Maki w sosnowym lesie

Kaktusińska wracała z obozu z mieszanymi uczuciami i ogólnym swędzeniem na całym ciele. Przez ostatnie 3 tygodnie była zdana tylko na siebie, a Ryszard tym razem nie mógł jej odwiedzić gdyż zatrzymały go w Otwocku „ważne interesy”.

Dzieciaki na obozie też nie dawały jej spokoju… a to oboźny znowu zgubił gwizdek, a to ktoś złapał kleszcza, a to ktoś złamał nogę,…. chwili spokoju nie miała.

Jakoś przetrwała te trzy tygodnie i teraz siedząc w autokarze myślała tylko o Ryszardzie i jak to będzie wspaniale, kiedy razem wyjadą do Tunezji. Miała tylko jeden problem po tylu tygodniach w puszczy wyglądała jak córka piekarza, a po kuchni Albinki znowu przytyła 3 kilo. W duszy powtarzała sobie tylko „On kocha mnie za to, jaka jestem, a nie za wygląd”. Ta autosugestia wpływała na nią bardzo kojąco, tak, że nawet jej ulubieniec obozu nie był w stanie wyprowadzić jej z tego błogostanu. W tym stanie prawie-nirwany dojechała do Otwocka.

A tam dopadł ją komendant…
-Kaktusińska ty masz ukończony kurs drużynowych? Kaktusińskiej zrobiło się lekko słabo i wymamrotała niepewne „nie”, które brzmiało raczej jak znak zapytania.
– No właśnie Kaktusińska, Ty zawsze na „nie”. No więc od 11 jedziesz na kurs. Pieniądze wpłacisz w hufcu. Bo jak nie pojedziesz i nie zdasz to nie będziesz mogła prowadzić drużyny. Już Cię zapisaliśmy. Cześć.
Kaktusińska czuła jak mdleje… jej wyjazd z ukochanym do Tunezji legł w gruzach… i jak ona mu to powie?
Musiała się bardzo szybko zastanowić, bo właśnie znajome BMW z piskiem opon wjechało na parking. Kaktusińska zobaczyła jak Ryszard kocimi ruchami wyskakuje z samochodu i tratując mamy witające swoje dzieci biegnie do niej krzycząc „Rybeńko! Rybeńko!” Rzucił się na nią i uściskał… potem szybko załadował lekko zszokowaną Kaktusińska do BMW i zawiózł do domu.

Następnego dnia Kaktusińską obudził telefon… kto do jasnej cholery dzwoni o 11.15 RANO jak ona wróciła dopiero co z obozu?? Zaspana spojrzała na wyświetlacz… dzwonił Ryszard. Odebrała. Była maksymalnie zaspana, więc po 15 minutowym monologu ukochanego zrozumiała tylko tyle, że jego interesy nadal się komplikują i w tym terminie nie mogą pojechać do Tunezji. Zrobiła smutna minę i ziewając powiedziała „To może za rok się uda…”. Ryszard był w siódmym niebie słysząc, jaką ma wyrozumiałą kobietę.
Kaktusińska wstała na obiad i zaczęła przygotowania do wyjazdu na kurs. Zaczęła od sprawdzenia w internecie gdzie jest te Gorzewo, do którego ma jechać…. no i była to pierwsza niespodzianka bo nic nie znalazła. Ale nie załamywała się….
Dzień wyjazdu nastał tak nagle jak i propozycja, aby tam w ogóle jechać.
Kaktusińska i reszta hufca Otwock okupowała tył autokaru…. było sympatycznie, bardzo swojsko i wesoło.

Po dwóch godzinach jazdy i półgodzinie błądzenia Kaktusińska i reszta kursantów przeszła przez bramę Stanicy Chorągwi Mazowieckiej w Gorzewie. Pierwsze wrażenia były nawet, nawet pozytywne, choć przewijał się motyw „W porównaniu z naszymi Przerwankami to badziewnie tu jest”.
Kaktusińska doznała kolejnego szoku podczas obiadu, który nie wyglądał zbyt apetycznie, a nad smakiem „grochówki z kiełbaską” nie będę się tutaj rozwodzić. Z lekką niestrawnością szła do obozu przez gigantyczne zapiaszczone boisko. Kurz unosił się wszędzie, czuła go na całym ciele… i jeszcze te palące słońce….
Po powrocie do obozu czekała na nią niespodzianka dowiedziała się, że do godziny 18.00 mają czas wolny. Tutaj nasza bohaterka doznała kolejnego szoku, gdyż nigdy nie miała pięciogodzinnego OLB. Legła więc bezwładnie na kanadyjce zastanawiając się czy przez 5 godzin nie zanudzi się na śmierć, ale z odsieczą przyszły jej dziewczyny z namiotu. Po krótkiej naradzie stwierdziły, ze pójdą opalać się na plaże… gdziekolwiek ona jest.
„Gdziekolwiek” znajdowało się bliżej niż się spodziewały. Ulokowały się więc na dobrze nasłonecznionym fragmencie mola i odsłoniły wszystko co tylko było można. Na plaży Kaktusińska rozmyślała o swoim związku z Ryszardem i jakie to szczęcie ich spotkało że znowu są razem.

