Z PAMIĘTNIKA MŁODEGO WARTOWNIKA

[Meldunki ze służby wartowniczej obozu “Arcybiskupstwo”]

Warta 13/14 lipca 2001

6.00 – 8.00 Budzigniew i Uniemysław

Ptaszki ćwierkają choć nie latają Gniewomir chodzi (szyszka spadła) i pyta się dlaczego nie spał. Gdy powiedzieliśmy „A potem znowu się położyłeś” odpowiedział „Aha” i poszedł spać. Ptaszek zjadł ziarna pozostałe wokół kamienia Starszyzny.

14/15 lipca 2001

22.00- 24.00 Bożywoj i Radomir

Na początku była ładna noc, potem było klepanie. Za kwadrans do opola zbliżyli się dwaj dziwni osobnicy, do teraz nie wiem kto to był i zaczęło się czytanie bajki. Nie słuchałem, ale wiem, że było o dzikim psie. Sąsiedzi ze Strzegomia nasuwali Arkę Noego. Były dwa błyski latarką, patyk trzasnął, a potem wyszedł jakiś lamer ze Starszyzny i zaświecił. Potem wyszedł Gniewomir i obóz ze Strzegomia zrobił dyskotekę. Starszyzna, czyli lamery, zaczęli tańczyć.

24.00 – 2.00 Pakosław i Wojciech

Pół godziny warty upłynęło pod znakiem ostrego dicho przerywanego Eminemem, Lady Pank lecącego ze Strzegomia. Potem wyszedł Średni Kmieć z propozycją plakatów, którymi jutro zaprotestujemy przeciwko tej dyskotece, np.: „Uwaga! Nowa wersja pieśni obrzędowych w rytmach disco, do nabycia w Zgrupowaniu Obozów Hufca Strzegom.”;

„Zapraszamy do Zgrupowaniu Obozów Hufca Strzegom na dyskusję pt.: Czy cisza nocna jest potrzebna i dlaczego akurat nie?”;

„Wielki kiermasz sprzętu RTV w Zgrupowaniu Obozów Hufca Strzegom. Skuteczność maszyn potwierdzona wielokrotnymi testami”;

„Zapraszamy do Zgrupowaniu Obozów Hufca Strzegom na prelekcję, tematy: >>Wychowanie przez darcie japy najgłośniej jak się da<< oraz >>Co oprócz telewizora warto wziąć do lasu<<”; „Zgrupowaniu Obozów Hufca Strzegom ogłasza Tydzień Przyjaźni i Szacunku dla sąsiadów”. Są super. Po 1.30 niepokoiły nas latarki ze Strzegomia. Zaraz potem ogłosili ciszę nocną. 2.00 – 4.00 Jagna i Malina

Według zapowiedzi Wielkiego Kmiecia mieliśmy się strzec ataku ze strony Strzegomia, ale nie spadła ani jedna szyszka, a trzaskające patyki zamilkły o 2.30. Niezmordowani muzykanci na Dzikiej Plaży umilkli o 2.45. Nawet ptaki są jakieś przytłumione. Wniosek martwa cisza na morzu. Przekazujemy pałeczkę dalej.

P.S. Strzegom nadal podniecony nowym wynalazkiem: latarka.

6.00 – 8.00 Bratumił i Cierpisław

Ptaszki ćwierkały, słonko świeciło. Kasztelan zakasłał. Młoda żabka wskoczyła do chaty polan. Dwa sympatyczne dzięcioły ganiały się po drzewach. Ktoś w Oberży zapiął lub rozpiął śpiwór. Jeden z dzieciołów skoczył na palisadę i zaczął po niej skakać. Jakiś ptaszek wylądował przed oberżą , po czym odleciał. Inny usiadł na głowie Światowida.

15/16 lipca

24.00 – 2.00 Simirad i Budzigniew

Na samym początku warty starszyzna zakładała plandeki. W Strzegomiu był alarm. Mieli 30 sekund, aby wyjść z namiotów. Chyba dwie lub trzy osoby pompowały. Przyszedł Pan na Bagnach (czyt: Tomasz Grodzki) ze Snurem i jakąś dziewczyną i powiedzieli, żeby zasznurować namioty.

2.00 – 4.00 Blizbor i Czechasz

Noc chyba spokojna. Baśka gada od rzeczy. Szyszki spadają, komary gryzą, jest ciepło 15 stopni w cieniu. Z Miejsca Zadumy dochodziły różne odgłosy.

4.00 – 6.00 Dana i Sawa

Na początku obudził nas Blizbor opowiadając głupie kawały i zżarł nam prawie wszystkie czereśnie. Potem my dojadłyśmy resztę i zaczęłyśmy się nudzić. Ptaszkom się nie nudziło, bo radośnie ćwierkały. Potem gadałyśmy o czymś tam i przeniosłyśmy się na wartownię. Dana zaczęła obdziera korę z pieńka nawijając o facetach. Później obserwowałyśmy wartę Strzegomia. Był tam niejaki Żaba i ktoś kogo nie znamy. Dana go zna. Po jakimś czasie zaczęli przy czymś grzebać. Okazało się, że naprawiali telefon. Potem poszłam po kartkę, a Dana poszła budzić rybaków i Nadmira. Budzigniew nie chciał wstać, a Nadmira nie można było dobudzić. Znowu pewie nie spał do późna, szkoda, że nie zasnął na stole 😉 Dana pomyliła Świętopełka z Uniemysławem, a przy budzeniu Budzigniewa przeprowadziła ciekawą konwersację:

Dana: Budzigniew! Wstawaj na ryby!

