Wielkanoc: palma bije, nie zabije

„Palma bije – nie zabije
rano wstawaj – bydłu dawaj
bydło chude na południe
jak nie wstaniesz to dostaniesz”

Taką przyśpiewką i waleniem rózgą po nogach byłabym, mam nadzieję, zerwana o świcie w Palmową (Kwietną, Zieloną) Niedzielę. Przez … przystojnych, wiejskich kawalerów. To taki stary, mazowiecki zwyczaj „palmowania”. Ja oczywiście byłabym bardzo szczęśliwa, bo to znaczyłoby, „żem pikna dziołcha”.

O, widzę, że mama już wstała i kończy robić palmę. Ciekawe czym te łobuzy przekupili moją mamę, że ich wpuściła do chałupy??? Te nasze palmy są podobne do kropidła/miotełki i mają dłuższą rączkę niż ta, którą spotyka się gdzie indziej w Polsce. Dobrze jest mieć dwie do święcenia, bo jedną zatkniemy w domu za świętym obrazem, a drugą w oborze za belką stropową. Ta domowa będzie chroniła od pioruna, a ta druga zachowa w zdrowiu nasze zwierzęta. A! i jeszcze posłuży do pognania bydła, owieczek, czy co tam kto gna pierwszy raz tej wiosny na pastwisko.

Po kościele porobimy z bibuły i białego papieru: „pająka” na sufit, serce na ścianę, rózgę wielkanocną na lustro (patrz zdjęcie), bukiety wielkanocne do domowego ołtarzyka, korony na ramy obrazów.
Jutro u sołtysa będą bić wieprzka. Część mięsa sobie nasolą w beczkach, część uwędzą lub ususzą i starczy im pewnie aż do żniw. A na święta robią kiełbasę, kaszankę i nogi w galarecie. Mmmniam. A we dworze, tak podsłuchałam Maciejową, co to tam jest mamką, ugotują sobie szynkę. Musi to być bardzo dobre. My jesteśmy za biedni, żeby tak marnować mięso, jak mówi mama.

Ta Maciejowa podpatrzyła we dworze jak się robi placki drożdżowe i upiecze sobie. Ona może, bo ma w chałupie nowy piec. Nasz jest z początków XIX wieku, to podobno nie da rady takiego ciasta wypiec.
Od zeszłego tygodnia chodzę z babcią za kurami i podkradamy im jajka z gniazd. Potrzeba nam ich bardzo dużo, bo i do chleba (na święta pieczemy nie tylko żytni, ale też pszenny, taki bielusieńki) i do pieczenia kukiełek (ptaszki, ludziki z ciasta trochę słodszego od chleba) dla dzieci i do zrobienia pisanek i kraszanek. Musi ich starczyć do święconego, dla wszystkich chrześniaków rodziców i dziadków, i dla narzeczonego. Czyjego? No przecież nie Maciejowej, uhahaha! Zbieram łuski od cebuli, mam też trochę młodego zboża (wysiałam miesiąc temu w doniczce, żeby była ozdoba na stół wielkanocny) i znalazłam korę dębu. Kraszanki z tego, jak dla mnie, wyjdą strasznie smutne: brązowe i szarozielone, ale ja zrobię pisanki. Najpierw rylcem i ciepłym woskiem narysuję wzorki, potem jedną chlup do wywaru z łusek cebuli, drugą do tego ze zboża, trzecią – z kory dębu. Jak się zabarwią, to chlup jajka do octu, a potem ściereczką przetrę i mam pisankę metodą batikową.
Białe obrusy i narzuty na łóżka już są wyprane i tylko patrzą świąt, ale reszta brudnych rzeczy leży w kufrze. Będziemy z mamą i babcią prać w Wielki Piątek. To tak na lepsze dojenie się krów. A tata z dziadkiem pójdą popracować w polu, żeby nam się dobrze wszystko rodziło cały rok. Może rozrzucą trochę gnoju (już taka góra urosła przed oborą), ale to jak śnieg stopnieje.