W takim błogostanie przeleżała na plaży do 18.00, poczym poszły z dziewczynami na kolacje. Kolacja znowu wyglądała niezbyt zachęcająco, ale Kaktusińska z koleżankami z hufca pocieszały się że przynajmniej schudną po Przerwankach.
Kiedy wróciły do namiotu okazało się że mają jeszcze cztery nowe dziewczyny do zakwaterowania dwie na kurs starszoharcerski i dwie na zuchowy. Jako ze panienki okazały się wporzo, to dziewczyny przegadały całą noc… nie tylko o obozach.

Rano Kaktusińska jako jedyna wstała na prośbę druha oboźnego, bo taki był smutny, że pozostałe dziewczyny go olały, więc Kaktusińska postanowiła uratować honor ich namiotu. Zaprawa, jak zaprawa… wszyscy udają że ćwiczą.

Po śniadaniu zaczęto przydzielać Kursantów do odpowiednich kursów. O jakież było zdziwienie Kaktusińskiej, gdy dowiedziała się że na 71 uczestników tylko 5 osób chce wsiąść udział w kursie dla drużynowych wędrowniczych… w tym ona i jej dwie koleżanki z otwockiego hufca.

Zajęcia miały zacząć się po śniadaniu, ale osoba odpowiedzialna za ich kurs nie dojechała, ponieważ dostała pracę… a komendantka za bardzo nie wie co z ich piątką zrobić, bo nie czuje się kompetentna do załatwienia tej sprawy…

No więc Kaktusińska zaczęła się lekko denerwować sytuacją jaka panowała w obozie. Ale postanowiła, że nie będzie od razu psioczyć tylko poczeka na rozwój sytuacji, zwłaszcza, że dh komendantka zaproponowała im alternatywne zajęcia z druhem oboźnym.

Dziewczyny miały już za sobą pierwsze spotkanie z druhem podczas budowania zeriby, którą musiały podwyższać do 1,5 m., bo wszystko na MAKACH ma być „największe i najlepsze”, więc mniej więcej wiedziały, czego się spodziewać. I nie pomyliły się zbytnio zajęcia były naj… – najdłuższe i najnudniejsze, ponieważ oboźny zaserwował im trzygodzinne smażenie się na plaży, a sam popłyną gdzieś kajakiem.

U Kaktusińskiej i koleżanek było widać pierwsze oznaki zbierania się dużych ilości zjadliwej żółci na żołądku, gdyż namiętnie szeptały między sobą, a co cenniejszymi uwagami na temat przebiegu kursu dzieliły się mimochodem z resztą kursowej gawiedzi smażącej się na piasku.

Po południu Kaktusińska i reszta wędrowników poszli upomnieć się o swoje zajęcia…. tym razem dh. Komendantka przybrała pozycje oratorską streszczając sytuacje gospodarczą kraju i to jak trzeba szanować prace. A na koniec dodała, że nie czuje się kompetentna do załatwienia tej sprawy…

Tak więc wędrownicy pomaszerowali na zajęcia razem z kursem „Harcerzy Starszych” i tam wykonali… portret idealnego zastępowego.

Następnego dnia ich grupa znowu została dołączona do HS-ów. Żółć zalała ja już cała i powiedziała sobie „Dość tego. Oflagujemy się i będziemy protestować”. Jak pomyślała tak też zrobili…

Tym razem komendantka czuła się kompetentna do załatwienia tej sprawy i spytała się „O co wam chodzi?” Kaktusińska szybko i bez zbędnych sentymentów wyrzuciła swoje skargi i zażalenia, czym o mały włos nie doprowadziła komendantki do załamania nerwowego. Od tego dnia komendantka jakby bała się Kaktusińskiej i wędrowników…