Budzigniew: Nie chcę iść na ryby…

D: To powiedz to Nadmirowi.

B: Tak tak. Dobranoc.

Chłopaki poszli na ryby, a my spać. Napisałybyśmy jeszcze, ale nie mamy miejsca.

6.00 – 8.00 Daćbora i Bożyciecha

Na warcie specjalnie nic się nie działo. Chłopaki poszli na ryby, o 6.40 Nadmir wpadł do opola po książkę pracy obozu. Kiedy wchodził my pisałyśmy sprawozdanie z warty leżąc na kocu. Więc pewnie się trochę kurzył. Ale to nic pewnie mu przejdzie. Wylegując się na kocu słuchałyśmy śpiewu ptaków i przeglądałyśmy listy, które rozdamy na wiecu porannym. O godzinie 7.20 chłopaki wrócili z ryb. O 7.25 Bożyciecha obudziła Gniewomira, który musiał być bardzo śpiący, bo wygonił ją z chaty. Później Nadmir wyszedł z chaty, chodził wokół placu wiecowego i pierdział na trąbce. Później była pobudka, zaczęły się porządki, a my skończyłyśmy wartę wręczając sprawozdania z wart Nadmirowi.

17/18 lipca 2001

2.00 – 4.00 Radomir i Uniemysław

Na początku była ładna noc. Później zaczęły spadać szyszki i pękać patyki. Zaczęliśmy się bać. Od dobrej godziny podchodzili nas. Zaczęli do nas rzucać szyszkami. Radomir dostał w plecy. Błyskało prawie całą wartę.

P.S. A warta była głupia, a wszędzie tyle samo głupia.

4.00 – 6.00 Czechasz i Pakosław

Warta zaczęła się spokojnie. Jedynie w oddali słychać … Podobno od kilku godzin nie ma chusty (może jej nie było w ogóle). Ładna pogoda zapowiadała się z rana. Wiatr wiał ze wschodu (jakieś 2-3 km/s). Było nudno. O 4.35 było słychać silnik spalinowy (gdzieś w lesie). Pakosław słuchał Metalliki. W ogóle było wesoło. Później zaobserwowaliśmy ślimaka. Obliczyliśmy jego średnią prędkość 6 m/h.. Czechasz na chwilę zasnął, ja z resztą tak samo. Więc postanowiłem olać wartę i iść spać (tak też zrobiliśmy, ale dopiero po zmianie).

7.15 – 8.10 Dana i Sawa

Zostałyśmy obudzone przez Jagnę i Malinę, bo szły do karczmy. Dana poszła więc do „Latrynki”, a ja miałam widok na wymarsz „wojsk kuchennych” i świeże info od Prokopka, jak to on zabrał chustę Pakosławowi. Potem zamieniłam się z Daną. Jak wróciłam przez jakiś czas nic się nie działo. Potem przyszli panowie ze Służby Leśnej sprawdzić czy nic nam nie zagraża. Obudziłyśmy więc Pufa, bo nie możemy ich wpuścić tak po prostu, nie? Potem wrócił Maro i skończyła się nasza warta. Pa, pa

NA JAKI OBÓZ ZA ROK?

PO PIERWSZE powinien być to obóz Drużyny! Obóz to szansa na podsumowanie całorocznej pracy Drużyny. To wiemy wszyscy z kursów i mądrych książek. O jakim jednak podsumowaniu pracy Drużyny może być mowa, jeżeli jest w naszym Hufcu tendencja do organizowania obozów połączonych Drużyn? Nie ma problemy jeżeli są to środowiska blisko ze sobą współpracujące. Problem jest jeżeli są to obozy złożone z przypadkowo dobranych Drużyn, dopełnione cywilami „z łapanki” tylko po to, żeby osiągnąć jakąś magiczną liczbę uczestników, od której to już „można zrobić obóz”. Żeby taki obóz się udał musi być prowadzony przez doświadczonego i mądrego komendanta. Mi taki obóz jeszcze nigdy się nie udał dlatego w tym roku po raz pierwszy nie przejmowałem się liczebnością mojego obozu. Ilu harcerzy tylu uczestników obozu. Rozumiem oczywiście, że z ekonomicznego pktu widzenia zależy Hufcowi na maksymalnym wypełnieniu miejsc obozowych. Chyba jednak nie za cenę.



PO DRUGIE musi być to obóz, na którym najważniejszy będzie program. Jemu powinny być podporządkowane: plan dnia, liczebność zastępów, liczba namiotów, itd. Czyli jeżeli powiem, że zrobiłem zastępy czteroosobowe, to przynajmniej ktoś mnie zapyta „dlaczego?” zanim powie, że to niezgodne z metodologią, a w ogóle to i tak nie mamy tylu namiotów i jeden zastęp mam rozparcelować.



