Chirurgiczna dokładność

Witam wszystkich czytelników „Przecieku”. Zdaję się, że przez jakiś czas będę na łamach tego szacownego miesięcznika prowadził mini kącik muzyczny.


Będę dla was relacjonował koncerty, recenzował płyty, przybliżał sylwetki artystów. Może czasem wpadnie mi do głowy jakiś inny, zupełnie nie muzyczny pomysł…


Wszystko, co napisze, będzie całkowicie subiektywne. Nie będę tolerował żadnej krytyki, nawet tej konstruktywnej. Jeżeli chodzi o świat muzyki, będziemy poruszać się w klimatach około jazzowych i nie tylko. Może nie będzie, to stricte jazz, a raczej muzyka „jakaś”, z jazzu czerpiąca.


Na początek: Skalpel – formacja didżejsko – producencka, tworzona przez dwóch Wrocławian: Marcina Cichego i Igora Pudło. Swoją karierę zaczynali jako didżeje. Najpierw w Polsce potem w Anglii. Ich talent dostrzegł DJ Vadim, który zdecydował się z nimi zagrać trasę po Polsce. Po audycjach radiowych Ninja Solid Steel z udziałem Polaków i wydaniu dema Polish Jazz, Skalpel podpisał kontrakt z londyńskim labelem Ninja Tune  – najważniejszą na rynku wytwórnią płytową, wydającą nowo brzmieniowych artystów (w tym DJ Vadima).


 Skalpel przez długi czas tworzył największą kolekcję, najbardziej ekscytujących sampli wydawnictwa Polish Jazz. Z tego materiału powstały ich dwa longplaye. To dzięki Polish Jazz przenosimy się do zadymionych jazzowych klubów lat 60 i 70 minionego stulecia. Przed oczami staje nam grupka jamująch jazzmanów w starych garniturach. Atmosfera raczej ponura, dekadencka, gęsta od mocnych fajek. Ciężki dźwięk kontrabasu i rzadko gdzie spotykana, tak charakterystyczna perkusja. Taka właśnie jest muzyka Skalpela – ot, taki wschodnio – europejski egzystencjalizm lat sześćdziesiątych.


Ich pierwsza płyta (Skalpel) była wielkim sukcesem. Zwłaszcza w U.K.. Jakiś czas temu  pojawiło się Jazz Breaks 1958 zawierające remixy utworów z ich debiutanckiego krążka. Polacy zdecydowanie większą karierę robią w Anglii aniżeli we własnej ojczyźnie. Oto wypowiedź dziennikarza z radia BBC: „1958 Breaks Jazz. Świetny. Skalpel to ostatni projekt Ninja Tune, w skład którego wchodzą polscy producenci /DJ-e Marcin Cichy i Igor Pudło. Muzycznie lokują się gdzieś w okolicach The Cinematic Orchestra, ale idą w bardziej minimalistycznym, wschodnio-europejskim kierunku. Dryfujące klimatyczności i poszukujące basy zagarniane są w odpowiednim kierunku przez konkretną, wiodącą prym perkusję. Kojarzy mi się z dymem i kurzem, z muzykami ubranymi w garnitury lub smokingi. To Jazz, naprawdę dobry”.


Piszę o Skalpelu nie bez powodu. Kilka tygodni temu wyszła ich druga autorska płyta Konfusion. Miała ona stanowić o ich być, albo nie być w Ninja Tune. Po doskonałej pierwszej płycie nie mogli sobie pozwolić na coś poprawnego lub nawet dobrego. Konfusion sprostał oczekiwaniom fanów i jest utrzymany w podobnej, lecz nieco głębszej i mroczniejszej stylistyce co płyta poprzednia. Trzeba przyznać, że chłopaki z Wrocławia składają dźwięki z chirurgiczną dokładnością (może stąd ich nazwa?).


Kompakt zawiera dziesięć równych utworów. Wszystko bardzo ładnie się buja. Nie ma momentów lepszych i gorszych. Od początku do końca słyszymy inteligentnie przeniesiony stary jazz w teraźniejszy świat elektroniki. Doskonały remastering, pozwala nam się zatopić w niezwykle soczystych barwach kontrabasu, perkusji, trąbki, saksofonu, syntezatorów i przeróżnych przeszkadzajek. Ze swojej strony mogę polecić kompozycję Deep Breath z tajemniczym, szczątkowym wokalem. Płyta idealnie nadaje się na nadchodzące jesienne wieczory. Nic tylko wcisnąć play i słuchać.


A jak Skalpelowi wychodzi granie na żywo? Mogłem się o tym przekonać w 15 listopada w Traffic Clubie. Zagrali tam jedyny koncert promujący ich najnowsze dzieło. Wyposażeni w trzy laptopy, dwa miksery i sekwencery przystąpili do składania starych zapomnianych melodii. Pierwsze 20 minut w moim mniemaniu było mistrzowskie. Prezentowali materiał zarówno z drugiej jak i pierwszej płyty. Później na czyjeś hasło – dajcie coś do tańczenia! – postanowili zagrać raczej tanecznie i żywiołowo miksując bardziej współczesną muzykę. I właśnie wtedy, kiedy koncert wszedł w klimaty mocno funkowe i elektroniczne, czasami nawet house’owe stracił swój klimat. Klimat pewnej intymności stworzonej dzięki starym nagraniom. Muzyce towarzyszyła video projekcja – zmontowana z pomysłem i poczuciem humoru. Fragmenty przeróżnych starych czarno-białych, koncertów i filmów bardzo sympatycznie zgrywały się z muzyką. Zmiksowany The Quantic zakończył około półtorej godzinny koncert. Po Skalpelu odbyła się projekcja rosyjskiego filmu (tytułu niestety nie pamiętam) oprawionego muzyką The Cinematic Orchestra  – o nich też może kiedyś napisze.


Podsumowując: Skalpel, to coś dla ludzi lubiących stare rzeczy w nowym wydaniu. Lubiących posiedzieć i delektować się spokojną, background’ową muzyką. Gorąco polecam! Do nabycia w dobrych sklepach muzycznych.


Paweł Iwiński