Chcieć to nie wszystko…

Z mojego punktu widzenia był to fatalny FINAŁ! Prawie pod każdym względem… Ale od razu podkreślam, że jest to tylko i wyłącznie moje zdanie i nikt nie musi się pod tym podpisywać i się ze mną identyfikować.

Dla mnie – i chyba nie tylko – WOŚP rozpoczął się już w sobotę, kiedy to przyjechałam do hufca, aby pomóc w przygotowaniach. Od razu zabrałam się do roboty, a zaczęłam od aniołków, tak, są one moim i Martyny dziełem. Głównie „bawiłam” się w malowanie farbami, rysowaniem, taśm i… styropianem. Zanim się spostrzegłam, była już 18. Wtedy to przyjechała do nas PIZZA, a warto dodać, że niektórzy od rana nic nie jedli.

Nasza sala lustrzana nabrała barwy „Orkiestry”. Wisiało wielkie styropianowe serducho, napis „XII FINAŁ WOŚP”, balony itp., lecz w dalszym ciągu coś się robiło, co prawda była grupka osób, które już o 20 skończyły pracę i po prostu przeszkadzały, ale to już ich sprawa. Nastała godzina 22. Powoli ludzie zaczęli się wykruszać. W hufcu została nas garstka. Ostatnimi czynnościami wykonanymi tego dnia było przygotowanie identyfikatorów dla kwestujących. W ubiegłym roku nie byłam w hufcu, więc nie chcę porównywać 11 Finału z 12, aczkolwiek przez chwilę miałam wrażenie, że sala jest dość uboga, ale może mi się zdawało?

Po północy wyszły ostatnie osoby, a w hufcu pozostała tylko 5, która to nocowała. Nie ukrywam, że trochę głupio się czułam w otoczeniu 4 chłopaków, ale to szybko minęło. Żeby czas leciał mi szybciej pozmywałam naczynia, które jeszcze pozostały, umyłam się… Stwierdziliśmy, że przydałoby się przespać, dlatego chłopaki rozłożyli kanapę i co niektórzy bardziej zmęczeni poszli spać. Miałam pewne obawy przed zaśnięciem, gdyż nie miałam pewności, że obudzę się w tym samym miejscu (znając chłopaków mogła to być łazienka, korytarz czy w inna sala!) Jednak sen okazał się silniejszy. Dowiedziałam się, że podobno lunatykuję, ale obudziłam się na swoim miejscu… Wstaliśmy ok. 5, chociaż budziki zadzwoniły wcześniej. Wtedy to przyszli pierwsi wolontariusze i wciąż przychodzili nowi po identyfikatory, które były rozdawane w dzień FINAŁU. Jasiek poprosił mnie, żebym ogarnęła hufiec. Jestem dziewczyną, więc nie miałam z tym żadnych problemów. Rano jeszcze pompowaliśmy balony, co nieco szykowaliśmy, wydawaliśmy puszki i inne rzeczy niezbędne wolontariuszom do kwestowania. Czas leciał bardzo szybko.

Po przybyciu „mojej grupy”, ja także odebrałam identyfikator, puszkę, naklejki i ruszyliśmy do centrum. Okazało się, że nie było tam ani jednej żywej duszy, więc poszliśmy pod kościół. To tam stojąc ok. 30 min dostałam 132 zł. Po ok. godzince (mi wydawało się dużo dłużej) wróciliśmy do sztabu. Tu rozliczyłam się ze swojego zbierania. Pewnie chodziłabym dłużej, ale nie czułam się najlepiej, bolała mnie głowa…a w ogóle bardzo chciałam pomóc w sztabie. Jednak jak się okazało moje szczere i wielkie chęci nie wystarczyły 🙁

Pomyślałam, że w takim razie trzeba załatwić sobie ten (kolejny) identyfikator. Od „głowy sztabu” otrzymałam tylko: „Nie dostaniesz, bo będzie za dużo osób”. Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam, a tłumaczeniem był właśnie brak miejsc… No cóż!!! Nie ukrywam, że było mi przykro. Naprawdę chciałam pomóc, a jedna osoba mniej, czy więcej moim zdaniem nie robi różnicy! Jedynie, co mogłam to porozmawiać sobie z innymi i napić się gorącej herbaty.

Kolejne, co chciałam zrobić, to jechać do Warszawy na światełko, lecz Tomek K. najpierw zbierał zapisy od osób ze sztabu i tych, co zna, a gdy ja mu powiedziałam, że także bym chciała, usłyszałam oschłe: „POCZEKAJ”…
Zaczęłam pomagać Karolinie liczyć pieniądze. Nie miała nic przeciwko temu, a nawet była za. Nagle podszedł hmm Tomek i oświadczył, że nie mogę tego robić bo… no oczywiście nie jestem w sztabie. Kolejny raz udałam się do Adama i tym razem wynegocjowałam identyfikator, lecz jeszcze usłyszałam, że jak przyjdzie druga zmiana to mam go zwrócić i mogę iść sobie do domu!

Niestety nie nacieszyłam się nim długo (ok. 20 min)… Nie trudno się domyśleć, że od Tomka także nie otrzymałam odpowiedzi odnośnie tej Warszawy, choć nawet przy mnie pytał się innych (wcale nie ze sztabu) czy chcą jechać. Stwierdziłam, że skoro mnie zbył, to nie będę za nim chodziła, więc zamiast jechać na Światełko, wzięłam trójkę młodszych harcerzy i bardzo zawiedziona, w złym humorze, z temperaturą wróciłam do domu. Do końca dnia nie chciałam nic słyszeć o WOŚP-ie i w dalszym ciągu nie chcę. Aż do przyszłego roku.

Jedyne, co wyniosłam z tego dnia, to to, że za rok, chcąc brać udział w Orkiestrze, co najmniej miesiąc wcześniej muszę się zorientować czy jest jakaś lista i się na nią wciągnąć. Szkoda tylko, że w tym roku o tym nie wiedziałam. Z drugiej strony osoba, która pierwszy raz bierze w tym udział – w moim przypadku tak jest, choć jak pamiętacie w tamtym roku także pisałam artykuł do „Przecieku” ale wtedy robiłam coś zupełnie innego – ma takie prawo. Co prawda potem traci, ale cóż z tego? No i nauczyłam się jeszcze, że należy mieć znajomości!!!

Mam nadzieję, że za rok będę miała lepsze zdanie po XIII już FINALE WOŚP. Nie chciałabym, aby ktoś miał do mnie pretensję po tym artykule – po prostu są to moje refleksje po tegorocznej Orkiestrze, może nie najlepsze, ale szczere! A ta cecha jest jedną z ważniejszych w naszym (i nie tylko) środowisku!

Patrycja