PO TRZECIE nowe środowisko.

Nic tak nie zapładnia mojej instruktorskiej głowy pomysłami jak kontakt z nowym harcerskim środowiskiem. Nowe piosenki, nowe gry, nowe twarze, itd. Cieszę się, że nie zmieniając miejsca obozowania można spotkać ciągle nowych ludzi w Przerwankach. Czy ich pobyt do końca wykorzystujemy to inna sprawa. W tym roku mogliśmy np. poznać sposób na „niezależne obozy” wielu środowisk pod wodzą jednej komendy.



PO CZWARTE zainteresowanie

Dobrze bym się poczuł gdyby jakaś najbliższa komisja zapytała mnie nie o papierki przy bramie, a o to czy udaje mi się realizować założone przed obozem cele i czy mogę się pochwalić jakimiś ciekawymi zajęciami, które podobały się harcerzom. [pisałem to 12 lipca 2001 r. Następnego dnia mieliśmy wizytę hufcowej komisji rewizyjnej. Pytali o osobne półeczki na ręczniki, śmiecie przy bramie – a jednak! – i dlaczego menażki na menażnikach nie są otwarte podobno wytwarza się w nich jad. Ani słowa o programie, ani jednego pytania o zajęcia, o obrzędowość i t.d..]



PO PIĄTE życzliwość.

Idąc do Zgrupowania z jakimś problemem chciałbym być obsłużony jak ważny klient dobrej firmy szybko i profesjonalnie.

Chciałbym, żeby komendanci obozów nie czyhali na wzajemne potknięcia, które mogą być potem tematem wesołych opowieści przy obiedzie.

Chciałbym, żeby sprawy konfliktowe były załatwiane pomiędzy bezpośrednio zainteresowanymi osobami. Tak jest przecież szybciej i skuteczniej. Po o mieszać Komendanta Zgrupowania do tego, że jakiś obóz spóźnił się 10 min. na obiad? Po o człowiekowi zawracać głowę takimi „problemami”?



PO SZÓSTE pogoda.

Organizator obozu stanowczo powinien zadbać o lepszą pogodę na czas obozu. I na nic nie zda się tu tłumaczenie, że „na to nie mamy wpływu”… 🙂



A tak w ogóle to chętnie spotkam się z Wami za rok. Zwłaszcza z kadrą Zgrupowania, serio.



Czuwajcie.

Mirek Grodzki.

Przełom wieków – nasz czas


Całkiem niedawno minął nam kolejny rok, jak zwykle uwieńczony długo oczekiwanym, wspaniałym Sylwestrem. Jednak ani owy rok, ani Sylwester nie należały do takich sobie całkiem pospolitych. Otóż miały zaszczyt zakończyć nie tylko stary wiek, ale i tysiąclecie, i wprowadzić ludzkość w tzw. „nową erę”- ogólnie postrzeganą jako czas spełniania najśmielszych nawet marzeń.





Wielu ludzi bardzo mocno wierzy, że XXI wiek wniesie ze sobą coś niezwykłego i niczym czarodziej z bajki w jednej chwili przemieni ich szare codzienne życie w niekończące się pasmo szczęścia i dostatku. Oczywiście nie brak też sceptyków, według których nieuchronny postęp cywilizacji zniszczy nas i naszą planetę lub że wkrótce nadejdzie dawno przepowiadany koniec świata itp. Jednak ich liczba zdecydowanie nie może się równać liczbie tysięcy marzycieli, którzy w nowym wieku będą zmieniać świat.

A oto i oni: młodzi ludzie pełni zapału i wiary- oni, czyli my. Niektórzy mają już wyznaczone jakieś swoje cele- do czegoś dążą, wiedzą, czego chcą i robią wszystko, żeby to „coś” osiągnąć. Jednak większość z nas dopiero poszukuje właściwej ścieżki, którą w przyszłości mogłaby podążyć. Nie jesteśmy idealni, czasem zdarza nam się zbłądzić. Czasem wybieramy prostszą drogę, bo tak akurat jest wygodniej, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, co może stać się potem. Czasem żyjemy chwilą… Ale to wcale nie znaczy, że jesteśmy źli. To tylko dowód na to, że stale czegoś szukamy, że nie jesteśmy bierni. (Kto nie wierzy, niech przypomni sobie chociażby ostatnią Wielką Orkiestrę i tysiące zaangażowanej w nią młodzieży!)

