„Osada” – godna ewentualnego polecenia

Nie zdradzaj znajomym jak kończy się „Osada”. Oni tego nie lubią. W tym przypadku „oni” oznacza chyba twórców filmu, bo jeśli rzeczywiście wcześniej dowiedziałabym się jak wygląda zakończenie filmu to wcale nie jestem pewna, czy wybierałabym się do kina z taką chęcią. Poszłam jednak bo reklama zrobiła swoje – końcówki nikt nie opowiedział, a ja naiwna miałam nadzieję na odrobinę strachu. I tu się przeliczyłam.

Z „Osady” taki horror, jak, za przeproszeniem, z koziej dupy trąbka. Owszem, dwa czy trzy razy podskoczyłam w fotelu, ale jedynie z zaskoczenia, tak samo jak podskakuje się, gdy ktoś wyskoczy zza rogu krzycząc „Bu!”. Co to za straszny film, po którym nie boję się iść w nocy do toalety bez zapalenia wszystkich świateł w domu? Po trzymającym w napięciu i oglądanym kilka razy zwiastunie spodziewałam się czegoś zmuszającego do zamykania oczu w chwilach wskazujących na wzrost adrenaliny w następnej scenie i bardziej wciskającego w fotel.


Początek filmu miał zapewne wprawić widzów w ponury nastrój i przekonać, że z „tymi, o których nie mówimy” wesoło nie będzie. Czyli, krótko mówiąc, trafiamy na pogrzeb. Do tej pory nie wiem czyj, ani czym spowodowany. W miarę rozwijania się akcji „Osady” coraz więcej dowiadujemy się o tajemniczych istotach zamieszkujących las porastający przestrzeń dookoła tytułowej osady. Ich główne cechy to zamiłowanie do koloru czerwonego i zdecydowany brak tolerancji dla ludzi znajdujących się poza wyznaczonymi przez nich bezpiecznymi granicami. Jak się przed nimi chronić? Wystarczy odrobina żółtego w życiu codziennym i oczywiście trzymanie się wytyczonych terenów. Ale, jak wiadomo, zasady są po to, aby je łamać, co oczywiście ma swoje miejsce w filmie. W międzyczasie obserwujemy także kilka splątanych i skomplikowanych wątków miłosnych, z których w końcu wyłania się ten główny prowadząc nas prosto do owego oryginalnego zakończenia.
Jeśli chodzi o oprawę dźwiękową, to właściwie nie zauważyłabym jej, jeśli przed pójściem do kina nie usłyszałabym, że nie należy się bać, kiedy muzyka zacznie być straszna. Miejscami była, ale z akcją filmu miała w tych momentach niewiele wspólnego.


A teraz powinien nastąpić mój ulubiony moment w recenzji – długa i głęboka analiza morału mająca na celu zapełnienie sobą resztę kartki formatu A4, którą powinnam zapełnić. Co jednak mogę napisać, jeśli całe przesłanie staje się jasne dopiero na końcu, którego nie zdradziłabym nawet bez ostrzeżeń znajdujących się w reklamach „Osady”? No cóż… Autor pomysłu na film właściwie nie przekazuje nam nic nowego. Wszyscy wiemy, że miłość może przenosić góry i pomaga przezwyciężyć największy strach. Nie jest dla nas także nowością stwierdzenie, że pieniądz niszczy świat i podstawowe wartości, którymi powinniśmy się kierować, że nienawiść i zło są wszędzie. Jeśli więc każdy z nas się z tym zgadza dlaczego dalej żyjemy tak, jak żyjemy i nie próbujemy tego zmienić?


Iść więc, czy nie iść – oto jest pytanie. Odpowiedź nie należy już do mnie, ale swoje zdanie wyrazić mogę. Pomimo tego, że film jest przereklamowany i horrorem nazwać go nie można, pomimo rozpoczęcia, które z resztą „Osady” jakoś cały czas nie mogę połączyć nie żałuję wydanych na kinowy bilet pieniędzy, a to już coś. Właściwie nie mogę nawet powiedzieć, że mi się nie podobało. Radzę jednak oglądać z przymrużeniem oka i przyjaciółmi u boku. Jeśli nie weźmiemy tego filmu na poważnie staje się całkiem znośny i godny ewentualnego polecenia. Powiem więcej – wtedy może uchodzić nawet za komedię z elementami romansu.

Ola Bieńko
5 DHS „LEŚNI”