnie. Dobrze by było zapewnić też sobie sposób na zapchanie krótkich dziur w programie (w tym miejscu następuje mrugnięcie oczkiem do wszystkich Leśnych, którzy załapią jokersa). Ogólnie więc rzecz ujmując patrząc na wszystko z perspektywy sześciu godzin znalazłybyśmy parę rzeczy, które następnym razem (jeśli taki będzie) trzeba zmienić. I właściwie… Jak na pierwszy raz chyba nie poszło nam tak najgorzej?

Ola Bieńko