Nazywają nas „Generacją X”. Ciekawa nazwa, ale co właściwie oznacza? Jedni twierdzą, że chodzi tu o wiarę, inni natomiast, że o nieskończone możliwości i tzw. „świetlaną przyszłość”. Prawda znajduje się gdzieś po środku. W końcu jesteśmy młodzieżą nowego tysiąclecia, ambitną, zdolną do realizacji własnych pragnień i marzeń. Bo wystarczy tylko chcieć, aby cały świat stanął przed nami otworem. A przecież chcieć, to móc! Czasem zwykłe oderwanie się od codziennej rutyny, podniesienie wzroku znad telewizora może sprawić, że wokół siebie dostrzeżemy nie tylko to od tak dawna poszukiwane „coś”, ale także i innych ludzi, którzy również bardzo na nas liczą. Otwórzcie oczy: świat jest piękny, nowa era wiele po sobie obiecuje, a nasze możliwości stale rosną. Nie zniechęcajcie się niepowodzeniami- one powinny tylko mobilizować do dalszej pracy. Mamy po prostu genialną i niepowtarzalną szansę stania się cząstką czegoś niezwykłego, więc nie zmarnujmy jej! Jednym słowem: nie bójmy się działać i sięgajmy śmiało po swoje marzenia, a XXI wiek będzie należał do nas!

Na zakończenie chciałabym przytoczyć słowa pewnego bardzo mądrego człowieka, które, mam nadzieję, dadzą każdemu trochę do myślenia:

„Człowiek rodzi się niczym i będzie taki, jakim sam siebie stworzy. Życie ludzkie będzie mieć dopiero wtedy sens, kiedy człowiek sam mu go nada. Są tylko te wartości w świecie, które człowiek sam stworzy.” J.P. Sartre

Ita

[Zwrotnik Nosorożca] Cz. 5 – Tam i z powrotem

Kiedy uczestniczyłam w kursie Straży Ochrony Przyrody przygotowującym do akcji letniej w Tatrach, organizatorzy wbijali nam do głowy mnóstwo ciekawych informacji. Na przykład jak należy przygotować się do wędrówki po górach.

Kiedy wreszcie pojechałam na pierwszą trzytygodniową akcję codziennie nosiłam w plecaku następujące rzeczy:

– kurtkę od deszczu,

– apteczkę,

– czapkę,

– rękawiczki,

– gwizdek,

– latarkę i lornetkę.

Z lornetki zrezygnowałam po trzech dniach, z latarki dopiero po dwóch tygodniach. Ale ani przez chwilę nie żałowałam, że dźwigam cały ten majdan, chociaż pogoda była prawie cały czas idealna. Dobrze jest wyrobić sobie nawyk zabierania na górskie wycieczki rzeczy, które w razie (odpukać w niemalowane) nieprzewidzianych sytuacji okażą się niezbędne. Jeśli zdarzy się Wam nieplanowany, późniejszy powrót (bo piękne krajobrazy i cudne manowce, to będziecie do niego dobrze przygotowani.

Kilka miesięcy temu Plus GSM (przepraszam za kryptoreklamę) dołączyła do swojej reklamy taki praktyczny gadżedzik (wielkości karty telefonicznej) z informacją:

Idziesz na wycieczką w góry? Pamiętaj, aby zabrać:

1. Telefon komórkowy

2. Ciepły sweter

3. Kurtkę przeciwdeszczową

4. Tabliczką czekolady

5. Latarkę

Warto dodać, że Plus GSM uruchomiła tatrzańską linię ratunkową: 0 603 100 100 – pod tym numerem telefonu można wzywać na pomoc TOPR. A jak wzywać pomocy, gdy nie ma telefonu? 6 razy dowolny sygnał akustyczny (np. gwizdkiem) lub optyczny (np. latarką), co 10 sekund, następnie minuta przerwy. Potwierdzenie przyjęcia powyższego sygnału: 3 razy dowolny sygnał, co 20 sekund, następnie minuta przerwy.

Kiedyś w Tatrach widziałam kolesia, który późnym popołudniem wybrał się na Rysy. Jego jedynym bagażem była tabliczka czekolady. To niewiele biorąc pod uwagę fakt, że na Rysy tam i z powrotem jest co najmniej 7 godzin marszu. Myślę, że koleś rozczarował się piękną pogodą, która bardzo szybko zmieniła się w burzę. Ulewa, która wtedy spadła zniszczyła szlak na Rysy… Właśnie dlatego warto przygotować się odpowiednio do wędrówki w górach, żeby potem nie robić za niedzielnego turystę. I pamiętajcie, że w trudnych warunkach pogodowych śmigłowiec górskiego pogotowia ratunkowego może nie przylecieć wam z pomocą…

Nie polegajcie też do końca na telefonie komórkowym, zwłaszcza jeśli chodzi o zasięg. W Beskidzie Niskim dobrze funkcjonują ponoć tylko telefony Centertela, a w Bieszczadach, aby uzyskać połączenie trzeba wdrapać się przynajmniej na jakąś przełęcz. Zabierzcie ze sobą również numer PIN. Bo może zdarzyć się tak, że numer który setki razy wklepaliście w klawiaturę swojego telefonu wyleciał wam z głowy (właśnie wam sprzedałam świeże doświadczenie…)

Udanych wakacji życzy Świechu

P.S. Dobrze że mam do czynienia z harcerzami, to o mapie nie będę wam przypominać. Ale nie zapominajcie o niej nawet wtedy, gdy wybieracie się na wycieczkę dobrze oznakowanym szlakiem. Nawet w drodze na Rysy można zabłądzić. Dlatego na koniec polecam waszej uwadze poniższy wierszyk, który pochodzi z ulotki kursu Organizatorów Turystyki Koła PTTK nr 1 działającego przy Politechnice Warszawskiej.

