„Za wszelką cenę”

Jak na obecne standardy film dość krótki. I chwała mu za to. Bo chociaż od połowy oglądało mi się suuper, to pierwsza godzinka się trochę dłużyła. Ale nic to, jakiś wstęp przecież musi być. A skoro już wspomniałam o budowie, to podobało mi się wprowadzenie wszechwiedzącego narratora. Oryginalne i niespotykane.

Szczególnie, że był on jednocześnie jednym z głównych bohaterów i to tym najbardziej pozytywnym, do czego grający go aktor (Morgan Freeman) chyba powinien już przywyknąć, bo właśnie z takimi rolami go kojarzę.
Postać Freemana to Scrap – były bokser pracujący i mieszkający aktualnie w siłowni , gdzie pomaga swojemu byłemu trenerowi, Frankie’emu (Clint Eastwood). Ten drugi zawodu nie zmienił, cały czas szuka nowych talentów i ćwiczy przyszłych mistrzów – pięściarzy jednocześnie dbając o ich bezpieczeństwo. Czasem nawet aż za bardzo. To dlatego właśnie opuszcza go Willy (Mike Colter), gwiazda ringu. W trakcie filmu poznajemy także Dangera, który „walczy sercem” i, przede wszystkim, Maggie Fitzgerald (Hilary Swank). Ta trzydziestoletnia kobieta po przejściach ma tylko jedno marzenie. Chce osiągnąć sukces w damskim boksie zawodowym pod okiem trenera, którego sobie wybrała. Problem w tym, że jego nie bardzo cięgnie do trenowania przedstawicielek płci ładniejszej.

Film zaczęłam oglądać nie wiedząc właściwie czego oczekiwać. Słyszałam, że „o bokserach” i już. I zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Bo rzeczywiście, zapowiada się dość sztywno. Ot, produkcja dla maniaków walenia po buźce. Już zaczynałam ziewać, kiedy w końcu pojawiła się bohaterka, która cały film rozkręca i zmienia w coś więcej, niż tylko obraz brudnych, spoconych i krwawiących facetów. Zmienia mianowicie w obraz brudnych, spoconych i krwawiących kobiet dodając jeszcze trochę uczucia i uporu. Uczucie jednak inne od tych zwykle spotykanych w kinie. Nikt nie jest szczęśliwie / nieszczęśliwie zakochany, żadne małżeństwo się nie rozpada, wszystko dotyczy zwykłej, najbardziej znanej miłości do bliźniego – rodziców, czy ludzi, którzy nam w życiu pomagają. I to jest niespodzianka numer jeden.

Drugą niespodzianką było dla mnie to, co dzieje się właściwie już pod koniec filmu. Nie takiego zakończenia się spodziewałam. Pomijam fakt, że trochę się przeciągnęło, ale to było naprawdę… coś. Dumna jestem z siebie, że się nie poryczałam, bo… No opisać nie potrafię. Nawet jeśli nie macie czasu na zobaczenie całego filmu, to rzućcie okiem chociaż na ostatnie 40 minut. To po prostu warte jest obejrzenia. I można przy okazji pouczyć się języków obcych dowiadując się co znaczy celtycki zwrot ‘mo cuishle’.

Tak sobie myślę, że napisanie recenzji trzeba było zostawić na następny dzień. Bo za dużo emocji nie bardzo jej chyba służy. Ale termin goni ( 😉 ), a ja bez wylania na papier (nawet ten wirtualny) swojego zdania na temat filmu pewnie bym nie zasnęła gryząc się z myślami. Bo porusza mnóstwo problemów: od samotności starszych ludzi i trudności w spełnianiu swoich marzeń w dzisiejszym świecie przy braku pieniędzy przez wykorzystywanie pracy własnych dzieci aż po tak ostatnio „modną” eutanazję. Jest też trochę o tym, że nie wszystko kręci się wokół pieniędzy i że (o… tu mi się „Zły Mikołaj” przypomina) ludzie się zmieniają. Szczególnie pod wpływem innych.
Iść, oczywiście, warto. Jestem trzy razy na TAK, polecam i wysyłam do kina. Szczególnie, że to tylko dwie godzinki i to spędzone w towarzystwie doborowej ekipy aktorskiej. Więcej takich filmów poproszę!

Ola Bieńko
5 DHS „LEŚNI”

Ps: Recenzja pisana na specjalne życzenie zgłoszone podczas kursu zastępowych starszoharcerskich. Jeśli ktoś ma propozycje co do następnych, proszę się kontaktować. Ja tam wszystko obejrzę.