Kaktusińscy na wakacjach

Nadchodziło lato. Do mieszkania Kaktusińskich nadchodził pan Kaktusiński z gazetą w ręku. Z błyskiem wyższości w oku minął drzwi znienawidzonego sąsiada, zastanawiając się przy tym, czy w akcie zemsty nie nalać mu czegoś do dziurki od klucza, ale przypomniał sobie, że jest w końcu kulturalnym człowiekiem i to on występuje tu jako ofiara dziwactw sąsiada.
Ledwie zbliżył się do drzwi, posłyszał odgłosy karczemnej awantury – wydało mu się to nieco dziwne, bo jak tak można urządzać awanturę bez jego udziału… Zaniepokojony wtargnął do mieszkania i niezwłocznie zażądał wyjaśnień. Okazało się, że starsza pociecha przedstawiła właśnie swój wakacyjny, który nie uwzględniał rodzinnego wyjazdu nad morze a za to jakiś obóz. I to harcerski! „To dopiero!” – pomyślał pan Kaktusiński i bez wahania przyłączył się do awantury, w której pani Kaktusińska krzyczała konsekwentnie o czających się w lesie zboczeńcach, mordercach i potencjalnych gwałcicielach i co najgorsze – kleszczach, syn krzyczał, „że jak ona nie jedzie do Juraty to on też nie” a córka ogólnie wrzeszczała na wszystkich. Po kilku minutach drakońskie piekło nieco przycichło, zmieniając się tym samym w ciche dni.

Paskudną sytuację uratowała babcia – osoba z natury rozważna i romantyczna, która przekonała państwa Kaktusińskich, że leśni mordercy, harcerze, gwałciciele będą wspaniałą odmianą dla ukochanej wnusi. Pan Kaktusiński skapitulował, przebąkiwał jeszcze coś o niedomyciu polskiego harcerza, który myje się raz na tydzień i zmienia bieliznę raz na miesiąc, ale nawet jego żona wytknęła mu, że pomyliło mu się z żołnierzami. W końcu nadszedł dzień wyjazdu na obóz harcerski do pewnej zacisznej, bieszczadzkiej miejscowości. Państwo Kaktusińscy odprowadzili swoją pociechę pod autokar. Minęło kilka chwil i dziecko odjechało w siną dal, na poniewierkę i pastwę rozmaitych stworzeń leśnych. Pozostała trójka odetchnęła z ulgą: pozbyli się jednego dziecka, mieli wreszcie święty spokój a dziecko myślało, że wreszcie udało mu się postawić na swoim i wyrwać spod rodzicielskiej opieki. Nieszczęsna córka nie mogła wiedzieć, że padła ofiarą długo planowanego spisku!

Ofiara miała wybitnego pecha, bo w tamten pamiętny rok przez najstarszych nawet bieszczadników nazywany jest najbardziej deszczowym w historii. Jedyne, co nieszczęsna niewiasta mogła zrobić, było wysyłanie żałosnych listów do rodziców z prośbą o zapomogę, pieniężną oczywiście. Niestety, zapomniała, że ukochani rodzice znajdują się ok. 400 kilometrów od domu…

Pierwszą trudnością, jaka spotkała naszą początkującą harcerkę było spotkanie ze Straszliwym Zwierzem, który przez całą długą wartę hałasował w krzakach. Pomna przestróg mamusi, już zaczęła przypuszczać, że to czyhający w gęstwinie zboczeniec. Jednak okazało się, że to jeż, w dodatku bardzo mały. Następnego dnia zgubiła latarkę, w związku z czym nocne wyprawy w najrozmaitszych kierunkach były dla niej utrudnione. Być może właśnie dzięki tej stracie do raportu karnego stanęła dopiero piątego dnia obozu. Następny apel był dla niej niezwykle radosny – ktoś odnalazł jej latarkę. Niestety – w zamian za ukochany przedmiot musiała oddać dwa podwieczorki a potem okazało się, że ktoś pożyczył sobie baterię z tej latarki (nowiutkie Duracelle alkaliczne!). Pomna problemów ze zgubami, nikomu nie pochwaliła się, że zgubiła menażkę i cierpliwie popijała zupę z kubka, patrząc jak zastęp chłopców gra jej naczyniem w piłkę. Najpierw było jej smutno, potem przyłączyła się do nich, uznawszy, że w ten sposób przymusowa kuracja odchudzająca odniesie jeszcze lepsze efekty.

Kaktusińscy pojechali nad morze, opalili się, nazbierali 4306 punktów z coca-coli (43 zniżki na zakup spodni Mustang) i wrócili do domu. Tydzień później wróciło dziecko – wychudłe (bo jedzenie było tak świeże, że uciekało z talerza, a że córcia ma dobre serce, to nie umiała go dobić), blade (bo padało) i dość brudne, przynajmniej jak na miejskie warunki. Córeczka przywitała się z rodzicami i warknęła „Za rok jadę z wami”.

Ola Kasperska