Ballada o błądzących turystach

Być może, że kiedyś ktoś wpadnie

O ile się znajdzie ktoś bystry,

Na pomysł by w górach postawić

Pomnik błądzącego turysty.

A kiedy napotkasz ten pomnik

Turysto prawdziwy, bez skazy

To odrzuć swą pychę i pomyśl

Nadawszy powagę swej twarzy…

O tych, co dawno dojść powinni, a wciąż jeszcze idą,

O tych, co po długim marszu wyjściowy mają widok,

O tych, których kompas skierował na składnicę złomu

I o tych, których GOPR sprowadził z wycieczki do domu.

Pomyśl też o tych, co dobrym poszli szlakiem, ale w złym kierunku,

I o tych co po lesie błądzą wołając ratunku.

I pomny, że mylił się twój ojciec i dziadek,

Sprawdź, czy dobrze idziesz, na wszelki wypadek!

Behawior typowego „Homo Scautusa”

Sensacja na skalę hufcową!!! Po długich latach żmudnych badań i wytężonej pracy naukowców udało się poznać i wyodrębnić nowy gatunek zwierzęcia należącego niewątpliwie do człowiekowatych – Homo scautus. Przedstawiciele tego gatunku, z racji przynależności do tej samej rodziny, co zwykli ludzie, są do nich rażąco podobni z wyglądu i dlatego tak łatwo jest im ukrywać się w tłumie.

Jak wygląda typowy przedstawiciel gatunku Homo scautus? Na to pytanie trudno jest dać jednoznaczną odpowiedź, gdyż praktycznie każdy jest wyjątkowy, każdy jest inny. Jest to inność w dosłownym tego słowa znaczeniu. Społeczeństwo bardzo różnie „widzi” harcerzy. Dla jednych są oni „młodym wojskiem”, harcerzykami w krótkich spodenkach, niektórzy mają ich za komunistów, inni w końcu mówią: ”ja was lubię, bo nie jesteście ci kościelni…”. Niewątpliwie wszyscy oni mają rację i jednocześnie wszyscy się mylą, gdyż nie można harcerzy traktować tak samo. Mimo wszystko mundur harcerski nadal wzbudza, jeśli nie sympatię, to przynajmniej zaufanie, jest to niewątpliwie zasługa naszej przeszłości, dla jednych chlubnej, dla innych nie, lecz przecież ludzie nie postrzegają harcerzy tylko przez pryzmat historii, wielką wagę ma obraz dzisiejszych młodych ludzi z naszego hufca. Jest on jednak cokolwiek „dziwny”.

Postaram się przedstawić obraz typowego Homo scautusa w jego środowisku naturalnym, czyli na rajdach. Zainteresowania harcerzy mogłyby niejednego zwykłego Homo sapiens przyprawić o ból głowy. Przecież tylko harcerze mogą być na tyle „głupi”, aby płacąc dziewięć złotych, łazić po lesie z plecakami przez noc i następny dzień, później dostać dziwną ciecz na obiad i być z tego zadowolonym (no, może to zbyt wielkie słowo, przynajmniej nie skrzywdzili organizatorów). Nikt normalny przecież by się na to nie zgodził, nikt oprócz harcerzy. Tylko tutaj mogą się spotkać osoby o zdecydowanie odmiennych poglądach na świat i religię, a pomimo to doskonale się ze sobą bawić. Przykłady tego mamy na rajdach, czy też na imprezach organizowanych przez drużyny w hufcu. Tam następuje pełna integracja.

Właśnie na rajdach jest okazja do zaobserwowania „dziwnych” cech typowego Homo scautusa. Pierwszą jest chorobliwa wręcz niechęć do wczesnego wstawania wśród uczestników (przecież jest dziewiąta rano, to środek nocy, dajcie spać). Z kolei komenda rajdu ma sadystyczną przyjemność wpuszczając na salę oboźnego, który drze się niemiłosiernie budząc wszystkich ze słodkiego snu (apel poranny- czas pięć minut!!). Inną cechą jest stosunek do higieny (a dajcie wy mi święty spokój, najlepiej to się odwalcie). Typowy harcerz stara się z rana omijać łazienkę szerokim łukiem (umyję się wieczorem), podobna sytuacja jest wieczorem (na szczęście mycie nie jest obowiązkowe!). po tym jak takiemu osobnikowi uda się już rano wygrzebać z ciepłego śpiwora, przy okazji budząc sąsiadów (ja nie śpię, to oni też nie będą!), oraz szczęśliwie ominąć niewątpliwą przyjemność???? porannego mycia, patrzy na zegarek i załamuje się (nie śpię już od dziesięciu minut i jeszcze nie jadłem śniadania!!). To jest kolejna z cech Homo scautusa (dobry harcerz jest zawsze głodny!). Gdy już wybrani na ochotnika (ty, ty i jeszcze ty) przygotują śniadanie to żadna siła nie jest w stanie go od niego oderwać, nie odejdzie dopóki coś jeszcze zostało. Typowy Homo scautus nie jest zanadto wybredny jeśli chodzi o spożywane posiłki (harcerz nie świnia, zje wszystko) i po prostu je wszystko, co nie ucieka ze stołu.

