PRASŁOWIANIE W PRZERWANKACH?

W tym roku 5 D.H. LEŚNI przyjęła na obozie konwencję słowiańską.
Po pierwsze dlatego, żeby przyjrzeć się bliżej naszym korzeniom, a po drugie bo to szansa na zaproponowanie harcerzom zajęć jakich jeszcze na żadnym naszym obozie nie przerabialiśmy.



Przygotowując się do obozu ze zdumieniem odkryłem, że właściwie bardzo mało wiem o naszej wczesnej historii Słowian.

Tak więc dla mnie osobiście obóz jest okazją do zagłębienia się w prehistorię naszych ziem.

A że historia zawsze mnie interesowała [kiedyś nawet chciałem zostać archeologiem]: konwencja słowiańska bardzo mi odpowiadała.

Pod względem przyjętej konwencji to bardzo udany obóz. Z jednej strony trochę się do obozu przygotowywaliśmy, a z drugiej harcerze chętnie uczestniczą w nowych zajęciach.

Ciekawie zaczęło się już na zbiórce przedwyjazdowej: zapowiedzieliśmy harcerzom, żeby zabrali kilka istotnych dla konwencji przedmiotów. M.in.: drut miedziany [na ozdoby], cynę [do wytapiania ozdób i grotów strzał], prześcieradło [na uszycie strojów] i po dwie… cegły [na ażurowy piec do wypalania gliny]. Zwłaszcza te cegły wprawiły w osłupienie co niektórych rodziców.

Szybko okazało się, że harcerzom pomysł przypadł do gustu i ochoczo podchwycili.

I tak: obóz nazwaliśmy „Arcybiskupstwo” [kiedyś o pozycji grodu świadczyło posiadanie w nim siedziby arcybiskupstwa]. Dzień zaczynamy i kończy wiecem, ozdrawiamy się słowiańskim „sława!”, zastępy przyjęły nazwy słowiańskich plemion, każde plemię ma swoje rzemiosło, którego się uczy [mamy kowali, wojów, garncarki, rybaków i zielarki] i bóstwo, któremu zbudowało ołtarze i oddaje cześć. Każdy dostał słowiańskie imię. Na środku postawiliśmy posąg Światowida – najważniejszego słowiańskiego boga przedstawianego jako czterogłową postać.

Nasza obozowa aktywność [poza religią] to m.in.: szycie strojów, ich farbowanie i ozdabianie, mielenie zboża na mąkę, pieczenie z tej mąki podpłomyków na rozgrzanych kamieniach, robienie ozdób z wygiętego drutu i roztopionej cyny, robienie łuków, strzał z odlewanych grotów, wypalanie naczyń z gliny we własnoręcznie wykonanym piecu.

Tak naprawdę jest to pierwszy nasz obóz, na którym dosłownie wszystko, poczynając od imion, a na latrynie kończąc, ma na czas obozu specjalną nazwę i swego rodzaju rangę. Apel to nie jest zwykły apel tylko wiec, szef w obozie to nie taki sam komendant jak w innym obozie, to Wielki Kmieć. Nawet wspomniana latryna nie jest taka sama jak inne. To Miejsce Zadumy, a że dumanie winno odbywać się w pełnym skupieniu, Starszyzna prowadzi listę przychodów i wychodów (nie tylko do MZ), żeby przypadkiem jeden Kmieć drugiemu nie przeszkadzał. W ten oto sprytny sposób zawsze wiedzieliśmy, gdzie i jak dawno ktoś wyszedł. Za używanie określeń niesłowiańskich Kmiecie (obozowicze) dostawali ujemne punkty, które anulowali jeśli ktoś ze Starszyzny (kadry) się pomylił. To są drobiazgi, ale dzięki nim nasz obóz „w konwencji”, faktycznie trzymał się niej, a harcerze, przepraszam, Kmiecie zdrowo rywalizowali łapiąc się za słówka, a nad wszystkim czuwał Światowid.

Ale śmichu z tymi Kmieciami.!

STRZ