Nazajutrz czekała wędrowników niespodzianka. Po trzech dniach kursu w końcu będą mieli swoje pierwsze zajęcia. Byli w siódmym niebie, a jak zajęcia się zaczęły ich dusze przeniosły się jeszcze wyżej. Zajęcia, chociaż prowadziła je osoba „z łapanki” były SUPER. Słuchali o budowaniu grupy, budowali wieże z papieru, a potem wyczyn – stawiali na niej menażkę z wodą i o dziwo ustała całe 10 sekund.
Na ustach Kaktusińskiej zaczął pojawiać się uśmiech, najpierw nieśmiało, ale potem już nie schodził z jej ślicznej facjaty. Bo i powody do uśmiechu się mnożyły…
Następnego dnia Kaktusińska poznała kolejne dwie zakręcone wędrowniczki, które miały mieć z nimi zajęcia przez najbliższe kilka dni Kasie i Kinie… oraz Tofika prześlicznej urody szczeniaka Kasi, który był bardzo wykształconym psem bo zaliczył w tym roku już SAS, a teraz kurs drużynowych…
Dziewczyny nakładły Kaktusińskiej i jej ekipie rożnych ciekawych i jeszcze bardziej ciekawych rzeczy do głowy. Kinia zagrała w Va Banque, Kaśka rozwijała ich zdolności manualne i matematyczne na zajęciach z finansów, gdzie Kaktusińska po raz pierwszy zrobiła swój własny rachunek za przejazd liniami PKP. I przez jej książkę finansowa po raz pierwszy przewinęła się kosmiczna suma 2703 zł. Kaktusińska myślała tylko „gdybyśmy my mieli tyle kasy….” i snuła tutaj wielkie marzenia o wizji WIELKICH zakupów w Ka-De-Ha.

Te dni minęły Kaktusińskiej tak szybko, ze nawet nie zauważyła jak musiał się pożegnać z dziewczynami, ale pożegnanie było połączone z powitaniem, bo przyjechał do nich tym razem… mężczyzna…o jakże wdzięcznym imieniu Rafał, ale wolał żeby do niego mówić s00hy (tak to TEN).
Tempo zajęć s00hego było trochę wolniejsze, ale wymagało połączenia wszystkich niteczek w naszym mózgu. Zwłaszcza gra w Tri-Bonda, gdzie pojawiały się pytania w stylu: Co mają wspólnego: Ślimak, ambasador i służba zdrowia? Podczas gry Kaktusińska i Grzesiek wykazali, że jednak w koedukacji siła, gdyż to oni wygrali przed zespołem męskim i damskim.
Dzień z s00hym minął szybko, ale tez miał swój leniwy klimacik. A wieczorem… kolejny mężczyzna odwiedził Kaktusińską i koleżanki w NS-ie, i nie był to bynajmniej Ryszard, ale Adam.
Adam był świeżo upieczonym podharcmistrzem po Kursie Kadry Kształcącej, więc od razu wziął się ostro za kursantów i zaproponował wędrówkę do Gostynina. Ta propozycja była raczej podana w formie stwierdzenia, więc nazajutrz cała piątka z plecaczkami posłusznie stawiła się gotowa do drogi. A potem szli, i szli… i szli… aż doszli do Gostynina. Miasteczko nie zrobiło na Kaktusińskiej zbyt wielkiego wrażenia, ale miało coś czego nie posiada Otwock KINO. Dlatego wędrownicy postanowili skorzystać z tej instytucji, w tym celu zakupili bilety na jedyny dostępny film o jakże frywolnym tytule „Wirujący Sex 2” (Dirty Dancing 2). Zabawa była przednia, a Kaktusińska wyobrażała sobie jak wiruje z Ryszardem…

Wracając Kaktusińska uświadomiła sobie, że był to przedostatni dzień kursu i jutro nadejdzie czas, kiedy będzie musiał pożegnać się z ludźmi, z którymi bądź, co bądź się zżyła. I zrobiło się jej jakoś ciężko na serduszku. I chyba ten ciężar rzucił się jej na stopy, bo jak zdjęła buty to naliczyła cztery odciski.
Kiedy doszli do bazy zaczynało się ogniobranie, na którym jedna z kursantek złożyła także Przyrzeczenie Harcerskie nie posiadając munduru co głęboko zbulwersowało naszą bohaterkę. Tak, że nie mogła spać. Inni chyba byli równie wstrząśnięci tym doznaniem, gdyż nikt z wędrowników nie spał tej nocy, a i inni bezwładnie krążyli po placu apelowym. Kolegialnie postanowili więc że jakoś zaznaczą w Gorzewie swoją obecność. Zrobili kilka szalonych rzeczy, o których nie będę tu pisać, bo się wyda, że to ONI.
Następnego dnia Kaktusińska wsiadała do autokaru z mieszanymi uczuciami. Mimo, że na początku nie miała tu ochoty przyjechać to jednak ludzie, jakich tu spotkała dali jej niesamowitą motywację do pracy.

Po powrocie do Warszawy Kaktusińska wyściskała kogo się tylko dało i pojechała do domu, ale obiecała sobie, że wszystkie te plany i pomysły jakie zgromadziły się jej pod kopułką – zrealizuje.

Tym razem
Marysia Mikulska