A w Wielką Sobotę ksiądz przyjeżdża do wsi i będzie nam święcił pokarmy. Wszystkie koszyki/miski z całym jedzeniem jakie mamy na święta znosimy do jednej chałupy. W tym roku, to chyba będzie u nas. Wtedy nasz koszyk będzie stał na stole, a innych rodzin na ławach dookoła stołu. Taki zwyczaj. Maciejowa mówiła, że pan we dworze to ma zastawiony cały stół! A jakie tam kolorowe ciasta, nazywają się torty, a mięsa ile i jakieś salcesony. Muszę to kiedyś zobaczyć!

W niedzielę w końcu Wielkanoc!!!! Po rezurekcji wysuniemy ławę na środek izby, przykryjemy białym obrusem i wystawimy wszystko co dobrego mamy do jedzenia. Damy najładniejsze, gliniane miski. Na środku ławy postawię swoją doniczkę ze zbożem, a obok w drewnianej kopańce będzie święcone jajko z solą. Ale sobie pojem! Już nie pamiętam kiedy jadłam mięso. Będzie gorąca kaszanka, kiełbasa, baranek z masła, biały ser, chlebek, kukiełki, jajka, chrzan, nogi w galarecie. Ale najpierw podzielimy się jajkiem i złożymy sobie życzenia zdrowia i dobrych plonów.

Będziemy tak sobie siedzieć z dziadkami i rozprawiać o „starych polakach”. Babcia pewnie znowu opowie, że jak była mała, to dobrego jedzenia im starczało tylko na śniadanie wielkanocne, a potem to znowu kartofle i chleb, jak zboże dobrze obrodziło! A czasem, to piekli chleb z mielonej kory.
Po południu pójdę uciąć gałązkę sosny, przystroję wstążkami z bibuły, może jakieś kwiatki zostały z robienia palmy, i gaik gotowy. Będziemy z dziewczętami chodzić z nim w poniedziałek po wsi i śpiewać życzenia gospodarzom. Jak to było? Muszę poćwiczyć melodię:
„Do tego domu wstępujemy,
Szczęścia zdrowia winszujemy.
Gaiku zielony, pięknie ustrojony,
Pięknie sobie chodzi, bo się tak godzi.
Na naszym gaiku niebieskie wstążeczki,
Bo go ustroiły nadobne dzieweczki.
Gaiku zielony…”
Dobra, pamiętam!

Będziemy musiały uważać, żeby chłopaki nie zabrali nam uzbieranych po domach jajek, ciasta i innych dobrych rzeczy. Chłopaki będą chodzić z kogutkiem, to uzbierają sobie. Nie wiem jak te gospodynie znoszą ich wycie? I co to za głupie śpiewanie:
„Od jerzyny do jerzyny
wyłaź pani spod pierzyny.
Bo my dzisiaj rano wstali,
Drobna rosę otrząsali.
My tu z wózkiem nie jedziemy,
Co nam dacie to weźmiemy.
Nie proszę o barana,
Bo nie mam dla niego siana.”

A jak trafią na chałupy, gdzie my już byłyśmy… hehehe! Zemszczą się za to dyngusem!! Zresztą i tak byśmy były oblane. Jak co roku. Wielkanoc bez dyngusa? Zapłakałybyśmy się gdyby któraś nie wylądowała w sadzawce, albo gdyby żaden nie pogonił jej z wiadrem wody. To by był WSTYD na całą wieś!

Jak chcecie pooglądać te nasze prześliczne palmy, ozdoby w izbach, zobaczyć co to znaczy mieć kopę jaj, to za rok pytajcie w PTTK-u otwockim o wycieczkę do skansenu w Sierpcu. Najlepiej przyjeżdżajcie w Niedziele Palmową. Będzie msza przy kaplicy i konkurs palem (niektóre mają z 10 metrów, tak jak te kurpiowskie).