[Zlot Chorąwi Stołecznej 2001] Przejawy miłości do prasy

Na zlocie w naprawdę Zimnych Dołach miałam okazje na własnej skórze doświadczyć ignorancji społeczeństwa wobec prasy, gdzie jako coś w stylu reportera z obłędem w oku wyciągałam z ludzi potrzebne mi informacje.


Zaczęło się jakoś rano, gdy pełna podziwu dla logiki swojego postępowania (była sobota, 9.30 rano – normalnie śpię do 11) w strugach deszczu i z wielkim pudłem pełnym pierwszego numeru zlotowego „Przecieku” wtargnęłam na odprawę komendantów, której jeszcze nie było, chociaż już powinna. Jedyne, co chciałam zrobić, to wreszcie pozbyć się balastu w postaci rzeczonego pudła i zabrać do konkretnej, dziennikarskiej roboty. Odprawa rozpoczęła się z opóźnieniem przekraczającym normę otwocką. Zanim jednak do niej doszło, nasz nieoceniony komendant zdążył się „przychylnie” wyrazić o gazetce, porządnie zeźlić i ogólnie rzecz biorąc – nieco obudzić. Na odprawie zamierzałam wręczyć prasę komendantom gniazd czy czegoś-tam i sobie iść. Nie było mi to jednak dane, bo dogadanie z Wyższą Instancją było tak trudne, że pożałowałam, że nie mam do dyspozycji jakiegoś samostrzelnego argumentu. W końcu niejaka druhna Iza odholowała mnie do biura zlotowego, które miało się zając kolportażem. Tam, po kilku minutach stania na deszczu, pozbyłam się kartonu. Rozmyślając o biurokracji, poczłapałam do otwockiego punktu programowego, licząc, że może mają coś do jedzenia.

Z kolejnym przejawem miłości do prasy miałam do czynienia podczas zbierania wstępnych informacji do artykułów w miejscu zapisów na poszczególne zajęcia. W porządku okazali się jedynie żeglarze, ale skoro się żalę, to nie będę o tym pisać. Reszta okazała się totalnie niereformowalna. Chyba strasznie chcieli się poczuć ważni, a że jakoś na zapisach nie było tłoku, uznali że będą ważni wobec mnie. Na ogół na początek dostawałam ulotkę z zaznaczeniem, że mam ją zwrócić, „bo im zabraknie” (to było więcej zrobić). Po chwili namysłu uznałam, że chyba mogę być mniej taktowna i postanowiłam kategoryczniej prosić o udzielenie odpowiedzi na moje proste pytania. A było to wściekle trudne, bo sportowcy sami nie bardzo orientowali się, co i gdzie organizują (dzięki za ulotkę) a druhny seniorki od trasy rajdowej dopiero po paru minutach załapały, że nie chcę zgłosić patrolu i nie wypełnię druczku.

Ale to wszystko jeszcze nic. Raz na jakiś czas wpadałam w okolice stara, żeby wygodnie usiąść i spisać zebrany materiał, zanim go zgubię. Tutaj pojawiał taki jeden taki kędzierzawy (już ona dobrze wie, że o niego chodzi), co bez ustanku twierdził, że moim głównym zajęciem jest donosicielstwo.

I jak tu człowiek ma pracować w takich warunkach? Ale ostrzegam, nie zadzierajcie z prasą…

A tak na poważnie, to kompletnie nie przeszkadza mi, że Tomek Grodzki się ze mną podrażni a Tomek Lubas sobie pogada. Druhny seniorki też mogą być rozkojarzone, ale strasznie denerwują mnie nadęte druhny i druhowie, którzy gdy tylko dorwą się do jakiejś funkcji, choćby to było powtarzanie przez pół dnia „Proszę wypełnić formularz zgłoszenia”, natychmiast stają się nie do zniesienia. Jaki to ma sens i gdzie w tym logika?

Ola Kasperska