Gdy już wszyscy zjedzą i najchętniej położyliby się gdzieś na parę godzin, to sadystyczny oboźny wpada i z uśmiechem na ustach wyrzuca wszystkich na apel. Właściwie to nikt nie wie po co, przecież i tak na każdym apelu jest to samo. Przyczyna tego jest prosta: komanda chce się poczuć ważna (niech każdy wie, że to ja jestem komendantem, na innym rajdzie pewnie już mi nie dadzą), a oboźny chce sobie pokrzyczeć i również zaznaczyć, że jest ważny (a co mi szkodzi, pokażę im wszystkim, później będę mógł się chwalić kolegom). Najgorzej ma typowy Homo scautus, który jest zmuszany do wykonywania wszystkich komend, które uda się przypomnieć oboźnemu (przeważnie są to baczność i spocznij, bo najkrótsze i najłatwiej zapamiętać). Naprawdę dziwnym zwyczajem jest raport drużynowych, (bo niby po co muszą się przedstawiać i meldować z jakiej są drużyny, przecież i tak wszyscy się doskonale znają). Najciekawsze jest to, że i tak z tego apelu nic nie wynika i harcerze nic się nie dowiadują o rajdzie, gdyż wszystkie informacje są podawane na odprawie drużynowych.

Po tych wszystkich porannych przyjemnościach, gdy drużynowy pójdzie już na odprawę, typowy Homo scautus szuka sobie miejsca na odpoczynek ( oczywiście zaczyna robić się głodny). Gdy w końcu mu się to uda zaraz wpada drużynowy, nie wiadomo czemu niezwykle z siebie zadowolony, ponieważ udało mu się załatwić, że właśnie jego drużyna wychodzi pierwsza na trasę. Najczęściej wiąże się to z tym, że wyjście jest za dziesięć minut i za pięć trzeba być gotowym (ja to mam szczęście, z takim drużynowym to nie zginę, zawsze dba o mnie). Typowy Homo scautus niczego się nie boi (no, przynajmniej tego nie okazuje) i dzielnie wychodzi na trasę, nie ważna jest jej długość (co za kretyn zrobił taką długą trasę!!! Ja chcę do domu!)

Cała idea trasy ogranicza się do przeniesienia plecaków z jednej wioski do drugiej (jakby nie mogli załatwić transportu—szkoda im pieniędzy, zarobią sobie na moim wpisowym, zapamiętam im to). Podczas niesienia plecaków czasami wpadają do znajomych, którzy stoją na punktach (przeważnie w zupełnie innych miejscach niż to jest na mapie). Tam można zaobserwować kolejną z cech harcerza—ogromne lenistwo (to wy coś wymyślcie, ja sobie poleżę). Najciekawsze jest to, że to co wykona się na punkcie nie odgrywa żadnej roli przy ocenianiu patrolu (przecież wszyscy się znają, a punktowi cieszą się, że ktoś ich znalazł).

Gdy drużynowy uzna wreszcie, że dość już siedzenia na tym punkcie (przecież na drugim też są znajomi), dzielny Homo scautus zmuszany jest do dalszej wędrówki. Naprawdę rzadko się zdarza dotrzeć na punkt najkrótszą drogą, przeważnie uda się znakomicie wydłużyć krótką trasę. Kolejną cechą typowego Homo scautusa jest ciekawość (ile jeszcze do tego punktu, ja już nie mogę?!). Odpowiedzi drużynowego nigdy nie można brać dosłownie (przeważnie sam nie ma pojęcia, gdzie jest). Najczęstsze odpowiedzi w takim wypadku to: „jeszcze kawałek”, „już niedaleko” albo „to już blisko”. Informacje te bardzo trudno przeliczyć na kilometry, trzeba przy tym brać poprawkę na płeć i wiek drużynowego. „Jeszcze kawałek” może wówczas oznaczać od 0,5 kilometra do 5 kilometrów. Znacznie gorzej jest z odpowiedzią „to już blisko”, tutaj w zależności od tego, czy mamy do czynienia z druhem, czy z druhną – oznaczać to może od 5 kilometrów do nieskończoności, gdyż idziemy w złym kierunku.

