Jak nie dopuścić do zardzewienia roweru?

Odpowiedź: po zakupieniu w Geant nie wystawiać go pod żadnym pozorem na niszczycielskie działanie czynników atmosferycznych. Jeżeli jednak chociaż raz wybraliście się na nim do sklepu, albo, co gorsza, nawet dalej, rdza dopadnie go prędzej czy później.


Jedynym, ekologicznie słusznym sposobem na nią jest materiał o właściwościach ściernych. Piasek ma. A gdzie najlepiej się po niego udać w jeden z tych pięknych majowych dni? – wiadomo … na trasę zwaną „Piaszczystą Percią”.


Początek na przystanku PKP Międzylesie (zawsze lepiej wracać do domu, niż się od niego oddalać), po wschodniej stronie torów. Obieramy kolor naszej. Sugeruję żółty (jak piasek).

Za znakami żółtymi jedziemy tylko kilkaset metrów przez osiedle, później lasem, przez bory sosnowe.
Dawniej tereny, przez który będzie wiózł nas rower (ponad 20 km) był całkowicie pozbawiony szaty leśnej. Jedynie wrzos pokrywał grzbiety wydmowe. Stęsknionym górskich wędrówek dawały one złudzenie miniaturowych grani górskich, zaś ścieżki wiodące nimi zyskały rangę „perci”. Obecnie otaczają nas młode bory suche, prawie pozbawione runa. Bór to inaczej las ze znaczną przewagą drzew iglastych. Wokół nas króluje sosna i jałowiec.
O uzdrawiającym działaniu sosny na nasze płuca wiecie na 100%, ale czy wiecie, ze nasi przodkowie leczyli nią także ból zębów? Takiego cierpiącego przodka okadzano igliwiem z sosny, w którą uderzył piorun. Jałowiec natomiast był nieodzownym elementem ekwipunku pradawnego podróżnika. Dokładniej chodzi o jałowcowy kij, który nie tylko wspierał strudzonego, ale też odstraszał wszelkie piekielne „tałatajstwo”. Jeżeli jesteś panną i już ciekawą jakiegoż to przystojniaka los dla ciebie zgotował, zatrzymaj się przy jakimś sporym jałowcu. Zamknij oczy, lewą ręką (koniecznie lewą, bo to sprawy sercowe) sięgnij w głąb krzewu (kłuje, kłuje! Dla takiej wiadomości można trochę pocierpieć), zerwij gałązkę i… jeżeli jest zielona, to wyjdziesz za super przystojnego bruneta, jeżeli podeschnięta – będzie to blondyn, a jak całkiem sucha – to rudy.

Wjeżdżamy na tereny Radości. Te wielkie dęby to prawdziwe zabytki. Za gajówką Radość zaczynają się wydmy i tylko patrzeć jak pojawią się torfowiska z kępami turzyc. Jesteśmy na terenie Zielonego Ługu („ługi” = torfowiska).

W pobliżu zagród przysiółka Macierówka szlak prowadzi grzbietem Macierowych Gór. Stara nazwa „Macierówka” pochodzi od macior, samic dzika. Dzisiaj także widać zrytą przez dziki ściółkę pod dębami na wydmie. Po lewej lasy liściaste na torfowiskach, często zalewane wodą. Dojeżdżamy do Zagórza (przebyliśmy ok. 9 km). Jest tu sanatorium psychoneurologiczne dla dzieci i młodzieży. Na jego terenie znajduje się dworek, w którym mieszkała Maria Rodziewiczówna.
Trochę dalej w lesie stoi neogotycki i romantyczny „Zameczek”, którego budowę rozpoczął architekt Czesław Konopka w 1938r. na polecenie prof. Kazimierza Dąbrowskiego, inicjatora budowy sanatorium. Grób profesora jest na pobliskiej wydmie wśród sosen.

Okrążamy sanatorium i cały czas za żółtymi znakami docieramy do wydmy Zbójnej Góry. Pilnujmy szlaku! Wąska ścieżka wyprowadza nas na rozległa polanę, na której w XVIIIw. powstała wieś Aleksandrów. Należała ona do rodziny Branickich. Przed II wojną światową były plany zabudowy terenów wsi. Miał tu nawet dojeżdżać tramwaj. W 1951r. koncepcja zmieniła się i zaczęto Aleksandrów zalesiać. Do Warszawy dołączona w 1992r. Na 13. kilometrze na wydmie (a gdzieżby indziej?) dopatrzymy się szczątków cmentarza ewangelickiego (wieś była częściowo zamieszkana przez kolonistów niemieckich wyznania protestanckiego. Szlak wprowadza nas w wiejskie „aleksandryjskie” (;-) zabudowania, ale to Warszawa! Potem prosto w młode sośniny. Obok czteropiennej sosny parasolowatej wjeżdżamy w głąb lasu. Zaczyna się najbardziej falisty odcinek – Borowa Góra. Mamy już za sobą 16 km. Do samego Józefowa jedziemy wąskimi drogami grzbietami parabolicznych wydm, (uwaga na niedzielnych spacerowiczów i relaksujące się bezsmyczowymi biegami psy). Po lewej i prawej mamy resztki starego boru, potem młodszy drzewostan na Łysej Górze. Wreszcie dotarliśmy do Góry Lotnika, na stokach której w maju 1986r. ogromny pożar zniszczył 50 ha lasu i która z roku na rok jest coraz bardziej zaśmiecana przez amatorów panoramy Warszawy (niektórzy twierdzą, że to jest jeszcze Łysa Góra). BARDZO PIASZCZYSTA droga (coraz bardziej poszerzana, pogłębiana i orana przez samochody (!) przybywające na „taras widokowy” w celach np. grilowania (:-( ) droga zawiedzie nas wprost do Pomnika Lotników. O nim wiecie już wszystko, a dowiecie się jeszcze więcej (niewykluczone). Jak stąd trafić do domu, wiecie?

A jak się czuje wasz rower?

Monika Strzeżysz