Renifery to rowery

THmmmmm… Z pewnością większość z Was (a może nawet i z nas) widząc za oknami piękne wiosenne słoneczko pomału zaczyna mieć w nosku mroźną Panią Zimę wraz z jej długaśnymi i równie mroźnymi wieczorami, a przy pierwszej lepszej okazji przed oczki swoje wspaniałe przywołuje cudownie kuszący obraz wakacji…

Jeżeli tak jest, to sądzę, że powinniście się poważnie zastanowić zanim przeczytacie „to krótkie coś, co znajduje się poniżej”; jest to bowiem kilka najmilej wspominanych – przeze mnie oraz przez harcerzy z „szóstkowych” i „jedynkowych” drużyn- wydarzeń z ZIMOWISKA (będącego prawie miesiąc temu- buu!!!!). No więc tak…

Zacznijmy od tego, że dzień wyjazdu – 25 stycznia – był wspaniale słoneczny i w jakiś sposób pod każdym względem niezwykły, co oczywiście niezawodnie sprawiło, że od samego początku wszyscy bez wyjątku chodziliśmy naładowani tzw. „pozytywną energią” (czyli, mówiąc w skrócie: mieliśmy superwielkiegopałeradopracy!). Nie wiem dlaczego, ale właśnie wtedy powstało ogólne założenie, że z pewnością przez cały czas będziemy mieli piękną pogodę, a co za tym idzie – sporo zajęć zgrabnie przerzuciliśmy Na Świeże Powietrze. Nie muszę chyba opisywać, jak niewiarygodnie wielkie było nasze zdziwienie, gdy następnego dnia z nieba lunął „deszczyk”, który, na domiar złego, utrzymał się do samego końca wyjazdu? I jak bardzo byłam „szczęśliwa”, gdy dzień po powrocie zostałam obudzona przez jaśniutki promień słoneczka padający na moją twarz z wyjątkowo NIE zachmurzonego nieba? Hmm… Było śmiesznie… Po mniej więcej dwóch dniach umieliśmy już dokładnie określić warunki naszej pracy. Na tablicy w kadrówce powstał tchnący optymizmem napis: presjonalizm- profesjonalizm pod presją.

To, co chyba najbardziej utkwiło mi w mojej czasem całkiem zawodnej pamięci, również miało miejsce dnia drugiego i było związane z tak „mało” ciekawym przedmiotem, jakim jest gwizdek druha oboźnego. Otóż bowiem w styczniu roku bieżącego, w miejscowości Stara Wieś pod Otwockiem, wyżej wspomniany gwizdek stał się obiektem pożądania niemalże każdego młodego harcerza. Rozpoczęła się walka. Ale druh oboźny nie zamierzał się poddawać- pierwsza osóbka, której udało się osiągnąć wymarzony przez wszystkich cel i pozbawić druha „hałaśnikowa” została zaszczycona alarmem ciężkim. Osóbka ta (Patrycja) miała niezwykle sprytny plan: na alarm ciężki stawiła się z dumnie podniesioną głową i… pustym plecakiem. Tuż przed odbyciem kary Patrycja oznajmiła wszem i wobec, że druh Paweł jest niezwykle naiwną osobą, jeżeli myśli, że ONA będzie na tyle głupia, żeby naprawdę się spakować! Ha! Chyba nigdy nie zapomnę wyrazu jej twarzy (zdziwienia i przerażenia zarazem- jak to, czyżbym wcale nie była taka sprytna?????), gdy jako pierwsze zadanie dostała od oboźnego polecenie wyjęcia mydła! „My-mydła…?”- wyjąkała, jakby pierwszy raz w życiu słyszała to słowo. Starsi dusili się ze śmiechu.

The second thing, which I remember is our Music’s Festival. Prowadziła go Magda. Zapowiadało się straszniście okropniasto, bo- po pierwsze: nie mieliśmy gitary, a po drugie, to gitara była potrzebna bardzo. Ale Magda, jak to Magda, wybrnęła z tego idealnie; i mimo że z Festiwalu Eskimoskiego Rocka w rezultacie powstał konkurs na znajomość repertuaru Ich Troje, to jednak były to dla nas wszystkich naprawdę niezapomniane chwile. Wtedy tak na dobre zatarły się ostatecznie granice pomiędzy „szóstką” a „jedynką”, siedzieliśmy w pół kręgu i śpiewaliśmy; nie potrzeba było gitary- muzyka grała nam w myślach. W pewnym momencie spojrzałam na te wszystkie marzące o byciu prawdziwymi harcerzami dzieciaki i zrobiło mi się strasznie ciepło na serduchu. A potem spojrzałam na siedzącą obok mnie Gosię Sawę i razem narzuciłyśmy kolejną piosenkę, na dźwięk której wszyscy wstali ze swoich miejsc: „Wstań, powiedz nie jestem sam…!”.