Gdy już podstawowy cel trasy został wykonany (plecaki zostały przeniesione) niekiedy jest czas wolny. Niestety rzadko się to zdarza, gdyż komenda rajdu chce typowego Homo scautusa na siłę uszczęśliwić i stara się mu zapełnić maksymalnie czas (czyż to nie jest wspaniałe? Tak o mnie dbają, no po prostu super!). Przeważnie wieczorem w planie jest ognisko. Dla typowego Homo scautusa jest to niezwykle ważna część rajdu. Pierwszym elementem na takim ognisku jest prezentacja drużyny (jakby ktoś nas nie znał). Ogranicza się to do tego, że drużynowy oraz kilka osób z drużyny (przeważnie wyznaczeni na ochotnika), niemiłosiernie męcząc gitarę zaśpiewają jakąś piosenkę (zazwyczaj jest to ta sama piosenka na każdym ognisku i każdy ma jej serdecznie dość). Gorzej gdy drużynowy jest ambitny i chce uszczęśliwić wszystkich obecnych jakimś nowym pląsem, którego nauczył się na innym rajdzie. Typowy Homo scautus jest wtedy w euforii (no nie, tylko nie pląsy, nie chcę wstawać!!!!), lecz lepiej nie podpadać drużynowemu i wszyscy udają, że się świetnie bawią (starczy już tego, usiądźmy w końcu!!!!).

Po ognisku czasami jest czas na zjedzenie kolacji, tutaj również metoda ochotników sprawdza się znakomicie (znajdź sobie jeszcze kogoś i robicie kolację!). Podczas posiłku morale typowego Homo scautusa gwałtownie rośnie i utrzymuje się przez pewien czas na wysokim poziomie. Właśnie ten czas bezwzględnie wykorzystuje komenda i ogłasza śpiewanki. Oczywiście wszystko dla chętnych (no, no, już ja ich znam, spróbuj się nie zjawić i drużyna ma minus).

Aby śpiewanki były udane, na sali powinna się znajdować przynajmniej jedna gitara, i przynajmniej jedna osoba, która wie co z nią robić. Ten warunek jest dość łatwy do zrealizowania i grajków znajduje się zwykle kilku (kto powiedział, że trzeba grać ładnie?). Jak już wspomniano niezbędny jest tu przyrząd do wydawania dźwięku, jakim jest gitara. Gitara jest ulubionym instrumentem muzycznym typowego Homo scautusa, jest ona uruchamiana przy pomocy palców. Dzięki akompaniamentowi gitary, zwykły tekst, obojętnie jakiej treści, liczy się już jako piosenka. Najciekawsze jest to, że właściwie na każdych śpiewankach są ciągle te same piosenki i każdy ma ich serdecznie dość ( niestety, bardzo trudno wytłumaczyć to grajkom!).

Śpiewanki są niezwykle potrzebną imprezą dla typowego Homo scautusa. Jest to okazja do przekonania się kto z kim usiadł, kto z kim nie usiadł, kto z kim w czasie śpiewanek się ulotnił, kto z kim wcale się nie zjawił. Te informacje są pilnie notowane przez typowego Homo scautusa, później zaś zostaną odpowiednio wykorzystane w rozmowach (-No mówię ci, on ją obejmował, widziałem to. -A tam obejmował, tamci później położyli się razem. –Serio? –No pewnie sam widziałem.). Typowy Homo scautus może być pewien, że wszystko co zrobi będzie wykorzystane przeciwko niemu przez innego Homo scautusa, oczywiście w najmniej korzystnym momencie. Później powstają dziwne plotki (tak, to naprawdę bardzo fajny chłopak, tylko szkoda, że…..). Gdy już główny cel śpiewanek zostanie osiągnięty (wszyscy już się napatrzą i zapamiętają), typowy Homo scautus udaje się wreszcie na spoczynek (oczywiście już jest głodny). Niestety nie ma łatwo, często ktoś zostaje na śpiewankach i stosuje podstawową zasadę: „Ja nie śpię, to inni też nie będą”. Po tym czasie śpiewanki przeradzają się w solowe popisy (nie)wątpliwych artystów, którzy nie zważają na godzinę uszczęśliwiają wszystkich swoimi niezaprzeczalnymi talentami wokalnymi. Są przy tym bardzo zawzięci i nie zważają na pełne zachwytu okrzyki z sali („zabijcie go”, „zamknij się wreszcie, ja chcę spać”, „zróbcie mu krzywdę”, „wracaj do swojego Sławna”).

Tak mniej więcej wygląda behawior typowego Homo scautusa w jego środowisku naturalnym, czyli na rajdach. Mam nadzieję, że ktoś to w ogóle przeczyta, oczywiście oprócz cenzora, który na pewno dużo wytnie (to jest zamach na wolność prasy, będę krzyczał !!!). Jak mnie dopuszczą, to może będzie ciąg dalszy.

Bochenek

Harcerska Służba Informacyjna Hufca Koszalin

„ZHP zlikwidowano!”

HSI „Spisek” w ramach swojej działalności korzysta z niemal każdego medium informacyjnego. Ssiemy informacje z wszelkich nawet pozornie „wygasłych” źródeł.

A czego szukamy i co znajdujemy? Informacje o działalności innych hufców; ogłoszenia dotyczące zapotrzebowania na sterników czy innych płetwonurków fanatyków; podobne (ale tylko w kwestii przeznaczenia) do „Przecieku” gazety innych hufców; barwne relacje z gier, rajdów, jak również zaproszenia na dopiero organizowane – ogólnie rzecz ujmując są to rzeczy zwyczajne. Część z tego całego „kociołka zdobyczy” przecieka przez nasze paluchy do – Oooo! Właśnie to co czytasz w ten sposób się tu znalazło.

