Komu w drogę

Nauczanie zintegrowane po angielsku.

Witajcie!

Dziś znowu trochę o Londynie. Byłam tam wprawdzie niedługo, ale wiele rzeczy w tym mieście mnie zadziwiło, zaciekawiło, dlatego “pomagluję” jeszcze ten temat.

Chciałabym dzisiaj opowiedzieć Wam o trzech bezwzględnie obowiązkowych atrakcjach turystycznych Londynu. Zanim zdradzę jednak, co to za miejsca, powiem, że łączą je trzy charakterystyczne cechy.

Po pierwsze: są to muzea (i to jeszcze jakie!!!).

Po drugie: wstęp do nich jest wolny.

Po trzecie: …ale o tym później.

British Museum, National Gallery i Tate Gallery. Są to trzy wspaniałe, ogromne muzea, w których znajdują się skarby angielskiej i światowej sztuki. To ostatnie zdanie wyszło chyba trochę patetycznie, ale naprawdę tak się czułam, zwiedzając sale z obrazami i rzeźbami największych i najbardziej znanych artystów świata.

W British Museum można oglądać cenne znaleziska ze starożytnego Egiptu, Grecji, Rzymu, Asyrii i Babilonii. Są oddzielne sale poświęcone kulturze Chin, Afryki, Ameryki Południowej. W salach „egipskich” znajduje się wiele mumii. Muszę przyznać, że to chyba one zrobiły na mnie największe wrażenie. Znajduje się tam również słynna British Library, w której przesiadywali i tworzyli Marks, Freud, Lenin, Dickens i Shaw. Kopuła biblioteki (jeśli wierzyć przewodnikowi) jest większa od kopuły Bazyliki św. Piotra w Rzymie.

W National Gallery wystawionych jest około 2 tys. dzieł sztuki. Reprezentują wszystkie szkoły i epoki. Oglądałam tam dzieła Rembrandta, Leonarda da Vinci, Rubensa, Van Gogha i nie tylko. Zwiedzanie National Gallery to z pewnością cały dzień obcowania z naprawdę wielką sztuką.

A Tate Gallery to zbiory sztuki brytyjskiej od XVI w. i nieco współczesnej sztuki, także światowej. Tu ekspozycje często się zmieniają, dzięki czemu londyńczycy mogą podziwiać co jakiś czas inne wielkie dzieła.

Teraz mogę przejść do trzeciej wspólnej cechy wszystkich tych miejsc. Cechy, która mnie pozytywnie zadziwiła i natchnęła. WSZĘDZIE BYŁO MNÓSTWO DZIECIAKÓW I MŁODZIEŻY. Całe gromady dzieci w charakterystycznych szkolnych ubraniach siedziały na podłodze, obserwowały, słuchały, malowały. A wśród nich (też często na podłodze) muzealni przewodnicy i nauczyciele. Bardzo miło patrzyło mi się na te obrazki. Było tam jakoś tak spokojnie. Nikt nie krzyczał, żeby niczego nie dotykać, żeby nie gadać (bo nikomu nie chciało się gadać „nie na temat”). Przewodnicy nie recytowali „wykutych” informacji. Dzieci pytały. Często rysowały wybrane eksponaty i zapisywały to, czego się o nich dowiedziały. Na przykład sala afrykańska w British Museum lekcja geografii, historii, plastyki w jednym miejscu. To się dopiero nazywa nauczanie zintegrowane. Szkoda, że w polskich szkołach jest tak mało możliwości i ochoty, żeby tak myśleć o uczeniu i wychowywaniu dzieci, że tak mało jest tam wspomagania a tak dużo „tresowania”. Miejmy nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Mnie to dało do myślenia.

Londyn to… duże miasto. Dużo tam można zobaczyć i dużo się nauczyć.

GOD, BLESS THE QUEEN!!!

Monika Siwak