Renifery to bardzo fajne zwierzaki- stwierdziłyśmy z Gosią Osuch w trakcie przygotowywania naszych wspólnych zajęć. Przydałby się tylko jakiś równie fajny okrzyk… I stał się okrzyk- w postaci mniej więcej takiej, jak na samiusieńkiej górze tej strony…

W Starej Wsi biwakowaliśmy tylko pięć dni, ale te „tylko pięć dni” wypełnione było pełnymi wrażeń bardziej lub mniej harcerskimi zajęciami, mającymi na celu nie tylko poznanie paru technik, ale także poznanie siebie nawzajem oraz poznanie się na dobrej (bo oczywiście bardzo pożytecznej) zabawie. Staraliśmy się możliwie jak najwięcej skorzystać z pięciominutowych przerw w przeplatających się huraganach i ulewach; i mówiąc szczerze, wychodziło nam to całkiem nieźle (nawet trochę mniej „presjonalnie” niż na samym początku). W ten oto sposób na przykład udało się nam wraz z panem z Bazy Ekologicznej wyruszyć na wyprawę mającą na celu naukę rozpoznawania zwierzęcych tropów. Niestety, z pewnych Bardzo Tajemniczo Zakwasowych względów nie mogłam uczestniczyć w tej niezwykłej wyprawie, ale za to po powrocie dowiedziałam się od harcerzyków kilku istotnych informacji na wyżej wspomniany temat. Główną zapamiętaną przeze mnie wiadomością było to, że tak naprawdę, to oprócz tropów istnieją również ślady, i że jedne różnią się od drugich tym, że „na przykład do śladów królika, w które wszedł Kamil, należą na przykład królicze odchody”- co bardzo dokładnie zrelacjonowała mi Kinia.

Cała koncepcja naszego zimowiska oparta była na wiosce Eskimo-sów. Po dokładnym przestudiowaniu „Ana-ruka…” czuliśmy się wszyscy całkiem nieźle w tym temacie. Nastawieni na piękną i słoneczną pogodę (na Grenlandii!), mimo wszystko nie mieliśmy serca zmieniać tej wspaniałej, aczkolwiek nieco związanej ze śniegiem koncepcji, wymyśliliśmy więc, że w naszej Wiosce Ludzi Lodu mieszkańcy wyczekują lata! A lato, jak to lato, musi rozpocząć się jakimś „niesamowicie niesamowitym” wydarze-niem. U Ludzi Lodu wydarzeniem tym był wielki Turniej o zdobycie Złotej Czaszki polarnego niedź-wiedzia (która w niezwykły sposób nagle znikła i to akurat w momencie, gdy miała zostać wręczona zwycięzcom – potem dyrektorka szkoły przyznała się nam, że nie spodziewała się, iż takie paskudztwo może nam być do czegoś potrzebne i… wyrzuciła ją!). Paskudztwo??? Czaszka była wspaniała! No, może troszkę bardziej przypominała świnkę, ale tylko troszeczkę i była naprawdę cudowna! Ale cóż…Pani dyrektor podziękowaliśmy okrzykiem, a zwycięzcy musieli się zadowolić dyplomami…

Zimowisko minęło jak jeden dzień. Pod koniec, gdy wszyscy razem wspominaliśmy sobie chwile najbardziej „naj” nagle padło stwierdzenie, z którym zgodziliśmy się bez dwóch zdań, a które dało mi poczucie pełnego szczęścia i radości. „Tu jest tak, jakbyśmy byli z tysiąc kilometrów od domu! Tak strasznie fajnie! Nie wracajmy jeszcze do domu!”. Ale, niestety, wracać było trzeba…

(Za to następnego dnia z rana miałam ochotę rozszarpać słoneczko za to, że przez pięć dni chowało się Niewiadomogdzie, a gdy już kompletnie nie miało dla mnie znaczenia, czy jest, czy go nie ma, ono ukazało mi się w pełnej krasie i na dodatek z przewrotnym uśmieszkiem na buźce!)

Ita

P.S. Na zakończenie chciałabym w imieniu dzieci oraz całej kadry zimowiska serdecznie podziękować wszystkim tym, którzy poświęcili nam chociaż chwilkę ze swojego wolnego czasu i w jakikolwiek sposób przyczynili się do tego, że nasz wyjazd był tak wspaniałym i niezapomnianym dla nas wydarzeniem!

P.S.2. Tak sobie pomyślałam, że może kogoś na przykład zainteresował skład kadry…No więc- oto on: Kome(n)d(i)antka: Sylwia Czamara

GroźnyOboźny: Paweł Pa Pawłowski, WielcyMyśliciele: Iza Gołaszewska, Gosia Osuch, Magda Firląg, Iza Półchłopek