Zdarza się, że tych informacji jest tak dużo, że trzeba wybrać jakieś kryterium odsiewania. Czasem pochłonięcie takiej ilości słów i faktów okazuje się niewykonalne. Wtedy stosujemy właśnie odsiewanie – coś co przyciąga naszą uwagę od samego początku, z pewnością pojawi się – Oooo! Właśnie tutaj.

A oto coś co niemal samo wyskoczyło z sita w trakcie eliminacji.


Pewnego popołudnia HSI na służbie będąc otrzymała informację, której nikt z nas się nie spodziewał (słońca w Przerwankach też się nikt nie spodziewa, ale to nie ta sama moc zaskoczenia)… Wszyscy obawiali się, że być może kiedyś to nastąpi , ale nikt się tego nie spodziewał… nie teraz… Informacja brzmiała: ZHP zlikwidowano… Szok! Totalne zaskoczenie! Jak to się stało? Jak? Dlaczego? Kto za tym stoi? Kurcze…

Informacja została potwierdzona na piśmie, pod nim pojawił się stosowny przy takich informacjach podpis potwierdzający i pieczęć urzędowa. Nie trzeba chyba opowiadać o odcieniu bieli jaki wstąpił na pałające dotąd rumieńcem oblicza. Nie wiedzieliśmy jak to wszystkim powiedzieć. Spodziewaliśmy się jeszcze ostatecznego orzeczenia na piśmie w sprawie wspomnianej likwidacji. Postanowiliśmy przed podaniem tego do wiadomości publicznej, sprawdzić wiarygodność pierwszego pisma. Zaprzyjaźniony specjalista grafolog niestety potwierdził nasze najgorsze oczekiwania. Zapisany kawałek papieru nie był fałszywy…

Postanowiliśmy jednak nie załamywać rąk i walczyć – no z której strony by nie spojrzeć – o byt. Korzystając ze sprawdzonych już kanałów komunikacyjnych nie wstrzymywaliśmy naturalnych czynności naszego „związkowego organizmu”. Wypada wspomnieć, że na wieść o tragedii postaraliśmy się, o prowizoryczną klepsydrę z własnych środków. Niestety jakiś druh, bądź druhna, nie chcąc uwierzyć dokonał/a furiackiej destrukcji afisza. To był swego rodzaju znak, że nie można po prostu usiąść i płakać, jakby to pomagało, to pewnie częściej byśmy chodzili z opuchniętymi powiekami.

Ktoś nas chyba cały czas obserwował. Wnioskujemy to stąd, że nie podając do publicznej wiadomości informacji o likwidacji ZHP automatycznie spowodowaliśmy, że nie zamknęła się działalności w drużynach, we wszelkich służbach i jednostkach hufca, część harcerzy naszego hufca funkcjonowało niezmiennie w ramach listy dyskusyjnej; nie ustała również praca nad witrynami internetowymi – powstał nawet niemały spór na liście dyskusyjnej, który ciągnął się przez parę ładnych dni (pewności nie mam co do finału, w sensie – czy już nastał) – wszystko to sprawiło, że obiecane pismo ostatecznie stwierdzające destrukcję – nie pojawiło się w umówionym terminie!!! Odbyło się to przy niewiedzy jednostek o straszliwych faktach, proszę jak skuteczne może być niedoinformowanie. Jak to dobrze, że nie podaliśmy tego od razu do wiadomości publicznej. Pierwszy raz w pracy „Spisku” okazało się, że czasem lepiej nic nie powiedzieć, niż trąbić o tym na wszystkie strony. Były już przymiarki kilka tygodni temu, jednak coś kazało nam powalczyć jeszcze trochę. I udało się!!! Tajemniczy obserwator doszedł widocznie do wniosku, że wysłanie takiego pisma do nas (hufca) to był błąd, że w ogóle nie powinno się pojawić, bo przecież Hufiec Otwock funkcjonuje bez większych zastrzeżeń – możemy się tylko domyślać, że tak wywnioskował, ale faktem jest, że jednak coś powstrzymało adresata (nazwisko znane redakcji). Miejmy nadzieję, że to właśnie praca naszego hufca widziana z boku pozwala takim ludziom twierdzić, że harcerstwo to nie jest jakieś tam KWA (Kółko Wzajemnej Adoracji), tylko coś wartościowego i potrzebnego – przecież tylu ludzi na raz nie może się mylić.

Miejmy to wszystko na uwadze, droga druhno, drogi druhu. Jeśli widzisz jakieś niedoskonałości w pracy jednostek, czy w ogólnie pojętej pracy hufca – powiedz im o tym, zaproponuj coś, daj trochę więcej od siebie – nie tylko siarczystą krytykę, powodującą uwiąd aparatu słuchowego co wrażliwszych person.

Druhny i druhowie, zróbmy wszystko, aby to pismo nigdy nie przyszło.

Strz.